XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hej wszystkim!
Mi się zdecydowanie najlepiej pisze w nocy, haha ^^
Mam tu dla was wyjątkowo krótki rozdział, który pisałam z ogromnym oporem od ponad tygodnia! Ale koniec końców przełamałam barierę i dokończyłam go! Mam nadzieję, że wam się spodoba..?
Zdradzę wam też, że po epilogu pojawi się niespodzianka!
Nie licząc tego rozdziału jeszcze trzy rozdziały +epilog + niespodzianka i mamy koniec książki T^T
Lepiej o tym teraz nie myśleć i skupić się na bieżących rozdziałach! A więc ja już nie przedłużam... Miłego czytania i koniecznie zostawcie później komentarz ze swoją opinią, to dla mnie dużo znaczy i jest bardzo ważne!
~Kocham Was!
~Alabohaterka

***

Minął prawie tydzień. Toby wciąż spał, Slenderman regularnie kontrolował stan jego zdrowia z niewielką pomocą okolicznych lekarzy, których w ostatnim czasie zaginęło dwunastu... Z tego co wiedziała Lena.. przy życiu było jeszcze trzech. Lucy obudziła się dzień po tym, jak padła nieprzytomna u progu rezydencji. Od tamtej pory Firicja, Jill, Zero oraz Lena zgodnie z zaleceniami operatora, zajmowały się nią najlepiej jak potrafiły. Black denerwowało to niańczenie i uparcie twierdziła, że tylko odmarzła, a nie dostała zawału, więc kontrola była zbędna! Nie pytała o Toby'ego, jakby kwestia ta jej zupełnie nie interesowała.
Wiedziała, że chłopak jest w ciężkim stanie, lecz nie pytała o niego i nie przejmowała się nim. Pozornie.

Pewnego dnia szła do łazienki eskortowana przez Alice.
Minęły wtedy drzwi do sypialni męskich proxych i dziewczyna mogła zobaczyć leżącego bez życia, zmizerniałego bruneta. Ścisnęło jej to serce, ale zignorowała to.

"Przestań, zasłużył sobie! Dobrze mu tak! Kiedy go nie ma jest lepiej! Lepiej dla ciebie!"

Tak sobie wmawiała. Ale czy faktycznie w to wierzyła?

- Lucy? - spytała któregoś razu Lena.
- Tak?
- Dobrze się czujesz?
- Ymm, pewnie, dlaczego pytasz?
- Chodzi mi ogólnie.. wtedy jak dosłownie zemdlałaś mi pod nogami wyglądałaś jakbyś wcześniej płakała.. czy chodzi o.. no wiesz, o Toby'ego?
- Co? Nie, daj spokój, po tej akcji z mlekiem dałam sobie spokój, to chuj, nic już do niego nie czuję.
- Jesteś pewna? - zapytała z niedowierzaniem Otis.
- Absolutnie pewna. - potwierdziła proxy, a głosik jej złamanego serduszka podpowiadał:

"Wcale nie! Wciąż go kochasz mimo, że wiesz, że on cię tylko rani! Nie umiesz zrezygnować! Przestań okłamywać samą siebie! "

Lucy podjęła decyzję.
Da sobie spokój i przestanie się starać.
Tak będzie dla niej lepiej, bo staranie się o Toby'ego, myślenie o nim.. to wszystko ją raniło.
Zrezygnowanie z Rogersa? Też raniło, ale o wiele mniej.
Klamka zapadła.
Drzwi do zakazanej miłości zostały na zawsze zamknięte.

***


Ostatnio masz w zwyczaju robić sobie kilkudniowe drzemki.. powinieneś zacząć się wysypiać. - Usłyszał Toby gdy otworzył oczy.

Lekko kręciło mu się w głowie, czuł się jakby ktoś mocno go uderzył. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po pokoju. Pokój męskich proxych, był u siebie. Jego wzrok zatrzymał się na osobie siedzącej na krześle obok łóżka.

- Hej - przywitał się cicho.
- Witamy wśród żywych - odparła brunetka, uśmiechając się.

- Mam pójść kogoś zawołać? Twoje wybudzenie na pewno wzbudzi zainteresowanie, poza tym...

-  Jak długo spałem? - przerwał jej.

- Pięć dni.

- Ile?!
- Pięć dni, Firi, Tim i Brian znaleźli cię zakopanego w śniegu jak wracali z misji, gdyby nie oni dalej byś tam leżał. Tyle, że martwy... Tego samego dnia Lucy zemdlała, jak tylko weszła do domu, wyglądała jakby płakała... -

Na wzmiankę o brązowowłosej Toby spiął się, a jego serce przyspieszyło. Przypomniał sobie ich kłótnię w lesie i przeszedł go dreszcz.

- Tak sobie myślałam... Czy coś zaszło między wami?
- Co? - Rogers spojrzał na Lenę zszokowany.
- Przepraszam, ledwo się obudziłeś, a ja atakuję cię swoimi domysłami i pytaniami.. Pójdę lepiej powiedzieć Slendermanowi, że żyjesz - oznajmiła i zostawiła chłopaka samego.

Kilkanaście minut później zrobiło się ogromne zamieszanie związane z pobudką proxy'ego.
Tamtego dnia nie było już przestrzeni na dokończenie rozmowy z Leną.

***

Minęły dwa dni.
Samopoczucie Toby'ego polepszyło się, wciąż jednak czuł się osłabiony i nie wychodził na dwór. Lucy natomiast robiła wszystko aby go unikać, może myślała, że on tego nie widzi? Jeśli tak, myliła się. Widział doskonale, ale pogodził się z tym. Uznał, że bezcelowa walka jest bezsensowna i przestał walczyć. Zamiast nieopisanego szczęścia, lekkości, które dotychczas czuł w towarzystwie brązowowłosej, teraz odczuwał jedynie pustkę, ból i smutek. Te negatywne emocje go przygniatały, dlatego chcąc się ich pozbyć... Nie utrudniał Black unikania go.

Przypomniał sobie rozmowę z Leną, którą odbył już dosyć dawno. To było na początku, zanim to wszystko się zaczęło.
A teraz zamierzał odbyć z nią kolejną rozmowę.
Rozmowę, która zacznie koniec.
Koniec tego co nigdy nie powinno się zacząć.

Wziął głęboki wdech, uniósł rękę i zapukał do drzwi.
Ze środka dobiegł krzyk kuzynki Bloody Paintera.

- Otwarte! - Powoli wypuścił powietrze z płuc, nacisnął klamkę i na sztywnych nogach wszedł do środka.

Nie wiedział czy był gotowy na tą rozmowę, ale wiedział, że musi ją odbyć. I to też, bez względu na wszystko inne, zamierzał zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro