-38-

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Droga do Doliny Godryka zeszła mi już nieco dłużej, pewnie ze względu na to, że teraz jechałem ostrożniej. Wiozłem miłość swojego życia, więc nie chciałem za bardzo szaleć. Na miejsce dojechaliśmy jakoś około siódmej wieczorem. Zaparkowałem przed domem i obydwaj zeszliśmy z motocykla. Remus się od razu przeciągnął. 

— Ale mi się kości zastały... — Powiedział. — Przyznam, że całkiem przyjemnie się jechało.

— Bo jechałeś ze mną. — Puściłem do niego oczko. — Chodźmy do środka, chłopaki pewnie na nas już czekają. — Chwyciłem go za rękę i poprowadziłem do drzwi. Gdy weszliśmy do domu, od razu usłyszeliśmy gwar rozmów w kuchni, więc tam się udaliśmy. 

Przy stole siedzieli James, Reg i Peter, emocjonująco rozmawiali na temat Quidditcha i nawet z początku nas nie zauważyli. Rodzice przysłuchiwali się ich rozmowom i stali obok siebie przy kuchennym blacie. Uśmiechy pojawiły się na ich twarzach, gdy nas dostrzegli.

— Chłopcy przyjechali. — Oznajmiła Euphemia, więc wszyscy zwrócili na nas uwagę. Przywitaliśmy się i zapewniliśmy, że cała trasa przebiegła bezproblemowo. Oficjalnie przedstawiłem Remusa rodzicom Jamesa jako swojego chłopaka, co chyba poprawiło jego samopoczucie. 

Peter opowiedział potem o swoim wyjeździe nad morze. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę, że nieźle się opalił. Bardzo podobało mu się nad wodą i przez chwilę nawet mu trochę zazdrościłem takiego wyjazdu. Też nabrałem ochoty na wizytę nad morzem, albo chociaż nad jakimś jeziorem. 

Rodzice oznajmili nam jakoś po opowieści Petera, że kładą się spać i z samego rana wyjeżdżają na dwa tygodnie. Uznaliśmy, że pierwszą noc odeśpimy po podróżach i wrażeniach, a jutro urządzimy sobie małą imprezę.

Reg dość mało się odzywał, chwilę porozmawiał z Remusem, gdy ten go zagadał na temat lata, a tak to siedział i wyglądał, jakby bił się z myślami. 

— Ej, a mamy w ogóle jakieś magiczne tabletki albo papierosy? — Zapytał Peter. My spojrzeliśmy po sobie i pokręciliśmy głowami. 

— Nie, jakoś nie pomyśleliśmy, żeby zaopatrzyć się w to... 

— To może coś ogarniemy? — Zaproponowałem, zerkając na Rogacza. On uśmiechnął się cwaniacko i pokiwał głową.

— A jak niby to chcecie ogarnąć? — Reg skrzyżował ramiona i uniósł brwi. 

— A tak, skarbie, że napiszesz list do swojego serdecznego przyjaciela... pana Rosiera... — Oznajmił mu James, na co mój brat prychnął pod nosem i pokręcił głową.

— Dlaczego ja? 

— Bo tylko ty z nim rozmawiasz, oczywiście. Zapytaj go po prostu w liście, czy można coś od niego kupić, ktoś od nas po to podjedzie, zapłaci mu i tyle. — Wzruszyłem ramionami. 

— Mogę do niego napisać, w sumie...

James od razu wstał i ogarnął pergamin i pióro, więc Reg mógł zacząć pisać list. Remus dyskretnie położył dłoń na moim udzie, gdy reszta ustalała treść listu. Zerknąłem na niego, posyłając mu uśmieszek, a on puścił do mnie oczko. 

List został wysłany, gdy tylko Reg skończył pisać. Byłem zadowolony, że tym razem nie marudził. Było nas teraz więcej, musiał się z tym liczyć.

— Ej, a dziewczyny są u Dorcas? — Zapytał Peter. — Może tak zaprosimy je na naszą imprezę?

— Glizdogonie, to miała być męska impreza. — Powiedział James, uśmiechając się nieco sztucznie. Doskonale wiedziałem, że nie chciał zapraszać dziewczyn, głównie ze względu na ostatnie wydarzenia. 

— Mamy całe dwa tygodnie, żeby się z nimi zobaczyć, pomyślimy może innym razem. — Zaproponowałem. — Jutro się napijemy po męsku! Ty też, Reg. Nie ma już więcej wymigiwania się od zabawy!

— No dobra, dobra... — Wzruszył ramionami. 

— A w ogóle jak śpimy? — Zapytał Remus. 

— Od razu mówię, że ja i Remus potrzebujemy własnego pokoju. I bardzo, ale to bardzo dużo prywatności. — Oznajmiłem, uśmiechając się łobuzersko. On zacisnął dłoń na moim udzie i pokiwał głową.

— Cóż, w moim pokoju jest wielki materac, ale tam śpimy we dwójkę z Regem... 

— Mi wystarczy kanapa w salonie, na pewno będzie mi tam lepiej, niż w waszych pokojach, gdzie się będziecie pewnie obmacywać po nocy. — Stwierdził Peter. — No i z salonu jest bliżej do kuchni.

— No tak, oczywiście. — James prychnął śmiechem. — Gdy rodzice pojadą, to zajmiesz ich pokój, okej? 

— Jasne. O mnie się nie martw, mi wiele do szczęścia nie trzeba. 

— Więc zaraz się kładziemy, tak? — Zapytałem i przygryzłem usta, bo dłoń Luńka po raz kolejny zacisnęła się na moim udzie. 

— Chyba już czas. — Rogacz pokiwał głową. — Lunio już się nie może doczekać spania, prawda? — Poruszył brwiami, zerkając na niego. 

— Żebyś kurwa wiedział. — Odpowiedział mu i powoli zabrał swoją dłoń. — No, to pokaż mi nasz pokój, Łapo. 

— Z przyjemnością ci pokażę.

Razem wstaliśmy z naszych miejsc, Rogacz puścił do nas oczko, gdy wychodziliśmy z kuchni, a potem zajął się przygotowaniem posłania dla Petera w salonie. My natomiast pokonaliśmy schody i potem wprowadziłem Luńka do naszego pokoju. Gdy tylko zamknąłem za nami drzwi, on od razu mnie do nich przycisnął i złączył nasze usta. 

Tyle czasu czekałem na ten moment, gdy w końcu będziemy sami i wszystko nam będzie wolno. Całując go zachłannie, wsunąłem swoje dłonie pod jego koszulkę i zrzuciłem ją z niego po chwili. On też pozbawił mnie mojej, a potem dobrał się do mojej szyi. Przygryzłem usta, aby stłumić wszelkie dźwięki. Naszym jedynym problemem było to, że trzeba było być cicho. On zostawił na mojej skórze kilka malinek, a potem lekko ujął w dłonie moją twarz i spojrzał mi w oczy. 

— Jak ja cię kurwa kocham... Nawet sobie nie wyobrażasz. 

— Wierz mi, kocham cię równie mocno, a nawet bardziej. — Uśmiechnąłem się i ścisnąłem go w swoich ramionach. On znów złączył nasze usta, tym razem w powolnym i namiętnym pocałunku. Powoli poprowadziłem go w stronę materaca, na którym następnie się położyliśmy. 

Dobrałem się potem do jego spodni, a raczej pozbyłem się ich, razem z bielizną, bo w końcu ubrania nie będą nam już dziś do niczego potrzebne. Pochyliłem się nad nim i pocałowałem go w usta, a potem przejechałem swoją dłonią po jego klacie w dół, aż znalazła się dokładnie tam, gdzie zmierzała. 

Byłem tak cholernie szczęśliwy, że mogłem go znów dotknąć i zobaczyć jego twarz z wymalowaną na niej przyjemnością. Podziwiałem ten widok pomiędzy pocałunkami, które składałem na jego twarzy i szyi, jednocześnie czyniąc swoją magię, o której pisałem mu w listach. Nie zamierzałem jednak poprzestać tylko na tym.

W pewnej chwili posłałem mu łobuzerski uśmieszek i zacząłem składać pocałunki na jego klacie i schodzić coraz niżej. On obserwował mnie z pożądaniem w oczach i robił co mógł, aby być cicho, gdy moje usta przyłączyły się do sprawiania mu przyjemności. Jego dłoń wplątała się w moje włosy, a oddech był coraz bardziej niespokojny. Coraz więcej przekleństw uciekało z jego ust, gdy moje doprowadzały go do finału. Zawsze odczuwałem taką cholerną satysfakcję, gdy doprowadzałem go do takiego stanu. Miałem oczywiście jeszcze więcej zamiarów wobec niego. 

Gdy on powoli się uspokajał, ja postanowiłem w końcu pozbyć się reszty swoich ubrań. Lunio obserwował mnie cały czas, a potem powoli podniósł się, aby zrównać swoją twarz z moją. Obdarzył mnie delikatnym pocałunkiem, a jego dłonie pobłądziły po moim ciele. 

— Wiesz, że jeszcze z tobą nie skończyłem? — Wyszeptałem do niego, posyłając mu łobuzerski uśmieszek. — Mam nadzieję, że masz jeszcze siłę na dalszą zabawę.

— Kurwa, nawet gdybym nie miał, to i tak bym się na wszystko zgodził w tej chwili. — Odpowiedział, też szepcząc. — A teraz pieprz mnie tak, jakby nie było jutra.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Taki w końcu miałem plan, jakby nie patrzeć. Pragnąłem tego odkąd tylko się rozstaliśmy, dlatego też nie zwlekałem z tym ani minuty dłużej. Musiałem go oczywiście odpowiednio przygotować, a gdy już to zrobiłem, zaczęła się prawdziwa magia. 

***

Rano zbudziły mnie pocałunki na mojej twarzy, a gdy otworzyłem oczy, od razu ujrzałem Luńka. Uśmiechnął się do mnie i przytulił mnie mocno. Poczułem się wtedy taki szczęśliwy, że on jest tu ze mną i że znów budzi mnie tak, jak parę miesięcy temu. 

— Wyspałeś się, Łapo? — Zapytał. 

— O tak, i to naprawdę solidnie. — Odpowiedziałem, wtulając się w jego ramiona. — Jak dobrze znów mieć cię blisko...

— I ciebie też. Tak cholernie za tym tęskniłem. — Lekko pocałował mnie w policzek. — Czy zmieścimy się razem pod prysznicem? 

— Myślę, że jak najbardziej. — Uśmiechnąłem się do niego. — Ale chciałbym tu z tobą jeszcze poleżeć...

— Pewnie, możemy tu leżeć tak długo, jak zechcesz. — Ścisnął mnie w swoich ramionach. Zostaliśmy więc jeszcze jakiś czas w łóżku, po prostu się przytulając, aż w końcu rozbudziliśmy się na tyle, żeby pójść wziąć prysznic. 

Zamknęliśmy się w łazience i od razu wpakowaliśmy się razem do kabiny. Odkręciłem wodę i ustawiłem odpowiednią temperaturę. Lunio przyglądał mi się cały czas z uśmiechem na ustach. Ja też na niego spojrzałem i zalotnie puściłem mu oczko. 

— Tęskniłem za tym widokiem. — Powiedział, obejmując mnie lekko ramionami. 

— Ja też. Nie mogę się na ciebie napatrzeć. — Delikatnie objąłem jego szyję i pocałowałem go. Woda przyjemnie spływała po naszych ciałach, a my wymienialiśmy się czułościami, nie myśląc o reszcie świata. 

Miałem wrażenie, że nadal jestem we śnie. Czułem się tak szczęśliwy, że nic nie mogło zepsuć mojego nastroju, a wspólny prysznic z Luńkiem przypomniał mi o naszych beztroskich dniach w Hogwarcie. 

Gdy już wróciliśmy do pokoju i ubraliśmy się, postanowiłem wtajemniczyć go w sprawę ostatnich wydarzeń. Usiedliśmy na materacu, na razie rozmawiając o tym, jak piękna jest pogoda na zewnątrz, a potem przytoczyłem temat mojego ostatniego listu. 

— Pamiętasz Luniu, jak pisałem ci o tym, że James narozrabiał? 

— A tak, właśnie, co on takiego zrobił? — Zapytał. Ja przysunąłem się bliżej i powiedziałem mu szeptem.

— Gdy byliśmy u Dorcas, najpierw zabawiał się z Lily podczas gdy w chowanego, a potem się z nią przespał... 

— Co ty pierdolisz?! — Spojrzał na mnie z oburzeniem.

— Przysięgam, to się stało! — Zerknąłem w stronę drzwi, a potem znów ściszyłem głos. — Regulus o niczym nie wie, więc jeśli chcesz usłyszeć prawdę od Rogacza, zapytaj go na osobności, ale on dokładnie to mi powiedział, gdy wracaliśmy nad ranem do domu. 

— Ciężko mi w to uwierzyć... James by tego nie zrobił... Nie on... — Remus kręcił głową.

— Mi też ciężko było uwierzyć, ale naprawdę... Najpierw on i Lily chowali się razem w jakimś pokoju. Znaleźliśmy ich w raczej dwuznacznej sytuacji, a potem gdy piliśmy w pokoju Dorcas, Lily wyszła do pokoju obok, żeby "położyć się spać", a James zniknął zaraz potem. Ja już wtedy byłem wstawiony i leżałem na podłodze, nie byłem świadkiem tych wydarzeń, ale on zerwał mnie nad ranem ze snu i odjechaliśmy zanim one jeszcze wstały. A zresztą, skoro chcesz dowodu... — Sięgnąłem pod poduszkę i wyjąłem stamtąd list od Dorcas. — Przeczytaj. 

Remus wziął ode mnie pergamin i przeczytał jego treść, po czym westchnął i spojrzał na mnie. 

— Co mu się stało, że on to zrobił... Przecież był tak bardzo zakochany w twoim bracie... — Powiedział szeptem. 

— Jakby to powiedzieć... Reg zepsuł nam całą wizję wspólnego mieszkania, ciągle trzymał go pod pantoflem i łaził za nami. Trochę się nie dziwię, że jak w końcu mógł spędzić bez niego dzień, to wykorzystał to aż w nadmiarze... Nie wiem, czy to go usprawiedliwia, czy w ogóle można to usprawiedliwić... 

— Wiesz, w sumie to jesteśmy wszyscy młodzi i głupi. Mamy po kilkanaście lat, nie wiem, czy w tym wieku można w ogóle nazwać nasze związki czymś poważnym, na całe życie... — Zastanowił się Remus. 

— Też o tym myślałem w ten sposób. — Przyznałem. — Daleko nam wszystkim do dojrzałych relacji, jakby tak na nas spojrzeć.

— Ale nie zrobiłbyś tego, co zrobił James, co nie? 

— Oczywiście, że nie. Na pewno nie tobie. — Pokręciłem głową. On uśmiechnął się i chwycił mnie za rękę.

— I ja też bym tego nie zrobił. Dlatego nie potrafię zrozumieć, czemu on to zrobił...

— On chyba sam dokładnie nie wie, co nim kierowało, Luniu. — Westchnąłem i ścisnąłem jego dłoń. — Wiem, że to oburzające, ale nie znienawidź go za to. On po prostu się pogubił. 

— Nie no, nie zamierzam go nienawidzić, ale chciałbym z nim o tym pogadać. — Stwierdził. — Jak Rosier odpisze, to ty zabierz Regulusa po odbiór towaru. Ja zostanę i pogadam z Jamesem. 

— Brzmi jak dobry pomysł, chociaż nie chciałbym widzieć się z Rosierem... — Westchnąłem. — Nie rozmawiałem z nim odkąd odzyskałem twój zeszyt. 

— Ale to jedyna opcja, skoro mówisz, że Regulus nie odstępuje Rogacza na krok. — Lunio uśmiechnął się do mnie. — Nie musisz z nim gadać, zawieź swojego brata na miejsce i tyle. 

— Dobra. — Pokiwałem głową. — To mamy jakiś plan. 

Niezbyt podobał mi się ten plan, co prawda, bo znów zobaczę Rosiera i pewnie nie uniknę rozmowy z nim. Odkąd go zaatakowałem, nie straciłem kontroli, więc sądziłem, że wszystko jest w porządku. W końcu jakoś powstrzymałem się, gdy ojciec Luńka chciał zrobić mu krzywdę. Mogłem go uderzyć, chciałem, ale tego nie zrobiłem.

Ja i Remus zeszliśmy na dół jakoś koło godziny dziesiątej. Akurat zastaliśmy rodziców Jamesa przy wyjściu z domu i zdążyliśmy się jeszcze pożegnać przed ich wyjazdem. Glizdogon, Rogacz i Reg byli już po śniadaniu i oznajmili, że dostali odpowiedź od Rosiera.

— Napisał, że nie ma problemu, tylko trzeba do niego pojechać. — Oznajmił Reg, wręczając mi pergamin z odpowiedzią. — On jest teraz chyba z godzinę drogi stąd. 

— Tak. W ich wakacyjnej posiadłości. — Kiwnąłem głową. — Wiem gdzie to jest. Pojedziemy razem, ty i ja.

— Ale James mówił...

— Reg, ja doskonale wiem, gdzie to jest, poza tym, my dwaj jesteśmy tu najmniej potrzebni. James i chłopaki ogarną wszystkie rzeczy na imprezę, a my pojedziemy po towar i nie będziemy im przeszkadzać.

— Fakt, Syriusz lepiej radzi sobie w terenie. — Stwierdził Rogacz. 

— I doskonale jeździ. — Dodał Lunio, uśmiechając się pod nosem. 

— No, to szykuj się, Reg. Wyruszamy jak tylko wypiję kawę i zjem śniadanie. 

Mój brat nie był zbyt zadowolony z takiego obrotu spraw, ale już więcej nie protestował. Ja i Lunio zjedliśmy szybkie śniadanie i wypiliśmy kawę, a w tym czasie pozostali szykowali fundusze na zakup magicznych tabletek. Reg poszedł do pokoju, aby się przebrać, a wtedy James popatrzył na mnie, jakby oczekiwał wyjaśnień.

— Lunio chce z tobą pogadać. — Wyszeptałem. — On wie o... Sam wiesz czym...

— Syriusz... — Rogacz westchnął i pokręcił głową. — To miało pójść w niepamięć...

— I pójdzie, bez obaw. — Odezwał się Remus. — Nic nikomu nie powiem, znasz mnie. Chcę ci tylko pomóc...

— Mam nadzieję, że nie prowadzisz już żadnego zeszytu i to nie zostanie w nim zapisane. — Skomentował James, na co Luniak prychnął śmiechem. 

— Nie, nie prowadzę. 

— Ale o co chodzi, bo ja jak zwykle nic nie wiem. — Peter spojrzał na nas zdezorientowany. 

— Powiem ci potem. — James poklepał go po ramieniu. — Skoro i tak już większość z nas jest wtajemniczona...

— Mi to też ciężko przyswoić, musiałem z kimś o tym porozmawiać... — Wyjaśniłem. 

— Rozumiem, nie jestem o to zły. — Pokręcił głową. Reg zaczął schodzić na dół, więc Rogacz od razu zmienił temat. — Mamy wyliczone około dwudziestu galeonów, powinno spokojnie wystarczyć. 

— Wystarczy na pewno. — Uśmiechnąłem się i zgarnąłem wszystkie pieniądze do sakiewki. Reg zatrzymał się w progu i spojrzał na nas. — Gotowy?

— Tak. — Pokiwał głową.

— No to my jedziemy, a wy ogarniajcie resztę. — Cmoknąłem Luńka w usta na pożegnanie, a potem ruszyłem do wyjścia. Reg poszedł za mną i obydwaj podeszliśmy do motocykla. Podałem mu kask i sam też założyłem swój. 

— To na pewno bezpieczne?

— Tak, tylko trzymaj się mnie mocno. Ja nie jeżdżę powoli. — Powiedziałem i usiadłem za kierownicą. On usiadł za mną i chwycił się mnie. Po chwili już byliśmy w drodze. Jechałem naprawdę szybko, bo drogi były praktycznie puste. Reg musiał być przerażony prędkością, bo trzymał się mnie naprawdę mocno. 

Pokonywaliśmy kolejne miejscowości, aż w końcu dotarliśmy do tej, w której Rosierowie zwykle spędzali wakacje. Pamiętałem to miejsce z dzieciństwa, zresztą Reg też. Zatrzymałem się pod bramą i ściągnąłem z głowy kask.

— No, i jesteśmy. — Oznajmiłem. Reg w końcu mnie puścił i też ściągnął swój kask. 

— Ty jesteś kurwa nienormalny! Mogłeś nas zabić ze trzy razy po drodze! — Krzyknął. 

— Nie przesadzaj. — Posłałem mu uśmieszek. — Trochę adrenaliny nam nie zaszkodzi.

— Adrenaliny... Pojebało cię chyba! 

— Uspokój się. — Wywróciłem oczami. — Lepiej idź i załatw te tabletki, a nie odgrywasz tu dramaty. — Podałem mu sakiewkę. Reg fuknął pod nosem i wstał z motocykla. Podszedł do bramy, a tam akurat pojawił się Rosier. 

— Słychać was było aż przy basenie. — Oznajmił. — Miło was widzieć, wejdźcie.

— Ja zostanę. — Zerknąłem na niego. 

— Nie wydurniaj się, zejdź z tego złomu i chodź. Przecież nie będziesz tu czekał. Możesz nawet wjechać tym czymś na podjazd, chociaż i tak nikt by wam tego nie ukradł. — Rosier uśmiechnął się wrednie i otworzył bramę. 

— Niech ci będzie... — Westchnąłem i powoli wjechałem na podjazd. Reg podszedł do Evana i coś mu szeptem powiedział, ale przez ryk motocykla nic nie usłyszałem. Po chwili już im towarzyszyłem w drodze do drzwi. 

— Jak wam mija lato? — Zapytał Rosier. 

— Całkiem dobrze. — Odpowiedział mu Reg.

— Ta lepsza połowa dopiero przede mną. — Dodałem od siebie. — A tobie jak mija?

— Nudno, tak szczerze. — Wzruszył ramionami. — Wilkes mnie wystawił, miał przyjechać, ale się rozmyślił, więc jestem tutaj sam z matką. 

— I te pokoje wszystkie stoją puste? — Zapytał Reg, gdy szliśmy przez korytarz.

— Tak. — Pokiwał głową. — Więc jakby co, za niewielką opłatą mogę któryś udostępnić. 

— Nie będzie takiej potrzeby, Rosier. — Powiedziałem. Reg zerknął na mnie, a potem jakby się nad czymś zastanawiał. 

— Nigdy nie mów nigdy. Z tego co wiem to i tak zwialiście z domu. Gdzie teraz mieszkacie?

— U Jamesa. — Oznajmił Reg.

— No tak, to mogłem przewidzieć. — Wzruszył ramionami i otworzył drzwi od swojego pokoju. — Zapraszam.

Weszliśmy do środka. Pokój był duży, miał duże okna, z których był piękny widok na pobliskie jezioro. Ja i Reg usiedliśmy na kanapie, którą wskazał nam Rosier. On sam otworzył szafę i wyjął stamtąd jakieś pudełko, a potem postawił je na stoliku przed nami. 

— To wszystko kosztuje tak ze sto galeonów. — Oznajmił. 

— Okej, a ile możemy mieć za dwadzieścia? — Zapytałem. On uniósł brwi i otworzył pudełko, a potem wyjął stamtąd około dziesięciu tabletek.

— Tyle. Cena wzrosła, bo przez wakacje nie mam dostępu do środków produkcyjnych... No i Wilkes mnie wystawił, więc nawet gdybym chciał, to bym sam ich nie wyprodukował. 

— Dlatego zamierzasz oskubać wszystkich, którzy coś od ciebie kupią? — Spojrzałem na niego. — Pewnie też bym tak zrobił.

— Wy to jesteście tacy sami, zawsze tak było. — Stwierdził Reg i położył na stole sakiewkę z pieniędzmi. 

— Niuniu, gdybyśmy byli tacy sami, to nadal byśmy byli przyjaciółmi. — Powiedział do niego Rosier, i spojrzał na mnie. — A jednak coś nas poróżniło w przeszłości. 

— Właściwie co się wtedy stało? — Zapytał mój brat. Ja i Evan pierwszy raz spotkaliśmy się z tym pytaniem i chyba obydwaj długo na nie czekaliśmy. On usiadł naprzeciwko nas i oparł łokcie na stole, splatając palce swoich dłoni, a ja usiadłem tak samo, tyle że podpierając łokcie na swoich kolanach. Regulus patrzył na nas zdezorientowany. 

— Historia zaczyna się dokładnie osiem lat temu, w tej posiadłości. To było lato, gdy przyjechaliście wraz z waszą matką tutaj na wakacje. Ona i moja matka się w końcu tak bardzo przyjaźniły... Ty Reggie ciągle się ich trzymałeś, a my we dwójkę wymyślaliśmy różne zabawy, żeby jakoś zająć sobie czas. Wszystko było świetnie, aż do tego jednego wieczoru... 

— Postanowiliśmy wtedy, że nie będziemy spać całą noc i wymkniemy się do ogrodu, aby tam pobawić się w chowanego. Ustaliliśmy dokładnie, w którym miejscu się spotkamy i o której godzinie. Okłamaliśmy matki, że idziemy spać, a tak naprawdę wymknęliśmy się z naszych pokoi, aby spotkać się w ustalonym miejscu... 

— I wszystko szło zgodnie z planem. Spotkaliśmy się i zaczęliśmy zabawę. Było fajnie, lecz niestety, matki zauważyły nasze zniknięcie i wyszły nas szukać. Wtedy zaczęliśmy chować się razem przed nimi, co było jeszcze bardziej zabawne, niż gdy chowaliśmy się przed sobą. Sądziłem, że gramy w tej samej drużynie, lecz twój brat bezczelnie mnie wypchnął zza krzaków, gdy moja matka przechodziła obok, i jednocześnie sam stracił równowagę i też wpadł pod jej nogi. Nigdy nie wybaczyłem mu tej zdrady.

— Nie nie, Rosier. To ty wypchnąłeś mnie i upadłeś razem ze mną! Ja cię wtedy nawet nie dotknąłem! 

— O i właśnie ta kłótnia trwa już osiem lat! — Evan uśmiechnął się wrednie, wskazując na mnie dłonią. — Nie potrafi się przyznać.

— Nie, to ty nie potrafisz się przyznać! 

— Chłopaki... 

— Ja nic nie zrobiłem, ty mnie wypchnąłeś! 

— Nie, to ty wypchnąłeś mnie!

— CHŁOPAKI! To byłem ja. — Oznajmił Reg, śmiejąc się pod nosem, a my popatrzyliśmy na niego z niedowierzaniem. — Naprawdę, to ja was obu wypchnąłem zza krzaków. Słyszałem, jak planujecie swoją zabawę i byłem zazdrosny, że mnie nie zaprosiliście, więc nie tyle powiedziałem o tym naszym matkom, co wymknąłem się z domu i znalazłem was, a potem w odpowiedniej chwili wypchnąłem was obu z tych krzaków. 

— Reg... Twoja żałosna intryga kosztowała nas naszą przyjaźń. — Powiedziałem z powagą, a potem zacząłem się śmiać. Evan też wybuchł śmiechem, a potem pokręcił głową.

— Kurwa, tyle lat się przez to nienawidziliśmy... Czemu nic nie powiedziałeś wcześniej?

— Nie wiedziałem, że to przez to przestaliście się przyjaźnić, gdybym wiedział to bym się przyznał. Myślałem, że nasze matki mają coś z tym wspólnego. — Oznajmił Reg i spojrzał na nas przepraszająco. 

— Cóż... W tych okolicznościach... Evan, oficjalnie przestaję cię nienawidzić. — Wyciągnąłem do niego dłoń.

— Syriusz, ja oficjalnie też. — Uścisnął moją dłoń. — I przepraszam za moje intrygi. 

— Już i tak jesteśmy kwita, więc nie mam ci nic za złe. — Przyznałem. 

— No to może... Kumple? —  Spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem, który zupełnie różnił się od tych, jakie zwykle mi posyłał. Tym razem był szczeryi przyjazny. 

—  Kumple. — Pokiwałem głową, odwzajemniając uśmiech i aby to przypieczętować, przybiliśmy ze sobą piątkę. Regulus patrzył się na nas z lekkim niedowierzaniem. Myślę, że nie spodziewał się, że ja i Rosier możemy kiedykolwiek przestać być wrogami.

— No, to możemy zacząć wszystko od początku, co nie? 

— Tak będzie najlepiej. W ogóle, ta cała kłótnia była głupia, jeśli tak na to spojrzeć...

— Byliśmy dziećmi, a potem to stało się naszą rozrywką, żeby walczyć ze sobą. — Stwierdził Rosier. — Skończyło się to, gdy o mało mnie nie zabiłeś przez ten głupi zeszyt, co prawda, ale teraz przynajmniej wszystko zostało wyjaśnione. 

— Jak to o mało cię nie zabił? Jaki zeszyt? — Zapytał Reg, patrząc na nas obu. 

— Opowiem ci kiedyś, to już zupełnie inna historia. — Spojrzałem na Evana. — Nadal lubisz pakować ludzi w nieprzyjemne sytuacje. 

— Owszem. — Puścił do mnie oczko i sięgnął do pudełka z tabletkami i wyjął z niego kolejne dziesięć. — Ale dorzucę wam bonusik. Dwadzieścia galeonów, dwadzieścia tabletek. Dobry układ?

— Bardzo dobry. — Pokiwałem głową i wysypałem na stół wszystkie pieniądze z sakiewki i zgarnąłem do niej tabletki. Rosier zaczął przeliczać wszystkie monety, a potem pokiwał głową.

— Zgadza się. Miło z wami robić interesy. — Uśmiechnął się i zgarnął wszystkie pieniądze do rąk, a następnie schował je gdzieś w szafie. — No, to co robimy teraz?

— Musimy zaraz wracać. — Oznajmiłem, zerkając na zegarek. — Przyjechaliśmy tylko po towar.

— Ale może niedługo wpadniemy. — Wtrącił Reg. — Napiszę do ciebie, żeby uprzedzić.

— Okej, w porządku. — Rosier pokiwał głową. — Napisałem ostatnio do Rabastana i do Barty'ego i zaprosiłem ich tutaj, przyjadą jakoś na tygodniu, więc gdybyś chciał wpaść i z nami posiedzieć, Reggie, to daj znać. 

— Jasne. — Pokiwał głową.

— Dobrze by ci zrobiło, Reg. Trochę odpocząć od Jamesa. — Poklepałem go po ramieniu. 

— Właśnie. Ile można siedzieć z jedną osobą. Ja ze swoją matką już ledwo wytrzymuje, a ona się upiera, że nie może mnie tu samego zostawić. 

— Pewnie by zastała ten dom w ruinach, gdybyś urzędował tu sam przez całe lato. — Stwierdziłem, posyłając mu uśmieszek. On pokiwał głową. 

— Tak, tego też się obawia. I w sumie gdybym urządził tu imprezę, to tak by się stało. A miałem taki pomysł, żeby zaprosić wszystkich, nawet już ustalaliśmy szczegóły... Pieprzony Wilkes, zepsuł mi całe lato...

— Cóż, gdy wrócisz do szkoły, będziesz mógł z pewnością jakoś się zemścić. — Wstałem z miejsca. — Tymczasem, gdybyś jednak chciał zrobić jakąś imprezę, my jesteśmy dosłownie godzinę drogi stąd. Wystarczy jeden list i jesteśmy. 

— Zapamiętam. — Pokiwał głową i uśmiechnął się.

— Dobra, czas wracać, Reg. — Zarządziłem. Wszyscy opuściliśmy pokój i Evan odprowadził nas do bramy. Znów wpakowaliśmy się na motocykl i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu Potterów. 

Wizyta u Rosiera przebiegła zupełnie inaczej, niż sobie wyobrażałem. Choć wiele się wyjaśniło pomiędzy nami, niesmak pewnych sytuacji wciąż pozostał. Osiem lat intryg, nienawiści, gorzkich słów i przekonania, że jeden chciał zaszkodzić drugiemu, jak się okazało, wszystko zupełnie bezpodstawne. 

A że odpowiedzialny za wszystko był mój brat, w życiu bym się nie spodziewał...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro