Mijający czas

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Euforia pierwszych dni mieszała się z niepokojem wywołanym myślą o zbliżających się do pałacu spiskowcach, przez co początek naszego małżeństwa miał słodko-gorzki smak. Pojawiła się też nowa rutyna. Coraz większy nacisk w mojej edukacji kładziono na uczenie mnie wszystkiego, co miało pomóc w objęciu i utrzymaniu tronu, kiedy moja matka postanowi mi go przekazać. Pracowałam ciężej niż kiedykolwiek wcześniej, w towarzystwie Królowej i Księcia Małżonka spotykałam się z licznymi dygnitarzami, pogłębiałam wiedzę o Mocy oraz poszerzałam granice własnej magii. Wylewałam siódme poty podczas ćwiczeń z Rinną i spędzałam dni na uczonych dysputach z Naukowcami. Zawsze lubiłam się uczyć, ale jeszcze nigdy nie zagłębiałam się w księgach na tyle godzin, co teraz. Niegdyś wydawało mi się, że małżeństwo mnie wyzwoli i pomoże uzyskać kontrolę nad własnym czasem. Teraz śmiałam się z własnej naiwności.

Przez to wszystko nie miałam czasu, aby ponownie udać się do Wodospadów Cudów i zbadać relief, który ciągle powracał do mnie w snach. Wciąż nie znałam jego znaczenia. Niestety pałacowa biblioteka nie dysponowała żadnymi źródłami na ten temat.

Jednocześnie dopilnowałam, by Klara nauczyła się przyzwoicie bronić. Moja przyjaciółka nie przejawiała talentu do walki – w końcu był on sprzeczny z jej naturalną magią Medyka – ale przekonałyśmy się, że jest w stanie przyswoić sobie podstawowe techniki samoobrony i kilka skutecznych sposobów na pokonanie przeciwnika w bezpośrednim starciu. Jak to mówią: lepiej późno niż wcale.

Zimę zastąpiła wiosna. Była ciepła, słodka i upojna niczym młode wino. Co jakiś czas udawało nam się z Gerardem wykraść czas tylko dla siebie. Opuszczaliśmy wtedy Biały Pałac, udawaliśmy się do pięknych miejsc oddalonych najwyżej dzień drogi od stolicy i przez chwilę udawaliśmy, że jesteśmy zwykłym małżeństwem. Jednak moja czujność nigdy nie opadała, dlatego nabrałam irytującego nawyku częstego rozglądania się oraz magicznego sondowania otoczenia, a w dodatku w absolutnie każdej sytuacji zawsze nosiłam przy sobie sztylet. Mój ulubiony miał długie ostrze w kształcie trójkąta, zwężało się ono przy czubku, a znacznie rozszerzało przy głowni przypominającej rozkwitający pąk róży. Gerard widział zmiany w moim zachowaniu. Regularnie próbował rozmawiać ze mną na ten temat, ale za każdym razem szybko ucinałam dyskusję. Podobnie było w wypadku Klary i Dolory. Nie chciałam nikogo obciążać swoimi zmartwieniami.

Zakładałam, że Daniel robiłby to samo co reszta, ale wciąż przebywał na drugim końcu królestwa. Nie wysłał nawet jednego listu. Nie wiem, dlaczego to aż tak bolało.

Tymczasem moja matka dyskretnie zmieniała rozmieszczenie naszych żołnierzy, zwiększyła liczbę szpiegów zarówno w samej Eregii, jak i poza jej granicami. Odbywaliśmy narady dotyczące bezpieczeństwa królestwa i nas samych. Poza Królową, mną i Księciem Małżonkiem brało w nich udział tylko kilkoro najbardziej zaufanych ludzi. Mimo to miałam niejasne przeczucie, że cały czas coś nam umyka.

Wedle naszych źródeł w Veronii nie wszczynano buntów, nie mieliśmy też żadnych informacji na temat mobilizacji wojska, lecz Królowa wydawała się niespokojna, gdy ktokolwiek napominał o krainie, z którą niegdyś walczyła. Trudno było jej się dziwić.

Od północy chroniły nas góry. Za nimi znajdowały się tereny Aelery, z którą nie łączyły nas przyjazne stosunki, choć pakty handlowe już tak. Zdarzało się – co boleśnie uświadomiła mi opowieść Dolory, która cudem uniknęła takiego losu – że porywano naszych poddanych i sprzedawano ich właśnie do Aelery, w której niewolnictwo było dozwolone, jednak specjalne traktaty umożliwiały nam pierwokup żywego towaru, jakkolwiek źle by to nie brzmiało, dzięki czemu ci ludzie wracali do swych rodzin.

Z drugiej strony było morze, a na nim Insula Regia – wyspa należąca do mnie, dziedziczki tronu, a kiedy powiję córkę, wyspa będzie należeć do niej. Właśnie z tego względu nazywa się mnie Księżniczką, a nie Królewną – ponieważ jestem Księżniczką niewielkiej wyspy na Morzu Białym. Tylko członkowie mojej rodziny mogą się na nią dostać, tylko im się ona objawi pomiędzy mgłami unoszącymi się nad wodami.

Do naszych sąsiadów zaliczało się też Księstwo Pustyni, jednak przekraczanie jego granic było surowo zabronione, toteż niemal niczego o nim nie wiedzieliśmy. Każda ekspedycja, która kiedykolwiek się tam udała, została zabita.

Westchnęłam w duchu. Nadal nie wiedziałam, skąd nadciągało niemal namacalne zagrożenie, które zaciskało mściwe, złe palce na naszym gardle?

Po wiośnie przyszło lato. Wybuchło barwami, przyniosło ze sobą słodycz dojrzałych owoców i zaskoczyło nas deszczem meteorów. Obserwowaliśmy go z Gerardem z leśnej polany znajdującej się poza stolicą. Leżeliśmy przytuleni na kocu, od czasu do czasu sięgaliśmy po coś z kosza piknikowego i z udawaną beztroską wpatrywaliśmy się w nocne niebo. Nie łudziłam się, że jesteśmy tu sami, ale udawaliśmy, że jest inaczej.

— Pamiętałaś o pomyśleniu życzenia? — spytał Gerard.

Niemal usypiałam na jego szerokiej piersi. To pytanie wyrwało mnie z półsnu.

— Co masz na myśli?

— Na północy mówi się, że spadająca gwiazda może spełnić twoje życzenie —wyjaśnił.

Uniosłam się na łokciu i popatrzyłam na niego.

— Żartujesz sobie ze mnie, prawda?

— Bynajmniej.

Położyłam się na plecach. Śledziłam wzrokiem spadające gwiazdy. Błyszczały jasno, choć nie jaśniej niż któryś z dwóch księżyców. Nie wierzyłam w to, co mówił Gerard i nie chciałam wypowiadać żadnego życzenia, ale ono zdążyło opuścić moje serce prędzej, niż byłam w stanie je wyartykułować.

Chcę żyć pełnią życia – tak długo, jak to możliwe.

Wzięłam głęboki oddech i roześmiałam się. To było tak niemożliwie głupie!

— Ja też mam życzenie — powiedział Gerard niskim głosem i nachylił się nade mną. Pachniał cudownie: młodym mężczyzną, letnim potem, wiosennym powiewem wiatru. Jego ciepły oddech owionął mój policzek. — Leży przede mną.

Zrobiło mi się gorąco.

— W tym momencie to już niemal pod tobą — zauważyłam z uniesieniem brwi.

— Nieistotny szczegół — rzucił i pocałował mnie.

— Tylko niech was tam nie poniesie! — dobiegł nas krzyk. — Na trawie może być niewygodnie!

I tyle z romantycznej atmosfery. Gerard ze śmiechem przetoczył się obok mnie.

— Nigdy nie możemy być sami? — spytał z westchnieniem.

— Para Książęca nigdy nie jest sama — wypomniałam mu, szturchając go w bok. — Nie wiedziałeś o tym, kiedy prosiłeś o rękę Księżniczki? — zapytałam słodkim głosem, ale na tyle cicho, by nikt poza nim mnie nie usłyszał.

— Sądziłem, że łatwiej będzie uciec gdzieś we dwoje — odparł i mrugnął do mnie.

Przez chwilę leżeliśmy w ciszy. Haller pierwszy ją przerwał.

— Pewnie czekasz, aż zapytam, czy pozwolimy im do nas dołączyć?

Zachichotałam.

— Czy gdzieś w tej przedwiecznej puszczy czają się jakieś Strażniczki? — zawołał mężczyzna. — Jeśli przypadkiem tam są, mogą wyjść z ukrycia i dostać godziwą zapłatę za swą wierną służbę...

Dolora była przy nas kilka sekund później. Bezceremonialnie opadła na koc. Za nią podążyła Klara z lekkim uśmiechem na ustach. Usiadła obok mnie, podciągnęła kolana pod brodę i objęła nogi rękoma.

— Co to za zapłata? — Dolora niemal wisiała nad Gerardem.

— Przerażasz mnie, gdy to robisz — przyznał jej kuzyn.

Podniósł się i sięgnął do kosza. Wyciągnął z niego owinięte w serwetę ciasto z czekoladą i alkoholizowanymi wiśniami. Uwielbiałam je. Dolora z piskiem porwała pierwszy kawałek. Zastanawiałam się, dlaczego Klara nie zrobiła tego samego. Moja przyjaciółka uwielbiała wszystko, co zawierało czekoladę.

Podniosłam się, by siedzieć z nią ramię w ramię.

— Myślisz, że to prawda? To z życzeniem? — szepnęła ledwo dosłyszalnie.

Zapatrzyłam się w nocne niebo.

— Nie wiem. Cieszyłabym się, gdyby tak było.

— Czego byś sobie życzyła?

— Żeby wszystko było tak, jak teraz — odparłam. — W tej chwili jest idealnie. A ty?

— Chciałabym... — zawahała się na moment. — Chciałabym, żeby czekało nas coś dobrego. I pięknego. Żebyśmy mieli przed sobą pewną przyszłość.

Spojrzałam na przyjaciółkę z troską. Czy byłam tak skoncentrowana na sobie, że nie dostrzegłam, iż coś ją trapi? Już miałam ją o to zapytać, gdy poczułam coś dziwnego. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mi dreszcz. Poczułam dziwną, spaczoną Moc zmierzającą w naszym kierunku. Powiodłam dookoła rozbieganym wzrokiem.

— Tam!

Klara pierwsza znalazła źródło złej magii. Błyskawicznie poderwała się na równe nogi. Zeskoczyła z koca, uniosła ręce przed siebie, jakby coś podnosiła, jednocześnie formując zaklęcie, a później mocno tupnęła nogą, ukierunkowując Moc. Spomiędzy wysokich traw nieopodal nas wyłonił się ciemnoczerwony wąż. Zawisł w powietrzu. Otworzył pysk i groził nam kłami, pod którymi błyszczały krople jadu. Jego miękkie ciało wiło się i wykręcało na wszystkie strony. Gad syczał na nas wściekle.

— Zabij go! — rozkazał Gerard, również wstając.

On i Dolora stanęli tak, by zasłonić mnie przed ewentualnym atakiem.

— Nie mogę — odpowiedziała Hallerowi Klara. — Coś go osłania, nie mogę sięgnąć do rdzenia. Trzeba będzie uciąć mu głowę.

Dolorze nie trzeba było tego powtarzać. Z mieczem w ręce rzuciła się ku wężowi i bez namysłu pozbawiła go łba, który wpadł między trawy. Klara opuściła ręce, a czerwone ciało upadło na ziemię. Dolora ukłoniła się, jakby była na scenie.

— Zawsze do usług Waszych Wysokości — powiedziała.

Zanim cokolwiek zobaczyłam, poczułam to. Postawiłam tarczę wokół mojej Strażniczki. Czułam, jak moja magia łączy się z zaklęciem Gerarda. Wąż uderzył w słabo połyskującą tarczę. Dolora wzdrygnęła się i natychmiast przyskoczyła ku nam.

— Jest ich więcej?! – krzyknęła cicho.

— Ustawmy się plecami do siebie — polecił mój mąż. — Wszyscy wypatrują najmniejszego poruszenia.

Stanęliśmy tyłem do siebie. Przeczesywałam wzrokiem ciemne trawy poruszane lekkim wiatrem. Lato niosło ze sobą zapach późnych poziomek, rozgrzanych od słońca zbóż i słodką woń kwiatów. Aura tego wieczoru była romantyczna, spokojna, sprzyjająca leniwemu popijaniu schłodzonego białego wina i czystej, lodowato zimnej źródlanej wody. Kto mógłby się spodziewać, że chwila naszej obecności poza pałacem przyniesie ze sobą nowe niebezpieczeństwo?

Kto poza mną?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro