2. BONUS Polowanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ojciec postanowił wykorzystać ostatni dzień mojej niepełnoletności na polowanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak tego nienawidziłam. Jednak czy ktoś, kto nigdy nie zgasił życia w oczach drugiego człowieka, kto nie widział rozczłonkowanego ludzkiego ciała, kto nie obserwował, jak magia kaleczy i rani niewinnych, mógł rozumieć moją niechęć do zabijania bezbronnych zwierząt? Żeby jeszcze zarządził polowanie na niedźwiedzie, których w ostatnich latach pojawiało się coraz więcej, przez co czasami zagrażały nawet ludziom – ale nie. Król postanowił zdobyć dziś poroże jelenia.

Właśnie dlatego w tym momencie siedziałam w siodle na grzbiecie mojej ukochanej klaczy o karmelowym umaszczeniu. Lira dzielnie i z gracją stąpała po leśnej ściółce, nie nadeptując przy tym na najmniejszą choćby gałązkę. Ten koń był ze mną na granicy z Veronią, gdy wszystko się zaczęło i kiedy się skończyło. Nigdy w życiu nie spotkałam mądrzejszego wierzchowca. Pogładziłam ciepłą, miękką w dotyku szyję Liry.

— Dobra dziewczynka — pochwaliłam ją.

Klacz parsknęła cicho, jakby chciała podziękować za komplement.

Wjeżdżaliśmy coraz głębiej w las. Wsłuchiwałam się w szum płynącego niedaleko potoku, w melodię wygrywaną przez poruszane wiatrem liście, w trzepot skrzydeł ptaków uciekających przed nami w popłochu. Lubiłam przebywać między drzewami. Zmniejszały prawdopodobieństwo ataku i ułatwiały ukrycie się. Wzięłam głęboki oddech, by ponapawać się zapachem żywicy i świeżo zdeptanych ziół.

— Tam!

Od palca mężczyzny, który to powiedział, odłączył się błędny ognik.

— Za nim — rozkazał mój ojciec, wysuwając się na czoło grupy.

Wiedziałam, że skoro królewski myśliwy wytropił jelenia, zwierzę jest już martwe, chociaż jeszcze o tym nie wie. Ja nie miałam zamiaru przyczynić się do zabicia go, ale widziałam, że znajdujący się niedaleko Bres aż się do tego rwie. Trzymał już łuk i trudno było nie dostrzec, że ręce aż go świerzbiły, by sięgnąć po znajdujące się w kołczanie strzały oznaczone na lotkach symbolem rodu Deream.

— Mężczyźni — mruknęłam do siebie pod nosem.

— Jest! — Nagły syk zmącił ciszę.

— Powoli — szepnął mój ojciec.

Przygotował łuk i strzałę. Wypuścił ją prosto w kierunku pięknego, dorosłego jelenia pijącego wodę ze strumienia. Zapatrzyłam się na dorodnego samca. Był niesamowity. Jego poroże było wielkie i eleganckie, sierść lekko nakrapiana, a grzywa bujna. Nic dziwnego, że Król uwielbiał jelenie. Miałam jednak nadzieję, że szybko go zabije i oszczędzi zwierzęciu cierpienia.

Usłyszałam dźwięk puszczonej strzały. Podążyłam wzrokiem za jej białą lotką.

— Do stu diabłów! — zaklął ojciec.

Strzała minęła jelenia o włos. Zwierzę podniosło łeb, błysnęło ciemnym okiem i zerwało się do ucieczki.

— Za nim! — wrzasnął Król. — Kto zabije to zwierzę, ten otrzyma hojną nagrodę!

Wszyscy rzucili się w pogoń. Ja również, ponieważ właśnie tego ode mnie oczekiwano. Gałęzie uderzały mnie w twarz, woda z potoku, który właśnie pokonałam, pryskała na wszystkie strony. We włosach musiałam mieć kawałki liści. Usta trzymałam zaciśnięte, ponieważ już kiedyś połknęłam robaka, który wpadł mi prosto do buzi i nie chciałam tego powtarzać.

Dalej goniliśmy przerażone zwierzę. Patrzyłam, jak Bres powoli, acz nieuchronnie wysuwa się na prowadzenie. Tuż za nim znajdował się Hirron, a ja byłam trzecia z kolei. Mój ojciec został w tyle, w końcu wiedział już, że otrzyma dziś swego upragnionego jelenia. Obróciłam się na moment w siodle. Wyprzedziliśmy pozostałych uczestników polowania o sporą odległość. Oddawali nam pole. Tylko dlaczego?

Oberwałam w głowę wyjątkowo grubą gałęzią, aż zadzwoniło mi w czaszce. To mnie nauczy patrzeć przed siebie, gdy jeżdżę konno.

Popatrzyłam na Bresa. Mężczyzna przytrzymał się mocno nogami boków konia i w pełnym pędzie strzelił z łuku. Ze zdumieniem zauważyłam, że grot strzały lśni od ognistej magii. Słyszałam tryumfalny okrzyk myśliwego, kiedy strzała trafiła w przednią nogę jelenia, który potknął się i upadł.

Bres krzyknął ponownie i znowu wycelował. Ognista strzała trafiła w drugą nogę zwierzęcia. Jeszcze jedna. I kolejna.

Nie mogłam na to patrzeć.

Swąd palonego mięsa i cierpienie malujące się w ciemnych oczach królewskiej zdobyczy przeniosły mnie daleko stąd, aż na granicę z Veronią. Znów znajdowałam się pośród chat, z których obecnie zostały same zgliszcza. Odwracałam ciała poległych, by spojrzeć w ich twarze i móc pomodlić się za nich do Jedynego. Byłam jedyną osobą, która im została. Chodziłam od ciała do ciała, potykając się o zwęglone kończyny. Widok przesłaniała mi mgiełka. Ścierałam łzy lecące ciurkiem po policzkach. Usłyszałam niepokojący dźwięk. Spojrzałam w kierunku, z którego dobiegał. Na widok wyszła grupa verońskich wojowników. Mówili coś do mnie, wiedziałam, że chcieli mnie skrzywdzić. Śmiali się z poległych. Z moich poddanych o martwych oczach i poczerniałych wargach.

Nigdy wcześniej nie czułam w sobie takiego bólu i takiej wściekłości. Nie pamiętam nawet, w jaki sposób ich ukarałam. Pamiętam za to, że kiedy z nimi skończyłam, byli już tylko czymś, co kiedyś, dawno temu mogło przypominać człowieka. Splunęłam na ich zmasakrowane trupy.

Nie potrafiłam odwrócić wzroku od cierpiącego stworzenia, które leżało przede mną. Każda kolejna strzała wbijająca się w jego ciało, godziła bezpośrednio we mnie i mąciła mi w głowie. Oddychałam coraz szybciej, czułam zbliżające się mdłości, kwas podchodzący do gardła.

Aż w końcu prosto w serce zwierzęcia trafiła niepozorna strzała o szarej lotce. Kilka oddechów później jeleń nareszcie wyzionął ducha.

— Spójrz na mnie — powiedział Hirron, który nagle znalazł się obok mnie. — Popatrz mi w oczy.

Kiedy nie zrobiłam tego, co mi kazał, zeskoczył z konia, jedną ręką chwycił za lejce, które trzymałam w zdrętwiałych dłoniach, a drugą szarpnął mnie za nogę. Moje ciało w ogóle mnie nie słuchało. Opadłam bezwładnie. Upadłabym na ziemię, gdyby Hirron mnie nie złapał. Zmusił mnie, bym na niego popatrzyła.

— Jestem przy tobie — szeptał, głaszcząc mnie po głowie. — On już nie żyje. Wszystko dobrze, już się skończyło. Jesteś bezpieczna.

***

Wieczorem odbyła się uczta, podczas której podano mięso z upolowanego jelenia. Wino lało się strumieniami, pełnoletni uczestnicy podawali sobie miód pitny, śmiali się, bawili.

Ja zaś siedziałam przy stole i nie potrafiłam się zmusić, by cokolwiek tknąć. Patrzyłam na zgromadzenie wokół mnie i ogarniało mnie coraz większe obrzydzenie. Potrzebowałam świeżego powietrza. Wstałam, ale ktoś mocno chwycił mnie za nadgarstek. Matka.

— Dokąd to? — zapytała surowym tonem.

— Muszę się przewietrzyć. Zaraz wrócę — rzekłam.

Królowa przypatrywała mi się chwilę, zanim zdecydowała się mnie puścić. Machnęła ręką na znak, że udziela mi zgody na wyjście. Odeszłam od królewskiego stołu tak szybko, jak pozwalała mi na to etykieta. Udałam się na taras, by na chwilę się tam ukryć.

Szybko okazało się, że nie tylko ja wpadłam na ten pomysł. Przy balustradzie stał już syn królewskiego doradcy. Podeszłam do niego i stanęłam obok. Przez chwilę żadne z nas się nie odzywało.

— Lepiej się już czujesz, Księżniczko? — spytał cicho mężczyzna.

Blask dwóch księżyców posrebrzał jego jasnobrązowe włosy.

— Tak — skłamałam. — Dziękuję za troskę, Hirronie.

Znowu milczeliśmy.

— Zrobiłem to dla ciebie — odezwał się znowu, a jego głos był tak cichy i odległy, że zastanawiałam się, czy nie słyszę go tylko w swojej głowie. — Nie dla królewskiej nagrody, lecz dla ciebie. — Zawahał się. — Długo biłem się z myślami, czy ci to powiedzieć, ale skoro jutro Królowa wskaże twojego przyszłego męża, a ja i tak posiadam zbyt mało Mocy, by w ogóle brała mnie pod uwagę, to może to jest odpowiednia chwila...

Urwał, by wziąć głęboki oddech. Dalej na mnie nie patrzył. Widziałam, jak zaciska ręce na zdobionej balustradzie.

— Kocham cię, Emerencjo — wyznał wreszcie. — Całe życie cię kochałem. Może gdybyś nie była Księżniczką, mielibyśmy jakąś szansę. Pewnie się łudzę, ale czasem lubię tak myśleć. Może nasza przyjaźń mogłaby się kiedyś przerodzić w coś więcej z twojej strony, skoro już wiesz, co do ciebie czuję.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć. Czy czułam coś do Hirrona? Zastanowiłam się nad tym po raz pierwszy w życiu. Był mi bliski, ponieważ był moim przyjacielem z dzieciństwa. Przed wojną, na którą go nie wysłano, ponieważ miał za mało magii, spędzaliśmy ze sobą dużo czasu. Przyjrzałam mu się. Obecnie był już nie patykowatym, niezgrabnym chłopcem, lecz smukłym i przystojnym mężczyzną o błękitnych niczym letnie niebo oczach. Nie wzbudzał we mnie takiego pożądania jak Bres, jednak gdyby to jego wybrała moja matka, nie miałabym problemów z pełnieniem obowiązków małżeńskich. Mimo wszystko... miłość?

Raczej nie.

Jak zawsze będę wdzięczna za Wasze nieocenione komentarze <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro