9. Niezgoda

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Zamiast na wybranka popatrzyłam na krzyczącego mężczyznę. Znałam go z opowieści. Wszyscy powtarzali je szeptem, gdy myśleli, że mamy lub mnie nie było w pobliżu. Nawet po tylu latach... To właśnie jego – wedle nakazu moich dziadków – miała poślubić mama. To jego odrzuciła dokładnie w takim dniu jak ten, tworząc precedens.

Bres był przystojnym, rosłym mężczyzną. Miał gęste włosy w kolorze szarego blondu. Nie widziałam, jakie były jego oczy, ale z pewnością były jasne, bardzo jasne. Tylko skórę miał ciemniejszą – typową dla osoby często przebywającej na zewnątrz, zupełnie jak ojciec Daniela. Bres ruszył ku tronowi. Stąpał pewnie. Widziałam, że mięśnie mocno rysują się pod miękkim welurem, z którego uszyto jego ubrania. Wyglądał groźnie. Powstrzymywał Moc, ale mimo to i tak wibrowała niebezpiecznie. Instynktownie przygotowałam barierę.

— Co to ma znaczyć? — spytała spokojnie Królowa, choć widziałam, że lekko zmrużyła oczy.

Mama robiła to, gdy coś ją denerwowało. Byłam pewna, że w duchu wyklina Bresa od najgorszych.

— Królowo... — Bres podszedł aż pod same stopnie, na których stał tron. Ukłonił się pospiesznie. Stał teraz bliżej mamy niż ja, a jej wydawało się to nie przeszkadzać, jakby jego bliskość była dla niej czymś naturalnym. Zastanowiło mnie to. Tymczasem mężczyzna mówił cicho: — Wyrażam swój sprzeciw wobec kandydata, którego wybrałaś na narzeczonego dla swojej córki.

Mimo że mówił o mnie i że psuł najważniejszy moment mojego życia, nie umiałam odpędzić myśli, że on i Królowa dobrze razem wyglądają. Skrzywiłam się. Nad czym w ogóle zastanawiałam się w takiej chwili?

— Zakładam, że wolałbyś, abym wskazała na twojego syna?

W głosie mamy słychać było ledwo wyczuwalną kpinę.

— Wszyscy byliby odpowiedniejsi niż on — powiedział Bres z naciskiem na ostatnie słowo.

To mnie zaskoczyło. Nadal nie odwróciłam się w stronę mojego narzeczonego in spe.

— Rozumiem, że oficjalnie kwestionujesz mój wybór? — spytała Królowa, nachylając się ku niemu.

Mężczyzna zacisnął usta. Wiedział, co by to znaczyło. Nikt oficjalnie nie podważał woli władców Eregii. Nikt nie był na tyle silny, by to zrobić. Bres długo zastanawiał się nad odpowiedzią, nim rzekł tak cicho, że niemal niesłyszalnie:

— Królowo Emerencjo, we właściwym czasie dostrzeżesz swój błąd. Kolejny błąd.

Po czym dramatycznie obrócił się na pięcie i odszedł. Słyszałam, że ktoś do niego dołączył, ale wciąż patrzyłam wyłącznie na matkę, niepewna, co powinnam teraz zrobić. Nie było protokołu na takie sytuacje. Mama odprowadziła Bresa wzrokiem, który przez ułamek sekundy wydał mi się smutny, jakby pogodzony z niechcianym losem. Dopiero gdy rozległ się dźwięk zamykanych drzwi, wróciła spojrzeniem do mnie. Na jej ustach ponownie zagościł uśmiech, choć w oczach czaiło się coś nieodgadnionego. Jednak wciąż wyglądała na pewną swojej decyzji, więc jak ktoś mógł w nią wątpić?

Niewiarygodne.

Matka kiwnęła głową. To był znak, że nareszcie mogę zobaczyć, na kogo padł jej wybór.

Bres zniszczył moją wielką chwilę, ale nie mogłam pozwolić, by odebrał mi to, co miało być w niej najcenniejszego – pierwszego spojrzenia wymienionego z przyszłym mężem.

Obróciłam się bardzo powoli.

Gdybym po pierwszych pięciu sekundach miała opisać, jak wyglądał młody mężczyzna stojący nieopodal mnie, nie dałabym rady. W chwili, gdy popatrzyłam na niego, kiedy tylko spotkaliśmy się wzrokiem, zatonęłam w jego oczach. Były ciemne, nie czarne, ale bliskie tego. Gęste rzęsy rzucały na nie tajemnicze cienie. Jednak to nie ich barwa zadecydowała o mojej reakcji, lecz to, co w nich ujrzałam: ciepło i obietnicę całkowitego oddania. Nutkę zaciekawienia i uznania. I iskrę takiej Mocy, która byłaby zdolna spopielić świat, gdyby zaszła taka potrzeba.

Niewiele mi brakło, bym z wrażenia otworzyła buzię.

Wybranek skłonił się z gracją i wyciągnął do mnie dłoń. Czekał. Dawał mi czas.

Musiałam zadać sobie kluczowe pytanie: czy chciałabym dzielić z nim życie? I – co istotniejsze dla Eregii – tron? Wpatrywałam się w czubek jego pochylonej głowy. Jego włosy miały kolor czekolady z cynamonem, były jaśniejsze od moich. Wysłałam impuls własnej Mocy, a gdy ta napotkała jego magię, po prostu złączyła się z nią. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. To nie zdarzało się niemal nigdy. A już na pewno nie tak szybko, od razu, natychmiast.

Postanowiłam dać mu szansę. Jeżeli przed ślubem rozmyślę się i zrezygnuję ze związania się z nieznajomym, najwyżej – wzorem matki – stworzę kolejny precedens. Pokonałam kilka dzielących nas metrów i położyłam dłoń na jego wyciągniętej ręce. Jego skóra była przyjemnie ciepła. Gdy tylko go dotknęłam, świat wokół zajaśniał.

— Gerard.

O niebiosa, nawet jego niski, głęboki głos wywoływał u mnie ekscytację. Czułam dreszcz sunący wzdłuż ciała i gęsią skórkę.

— Laura — powiedziałam tylko.

Uśmiechnął się delikatnie, a w jego policzkach pojawiły się dołeczki.

— Wiem — szepnął i puścił do mnie oko.

Teraz z pewnością byłam już porządnie zarumieniona.

Oczyściłam gardło. Musiałam wziąć się w garść.

Razem zwróciliśmy się w stronę mojej matki.

— Życzę wam, byście żyli w szczęściu — powiedziała Emerencja z uczuciem, wkładając w te słowa Moc. Następnie wstała i zaklaskała w dłonie. — Dziękuję wam wszystkim, że zgromadziliście się tu dzisiaj i zaszczyciliście nas obecnością podczas tego radosnego wydarzenia. Ogłaszam, iż moja córka, Księżniczka Laurencja, została zaręczona z Gerardem z rodu Haller. Niech rozpocznie się bal!

Wszyscy zgodnie zaklaskali. Niemal natychmiast do podeszła do nas Klara. Jej oczy zdały się mówić „a nie mówiłam?". Dygnęła przed świeżo zaręczoną parą.

— Przyjmijcie moje najszczersze gratulacje — powiedziała. — Mam na imię Klara i jestem osobistą Strażniczką Księżniczki – wyjaśniła Gerardowi. — Będziemy się bardzo często widywać, ponieważ Laura niemal nigdzie nie udaje się beze mnie.

— To brzmi jak wyzwanie — odparł mężczyzna z uniesieniem brwi.

Moja przyjaciółka nie dała zbić się z tropu.

— Myślałam, że nikt tego nigdy nie dostrzeże — przyznała z szerokim uśmiechem, w którym pokazała wszystkie zęby.

Przyznaję, że czasem się jej bałam, gdy tak robiła.

— Zakład przyjęty — powiedział mój narzeczony.

Mój narzeczony! Aż mi się zakręciło w głowie. To wciąż był obcy człowiek. Znałam jego imię, dostrzegałam jego atrakcyjną fizyczność oraz czułam jego olśniewającą Moc, ale nic ponadto.

Tuż obok mnie rozległo się dyskretne chrząknięcie. Zwróciłam się w tamtą stronę. Mistrz Ceremonii, jak zawsze stanowiący wcielenie elegancji i taktu, przypomniał:

– Księżniczko, to jest czas, byście wraz z wybrankiem zaprezentowali się jak największej ilości poddanych zgromadzonych na balu. Dopiero potem Strażniczka Klara będzie mogła dalej go indagować. – Z tymi słowami rzucił dziewczynie wymowne spojrzenie. – Doszły mnie też słuchy, że pod tarasem zebrał się tłum pragnący dowiedzieć się, kogo wybrano na przyszłego Księcia Małżonka.

Ta informacja była istotna. Wielkimi krokami zbliżała się jesień. Dni były ciepłe i słoneczne, ale wieczorami robiło się chłodno. Pomyślałam więc, że powinniśmy zacząć od zaprezentowania się poddanym, a dopiero później Szlachcie. Już otwierałam usta, gdy Gerard nachylił się ku mnie i powiedział cicho:

– Możesz się ze mną nie zgodzić, ale uważam, że warto najpierw iść do ludzi. Szlachta na razie poradzi sobie bez nas.

Nie powiedziałam nic, ograniczając się do skinięcia głową. Gerard zaproponował mi ramię, a ja je przyjęłam. Czułam ciepło jego ciała i aurę jego magii. Starałam się, by nie dać po sobie znać, jakie to dla mnie silne przeżycie. Razem skierowaliśmy się na taras udekorowany, a jakże, białymi różami – symbolem władzy królewskiej w Eregii. Na widok poruszenia na górze tłum zaczął cicho skandować moje imię. To było miłe. Stanęliśmy z moim narzeczonym tuż przy balustradzie, by zebrani mogli nas zobaczyć.

Na dole zapadła cisza.

– Drodzy poddani! – zawołałam. – Dziękuję wam za przybycie i wszystkie dobre słowa, którymi mnie dziś obdarowaliście. Każdy z was zajmuje ważne miejsce w moim sercu. Dlatego właśnie z wami chcę się podzielić radosną nowiną – zrobiłam pauzę, by wzmocnić efekt kolejnych słów. – Moja matka, Królowa Emerencja, wskazała dziś pretendenta do mojej ręki, a ja go przyjęłam. – Czułam, że znów się rumienię.  – Skąd jesteś? – zapytałam Gerarda półgębkiem, nie przestając się uśmiechać.

– Z północy. Na co dzień mieszkam dzień drogi od Pierentu w regionie Deval.

Zamarłam z uśmiechem na ustach. To wiele wyjaśniało. Domyślałam się już, dlaczego Bres tak ostro oponował przeciw wybraniu Gerarda na mojego przyszłego męża. Północ, mimo że geograficznie należała do Eregii, w praktyce stanowiła niemalże inny kraj. Kraj rządzony przez Amalguna z rodu...

Haller!

Moja matka postanowiła wydać mnie za osobę uważaną za księcia tamtego rejonu. Gdybym teraz miała zastanawiać się nad politycznymi reperkusjami tej decyzji – i mojej zgody – na pewno dostałabym ataku migreny.

Oczyściłam gardło, bo nagle zaschło mi w ustach.

– Mogę oficjalnie przekazać wam, że zamierzam złączyć swój los z losem Gerarda z rodu Haller  – powiedziałam entuzjastycznie, a mój wybranek podniósł do góry nasze złączone dłonie.

Nawet nie wiem, kiedy wzięłam go za rękę. Albo to on ujął moją?

Chociaż widziałam konsternację u niektórych przedstawicieli cechu Kupców, którzy z pewnością zapuszczali się w tamte rejony. Jednak zdecydowana większość zaczęła wiwatować na cześć zaręczonej pary. Ukłoniliśmy się, posłaliśmy jeszcze kilka radosnych uśmiechów, podziękowaliśmy za przyjście i życzyliśmy moim poddanym dobrej nocy.

Kilka chwil później już mieliśmy powrócić do zatłoczonej Sali Reprezentacyjnej, gdy Gerard pociągnął mnie na bok, w lukę pomiędzy posągiem a wykuszem. Nagle zdałam sobie sprawę z tego, że pierwszy raz zostaliśmy całkowicie sami. Oparłam się o ścianę, bojąc się, że inaczej przewrócę się z nadmiaru wrażeń.

– Jak się czujesz? – spytał Gerard.

– Jestem nieco oszołomiona, jeśli mam być szczera, panie Haller – odparłam. – Przebyłeś daleką drogę, by dzisiaj przybyć do Sallisteru. To każde mi wątpić, czy moja matka nie uknuła tego planu o wiele wcześniej.

Mężczyzna posłał mi półuśmiech.

– Królewskie zaręczyny to nie rzecz, którą można zostawić na ostatnią chwilę – uznał, nie potwierdzając ani nie zaprzeczając. – Sądząc po twojej reakcji, nie spodziewałaś się, że zostaniesz wydana za kogoś z moich stron.

Nie widziałam powodu, by kłamać.

– Od wieków nie było takiego przypadku. Ale to też wyjaśnia, dlaczego nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.

– Spotkaliśmy się – powiedział Gerard, opierając się o ścianę obok mnie. Zasłonił mnie od wiatru, za co byłam mu wdzięczna, bo zdążyłam już zmarznąć. Suknia nie była przeznaczona do paradowania w niej po chłodnej nocy. Następnie mężczyzna otoczył nas barierą, by zatrzymać ciepło w środku. Znów między nami zrobiło się zaskakująco intymnie. Magia czasem płatała takie figle. Podobno. – Miałaś jakieś dwa lata i razem z Królową odwiedziłaś północ.

Zrobiło mi się głupio, bo nie sądziłam, że narzeczony będzie wspominał mnie jako małe dziecko. Na całe szczęście byłam wtedy śliczna i urocza. Z pewnością zapamiętał mnie właśnie taką.

– Zgubiłaś się w moim domu. Wszyscy zaczęli cię szukać, ale to ja odnalazłem cię jako pierwszy. – Uśmiechnął się do wspomnienia. – Siedziałaś w spiżarni i wyjadałaś czekoladę. Umazałaś nią całą buzię i ręce. Pamiętam, że pomyślałem, że muszę doprowadzić cię do porządku, nim pokażę cię Królowej – zaśmiał się.

Miałam ochotę zapaść się pod ziemię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro