Pewność

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Wstawaj wreszcie! – zawołała Klara, wpadając do komnaty bez pukania. – Wieczór panieński sam się nie zrobi! Chodź, skontrolujemy wszystko przed ślubem, a potem się zabawimy. A przy okazji, to miałaś tu chyba niezły tłum, prawda? Widziałam, jak Daniel wychodził i prawie wpadł na Gerarda, który stał pod drzwiami... – mówiła coś dalej, ale nie słuchałam.

Zasłoniłam się kołdrą. Tylko tego mi brakowało.

Niedługo później podziwiałam wspaniałe dekoracje, którymi przystrojono pałac. Wszędzie stały bajeczne kompozycje białych róż, ciemnozielonych liści i złotych dodatków. Idealny wystrój na ślub połączony z obchodami wkraczania w nowy rok. Służba dwoiła się i troiła, by dopiąć wszystko na ostatni guzik. Widziałam Artystów sprzeczających się o jakieś zupełnie nieistotne według mnie detale, układających ostatnie kwiaty i wieszających migoczące kryształy pod wysokimi sufitami. Gdy mnie zauważali, kiwali głowami i kłaniali się, nie zważając na swą pracę. Nie chciałam, żeby musieli wykonywać swoje zadania dłużej ze względu na moją obecność.

– Nie zwracajcie na mnie uwagi – prosiłam. – I dziękuję za wasz trud, pałac wygląda przepięknie!

– Dziękujemy, Księżniczko – powiedziała z uśmiechem Anielle.

Ostatni raz rzuciłam okiem na Salę Reprezentacyjną, w której jutro miało się odbyć wesele. Zostało jeszcze jedno miejsce. Najwyższa Kaplica. Skierowałyśmy się tam z Klarą. Jak nazwa wskazywała, świątynia była położona wyżej. Prowadziły do niej dokładnie sto czterdzieści cztery stopnie, u których szczytu znajdowały się wielkie, ozdobne drzwi, na których wykuto sceny z powstania naszego świata. Na futrynie widniał napis: Ille – Verus – Aeternus, czyli Jedyny – Prawdziwy – Przedwieczny. Wspięłyśmy się po schodach i cicho weszłyśmy do środka.

Zawsze czułam nabożny lęk, gdy przekraczałam próg Najwyższej Kaplicy. Zwykłe nabożeństwa odbywały się w Kaplicy Niższej, znajdującej się bliżej części mieszkalnej Białego Pałacu. Znajdowała się pod opieką Kapłana Balezara, którego darzyłam sympatią. Z kolei Najwyższa Kaplica była religijnym centrum Eregii, a jej zwierzchnikiem był Najwyższy Kapłan Zethlan. Był wysokim, zasuszonym mężczyzną z siwymi włosami i zarostem. Był bardzo silnym obdarzonym, zdecydowanym i nieco apodyktycznym, ale nie to sprawiało, że za nim nie przepadałam. Nie, Zethlan sprawiał wrażenie, jak gdyby nie zawsze uznawał władzę mojej matki, dlatego od dziecka podejrzewałam go o wszystko, co najgorsze. Teraz nie było inaczej.

– Pamiętaj, że nie jesteś już małą dziewczynką – szepnęła mi do ucha Klara, gdy wykonałyśmy odpowiednie znaki po wejściu do świątyni.

Łatwo powiedzieć.

Rozejrzałam się. Na razie nie było śladu Zethlana. Było wielu innych Kapłanów, którzy trwali w modlitwie przed ołtarzem, ale nigdzie nie widziałam ich przełożonego. Na całe szczęście. Podobnie jak pałac, Najwyższa Kaplica również została odpowiednio przystrojona na jutrzejsze uroczystości. Jedyna różnica polegała na tym, że tutaj zamiast białych róż królowały czerwone. Ich kolor skojarzył mi się z krwią. Wzdrygnęłam się.

– Pomodlimy się i uciekamy – szepnęłam do przyjaciółki i uklękłam w ławie.

Musiałam mówić najciszej, jak umiałam, bo akustyka w świątyni była doskonała. Właśnie dlatego uwielbiałam słuchać chóru Kapłanów, ponieważ ich głosy niosły się stąd aż do nieba. Zawsze podczas ich śpiewu miałam gęsią skórkę i czułam, że na górze naprawdę ktoś jest i słucha.

Udało się, pomyślałam z ulgą, kiedy Klara zamykała za nami drzwi.

– Witaj, Księżniczko.

Zamarłam. Potem obróciłam się bardzo powoli, przywołując na twarz uprzejmy uśmiech.

– Miło cię widzieć, Najwyższy Kapłanie.

Mężczyzna zrobił kilka kroków w moją stronę. Miał na sobie długą szatę w kolorze krwi. Dłonie rozłożył, jak gdyby chciał objąć mnie na powitanie. Skojarzył mi się z drapieżnym ptakiem czekającym na dogodną okazję, by rzucić się na zdobycz.

– Czyżbyś odczuła nagłą potrzebę modlitwy, Księżniczko?

Kapłan Zethlan stał kilka stopni niżej niż ja, ale był tak wysoki, że nasze oczy znajdowały się na jednym poziomie. Jego wzrok wwiercał się we mnie.

– A może masz jakieś wątpliwości przed jutrzejszym wydarzeniem? – spytał z fałszywą troską. – Czyżbyś obawiała się, że Królowa wybrała nieodpowiedniego kandydata na twojego męża?

– Nie – odparłam natychmiast, patrząc mu prosto w oczy. – Moja matka wybrała idealnie.

Moja reakcja zaskoczyła Najwyższego Kapłana. Najwidoczniej spodziewał się, że ucieknę bez odpowiedzi albo że zasieje we mnie ziarno niepewności. Nic podobnego. Wierzyłam w to, że moja matka podejmuje mądre decyzje. Wiedziałam, że niektóre są podyktowane przez jej wizje – jak choćby wybór Gerarda na Księcia Małżonka. Ale najważniejsze, że cokolwiek by się nie działo, ufałam jej. Łączyła nas więź, na którą nie wpłynie nikt, a już szczególnie ktoś pokroju Zethlana.

– Ufam, że uczynisz mój ślub pięknym wydarzeniem. Do zobaczenia jutro, Najwyższy Kapłanie.

Po czym minęłam go i poszłam w swoją stronę. To jest aktualnie w dół. Minęłam też Klarę, która zbierała szczękę ze schodów. Otrząsnęła się i potruchtała za mną, uważając, by się nie wywrócić.

– To było fe-no-me-nal-ne! – powiedziała. – Chyba naprawdę kochasz Gerarda, bo tylko miłość mogła sprawić, że odezwałaś się w taki sposób do Najwyższego Kapłana.

No, powiedzmy, uznałam.

– To jakie mamy jeszcze plany na dziś?

Klara pisnęła i zaklaskała.

– Twój wieczór panieński!!!

Parząc na jej entuzjazm, mogłam podejrzewać, że szykuje się coś więcej niż spędzanie czasu we trzy, jeszcze z Dolorą, w mojej komnacie. Właśnie siedziałyśmy w jednej z licznych karczm niedaleko pałacu, w wynajętej na wyłączność sali. Poza Strażniczkami i mną były tu również arystokratki, z którymi zadawałam się w czasie swojej edukacji, kilka dziewcząt, które według Klary trzeba było zaprosić, no i utalentowany Artysta prezentujący nam swój pokaz. Początkowe numery – które naprawdę mi się podobały – zaczęły być zastępowane przez nieco zbyt śmiałe nawiązania do powinności małżeńskich, co mnie odrobinę krępowało, więc nieco nazbyt często chowałam się za kieliszkiem z ponczem. Kiedy i to przestało pomagać, zostawiłam rozbawione towarzyszki, tłumacząc, że muszę udać się za potrzebą. Tak naprawdę jedynym, czego było mi trzeba, było świeże powietrze. Miałam za dużo procentów we krwi.

– Iść z tobą? – spytała wpatrzona w Artystę Dolora.

– Nie, zostań – odparłam. – Za chwilę wrócę.

Ledwo wyszłam z naszej sali, zamknęłam za sobą drzwi i roześmiałam się w głos. Musiałam wyrzucić z siebie całe napięcie. Rozejrzałam się po korytarzu. Dzięki drewnianemu wykończeniu było tu przytulnie, ale ja naprawdę chciałam się przewietrzyć. Ruszyłam w kierunku wyjścia, ale ktoś pojawił się tuż za mną. Odwróciłam się z szybko bijącym sercem. Patrzyłam na wysokiego, uśmiechniętego mężczyznę.

– Przepraszam, nie wiesz, gdzie znajdę toaletę?

– W tamtym kierunku – odpowiedziałam, wskazując palcem w odpowiednią stronę.

Jego uśmiech się poszerzył. Nagle ktoś chwycił mnie od tyłu i przystawił jakąś cuchnącą, starą szmatę do ust. Zrobiło mi się niedobrze. Mężczyzna, z którym rozmawiałam, otoczył nas barierą i podążył za nami. Próbowałam krzyczeć przez knebel, ale przy całym radosnym gwarze, który wydawały z siebie moje towarzyszki, żadna z nich nie miała szans mnie usłyszeć. Kiedy niosąca mnie osoba skręciła, wiedziałam, że nie mam już co liczyć na pomoc.

Szarpałam się, próbowałam się wyrwać i nie ustawałam w próbach wzywania pomocy. Porywacze przenieśli mnie wyludnionym korytarzem, skradali się w cieniach, aż wreszcie wyszliśmy z karczmy tylnym wyjściem. Tyłu budynku były zawalone śmieciami ułożonymi wzdłuż wąskiego przejścia. Zebrałam w sobie Moc, ukierunkowałam ją i uderzyłam na oślep. Chybiłam. Warknęłam ze złości. Niosący mnie mężczyzna zaśmiał się krótko, chrapliwie. Związali mi ręce, więc nie mogłam go uderzyć. Kopnęłam mocno, ale z braku podparcia siła była niewystarczająca, by cokolwiek zdziałać.

Nagle mężczyzna upadł na jedno kolano. Usłyszałam jakieś zamieszanie. Porywacz zaklął, ale nie puścił mnie. Wstał i przyspieszył kroku. Bariera wokół nas zafalowała, ale utrzymała się. Usłyszałam odgłosy walki. Wierzgnęłam, ale porywacz znów przyspieszył. W końcu wpadłam na ohydny pomysł. Od ciągłego podskakiwania poczułam mdłości. Wyczekałam chwili, gdy mężczyzna minimalnie zwolnił, a kiedy to nastąpiło, wciągnęłam głębiej knebel, by odsłonić zęby, po czym z całej siły ugryzłam go w szyję i szarpnęłam. Obcy wzdrygnął się, odruchowo sięgnął ku ranie, więc w naturalny sposób osłabił chwyt. To była moja szansa. Wierzgnęłam mocniej niż wcześniej i poczułam, jak spadam. Uderzyłam o bruk. Porywacz ponownie zaklął. Zamierzył się na mnie, w jego ręku rozbłysła magia. Otoczyłam się najsilniejszą barierą, jaką mogłam stworzyć przy obecnym zamroczeniu alkoholem. Poczułam uderzenie o tarczę. Nadal miałam ręce za plecami, co utrudniało mi obronę.

Kolejne uderzenie. Bydlak był silny.

Poza przekleństwami nic innego nie wychodziło z jego ust, więc jeśli z tego wyjdę, nie będę mogła wskazać jego zleceniodawcy na podstawie tego, co powiedział. Zmusiłam się, by mu się przyjrzeć, ale to też mogło niewiele pomóc. Wysoki, wyższy niż Daniel, włosy w kolorze płowym, nie widziałam koloru oczu. Na twarzy, na prawym policzku, miał bliznę, którą musiał zdobyć dawno temu, bo zdążyła się zabliźnić w srebrzystą linię. Mężczyzna chwycił beczkę, która stała nieopodal, i rzucił nią we mnie. Gdyby nie bariera, już byłabym martwa. Bił tak, by zabić. Ale z jego szyi wciąż sączyła się krew, więc nie potrafił sam się leczyć. To była dobra informacja.

Znowu zamachnął się czymś ciężkim. Nie widziałam, co to było, dostrzegłam tylko silny rozbłysk na swojej tarczy.

Zaraz po tym ataku nastąpił inny – ale tym razem jego celem był mój napastnik. Mężczyzna okręcił się od uderzenia, ale nie upadł. Za to wysłał silny impuls magii w stronę, z której został zaatakowany. Dostrzegałam tylko rozbłyski Mocy. Nagle porywacz upadł prosto na moją słabnącą barierę. Pisnęłam i zacisnęłam powieki, by nie widzieć spalonej twarzy trupa.

Potem wszystko się skończyło.

– Laura! – usłyszałam krzyk. – Laura, nic ci nie jest?

Otworzyłam oczy.

Tuż za moją barierą Gerard siłował się z potężnym ciałem martwego porywacza. Odrzucił jego zwłoki na bok. Opuściłam tarczę. Gerard rozwiązał mi ręce, a ja sama pozbyłam się paskudnego, zakrwawionego knebla, nieporadnie wstałam i rzuciłam się w ramiona Hallera.

– Nic mi nie jest – szepnęłam w jego szyję.

Miał na sobie koszulę i kamizelkę, którą tak lubił. Ja miałam założoną tylko sukienkę, w której udałam się na wieczór panieński. Drżałam w zimowym powietrzu. Nie wiem, czy bardziej z zimna, czy może z nerwów. Gerard otoczył mnie ramionami. Był taki ciepły. Jego zapach, aromat mchu, bergamotki i egzotycznej paczuli, tak bardzo kojarzący mi się z bezpieczeństwem, był najpiękniejszym, jaki znałam. Wciągnęłam go głęboko.

Uratował mi życie. Znowu.

Matka miała rację. Znowu.

– Bałem się, że nie zdążę – powiedział mój narzeczony, nie wypuszczając mnie z objęć. – Świętowaliśmy w sali naprzeciwko was, wyszedłem na chwilę i zobaczyłem, jak cię niosą. A właściwie: jak kogoś niosą. Ale w całym królestwie tylko ty masz wyhaftowane róże na butach, więc pobiegłem za wami.

– W samą porę – odparłam.

Uniosłam głowę. Spojrzałam na niego i nagle poczułam się jak najpodlejsza osoba na świecie. Gerard był człowiekiem, który za kilkanaście godzin zostanie moim mężem. Właśnie uratował mnie przed porwaniem i śmiercią. Zasługiwał na szczerość.

– Pocałowałam Daniela – wyznałam wreszcie.

Mój żołądek przemienił się w lodową grudę, kiedy oczekiwałam na jego reakcję.

– Wiem – odparł wreszcie, a w jego spojrzeniu pojawił się mrok. – Słyszałem wszystko. Byłem pod drzwiami, Daniel ubiegł mnie zaledwie o chwilę. Kiedy usłyszałem waszą rozmowę, wiedziałem, że nie powinienem podsłuchiwać, ale to było silniejsze ode mnie. Lauro, ja... – przerwał. – Daniel mówił prawdę. Mam swoje sekrety.

– Wiem – przerwałam mu. – Akceptuję to. Każdy ma sekrety. Ja też mam rzeczy, których nigdy nie będę mogła ci powiedzieć. Jeśli tobie to nie przeszkadza, mnie również nie będą przeszkadzały twoje tajemnice, jeżeli tylko nie będą zagrażały bezpieczeństwu Eregii.

– Przysięgam. A ty obiecasz mi, że już nigdy nie pocałujesz nikogo poza mną?

– Ani w tym, ani w żadnym innym życiu – powiedziałam, wypełniając słowa Mocą.

Uśmiechnął się i pocałował mnie. W chwili, w której poczułam jego usta na swoich, kiedy tylko poczułam jego upajający smak, wiedziałam, że wszystko będzie dobrze. On był mój, a ja byłam jego.

Już na zawsze.

Właśnie wtedy zaczął padać śnieg.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro