Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Kończyłem właśnie szkic w notatniku. Tak, to będzie jedno z moich najlepszych dzieł! Delikatnie pociągałem linie na włosach postaci. Poprawiłem oczy i zrobiłem nieco dłuższe rzęsy. Pocieniowałem zgrabne i uśmiechnięte usta. Pewnymi, aczkolwiek zgrabnymi ruchami ołówka wykonałem ostatnie szczegóły na twarzy rysunkowej dziewczyny. Voila! Gotowe! Najlepszy rysunek na świecie! Haha, a dlaczego? Proste pytanie! Bo... bo... No, bo przedstawiał... ją. Ach tak. Ją. Marinette. Jestem tak beznadziejnie w niej zakochany...

Westchnąwszy ze współczuciem do samego siebie zamknąłem zeszyt i wstałem ze schodów znajdujących się przed nasza szkołą. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do spędzania czasu. Jednym z plusów jest to, że ona często też tu przebywa. Zawsze trzymając swój notes i rysując projekty ubrań, które później szyła. Miała do tego nadzwyczajny talent. Porównując mój do jej czułem się nikim.

Ale nie tylko dlatego przepadam za tym miejscem. Lubię opierać się o murek i patrzeć na przechodzących obok ludzi nieraz wykorzystując ich do moich skromnych dzieł. Potrafiłem się zatracić w rysowaniu, nie zwracając na szybko upływającą chwilę. Zaraz, zaraz... Która godzina? 

Z niepokojem wyciągnąłem smartphona ze swojej torby. Gdy wyświetlacz został włączony, szybko zdałem sobie sprawę, że spędziłem tu stanowczo za dużo czasu. Lekcja już się zaczęła! Pierwsza po wakacjach, a ja już jestem spóźniony! Zabawne, bo przyszedłem dużo wcześniej od innych, a jakoś się złożyło, że zobaczyłem dziewczynę o takim samym kolorze włosów, co Marinette, no i jakoś zacząłem ją rysować...

Miałem mało czasu, a praktycznie to go nie miałem. Ale ustałem zaciekawiony, gdy moje oczy zwróciły się z zainteresowaniem na pewną sytuację. Ujrzałem chłopaka, który uciekał przed limuzyną i starał się dostać do szkoły. Z limuzyny krzyczała do niego pewna kobieta w okularach, prawdopodobnie jego mama, która kazała mu natychmiast wrócić, a on uparcie biegł coraz szybciej. Limuzyna przyspieszyła i zatrzymała centralnie przed szkołą, a następnie ona wyskoczyła z niej i jakiś wielkich rozmiarów kierowca wozu, by następnie zagrodzić drogę chłopakowi. Blondyn był oburzony, ale nie zaprotestował, tylko udał się do limuzyny. Gdy wsiadał do samochodu, wyszeptał tylko: "to nie fair".

Dobra, dosyć patrzenia na bogatego Pana Skurczyńskiego. Muszę iść do klasy. Będę spóźniony. Yay... Ta wizja napawa mnie przeraźliwym optymizmem... Znowu dostanę ochrzan. Taa... Ale ciekawe z kim w tym roku będę w klasie. Mam nadzieję, że ponownie będę z Marinette. No i mam nadzieję, że nie będzie Chloe tym razem.

- Ajj, moja laska! Pomocy... - Usłyszałem po swojej lewej stronie. Starszy pan w czerwono-białej hawajskiej koszuli leżał na ziemi i z wielkim bólem wypisanym na twarzy nieudolnie starał się sięgnąć laskę leżącą za daleko, by sam dał radę. Nikt wokoło, pomimo niemałego tłumu, nie interesował się losem staruszka. Zmartwiony podbiegłem do niego, podniosłem laskę i podając mu ją spytałem: "Nic się panu nie stało?" Staruszek uśmiechnął się w moją stronę i gorąco mi podziękował.

- Pewnie gdyby nie ty, bym nadal leżał na ziemi, mój chłopcze. Masz dobre serce, szlachetne. A teraz leć do szkoły, widziałem już jak się parę razy zbierałeś - zaśmiał się, po czym skinął głową jeszcze raz na podziękowania i wspomagając się długim kawałkiem drewna, poszedł.
Zdając sobie sprawę z mojego potwornego spóźnieniem, spanikowałem i pobiegłem w stronę klasy.


- Nathanael! Zdajesz sobie sprawę, która jest godzina, huncwocie ty? - usłyszałem od razu, jak wszedłem do klasy i ustałem w przejściu - Dobrze, że w ogóle zechciałeś się zjawić... - westchnęła ciężko chemiczka, pani Mendeleiev, o sterczącej, fioletowej fryzurze i pokaźnych, czarnych okularach. Ubrana była swój ulubiony biały fartuch, dżinsy i koszulę tego samego koloru co włosy. Jej wzrok znad szkieł przeszywał mnie niczym sztylet. Poczułem aż dreszcze na plecach. - Dobra, dobra, siadaj. Wiem, że to pierwsza lekcja po wakacjach, ale czas oprzytomnieć. Jak tak, to jeszcze nie ma kilku osó... Uważaj! - Krzyknęła nauczycielka, koncertując swój wzrok na czymś za mną. Odwróciłem się i... BAM! Zostałem przewrócony pod wpływem jakiegoś ciała i torby, która wylądowała na mojej twarzy. Aaaała. Czuję, że będę miał sińca pod okiem.

- O mój bo... Wybacz!! - Usłyszałem słodki głos niczym anioła, a może nawet chóry anielskie w tle. Nie mam pojęcia. Wiedziałem tylko, że mówi Marinette. Poczułem jak moje policzki rozpalają się pod wpływem jej uroku. Ciemność przed oczami zaczęła ustępować, gdy swoimi małymi, zgrabnymi dłońmi zdjęła materiałowy przedmiot wypełniony książkami z moich oczu. Myślałem że umarłem i jestem w niebie, bo ujrzałem blask i połysk roztaczający się zza jej grzbietu, a nad jej buzi widniało... zmartwienie i strach. To nie jest niebo. W niebie się by uśmiechała. Ale i tak widziałem gwiazdy dookoła.

- Nathanael, strasznie cię przepraszam! - wypaliła dziewczyna wstając z kolan i trzymając rękę przy swojej twarzy w przerażeniu. Jej piękne niebieskie oczy wpatrywały się we mnie w skupieniu... To ja w końcu jestem w niebie, czy nie?!

- Nic się nie stało, Marinette. Każdemu się zdarza przewrócić - uśmiechnąłem się do niej uspokajająco. Jak dla mnie mogłaby na mnie upadać codziennie!


- Ale... twoje oko...

Położyłem dwa palce prawej ręki na dosyć bolesne wypuklenie pod nim. Syknąłem. Ał...

Nauczycielka nie zamierzała czekać aż skończę rozmowę z moim obiektem westchnień, tylko od razu wtrąciła:

- Nathanael, do pielęgniarki. Natychmiast. A ty Marinette, siadaj. Tylko uważaj. Nie chcemy, by ktoś inny wylądował w szpitalu.

Czemu te nieczęste rozmowy z nią kończą się tak szybko? Gdybym tylko nie był introwertykiem... Ale jednak jestem szczęśliwy. Jestem z nią ponownie w klasie. A mogłem nie być. I teraz ze mną pogadała. Chociaż z przypadku. Lub wypadku. I tak, mimo bólu fizycznego, jestem szczęśliwy. Chyba nie mogło być lepiej.









- Ajaj! No nieźle ci dowaliła. Wygląda, jakbyś oberwał pięścią - szczebiotała mi nad uchem higienistka - Uważaj, będzie szczypać.

Wykrzywiłem twarz w bólu. Fakt, szczypało przeraźliwie. Brązowowłosa kobieta właśnie przemywała moją ranę chyba jakimś kwasem siarkowym czy czymś równie okropnym, jak na przykład woda utleniona.

- To nic takiego - starałem zgrywać twardziela. Mimo wszystko jestem facetem. Nie będę przecież płakał. Z każdą chwilą przyzwyczajałem się do pieczenia przy oku, więc te uczucie i tak stało się mniej uciążliwe.

- Widzę, że twardy jesteś. Dobrze. Dziewczyny takich lubią - zażartowała, a ja niby ją słuchając, zacząłem się rozglądać po jej gabinecie. Na ścianach koloru białego wisiało zaledwie kilka obrazów przedstawiających zimowe krajobrazy, a meble również tej samej barwy co ściany, były ustawione niezwykle równo, zresztą i tak było ich niewiele. Nie było również na nich ani jednego śmiecia, a wszystkie przedmioty znajdowały się na swoich miejscach. Hmm. Czyli to nazywa się pedantyzm. W przeciwieństwie do mojego pokoju jest tu naprawdę czysto. Ale w sumie też bym wolał iść do jakiegoś specjalisty, u którego jest czysto i miałbym pewność że nic nie chodziłoby po mojej nodze. Nawet powietrze wydawało się czystsze od tego na dworze. Jedyne miejsce, w którym panował mały nieporządek znajdowało się na małym przesuwanym stoliku, na którym trzymała opatrunki, butelki z utlenioną, taśmy i proszki rożnego rodzaju. Wszystko było tak ułożone, by miała do niego jak najszybszy dostęp, tak jak teraz używała ich do mojego problemu. Odłożyła właśnie mokrą, zużytą watę, sięgnęła do małej zamrażarki znajdującej się w rogu pokoju i wyjęła z niej trochę lodu. Zawijając go w gruby materiał związała mocno.

- Dobra, a teraz odchyl głowę do tyłu, o tak... I przytrzymaj. O tak. Teraz tak siedź, przynajmniej przez kwadrans. Jeśli ci to nie przeszkadza, to muszę wypełnić parę dokumentów. W sumie i tak niedługo dzwonek, więc jeśli chcesz i o ile oko będzie w porządku to będziesz mógł wrócić później na lekcję.

Nie minęło dużo czasu, a rozbrzmiał upragniony sygnał. Zdjąwszy okład poczułem się trochę lepiej. Oko zdawało się wyglądać także lepiej, więc podziękowałem kobiecie i zbierałem się do wyjścia. Otworzyłem drzwi na oścież i... ŁUP! Uderzyłem kogoś. Szybko wybiegłem w stronę poszkodowanego.

- Wybacz! - wykrzyknąłem do... Marinette? Gdy tylko zobaczyłem ją pocierającą swoje czoło,
zmieszałem się. Musiałem chyba mocno ją uderzyć. Ale kiedy ona mnie zobaczyła, zaśmiała się.

- Chyba teraz jesteśmy kwita - puściła do mnie oczko ze śmiechem, lecz zaraz potem spoważniała - Chciałam cię jeszcze raz przeprosić za wcześniej. Sam przecież wiesz, jak strasznie jestem niezdarna, choć rzadko się zdarza, żeby ktoś inny też oberwał - wydawała mi się strasznie zawstydzona tym, co zrobiła. To było w niej tak urocze, że czułem że mogę odlecieć.

- Nic się nie stało, naprawdę - pokazałem jej oko, które stało się trochę mniej fioletowe, choć nadal na skórze była opuchlizna tej barwy - Zresztą ja też chcę przeprosić, za to przed chwilą. Nic ci nie zrobiłem? - Zapytałem. W odpowiedzi uśmiechnęła się szeroko.

- Takie obrażenia to ja sobie zadaję codziennie sama, i to w ogromnej ilości. Raz nawet wbiegłam w ścianę, mimo że ją widziałam. Naprawdę. Patrzyłam się na nią, a i tak w nią wbiegłam- rzekła po czym zaczęła chichotać. Przesłodko chichotać. Poczułem, że zacząłem się rumienić.

- To co Nath? Wracamy do klasy? Zaraz będzie wychowawcza.

Jakbym mógł jej odmówić? Chyba tylko będąc idiotą. Kiwając zdecydowanie głową, zacząłem podążać jej krokom. Między nami była dosyć krępująca cisza. Za nic nie miałem pojęcia, jak ją przerwać. Gdy tylko otwierałem usta, zmieszany zaraz je zamykałem. Musiała to wyczuć, ponieważ odwróciła twarz w moją stronę i powiedziała:

- Ciekawe ten dzień się zaczyna, czyż nie? Wiesz, w naszej klasie będzie wiele nowych osób, z jedną osobą nawet już gadałam. Jest całkiem spoko no i siedzę z nią w ławce. Bardzo miła. Ale jest także parę osób z naszej starej klasy i niestety jest wśród nich Chloe... - rzekła ze smutkiem.
Ta rozpieszczona dziewucha znowu z nami jest?! No ja nie mogę...

- Zawsze mamy pecha trafić na tą złośnicę, prawda? - westchnąłem ciężko, przypominając sobie blondynkę uczesaną w kucyka, wczepionymi we włosy niczym za pomocą kleju okularami przeciwsłonecznymi i z perfidnym uśmiechem na jej gębie. Nic bym do niej nie miał, gdyby nie starała się każdemu zniszczyć życia poprzez upokorzenie, złamanie serca czy za pomocą zwykłego prześladowania. Akurat mi nic nie zrobiła jeszcze, podkreślając słowo jeszcze, ale jej główną ofiarą od najmłodszych lat jest Marinette. W dodatku przez to, że jest córką burmistrza o niebywałych wpływach, czuje się bezkarna w tym co robi. Pamiętam raz, że przez nią nawet jakiś chłopak się załamał i nie przychodził do szkoły przez miesiąc. A nie był to byle jaki mięczak.

- Taaa, ale wiesz, chyba się już przyzwyczaiłam. Tyle że ledwo się zaczęła szkoła, a ta już zajęła moje miejsce ławce na rzecz chłopaka, który ma siedzieć przed nią. Mówi że to jej przyjaciel, supermodel czy coś takiego. Pff... Ale poznałam Alyę, naprawdę spoko dziewczynę, no i myślę, że mogłabym się z nią zaprzyjaźnić. A ty siedzisz na tyle, jak w zeszłym roku?

- Jak będzie miejsce. Spóźnienia mają to do siebie, że łatwo stracić swoją miejscówkę. Sama wiesz z resztą, jak mi mówiłaś przed chwilą.

- Taaa... Ale na wychowawczej jeszcze się dowiemy, bo z tego co wiem, to nasza nowa wychowawczyni jest trochę inna niż poprzednia. Może nie da sobie w kaszę dmuchać.

- Tak, zobaczymy.

Stanęliśmy przed drzwiami do sali. Chcąc być uprzejmym otworzyłem drzwi przed koleżanką, na co uśmiechnęła się z wdzięcznością i weszła. Zaraz potem usłyszałem jej pełen oburzenia krzyk.

- Hej! Co ty wyprawiasz? - Podeszła do jakiegoś blondasa przy pierwszej ławce od okna. Nie widziałem twarzy chłopaka, ale po tonie jego głosu wywnioskowałem, że najprawdopodobniej był przestraszony jej krzykiem. Cóż, głos miała zawsze mocny, gdy się złościła. Choć nadal nie mam pojęcia o co poszło.

- E... Ja... Yyy.. - próbował się tłumaczyć, gdy przerwał mu śmiech Chloe i jej przydupaski Sabriny, siedzącej na zeszłorocznym miejscu Mari. Ta, widząc całą sytuację westchnęła i ze  zdwojoną złością w głosie powiedziała do całej trójki:

- No dobra, wszystko jasne, jesteście siebie warci. Bardzo śmieszne - podparła się rękami i cofnęła dwa kroki do tyłu, dzięki czemu zobaczyłem go i rozpoznałem w nim Pana Skurczyńskiego. Yyy, znaczy tego z rana, bogatego dzieciaka z limuzyną. Przeszło mi przez myśl, że może on jest tym modelem, o którym mówiła mi przed chwilą Mari. Ale zdawał się być taki sam jak Chloe, bogaty panicz. Na ławce, przy której się znajdował była zużyta guma do żucia. Sądząc po reakcji Marinette, to była jej ławka. Chłopak jąkając się próbował jeszcze coś powiedzieć, lecz wtedy ja wtrąciłem się do akcji:

- Nowy! Co ty robisz? Myślisz, że kim jesteś, żeby takie rzeczy robić? Nie wiem coś za jeden, ale na przyszłość radzę ci uważać i nie robić więcej takich wybryków. - Odpowiedziałem bardzo pewnie i stanowczo, co zdziwiło kilka osób które mnie znały, w tym mnie.

Chłopak zrobił pełną przerażenia minę, choć nie mam pojęcia czy z powodu mojego okropnego wyglądu, czy mojego tonu głosu, ale już się nie odezwał, tylko usiadł na pierwszej ławce od strony drzwi obok Nina, który nie wydawał się zadowolony z nowego towarzysza. Bo któż chciałby siedzieć z takim chuliganem zaznajomionym z Chloe? Marinette zdawała się być spokojna, lecz czuło się od niej złą aurę. Wyjęła chustkę z kieszeni, położyła na ławce i usiadła. W gniewie miała zamknięte oczy i skrzyżowane ręce. Postanowiłem dać jej na razie spokój i udałem się na koniec sali. Moja ławka była pusta. Żadnego towarzysza obok. Świetnie. To nawet lepiej. Wolałem mieć spokój podczas rysowania. No... Bo na lekcjach też rysuję... A z stąd mam dobry widok na wszystkich. Zwłaszcza na nią. Nawet gdy była obrażona, była taka śliczna...
Podparłem rękę o policzek i zacząłem przyglądać się jej rozmarzony. Powoli moją głowę nachodziły wspomnienia rozmowy prowadzonej przed chwilą... Nawet się nie obejrzałem, kiedy usłyszałem doniosły głos naszej nauczycielki, która przedstawiała się nowym uczniom. Z wrażenia, aż wyprostowałem się i otrząsnąłem. Dobra, Nath, wiem że jesteś zakochany, ale nie chcę by jak w zeszłym roku miał same jedynki! Skup się. Lub udaj skupionego. Nieważne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro