4. BONUS Dwa lustra

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Ja, Księżniczka Emerencjana — odezwałam się głośno, klęcząc przed parą królewską z wyciągniętymi rękoma — składam pokorną prośbę o wskazanie mi kandydata na przyszłego Księcia Małżonka. Proszę, Królowo Concordiano, moja najdroższa i najsprawiedliwsza matko. — W duchu zżymałam się na te dalekie od prawdy słowa. — Wykaż się roztropnością, dobrocią, łaskawością oraz odpowiedzialnością za życie poddanych i moje. Wybierz dla mnie męża, z którym będę wzrastać w mądrości, dbać o królestwo Eregii, szanować prawa rządzące całym Pierwszym Światem...

Dalej recytowałam formułkę, a w moich ustach pojawił się kwaśny posmak. Hipokryzja tej uświęconej przysięgi była dla mnie nie do przyjęcia. Niestety nie słyszałam ani nie czytałam nigdy, by któraś Księżniczka nie wypowiedziała tych słów albo aby nie zaakceptowała męża wybranego jej przez matkę.

Nic nie wskazywałoby na to, że miałam być wyjątkiem od reguły.

Po mojej wypowiedzi nastała cisza. Na całej sali nikt nie odważył się chociażby głośniej odetchnąć. W końcu matka uniosła dłoń z berłem i wskazała nim na osobę, którą wybrała. Zacisnęłam zęby. Nie mogła mi nawet powiedzieć. Ograniczyła się do milczącego gestu, jakby nie chciała skalać się odzywaniem się do mnie. Na policzki wstąpiły mi rumieńce hamowanego gniewu.

Wstałam powoli ze wzrokiem wbitym w podłogę. Kupowałam sobie czas na ochłonięcie. Kiedy już miałam unieść głowę i zobaczyć, z kim złączę swój los, stało się coś nieoczekiwanego.

Nie, jęknęłam w duchu. Błagam, nie teraz...

Moja jaźń zapadła się w sobie, wygięła się, rozciągnęła. Wiedziałam, co to oznacza.

Kolejną wizję.

Spośród wszystkich ludzi urodzonych w Pierwszym Świecie tylko garstka posiadała niesamowity dar widzenia możliwych przyszłości. Zaliczałam się do nich, ale ukrywałam to jako swój najcenniejszy sekret – jedyny, który udało mi się ocalić przed rodzicami. Gdyby moja ambitna matka dowiedziała się, że Jedyny zsyła mi prorocze sny i wizje, wykorzystałaby mnie w taki sposób, że lepiej dla wszystkich byłoby, gdybym umarła.

Tym razem stałam w jednolicie białym, nierealnym pomieszczeniu z dwoma lustrami ozdobionymi finezyjnymi ramami. Jedno lustro było złote, a drugie srebrne. Musiałam tylko podejść do nich i zobaczyć to, co miały mi pokazać. Nie wiedziałam, do którego powinnam zwrócić się najpierw. Srebrne błyszczało zachęcająco, a złote przyciągało swym bogactwem.

Po chwili wahania moje niematerialne ciało stanęło przed złotym lustrem.

Pokaż mi się.

Tafla zafalowała. Wewnątrz niej zaczął pojawiać się jakiś ruch, jakiś obraz. Przypatrywałam mu się uważnie. Wszystko wewnątrz mnie krzyczało, że to nie miejsce i czas na wizję, ale wiedziałam, że jedynym sposobem na to, bym wróciła do prawdziwego świata, było poddanie się jej.

W końcu obraz się wyostrzył. Widziałam siebie. Szłam w kierunku wybranego dla mnie mężczyzny. Nie byłam zaskoczona, że okazał się nim Bres. Tak naprawdę nie czułam niczego. Od dawna byłam pogodzona z losem – jak zapewne każda Księżniczka przede mną. Bres chwycił mnie za rękę i razem poszliśmy ukłonić się parze królewskiej. Wizja zafalowała ponownie. Widziałam siebie z maleńkim dzieckiem na rękach. Dziecko rosło. Dziewczynka miała moje oczy i kolor włosów po ojcu. I podobnie jak ja była marionetką w rękach mojej matki. Eregia miała się świetnie, ale my zapłaciłyśmy za to najwyższą cenę.

Załkałam.

Byłam gotowa poświęcić siebie, ale nie moje przyszłe dziecko.

Dziewczynka nie była dość silna, by ochronić się przed moimi rodzicami i zapędami marzącego o wielkości Bresa. JA nie byłam dość silna, by obronić ją przed tym wszystkim. Moja miłość nie wystarczała, moja magia to było za mało.

Gorące łzy poleciały mi po bezcielesnych policzkach.

Uderzyłam niematerialnymi pięściami w złotą taflę, a potem odwróciłam się ku drugiemu lustru.

Pokaż mi!

W tej wersji ręka, którą ujęłam, nie należała do Bresa. Otworzyłam usta z niedowierzaniem. Stałam ramię w ramię z Hirronem, który wyglądał, jakby chciał być wszędzie, tylko nie obok mnie. Obraz zafalował. Teraz w rękach trzymałam małą dziewczynkę. Tym razem jej włosy były tylko o odcień jaśniejsze niż moje. Zamrugałam szybko, kiedy dotarło do mnie, jaka siła drzemie w ciałku śpiącego, tulącego się do mnie dziecka.

Zalała mnie fala czułości. Przez moment nie mogłam wziąć oddechu. Nie spodziewałam się, że moje serce może pomieścić tyle miłości. Sama nigdy takiej nie doświadczyłam.

Ciemnowłosa dziewczynka rosła. Moc w niej również. Jednak, ku mojemu zdziwieniu, podczas gdy moja magia była czystą energią, dziewczynka władała żywiołem wody. Była to rzadkość. W dodatku taka, której nie można było zbyt dobrze wykorzystać w walce. Czyżby to oznaczało, że w Pierwszym Świecie nareszcie zapanował pokój?

Obraz znów się zmienił. Dziewczynka wyrosła na piękną i dobrą młodą kobietę. Czułam, że muszę zrobić wszystko, by ją ochronić, by przeżyła. Kto jej zagrażał? Tafla wybuchła ogniem. Zrobiłam krok do tyłu. Żar powoli gasł, a na zgliszczach rozpoczynało się nowe życie. Co to mogło oznaczać? Dziewczyna, moja córka, ujęła rękę mężczyzny posługującego się magią ognia.

Eregia powoli się odradzała, silniejsza i piękniejsza niż kiedykolwiek wcześniej.

Zastanowiło mnie jedno. W tej wizji nie było moich rodziców. Dziewczynka była uśmiechnięta, szczęśliwa i niewinna. Widziałam, że będzie cierpieć, ale na końcu drogi czekały na nią miłość i szczęście.

Pierwszy raz w życiu dotarło do mnie, że mój wybór nie będzie dotyczyć tylko mnie, lecz również mojego przyszłego dziecka. Córki, którą będę musiała chronić.

Lustra pękły na niezliczone kawałeczki szkła raniące moją skórę.

Czas na podjęcie decyzji minął.

Wizja rozwiała się. Poruszyłam się niespokojnie. W rzeczywistości minęła krótka chwila, ale dla mnie to były całe godziny, gdy możliwe przyszłości przetaczały się przed moimi oczami.

Uniosłam wzrok na Bresa, który patrzył na mnie niczym na trofeum.

Jeszcze do niedawna ten wzrok sprawiłby, że zapłonęłabym dla niego.

Teraz jednak cofnęłam się. To, co miałam zrobić, sprawiało mi ból, bo oczyma wyobraźni widziałam siebie jako żonę Bresa i wiedziałam, że mimo jego okrucieństwa i zapalczywości byłby dobrym mężem i Królem, ale wiedziałam, że nie mam wyboru, jeśli chcę ochronić własne dziecko.

— Nie — rzekłam głośno, by każdy w pomieszczeniu mnie usłyszał.

Bres zamarł w pół kroku. Popatrzył na mnie, jakbym nagle postradała rozum.

— Co robisz? — syknął. — Oszalałaś?!

— Nie wyjdę za ciebie — odpowiedziałam.

Z całych sił starałam się nie drżeć.

— To przez tę służącą? — spytał gniewnie. — Jeśli tak, to...

— Zostaw ją w spokoju — przerwałam mu. — To nie przez nią.

— Co tam się dzieje? — spytała Królowa z wysokości tronu.

Obróciłam się do Concordii.

— Matko, Królowo — zaczęłam. Byłam tak zdenerwowana, że w uszach mi szumiało, a dłonie miałam całe mokre. Kropla potu spływała mi po karku. — Wybacz, ale nie zgadzam się z twoim wyborem. Nie wyjdę za tego, kogo wskazałaś.

— Nonsens — żachnęła się Concordia. — Zrobisz dokładnie to, co ci każę.

Po czym przy wszystkich zgromadzonych wysłała ku mnie zaklęcie Przymusu.

Zaniemówiłam. Tego czaru używano wyłącznie na niższych kastach. To było społecznie akceptowalne. Dotychczas nikt nie wiedział, że rodzice stosują na mnie Przymus. To było coś więcej niż nakaz, coś więcej niż upokorzenie. To był manifest, że nikt nie może sprzeciwić się Królowej.

Nacisk magii przybierał na sile.

Byłam bardzo bliska poddaniu się stalowej woli matki.

Dopóki przed oczyma nie stanęła mi słodka, rumiana twarzyczka mojej córeczki.

Musiałam znaleźć w sobie siłę. Musiałam zrobić to dla niej.

Sięgnęłam po wszystko, co było we mnie, po każdą cząstkę Mocy, którą dysponowałam, jaka płynęła w moich żyłach.

Kiedy to nie wystarczyło, sięgnęłam po Moc Eregii. Zrobiłam to drugi raz w życiu. Pierwszy był dawno, bardzo dawno temu, kiedy matka zabrała mnie do świętej Jaskini Mocy, by sprawdzić, czy będę w stanie kierować magią królestwa. Udało mi się to, ale wbrew moim przewidywaniom Concordia nie wzięła mnie tam już nigdy więcej.

Moc wypełniała moje ciało. Kiedy zaczerpnęłam jej wystarczająco wiele, czułam, że wydostaje się nawet przez moje oczy, pory skóry, końcówki włosów.

— NIE — powiedziałam nieludzkim głosem.

Czar rozprysł się na miliony odłamków.

Nareszcie zrozumiałam, dlaczego matka nie pozwalała mi czerpać z Mocy Eregii. Zrozumiałam, że to ja jestem silniejsza od niej.

— Moim mężem zostanie Hirron z rodu Ceren — oznajmiłam.

Zamieszanie, które potem wybuchło, zapisało się w historii Eregii. Bres zaatakował Hirrona, ale osłoniłam go swoją tarczą. Utrzymywałam ją tak długo, aż wreszcie nikt – ani moi rodzice, ani Bres i jego rodzina, ani Wysoka Szlachta, ani nikt inny – nie przestał negować mojego wyboru. 

To się podziało! Jak zawsze czekam na Wasze komentarze <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro