XIV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej ^^
Rozdział liczy 652 słowa.
Nie jest to dużo, ale wystarczy na dziś.
Jestem naładowana pozytywną energią, chęciami i weną!
Tak nagle.. cały miesiąc nie potrafiłam nic napisać, a teraz..
Teraz będę nadrabiać! Miłego czytania i przepraszam za tak długą nieobecność ❣ Już nie mogę się doczekać waszych komentarzy! Bardzo mi tego brakowało..
~ Ala

***

Znienawidziła go.
Nie potrafiła na niego spojrzeć i nie umiała zamienić nawet słowa.
Był dla niej jak powietrze. Niby jest, a tak naprawdę nikt nie zwraca na nie uwagi.. Jest niewidoczne.

On z kolei ciężko sobie z tym radził.
Widząc ją rano miał ochotę ją przywitać, przytulić.. Ale nie mógł.
Nie mógł.

Dziewczyna, która niegdyś była jego najlepszą i zarazem jedyną przyjaciółką, teraz go nienawidziła.
Tak długo walczyła o przyjaciela...
Bez skutku, więc w końcu przestała walczyć. On nawet nie zamierzał podejmować walki, wiedział, że przegra. Uczucie, które z pozoru powinno dodawać mu skrzydeł... Tak naprawdę mu te skrzydła brutalnie odcinało.

Będę za tobą tęsknić! Musisz wyjeżdżaaać?!? - szlochała Alice, żegnając Dziudzię. Po dwóch miesiącach w rezydencji, dziewczyna wracała do domu. Wonderful nie była uradowana z tego powodu. Rozpaczała i podejmowała najróżniejsze działania, żeby zatrzymać przyjaciółkę na dłużej.
- Widział ktoś moją walizkę?
- Nie! Nikt nie widział! Chyba musisz zostać dopóki jej nie znajdziemy..
- Znalazłem! - zawołał Alan, schodząc po schodach.
- Gdzie była? - spytała brunetka.
- W pokoju Alice..
- Pffff.. ktoś próbuje mnie wrobić! - broniła się niebieskowłosa. Dziudzia roześmiała się.
- Przecież nie żegnamy się na wieki! Jeszcze tu wrócę!
- Czyżby??? A jak cię coś po drodze zje?! Tu jesteś przynajmniej bezpiecz.. - siostra Alana nie zdążyła dokończyć, bo przerwał jej krzyk Jeffa. Chwilę później morderca biegł do jadalni, za nim biegła Jane, wymachując nożem.
- Bezpieczna? Zdecydowanie.. Alice, zobaczymy się niedługo! Możesz do mnie przyjechać na wiosnę! Byłoby czadowo!
- No byłoby, było.. Nie cierpię pożegnań! Źle mi się kojarzą!
- Nie musimy się żegnać.
- Czyli jednak nie wyjeżdżasz?!
- Wyjeżdżam, ale...
- Fałszywe nadzieje..
- Ale zamiast się żegnać, możemy się przywitać.
- Niech będzie. - zgodziła się dziewczyna w okularach.
- To.. miło cię widzieć Alice.
- Ciebie też, dawno cię nie widziałam Dziudzia!

- Co jest z nimi nie tak? - zapytał szeptem Masky.
- Wszystko - odparł Alan.

Dziudzia założyła swoją fioletową kurtkę i kolorową czapkę. Chwyciła walizkę i przytuliła baaardzo mocno Alice. Przytulały się kilka minut, w końcu przerwał im Tim.
- Motor gotowy.
- Umiesz popsuć piękne chwile.. - mruknęła niezadowolona Wonderful, gdy przyjaciółka wypuściła ją z objęć.
- To.. Dzień dobry Alice - uśmiechnęła się brunetka.
- Dzień dobry Dziudzia - odpowiedziała niebieskowłosa i szybko pozbyła się kilku łez, które spłynęły jej po policzkach.
Drzwi rezydencji zamknęły się. Dziudzia wracała do domu.

Tego samego dnia operator zwołał zebranie wszystkich proxych.
- Czeka was dziś misja - oznajmił na wstępie. Toby zacisnął pięści, aby powstrzymać lekkie drżenie rąk. Czy to normalne, żeby tak reagować na samą obecność dziewczyny??
- Ktoś wszedł przed chwilą do lasu.. wyczułem to, w dodatku nie sam.. w towarzystwie ciała. Oczywiście martwego. To gdzieś na wschód od ruin. Znajdźcie tego człowieka i zróbcie to, co do was należy. Zrozumiano? - Proxy pokiwali głowami.
- Będzie szybciej jak podzielicie się na drużyny. Masky, Hoodie i Firi to pierwsza grupa, druga: Black i Rogers. -

W tamtym momencie Toby tak mocno wbił paznokcie w ręce, że zaczęły spływać po nich strużki krwi.
- A.. nie mogą być inne składy? - wykrztusił. Nie zauważył, że Firicja patrzyła na jego ręce. Zakrwawione ręce.
- Nie mogą! - rozległo się w głowach zebranych.
- Powiedziałem jak ma być i tak zostanie! Życzę powodzenia na misji. A teraz wynocha. - Czarna macka wypchnęła nastolatków z gabinetu, z hukiem upadli na podłogę.
- Kurwa.. - mruknął Masky, podnosząc się.
- Ałć! - pisnęła Firi, wyjmując sobie z ręki sporą drzazgę.
- Tto co? Ci, którzy pierrwsi doppadną goościa, ddostają juttro śniaddanie ddo ppokoju ood pprzegranych? - zaproponował Hoodie.
- Popieram.
- Okej - zgodzili się pozostali członkowie jego drużyny. Toby i Lucy nie mieli nic do gadania.. Wymienili tylko spojrzenia.
W oczach dziewczyny, chłopak dostrzegł coś więcej niż obojętność, czy złość.. może to był smutek? Albo żal?

W tym samym czasie Slenderman, siedząc na swoim fotelu, westchnął ciężko. Ci dwoje.. Rogers i Black... Są jak magnesy ciągnące do siebie z oporem. Czasami takie magnesy trzeba mocno popchnąć. I to właśnie było to, co zrobił mężczyzna bez twarzy. Teraz miał tylko nadzieję, że to coś da.. że podczas tej misji.. magnesy się dosięgną, bo zbyt długo są daleko od siebie...I dla nich obu jest to destrukcyjne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro