Morze kwiatów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nareszcie sama.

Przez całą podróż ktoś zawsze był obok mnie. Nawykłam do samotności, więc taki stan rzeczy powoli doprowadzał mnie do szału. Teraz mogłam rozkoszować się brakiem towarzystwa. Gerardowi udało się przekonać wszystkich Strażników, że tutaj jestem bezpieczna. Daniel chyba nie do końca mu wierzył, ale w obecności Hallerów nie mógł sobie pozwolić na jawny sprzeciw.

Dysponowałam dwiema cudownymi godzinami, nim ktokolwiek miał mnie niepokoić. Wykąpałam się, poczytałam książkę i poleżałam w błogiej ciszy, nim pojawiła się służąca, która miała pomóc mi przygotować się na uroczystą kolację, podczas której zostanę zaprezentowana mieszkańcom Skalnego Zamku. To mnie nie stresowało, nawykłam do podobnych uroczystości.

Kiedy ponownie zostałam sama, podeszłam do lustra i przyjrzałam się swojemu odbiciu. Otrzymałam suknię w kolorze czerwonego wina. Nigdy wcześniej nie miałam niczego podobnego. W pałacu niemal zawsze nosiłam jasne barwy. Jedyną czerwoną rzeczą, jaką posiadałam, była karmazynowa opończa, która została zniszczona podczas walki z przemieńcami. Kontrast mojego nowego stroju z tym, do czego nawykłam, był oszałamiający. Zakochałam się w tej sukni. Dekolt był nieco mocniej wykrojony niż takie, do jakich nawykłam, za to kark osłaniała niewielka stójka. Talię ściskał półgorset, a szeroka spódnica dodawała sylwetce majestatycznej powagi. Służąca upięła mi włosy w wysoki kok – kolejna nowość – i zostawiła tylko jeden zakręcony pukiel, który swobodnie opadał na obojczyk. Całości dopełniał makijaż. I tutaj służąca ponownie mnie zaskoczyła, malując mnie na modłę północy. Powieki musnęła szarawym cieniem, co podkreśliło błękit tęczówek, nałożyła tusz na rzęsy i wiśniową pomadkę na usta. Nadało mi to nieco tajemniczości. Krótko mówiąc, byłam zachwycona. Brakowało mi jedynie biżuterii, ale żadnej nie wzięłam. Mówi się trudno.

Rozległo się pukanie do drzwi, a wraz z nim wysłany impuls Mocy.

– Wejdź – powiedziałam.

Mężczyzna znalazł się w środku. Daniel założył odświętny strój Strażnika, pozostając wierny swojemu zwyczajowi. Obróciłam się powoli, pozwalając się podziwiać.

– Wyglądasz... – zaczął, mierząc mnie bacznym spojrzeniem.

– Jak nie ja, wiem – odparłam z uśmiechem.

– Jesteś piękna, Księżniczko.

Uniosłam brwi do góry. Skąd nagle ta forma? Daniel rzadko zwracał się tak do mnie, kiedy byliśmy sami.

– Coś się stało?

– Uważaj dziś na siebie – rzekł cicho Strażnik. – Jesteśmy w jaskini pełnej wilków.

Nie podobał mi się mars na jego czole. Podeszłam do niego i objęłam go delikatnie, starając się nie pognieść sukienki.

– Będzie dobrze – powiedziałam. – Przetrwaliśmy już wiele groźnych sytuacji. Tu nie może być tak źle. Jesteśmy w samym sercu północy Eregii, ale to wciąż moja ojczyzna. I moi ludzie.

Czułam, jaki był spięty. Nie rozumiałam, co go tak bardzo martwi. Może wiedział o czymś, o czym ja nie miałam pojęcia? Właśnie otwierałam usta, by go o to spytać, gdy pod drzwiami pojawiła się kolejna osoba. Rozważnie odsunęłam się od Daniela. Wygładziłam nieistniejące zagniecenia i zezwoliłam na wejście.

Gerard wszedł do komnaty, jakby należała do niego. Uświadomiłam sobie, że przecież tak było. Cały zamek był w posiadaniu jego rodziny. Popatrzyłam na mężczyznę z uśmiechem, który był nieco przyćmiony przez konwersację ze Strażnikiem. Zamrugałam.

– Widzę, że jesteś gotowa – rzekł Gerard zamiast powitania. – Chciałbym zamienić z tobą kilka słów na osobności.

Spojrzał na Daniela, a Strażnik skłonił się sztywno i niechętnie nas opuścił. Zanim zamknął za sobą drzwi, popatrzył na mnie, a jego oczy wyraźnie mówiły: „uważaj na siebie". Przewróciłam oczami. Od opuszczenia Białego Pałacu staram się uważać – i z jakim skutkiem?

– O czym chciałeś porozmawiać? – spytałam, gdy zostaliśmy z Hallerem sami.

Zbliżył się do mnie. Podał mi rękę i okręcił mnie dookoła, zupełnie jakbyśmy tańczyli.

– Jesteś taka piękna – szepnął z zachwytem. – Twój narzeczony będzie największym szczęściarzem, jaki kiedykolwiek chodził po Pierwszym Świecie.

Nie rozumiałam, dlaczego mówi w ten sposób.

– Pozwól.

Pociągnął mnie w kierunku balkonu. Wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Spodziewałam się mrozu i płatków śniegu padających na skórę, a okazało się, że jest tam równie ciepło, jak w mojej tymczasowej komnacie. Zafascynowana podeszłam do balustrady i odkryłam, że chroni nas magiczna bariera, która przepuszcza tylko żywe organizmy – mogłam swobodnie wystawić rękę za jej granicę, ale śnieg, który złapałam w palce, nie został wpuszczony, kiedy tę rękę cofnęłam. Prawdziwy zimowy ogród. Czułam, że to byłoby moje ulubione miejsce w całym Skalnym Zamku.

– Niesamowite! – zawołałam cicho.

Uśmiechnęłam się szeroko.

– Ufasz mi? – zapytał Gerard.

Posłałam mu pytające spojrzenie. Jego magia szalała z niecierpliwości, by wydostać się z ciała. Byłam ciekawa, co go tak pobudziło, że nie trzymał swej Mocy w karbach.

– Tak – odpowiedziałam.

Wskoczył na balustradę, podał mi rękę i pomógł mi wspiąć się obok niego. Potem objął mnie mocno.

– Nie bój się – szepnął.

I dał krok w tył, zrzucając nas w bezdenną przepaść.

Chciałam krzyczeć, ale od zimna aż mnie zatchnęło. Czułam powiew lodowatego wiatru, śnieg muskający moją skórę, gorący oddech Hallera przy szyi. Roześmiał się cicho.

Postradał zmysły!

Nagle jego Moc otuliła nas, pęd powietrza zwolnił, mróz przestał wbijać zdradzieckie igiełki w każdy fragment odsłoniętej skóry. Lekko opadliśmy na ziemię. Miałam ochotę ją ucałować, ale było to jednak poniżej mojej godności.

– Podobało ci się? – zapytał radośnie Gerard.

Posłałam mu wściekłe spojrzenie. A potem dotarło do mnie, że to szaleństwo, ale... tak, podobało mi się. To było niebezpieczne, niezwykłe i niezapomniane przeżycie.

– Tym razem cię nie zabiję – ostrzegłam – ale tylko spróbuj jeszcze raz mnie tak zaskoczyć, a nie ręczę za siebie.

Skłonił się. Zignorowałam go i rozejrzałam się wokół siebie.

– Gdzie jesteśmy?

Haller pstryknął palcami, a w wysokich lampach stojących nieopodal zabłysło światło. Rozjaśniło otoczenie dookoła nas. Z najwyższym zdumieniem odkryłam, że stoimy pośrodku ogrodu, w którym rosły niebieskie róże. Miały płatki w różnych odcieniach: niektóre kwiaty były błękitne, inne wpadały w kolor morski, inne zaś były szafirowe, ale wszystkie były niebieskie. Piękne. Do ich stworzenia wykorzystano Moc, widziałam, jak okruchy magii jarzą się na delikatnych płatkach. W moich oczach ogród mienił się, jak gdyby ktoś posypał go brokatem.

Niebieskie róże, uświadomiłam sobie. Róże... dlaczego to są róże? Czy to przed tym ostrzegał mnie Daniel?

Róża była królewskim kwiatem. Symbolem należącym do nas i do drugiej kasty, która została namaszczona i obdarzona największą Mocą – Kapłanów. Tylko my mogliśmy umieszczać go na ubraniach oraz innych rzeczach, które do nas należały. Wyłącznie nam przysługiwało prawo do tworzenia różanych ogrodów. Wszędzie indziej takie działanie mogło oznaczać tylko jedno.

Zdradę.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro