XV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej kochani!
Na wstępie zdradzę wam w tajemnicy, że rozdział który zaraz przeczytacie musiałam pisać aż dwa razy, ponieważ za pierwszym się nie zapisał T^T W każdym razie myślę, że wyszło naprawdę okej. Ale po tej części relacje Lucynki i Tobiasza będą gorsze niż kiedykolwiek i nie mam pojęcia jak oni to naprawią!
A zresztą już nie przedłużam..
Miłego czytania!
~ Alicja ❣

***

Śnieg padał obficie i z minuty na minutę pokrywał więcej. Cały świat robił się biały. Wiał silny wiatr, nagie gałęzie drzew uginały się pod jego naporem. Nad lasem wisiały ciemne chmury,bez wątpienia nie zwiastujące nic dobrego.

Dwie niepozorne postacie przedzierały się przez burzę śnieżną, kierując się w stronę ruin. I chociaż na zewnątrz szalała wichura, wewnątrz, między nimi - panowała cisza.

Niezręczna cisza, która raniła bardziej niż jakiekolwiek słowa. Atmosfera była gęstsza z każdą minutą, co raz ciężej było oddychać. To właśnie tej sytuacji on obawiał się najbardziej. Że zostanie z nią sam na sam. Że nie będzie umiał zapanować nad bijącym nazbyt szybko sercem, pocącymi się dłońmi i stadem motyli w żołądku. Ona szła przed nim, więc mógł spokojnie ją obserwować. Szła przed siebie jak gdyby chciała odciąć się od rzeczywistości i zostawić wszystko za sobą. W tym także go. Niesforne kosmyki jej brązowych włosów były targane przez wiatr na wszystkie strony.

W głowie Toby'ego panował chaos. Bał się. Bał się tego co może się wydarzyć, może niepotrzebnie? Przecież to tylko jedna z wielu misji, na pewno będą kolejne, więc z czasem powinien się przyzwyczaić do takich sytuacji. Bo łatwo było udawać w tłumie, mógł skupić się na żartach Tima i sarkastycznych uwagach Firicji, zamiast na dziewczynie, która na stałe wprowadziła się zarówno do jego głowy jak i serca. Była z niej wyjątkowo niesforna lokatorka, bo chcąc nie chcąc zaczęła burzyć serce, pozostawiając je w kawałkach.

Po kilkunastu minutach maszerowania w ciszy, dotarli do ruin, które prawie zniknęły pod kopułą białego puchu. Według wskazówek operatora teraz należało skręcić w prawo, dlatego proxy zdziwił się kiedy Lucy skręciła w lewo.
- Tędy - słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Jakikolwiek kontakt z Black nie mógł się dobrze skończyć. Miał wzbraniać się przed uczuciami! Miał je od siebie odsuwać! Bo uczucia to słabość, osłabiają ludzi. Szczególnie takich jak Toby - morderców, którzy z zimną krwią powinni odbierać życia. Bez cienia empatii, współczucia. Z pełną obojętnością. Jakiekolwiek pozytywne emocje tylko by go osłabiły... Już osłabiają.

- W takim razie idź, spotkamy się na miejscu. - padła odpowiedź przepełniona obojętnością oraz.. żalem? Chłopaka przeszedł dreszcz i to wcale nie dlatego, że było mu zimno, Black odezwała się do niego pierwszy raz od pamiętnego śniadania, podczas którego ośmieszył ją na oczach wszystkich mieszkańców rezydencji. Łzy spływały po jej policzkach, a w jej głosie słychać było ból. Teraz od jej głosu bił przeraźliwy chłód, śmiem stwierdzić, że gorszy chłód niż ten od panującej zamieci.

Odpowiedź dziewczyny była jasna. Miał zostawić ją w spokoju i iść w swoją stronę. Potwierdziły się jego najgorsze obawy, faktycznie go nienawidziła. W sumie co tu się dziwić? Po tym wszystkim co jej zrobił.. nic dziwnego, że nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Nie potrafiła znieść jego towarzystwa, jego obecności. Podobnie jak on nie umiał znieść jej. Tyle, że ona z nienawiści, a on z miłości. Miłości krzywdzącej, nieosiągalnej i odległej. Proxy ze wszystkich sił starał się zapanować nad drżeniem głosu.

- Powinniśmy trzymać się r-razem. - Na próżno.
Brązowowłosa zwróciła się w jego stronę, więc mógł spokojnie obserwować jej twarz. Miała zaczerwienione od mrozu policzki, a w jej spojrzeniu kryło się coś tajemniczego. Coś pomiędzy obawą, a niepewnością, a może obie te rzeczy? Gdy zdała sobie sprawę, że ich spojrzenia się skrzyżowały, szybko przeniosła wzrok na jedno z targanych przez wiatr drzew.

I znów ta cisza.
Cisza wyżerająca Rogersa od środka.
Cisza odbierająca mu wszelkie nadzieje, siły oraz chęci.
Cisza, którą przerwało kolejne zdanie wychodzące z jego ust.
- Lepiej się nie rozdzielać. - Zagryzł mocno dolną wargę. W pewnym momencie Lucy nabrała powietrza w płuca jak gdyby chciała coś odpowiedzieć, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Stali w miejscu tak długo, że śnieg zaczął sięgać im do kostek.

- Skończ - powiedziała cicho Black, unikając spojrzenia chłopaka. Po chwili nerwowo odgarnęła ośnieżoną grzywkę, która opadała jej na jedno oko.
Toby nie rozumiał o co chodzi.
Czuł jednak wyraźnie, że to dopiero cisza przed burzą.
Cisza w ostatnim czasie naprawdę go prześladowała...
Towarzyszyła mu nieustannie za każdym razem zwiastując coś złego.

- Słucham? - wykrztusił z trudem. Czuł się jak gdyby miał w gardle dużą gulę, pozbawiającą go możliwości mówienia.
Może to i dobrze? Jeszcze powiedziałby o kilka słów za dużo, a później mógłby tego bardzo żałować.
- Skończ udawać, że ci zależy.. Okej, zrozumiałam już. Nienawidzisz mnie, więc teraz nie mów mi, że mamy trzymać się razem skoro cieszyłbyś się jak nigdy gdybym odeszła i najlepiej nie wróciła! Jednakże tak się nie stanie, bo czy ci się to podoba czy nie też jestem proxy! I nie dam ci się zniszczyć tak jak byś tego chciał! Ośmieszyłeś mnie i upokorzyłeś przy wszystkich! Nawet nie masz pojęcia jak się wtedy czułam, bo ty nigdy nic nie czujesz! Jesteś pozbawiony wszelkich uczuć! Ja nie! To dlatego obrałeś mnie sobie za cel? Ale wiesz co? Ja nie pozwolę, żebyś mnie gnębił! Pobyt w rezydencji mnie zmienił i nie jestem już taka jaka byłam kiedyś! Chociaż ty pewnie nie pamiętasz jaka byłam.. Mniejsza o to, przestań udawać, że cię w jakikolwiek sposób obchodzę i po prostu daj mi iść w swoją stronę, Toby Rogersie. - ostatnie dwa słowa powiedziała z takim obrzydzeniem jakby mówiła przekleństwa. Następnie głośno wypuściła powietrze z ust, wydawało się, że właśnie pozbyła się ciężaru który dręczył jej serce od długiego czasu. Potem odeszła w śnieżną zamieć, pozostawiając Toby'ego samego.

Samego w każdym tego słowa znaczeniu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro