Taniec żywiołów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Ustalono, że przyniesiony przez Dolorę kamień zostanie oddany do pałacowego laboratorium. Moja Strażniczka - eskortowana przez kordon żołnierzy - została przydzielona do tego zadania. Widziałam, że było to dla niej trudne, dostrzegałam, jak bardzo obciąża ją to brzemię, ale byłam z niej dumna, ponieważ nie odmówiła. Choć na jej czole pojawił się mars zraszany kroplami potu, skłoniła się i odeszła w towarzystwie wojowników.

Tylko ja spojrzałam na Féliciena, kiedy Dolora opuszczała bibliotekę. W jego oczach coś mignęło, rozbłysło na zbyt krótko, bym potrafiła to nazwać, ale moja podejrzliwość wobec ojca Daniela rosła. Wciąż nie rozumiałam, dlaczego moja matka trzyma go tak blisko siebie.

No właśnie, moja matka... Kiedy tylko rozwiązaliśmy jedną kwestię, należało przejść do omawiania kolejnej. Królowa zaprosiła mnie i Gerarda do swoich komnat. Zanim wyszłam z biblioteki, Klara rzuciła mi współczujące spojrzenie.

Podejrzenia mojej przyjaciółki były słuszne. Matka się wściekła. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam. Nie krzyczała, ale jej głos był ostry i zimny, oczy rzucały złe spojrzenia, a aura nie falowała tylko dlatego, że Królowa lepiej niż ktokolwiek w królestwie panowała nad swoją Mocą - to było konieczne. Wyrzucała nam głupotę, niepotrzebne narażanie na ryzyko, nieroztropność. Musiałam zrelacjonować jej dokładny przebieg naszej podróży, a każde kolejne napomknienie o czymkolwiek, co wydało jej się niebezpieczne, wywoływało kolejną falę gniewu. Próby łagodzenia sytuacji przez Gerarda spełzały na niczym, ponieważ Emerencja i jego oskarżała o to, że nie umiał o mnie zadbać. W końcu zrobiłam to, co potrafiłam najlepiej - siedziałam w milczeniu i czekałam, aż mama się uspokoi. Patrzyłam na nią i widziałam jej zmarszczone brwi. Dostrzegłam też moment, w którym złość w jej oczach została zastąpiona przez niepokój. Emerencja bała się o swe jedyne dziecko. Mogłam się nie godzić na dalsze zamknięcie w pałacu, ale potrafiłam zrozumieć motywacje kierujące moją matką. Właśnie dlatego wypatrywałam chwili, gdy okiełzna emocje, a kiedy to się stało, podeszłam do niej, przytuliłam ją mocno, a potem bez słowa opuściłam jej komnaty.

Odruchowo skierowałam się w stronę mojej sypialni. Byłam oszołomiona nadmiarem wrażeń. Nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za rękę. Obróciłam się gwałtownie.

- Co powiesz na spacer? - spytał Gerard.

Świat znowu zajaśniał niesamowitą poświatą - jak zawsze, gdy nasze Moce się stykały. Czułam, jak uchodzi ze mnie powietrze. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że miałam nerwy napięte jak postronki. Musiałam zrobić coś, żeby napięcie ze mnie zeszło. Przygoda, przyspieszony ślub, noc poślubna - na samo jej wspomnienie czułam, że się czerwienię, wieść o zamordowaniu wojowników Hallerów i przejęciu amuletów, a teraz wybuch mojej matki...

To dla mnie zbyt wiele na raz. Potrzebowałam chwili wytchnienia.

- Z przyjemnością - odparłam.

W milczeniu opuściliśmy główny budynek Białego Pałacu. Gerard otoczył nas barierą, dzięki czemu nie marzliśmy. Zwykle unikałam podobnego marnotrawienia Mocy, preferowałam raczej założenie odpowiednich ubrań i cieszenie się białymi płatkami pieszczącymi moją skórę, ale teraz nie chciałam wracać do środka. Oddychałam głęboko, syciłam oczy zimowym krajobrazem i starałam się wyciszyć. Śnieg pokrył wszystko dookoła, oprószył ścieżki. Wsłuchiwałam się w jego dźwięk, w to charakterystyczne skrzypienie pod butami. Lubiłam mroźne powietrze i mniejszy ruch na zewnątrz. Wiedziałam, że jesteśmy obserwowani, ale pilnowano mnie całe życie. Nauczyłam się ignorować to nieprzyjemne uczucie wywoływane przez cudze spojrzenie błądzące po moich plecach, dokądkolwiek się nie wybiorę.

Byłam wdzięczna Gerardowi. Przede wszystkim za to, że nie zmuszał mnie do prowadzenia konwersacji, lecz pozwalał mi iść obok w milczeniu. Od czasu wspólnej podróży czułam się swobodnie w jego towarzystwie. I chociaż z tyłu głowy nadal miałam wiele wątpliwości, upchnęłam je tam ciasno, zatrzasnęłam mentalne drzwiczki, a potem skierowałam myśli na właściwy tor.

Prawda była taka, że po kilku dekadach względnego spokoju znowu coś nam zagrażało. Intuicyjnie wyczuwałam, iż za tym wszystkim - atakami, kradzieżą amuletów i niepokojem, który mnie nie opuszczał - stał ktoś, kto był bliżej nas, niż ja czy matka mogłybyśmy przypuszczać.

Skierowałam kroki ku altanie. Śnieg pokrywał jej kopułę. Wokół rzeźbionych kolumienek wiły się pędy ciemnozielonego krzewu o czerwonych owocach i ostrych liściach. Wchodząc do środka przez nieuwagę zraniłam się o jeden z nich. Kropla mojej krwi spadła na biały puch. Wpatrzyłam się w jaskrawą plamkę.

Drgnęłam, tknięta złym przeczuciem.

Gerard oplótł mnie ramionami. Staliśmy tak przez chwilę. Czułam jego ciepło, bicie jego serca, jego oddech i odurzający zapach. Kosmyk jego włosów połaskotał mnie w ucho. Przez moment pozwoliłam sobie na rozkoszowanie się złudnym poczuciem bezpieczeństwa, które u mnie wywoływał.

W mojej głowie rozbrzmiały słowa Królowej: „Poślubienie Gerarda jest jedynym sposobem, żebyś przeżyła". Dlaczego? Jak oddanie mojej ręki księciu północy mogłoby mnie ochronić? Czym dysponował mój mąż, że wizja matki ukazywała go jako mojego wybawcę? Czy to on pomoże mi odkryć, kto stoi za spiskiem, który coraz silniej dławił mój ród? Gonitwa myśli ciągle przyspieszała, pytania prześcigały się niczym rumaki na wyścigach konnych, ale na końcu nie czekały żadne odpowiedzi.

Poczucie, że jestem w pułapce, jeszcze nigdy nie było tak silne. Niemal nie mogłam oddychać.

W końcu mężczyzna ucałował moją skroń i delikatnie pchnął mnie ku środkowi altany. Usiadłam na jedynej nieośnieżonej ławeczce. Wsadziłam głowę między kolana. Gerard spoczął obok mnie i gładził mnie ręką po plecach, z każdym ruchem dłoni wysyłając do mojego ciała uspokajające impulsy Mocy, zupełnie jak wtedy, w lesie, niedługo po ataku najemnika, i czekał. Dawał mi czas.

Wreszcie udało mi się trochę uspokoić. Wyprostowałam się.

- Dziękuję - powiedziałam.

Gerard nachylił się ku mnie i delikatnie pocałował mnie w usta, a potem pogładził po policzku. Przytuliłam się do jego ciepłej, silnej ręki.

- Zaledwie wczoraj ślubowałem, że będę cię wspierał - przypomniał. - Może jeszcze nie zdążyłaś zauważyć, ale nie rzucam słów na wiatr.

Uśmiechnęłam się słabo.

- Martwisz się skradzionymi amuletami czy wybuchem Królowej? - spytał mężczyzna.

- Jednym i drugim - przyznałam. - I tysiącem innych spraw.

- Opowiesz mi o nich? - zapytał, trącając mnie ramieniem.

- Może kiedyś - odparłam, wpatrując się w wirujące płatki śniegu.

Otuliła nas przyjemna cisza.

W pewnej chwili mój mąż wyciągnął przed siebie lewą rękę. Poczułam, jak wzdłuż jego ramienia leniwie sunie magia. Nad opuszkami jego palców zamigotały jasne iskry. Zaczęły tańczyć wokół siebie, mieszać się, wznosić się i opadać. Gerard wysłał kolejną falę Mocy. Iskry rozbłysły, ich taniec przypominał teraz szalony rój pszczół, które - połączywszy się w jeden żywy organizm - wybuchły ogniem. Patrzyłam na ten pokaz jak zafascynowana. Ogień rozszerzał się, czułam jego żar na skórze. Rozmigotane płomienie otoczyły nas, nie robiąc nam krzywdy. Zerknęłam na Gerarda. Ogień odbijał się w jego ciemnych tęczówkach. Mężczyzna był nim zafascynowany i urzeczony. Magia wypełniała jego źrenice.

Ten widok sprawił, że zaparło mi dech.

Ogień był siłą, która trawiła wszystko na swojej drodze. Mógł spopielić świat, pozostawić po sobie żarzące się zgliszcza. Był rykiem, nieokiełznaną siłą żywiołu, pradawnym bóstwem zniszczenia.

- Ślubowałem też - odezwał się Gerard, a w jego głosie pojawiły się ostre nuty; głos mężczyzny brzmiał niczym pieśń wojownika - że będę walczył za ciebie.

Serce biło mi jak oszalałe. Wpatrywałam się w otaczającą nas ścianę ognia, w błyszczące dzikim blaskiem oczy mojego męża, w jego wyciągniętą rękę. Byłam oczarowana.

Wiedziona impulsem wyciągnęłam prawe ramię i rozłożyłam dłoń wnętrzem do góry. Sięgnęłam po własną magię, a ta posłusznie przybyła na moje wezwanie. Nad moją skórą zawirowały krople czystej, przejrzystej wody. Podskakiwały, łączyły się ze sobą, rozdzielały, scalały ponownie. Przybrały kształt idealnej kuli. Kula rozszerzała się, dygotała, parowała, kiedy nadto zbliżyła się do ognia, ale nie dawała się pokonać. W jej środku pojawiły się wezbrane fale, które za wszelką cenę chciały pokonać barierę, w której je uwięziłam. Wysłałam więcej Mocy. Fale przybrały na sile, aż nareszcie udało im się wydostać z kuli, która rozprysła na wszystkie strony. Krople zasyczały, kiedy dotknęły płomieni.

Gerard wziął mnie za wolną dłoń i splótł nasze palce. Ścisnęłam je mocno.

Magia zareagowała na naszą więź. Ogień i woda zatańczyły razem, przenikając się wzajemnie i łamiąc odwieczne prawa natury. Jak urzeczeni patrzyliśmy na niezwykły spektakl rozgrywający się przed naszymi oczami.

W końcu żywioły, niekarmione już dłużej Mocą, uspokajały się, obniżały, ukazując krajobraz pałacowych ogrodów pokrytych śniegiem. Jego biel kłuła mnie w oczy bardziej niż niedawne płomienie. Nagle poczułam się odsłonięta, niemalże naga. Wiedziałam, że obserwuje nas ktoś żywiący do mnie nienawiść. Po prostu to wiedziałam.

Wstałam. Ręka Gerarda musnęła moje biodro, wywołując rozkoszny dreszcz.

- Wrócimy do naszych komnat? - spytał mój mąż.

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

Jak Wam się podobał ten rozdział? :) Jak zawsze czekam na komentarze!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro