𝐂𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝐭𝐰𝐨

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Rozdział drugi: „Więc...jaki jest twój ulubiony kolor?"

°°°

Stanęłam przed olbrzymim lustrem w mojej garderobie (również wielkiej) w samej czarnej, koronkowej bieliźnie i przykładałam do ciała na zmianę czarną, długą sukienkę z rozcięciem na udzie i czerwoną, długą do połowy uda. Ta pierwsza miała górę w stylu hiszpanki, a druga miala dekolt w kształcie półkola z długimi rękawami, które przy końcach się rozkloszowały.

Przygotowywałam się właśnie na spotkanie z moim przyszłym mężem...

Jak to śmiesznie brzmi.

Przyszły mąż...

Którego wygląd ledwo pamiętam.

Już nie wspominając o tym, że zapewne przez te osiem lat się zmienił.

Cudownie, prawda?

Wracając dowiedziałam się, że w tym tygodniu, poczynając od dzisiaj, mam zaplanowane trzy spotkania z Vincentem Monetem, następnie przez kolejne dwa miesiące z nim zamieszkam (i oczywiście z jego rodzeństwem), a później na trzy miesiące wyjadę z moją przyszłą rodziną oraz moimi siostrami i bratem na wyspy Karaibskie. Po powrocie odbędzie się uroczystość zaręczynowa, a następnie dostaniemy cztery miesiące na zorganizowanie ślubu według naszych pomysłów.

Reasumując mam dziewięć miesięcy, aby zintegrować się z moim przyszłym mężem i jego rodzeństwem, przy tym przynajmniej się z nimi wszystkimi zaprzyjaźnić. Najbardziej liczę na przyjaźń ze strony Vincenta, bo w końcu jestem skazana na spędzenie reszty życia z tym właśnie człowiekiem. Odpowiadało by mi, gdybyśmy się chociaż przyjaźnili, ufali sobie i czuli swobodnie w swoim towarzystwie.

Przez tę rozmyślenia doszłam do wniosku, że słabo wybrałam, dobierając te właśnie dwie sukienki z szafy. Pierwsza, czarna, pokazywała moje całe ramiona i dekolt, a druga, czerwona, odrywała pokaźną część moich nóg. Kto wie, co przez te lata stało się z tym mężczyzną. Może to teraz jakiś zboczeniec, który od razu zacznie wyobrażać sobie, jak zdziera ze mną te ubrania, najlepiej jeszcze w łazience tej restauracji?

Nie, uspokój się, Elizabeth. Ojciec mówił, że to dobry chłopak.

W końcu postawiłam na inną sukienkę. Była ona czarna do kostek z rozcięciem, ale odróżniała się od tamtej sukienki tym, że górę miała taką, jak ta czerwona. Założyłam do tego czarne szpilki i czarny, skórzany płaszcz, a na ramię zarzuciłam torebkę.

- Vincent czeka na ciebie na dole, Lizzy - do mojego pokoju wszedł Adrien, obwieszczając przybycie mężczyzny, gdy ja jeszcze poprawiałam szminkę. Zamknęłam ją i wrzuciłam do torebki.

- Już schodzę - uśmiechnęłam się niepewnie do brata.

Ten to odwzajemnił, ale widocznie był nie w sosie, bo od razu odszedł najpewniej do biura.

Rzuciłam sobie ostatnie spojrzenie w lustrze, poprawiłam lekko włosy, które były ułożone w koka, ale dwa pasemka, okalające moja twarz, były swobodnie opuszczone. Odetchnęłam głęboko i wyszłam z pokoju, zamknęłam go, następnie ruszając do schodów. Nie było żadnej ewentualnej szansy na ucieczkę, ponieważ mój dom był tak zaprojektowany, że z wielkiego holu prowadziły na górę piętro równie wielkie schody, wokół których była otwarta, zabudowana barierką przestrzeń. Tak więc ja widziałam Vincenta, a on właśnie spoglądał w moim kierunku. Wyglądał nienagannie. Ciemne włosy zalizane do tyłu, żaden jeden włosek nie odważyłby się uwolnić spod żelu. Zauważyłam czarne spodnie od garnituru, jak i czarny płaszcz, jednak to wszystko, bo górna część ubioru była zasłonięta przez nakrycie. Uśmiechnęłam się do niego, uświadamiając sobie, że zagapiłam się o parę sekund za długo. Popędziłam w kierunku schodów już nie patrząc na te jego zimne jak lód tęczówki.

- Dzień dobry - powiedziałam głupio, podchodząc do niego.

Jest wieczór, idiotko.

- Dobry wieczór, pani Santan - odparł nonszalancko. - Możemy jechać?

- Tak, ale... - odchrząknęłam. - Możemy mówić sobie po imieniu? Przecież się znamy... No i raczej nie będziemy mówili do siebie per pan i pani, skoro mamy wziąć ślub, prawda? - zaśmiałam się nerwowo, wpatrując się w niego z oczekiwaniem na reakcję. Ten kiwnął głową, jednak w jego oczach nic nie dało rady wypatrzeć. Chłodne i bez wyrazu. Tak mogłabym je opisać.

- Zapraszam więc, Elizabeth - podał mi ramię, które przyjęłam i cicho podziękowałam.

Wyszliśmy na dwór i pokierowaliśmy się do czarnego, wielkiego Jeepa. Otworzył mi drzwi od strony pasażera, gdzie usiadłam, a mężczyzna zamknąwszy drzwi, okrążył samochód i usadowił się na miejscu kierowcy.

Przez drogę żadne z nas się nie odezwało. Jestem wielką gadułą, naprawdę, ale przy nim...nie wiem, po prostu nie wiedziałam, jak się zachować. Był zupełnie inny. Zmienił się. Nie z wyglądu, chociaż muszę przyznać, że jest jeszcze bardziej przystojny, niż gdy ostatni raz go widziałam. Miałam tyle pytań do niego. Czy wiedział o tym układzie, co o tym myśli, jak sobie radzi, jak się ma...tyle, że moje głupie usta akurat teraz musiały nie chcieć się otworzyć, zupełnie, jakbym miała dostać za to, że odezwę się do tego właśnie mężczyzny.

Nie zauważyłam nawet z irytacji na samą siebie, że jesteśmy już pod restauracją. Była to najlepsza restauracja w Pensylwanii. Vincent otworzył mi oczywiście drzwi, podał ramię i weszliśmy do środka. Zajęliśmy stolik przy oknie. Zapewne był zarezerwowany. Mężczyzna odebrał ode mnie płaszcz i zawiesił go na wieszaku obok, to samo zrobił ze swoim i w końcu mogłam przyjrzeć się temu, co miał na sobie. Więc jakichś wielkich zaskoczeń nie było. Zwykła czarna koszula, szara kamizelka i czarna marynarka. Standard.

Usiedliśmy, a kelner natychmiast do nas podszedł oraz podał kartę dań, czekając, aż coś wybierzemy. Vincent zamówił pieczonego kurczaka i czerwone, wytrawne wino dla naszej dwójki, natomiast ja postawiłam na polędwicę z sosem.

Kelner przyjął nasze zamówienia i odszedł, aby po chwili wrócić do nas z butelką wina i dwoma kieliszkami. Nalał nam do naczyń napoju i upewniając się, że niczego więcej od niego nie potrzebujemy, odszedł.

- Więc... - zaczęłam, gdy już nie mogłam znieść tej ciszy, a nie zapowiadało się na to, żeby Vincent miał jakąkolwiek ochotę odezwać się pierwszy. Nie spodziewałam się jednak, że to, o co zaraz zapytam będzie jedną z głupszych rzeczy. - Więc...jaki jest twój ulubiony kolor?

Mentalnie uderzyłam się z całej siły w czoło.

Naprawdę?

Ulubiony kolor, Elizabeth?

- Mój ulubiony kolor? - powtórzył po mnie głupio mężczyzna. Zmarszczył brwi. Ni to z irytacji, ni to z rozbawienia. Naprawdę nie potrafię wyczytać tego człowieka. - Czarny.

- O, mój też - uśmiechnęłam się jeszcze bardziej idiotycznie. Ten pozostał niewzruszony, przez co poczułam się jeszcze bardziej idiotycznie.

- Wiem, że studiowałaś historię - odparł. Najwyraźniej jemu również nie podobała się panującą przy naszym stoliku cisza. Za te parę słów byłam mu dozgonnie wdzięczna. Uśmiechnęłam się szeroko i odpowiedziałam, przy tym bawiąc się palcami ze stresu.

- Dokładniej napisałam doktorat. Wiem, że historia może wydać ci się nużącym i bezsensownym przedmiotem, o którym z radością zapomina się po skończeniu liceum, ale zaskoczę cię, że jest to naprawdę ciekawe. Dowiadywać się, jak żyło się osobom parę wieków temu. Jak wyglądała codzienność dla tych ludzi. Jak doszliśmy do tego, że jest, jak jest... - westchnęłam urzeczona. W następnej chwili zorientowałam się, że wygłosiłam przemowę, krótką, ale jednak, o tak nudnym pewnie dla mojego towarzysza przedmiocie. - Przepraszam, domyślam się, że to nie jest rzecz, o której chciałbyś rozmawiać.

- Mylisz się więc - odrzekł, na co podniosłam zdziwiona głowę. - Historia była dla mnie fascynującym przedmiotem. Szczerze mówiąc zastanawiałem się nad wyborem tego kierunku studiów.

- Poszedłeś na ekonomię i zarządzanie biznesem - zauważyłam. Skinął głową.

- Nie do końca jednak z własnej woli. Sytuacja moja i mojej rodziny zmusiła mnie do podjęcia takiej decyzji.

- Przykro mi - powiedziałam, czując szczery smutek i żal.

Nawet zapomniałam, że ten człowiek ma być w przyszłości moim mężem.

- Całkowicie niepotrzebnie - uniósł lekko kącik ust. - Tak jest lepiej. Ekonomia to coś, co tak czy inaczej musiałbym skończyć. Wcześniej czy później. Uważam, że lepszą opcją jest wcześniej.

W tym momencie kelnerka przyszła i podała nam nasze zamówione jedzenie. Zabraliśmy się do spożywania, nie wiele mówiąc, jedynie wymieniliśmy uwagi na temat naszych posiłków.

Po daniu głównym otrzymaliśmy deser. W moim przypadku był to kawałek ciasta, które całym sercem kochałam - Adwokata, a w przypadku Vincenta pucharek czekoladowych lodów. Pewnie liczycie na pełną romantyzmu scenę, gdy mężczyzna brudzi lodami górną wargę, a ja miałabym mu to powiedzieć, jednak, gdy on nie potrafi tego zetrzeć samodzielnie, unoszę dłoń i delikatnie ścieram mu deser z twarzy...no cóż, nie. Vincent Monet nie należy do osób, które brudzą się lodami. A już na pewno nie na spotkaniu z przyszłą żoną.

Przyszłą żoną...

Przyszłą żoną...

To brzmi całkowicie abstrakcyjnie.

Nigdy nie wyobrażałam sobie tak moich zaręczyn, których w zasadzie nawet nie było. Spojrzałam na moją rękę, gdy odkładałam widelczyk na talerzyk po cieście, na którym nie było śladu po pierścionku zaręczynowym. Przełknęłam z trudem kawałek wypieku, wyobrażając sobie, jak teraz będzie wyglądało moje życie.

Czy takiego życia pragnęłam?

Życie, które spędzę z mężczyzną, którego nie kocham?

Łzy stanęły mi w oczach na wizję mojego małżeństwa bez grama miłości. Próbowałam pozbyć się ich mrugając, ale w pewnym momencie było ich tak dużo, że gdybym mrugnęła po raz kolejny, to słona ciecz wyleciałaby spod powiek.

- Przepraszam na chwilę - mruknęłam ledwo słyszalnie i wstałam, wzięłam torebkę, a następnie szybkim krokiem pokierowałam się do łazienki.

Nie podejrzewałam jednak, że Vincent postanowi pójść za mną. Nie podejrzewałam nawet, że przejmie się tym, jak szybko mój humor się zmienił.

I w momencie, w którym on był ostatnią osobą, którą pragnęłam widzieć, złapał mnie lekko za łokieć i obrócił w swoją stronę. W tym momencie dwie ciężkie, słone łzy spłynęły mi po policzkach, paląc je niemiłosiernie.

A ja nie wiedziałam, czy wolałabym, aby okazał się aroganckim dupkiem i puścił mnie, odchodząc do stolika i zapomniał o sprawie, czy zapytał, o co chodzi i spróbował pocieszyć.

Ani jedna, ani druga opcja nie wydawała się dobra.

°°°

Dzień dobry, dobry wieczór, Perełki ❤️
Oto kolejny rozdział. Obiecany był na wczoraj, ale troszkę spóźniłam się z terminem. Mam nadzieję, że tak czy inaczej chętnie wam się czytało.
Piszcie, co sądzicie i zostawiajcie gwiazdki, bo to naprawdę bardzo motywuje ❤️
Dobrej nocy, dnia, kochani ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro