13. Pierwsza potyczka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Daniel i Gerard ukłonili się sobie. Od tamtej chwili nie spuszczali z siebie wzroku. Na początku żaden z nich nawet nie drgnął. Długie minuty później, gdy okazało się, że żaden z nich nie ma w zwyczaju tradycyjnego rozpoczynania pojedynku – jak to zrobiła Rinna zaledwie parę godzin wcześniej – przeciwnicy zaczęli powoli krążyć wokół siebie. Wyglądali teraz niczym dwa wygłodniałe drapieżniki. Obaj poruszali się z kocią gracją dobrych wojowników. Każdy z nich emanował Moc, którą tylko ja wyczuwałam.

Zaczęło się.

Używając umiejętności królewskiego Strażnika Daniel błyskawicznie znalazł się za plecami Gerarda. Haller zdążył wznieść barierę, ale nie na tyle solidną, by nie odczuć pierwszego zadanego dzisiaj ciosu. Zachwiał się lekko i szybko obrócił się twarzą w stronę przeciwnika.

Wtedy odkryłam, dlaczego jego bariera była za słaba.

Gerard uderzył w Daniela pociskiem magii. W moich oczach Moc jaśniała niczym słońce. Jednak wątpiłam, by Strażnik był nią równie zachwycony, ponieważ siła uderzenia popchnęła go kilka metrów do przodu. To był idealny moment, by Haller posłał kolejny pocisk, lecz zamiast tego stanął w bezpiecznej odległości i dawał Danielowi chwilę na dojście do siebie.

To oznaczało, że w grę wchodziły tylko dwie możliwości. Albo Gerard grał na czas i przez walkę chciał pokazać ogrom swojej Mocy i własne umiejętności, albo traktował pojedynek jak zwykłe ćwiczenia. Interesujące.

Daniel stanął na pewnych nogach. Ponownie natarł na Gerarda. Jego ruchy rozmywały mi się w oczach, taki był szybki. Tymczasem Haller, wiedząc, że czeka go atak, ale nie widząc dokładnie przeciwnika, wzniósł wokół siebie barierę wysoką na trzy metry. Nikt poza nim i mną nie miał pojęcia, że wewnątrz niej znajduje się druga, niemal idealnie przylegająca do skóry mężczyzny. Strażnik wyciągnął miecz, pokrył go swoją magią, a następnie raz za razem siekł tarczę Gerarda. Nie pękała, lecz w niektórych miejscach była już zmatowiała.

Wreszcie Strażnikowi udało się ją przebić. Nutka tryumfu, którą dostrzegłam w jego oczach, została zastąpiona przez zaskoczenie, ponieważ w czasie, gdy Daniel był zajęty próbą zniszczenia bariery, Gerard wypełnił przestrzeń pomiędzy obiema tarczami powietrzem tak gorącym, że jego echo dobiegło nawet do naszej trójki.

Daniel nie krzyknął - podziwiałam go za to – lecz zasłonił twarz ramieniem i odskoczył do tyłu, chwilowo oślepiony. Podobnie czułam się kiedyś, gdy zakradłam się do kuchni i chciałam podkraść upieczone, ale niewyjęte jeszcze z pieca ciastka. Ciepło, które zalało moją twarz, było nieznośne. To, co odczuwał teraz mój Strażnik, było nieporównywalnie gorsze.

Mimo to Daniel krzyknął walecznie, wbił zabezpieczony miecz w szczelinę w pierwszej barierze i pchnął najdalej, jak mógł. Czubek ostrza ześlizgnął się z boku Hallera. Gdyby nie druga tarcza, pojedynek zakończyłby się zwycięstwem Strażnika.

Gdyby...

Osłabionego Daniela trafił pocisk czystej magii. Nie był spektakularny, ale wystarczył. Na wpół oślepiony - zapewne nie tylko gorącem, ale także złością na siebie samego – mężczyzna upadł na kolana. Gerard popatrzył na niego nieprzeniknionym spojrzeniem swych ciemnych oczu i ponownie zaczerpnął własnej Mocy.

Za dużo...

– Nie!!! – wrzasnęłam i pobiegłam na środek dziedzińca.

Żaden z nich nie sprawiał wrażenia, jakby mnie usłyszał.

Chyba nigdy wcześniej nie biegłam tak prędko, jak w tamtym momencie.

Wpadłam pomiędzy walczących na sekundę przed tym, jak Haller wypuścił ostateczny cios. W moją stronę pędziła rycząca kula ognia, która przybrała kształt lwiej paszczy. Ogniste zęby zaraz zamkną się na moim ciele.

Bariera, którą wzniosłam, nie była w stanie ocalić mnie przed spopieleniem.

To koniec. Taka głupia śmierć.

Zamknęłam oczy i czekałam na bolesny koniec.

Nic takiego się nie stało. Mijały sekundy, a ja wciąż oddychałam. Ostrożnie uchyliłam powiekę. Otworzyłam oczy.

Gerard stał trzydzieści centymetrów przede mną. W jego pięknych oczach czaił się strach.

Bał się o mnie...?

Dopiero teraz zobaczyłam, że ramiona mężczyzny są szeroko otwarte, a w zaciśniętych dłoniach wiją się płomienne węże. Węże? Co tu się stało? Nie miał mnie pochłonąć ognisty lew? Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, węże zmieniły się w smugi dymu.

Nagle poczułam, że ktoś trzyma mnie za kostkę. Popatrzyłam pod nogi. Ręka obejmująca moją kończynę należała do Daniela. Spomiędzy jego palców sączyła się magia, która osłoniła moje ciało, wzmacniając stworzoną przeze mnie barierę.

– Ładnie – skwitował Strażnik z sympatią w głosie. – Precyzyjnie i skutecznie.

Puścił mnie i chwiejnie stanął na nogi.

– Dzięki – odparł Gerard, patrząc teraz na Daniela, nie na mnie. – Też byłeś niezły. Dotąd nie spotkałem nikogo tak szybkiego.

Co tu się wydarzyło?

To pytanie miałam chyba wypisane na czole, ponieważ Haller odpowiedział:

– Naprawdę myślałaś, że spalę swego Strażnika w czasie pierwszego wspólnego sparingu? Za kogo mnie masz?

Co? To nie było na poważnie?

– Lew miał go pożreć i rozmyć się. Przez twoją interwencję, przyznaję, w panice dodałem do niego zbyt dużo Mocy. Dopiero wtedy zaczęło być naprawdę niebezpiecznie. Czy na eregiańskim dworze nikt was nie uczył, że nie wchodzi się pomiędzy walczących?

Zdębiałam. Najpierw zastanawiałam się nad podstępem, potem podziwiałam interesującą walkę, by na końcu rzucić się między mężczyzn, ponieważ bałam się o życie Daniela. A Gerard beształ mnie niczym dziecko!

Zacisnęłam mocno usta.

Tymczasem Daniel minął mnie i uścisnął rękę Hallerowi. Kątem oka zauważyłam draśnięcie na jego dłoni. Pierwsza krew.

– Chłopcy – prychnęłam, wysoko unosząc głowę. – Zawsze się popisujecie.

Obróciłam się na pięcie i odeszłam, nie obracając się za siebie. Duma, którą odczuwałam po zwycięstwie nad Mistrzynią Rinną, odeszła w zapomnienie.

Jednocześnie uświadomiłam sobie coś strasznego. Gerard Haller, książę północy, nie był tylko przystojnym mężczyzną, na którego mogłam sobie przyjemnie popatrzeć. Był niesamowicie obdarzonym i, co najbardziej przerażające, moim narzeczonym.

W co ja się wpakowałam?

***

Zapukałam głośno.

– Kto tam? – rozległo się pytanie.

– To ja – odparłam.

Impuls Mocy poinformował mnie, że otrzymałam zgodę na wejście. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się po zebranych w pomieszczeniu osobach. Skoncentrowałam wzrok na jednej z nich.

– Czy mogłybyśmy chwilę porozmawiać w cztery oczy?

Widziałam, że mama była zaskoczona. Nieczęsto przerywałam jej spotkania. Pewnie dlatego chwilę później kolejni urzędnicy i Szlachcice mijali mnie w drzwiach. Gdy zostałyśmy same, zamknęłam skrzydło, podeszłam do mamy i opadłam na krzesło.

– Ciężki dzień? – spytałam ją, ogarniając spojrzeniem sterty dokumentów czekających na rozpatrzenie.

– Bywały cięższe – odpowiedziała mi, rozsiadając się wygodniej. – Czemu zawdzięczam tę wizytę, córeczko?

Jak miałam to powiedzieć, by wyszło najdelikatniej...? Nie wiedziałam. Dlatego zaczęłam z grubej rury:

– Mamo, czy jesteś pewna, że Gerard jest właściwym kandydatem na Księcia Małżonka?

W oczach Królowej błysnęło rozbawienie.

– Cóż zrobił ten młodzieniec, że już dzień po wyborze przychodzisz do mnie z tym pytaniem?

– Walczył z Danielem – burknęłam pod nosem.

– Żaden regulamin tego nie zabrania – wytknęła mi mama.

– Ale...on prawie go zabił!

Opowiedziałam jej przebieg pojedynku. Gdy wypowiedziałam ostatnie słowo, mama wybuchła śmiechem. Co się dzisiaj ze wszystkimi dzieje?!

– Teraz jestem już całkowicie pewna, że to był dobry wybór, kochanie! Doceń, że wyjdziesz za mężczyznę, który łączy w sobie Moc, honor i poczucie humoru, a do tego miło się na niego patrzy.

Oniemiałam.

– A teraz wybacz, ale musimy wracać do spraw królestwa. Naprawdę się cieszę, że kandydat przypadł ci do gustu – dodała mama, uśmiechając się do mnie ciepło.

Trochę nieprzytomnie uściskałam ją i wyszłam.

Nie minęła nawet doba, odkąd jestem zaręczona, a moje życie już wywróciło się do góry nogami. Poszłam do swojej komnaty. Musiałam się umyć i wypocząć. Jeszcze nie odespałam poprzedniej nocy, a dzisiejsze emocje kompletnie mnie wyczerpały.

Po gorącej kąpieli przyniesiono mi obiad. Myślałam, że niczego nie tknę, ale gdy tylko poczułam zapach mięsa z moim ulubionym sosem śliwkowym, aromat świeżego pieczywa i jesiennych zapiekanych warzyw, przepadłam. Zjadłam całą porcję, starając się rozkoszować każdym kęsem. Do tego sutego posiłku podano mi poncz, ale zamiast niego wybrałam wodę. Wolałam nie przesadzać z alkoholem – nawet w tak małych ilościach.

Kiedy służąca zabrała naczynia, poczułam się naprawdę zmęczona. Cieszyłam się z chwili dla siebie. Na dziś nie miałam już żadnych planów. Chciałam tylko chwilę poczytać i położyć się spać. Po kąpieli miałam na sobie sam cienki szlafrok narzucony na moją ulubioną koszulę nocną w kolorze nocnego nieba. Wilgotne włosy opadały mi na ramiona. Mogłam wysuszyć je Mocą, ale lubiłam, gdy wysychały same. Zresztą, nie spodziewałam się już gości. No, może poza Klarą, która na pewno wkrótce przyjdzie, by omówić moje plany na jutro i pośmiać się z mojego wystąpienia podczas pojedynku.

Kiedy rozległo się pukanie do drzwi, odruchowo wysłałam Moc, zezwalając na wejście.

– Wiemy już, jaki będzie harmonogram na jutro? – spytałam, nie odwracając wzroku od czytanej strony.

Usłyszałam cichy dźwięk zamykanych drzwi.

– Ja z pewnością – rozległa się odpowiedź.

Podniosłam spojrzenie, nagle spanikowana.

Nieoczekiwanym gościem nie była Klara. Był nim Gerard. Choć zmienił ubranie, wciąż wyglądał jak osoba z północy, nie ktoś zamieszkujący stolicę. Nie przeszkadzało mi to. Opięte spodnie podkreślały jego umięśnione nogi, a czarna, zapinana na guziki koszula współgrała z ciemnymi włosami mężczyzny i eksponowała jego szerokie barki. Mój narzeczony nie był więc jednym z tych eleganckich fircyków, którzy codziennie spędzają długie godziny na starannym dobieraniu strojów i dodatków do nich. Ku mojemu własnemu zdumieniu, ucieszyło mnie to.

Jednocześnie dotarło do mnie, w co jestem ubrana. Jak na zawołanie lekko uchylone drzwi balkonowe rozwarły się trochę szerzej, wpuszczając do środka więcej zimnego powietrza, które musnęło moje ciało. Szybko przytrzymałam ręką szlafrok, nie pozwalając, by odkrył jeszcze więcej niż do tej pory.

– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – spytałam, przyjmując postawę godną eregiańskiej Księżniczki.

– Czy muszę mieć powód, by odwiedzić narzeczoną? – odpowiedział pytaniem Gerard, dyskretnie obrzucając mnie zaciekawionym spojrzeniem, przez które serce szybciej mi zabiło.

Narzeczoną! Powiedział: narzeczoną!

Mimowolnie się uśmiechnęłam.

Może ten związek jednak nie będzie taki zły?

Miałam opublikować rozdział dopiero jutro, ale nie mogłam dłużej trzymać Was w niepewności :) Kto chce przekonać się, co dalej - ręka do góry! :) Jak zawsze czekam na Wasze wrażenia i dziękuję za dotychczasowe komentarze!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro