Zaklęcie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przespałam dwa dni. Budziłam się na chwilę, by udać się za potrzebą czy wypić kilka łyków wody, a potem ponownie zapadałam w niespokojny sen. Czasem widziałam leżącego obok Gerarda, czasami mignęła mi ruda czupryna którejś z moich Strażniczek, raz chyba widziałam Daniela, ale nie byłam pewna, czy to on, ponieważ w jego sylwetce było coś obcego, jakby był inną osobą i tylko przypominał mojego przyjaciela.

– Dzień dobry.

Czułam delikatne muskanie na ramieniu. Gdziekolwiek dotykały mnie czyjeś palce, tam pojawiała się gęsia skórka i rozkoszne uczucie ciepła. Przeciągnęłam się delikatnie, prosząc o więcej niczym kot domagający się pieszczot. W odpowiedzi usłyszałam cichy, niski śmiech.

Ostrożnie rozchyliłam powieki. Leżałam w łóżku w sypialni. Przez wysokie okna wpadało ciepłe światło słońca, a otwarte drzwi balkonowe wpuszczały powiewy świeżego, letniego powietrza. Odetchnęłam głęboko, wciągając je do płuc. Uniosłam się na łokciach. Obok mnie siedział Gerard. Wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, kiedy ostatni raz go widziałam. Wciąż trzymał palce na mojej skórze, przez co czułam łaskotanie w okolicach podbrzusza. Minęło kilka miesięcy od ślubu, a ja wciąż nie mogłam się nim nacieszyć.

– Dzień dobry – odpowiedziałam nieco ochryple.

W odpowiedzi uraczył mnie uśmiechem, pod wpływem którego moje serce fiknęło koziołka.

– Wyspałaś się?

– Chyba tak – odparłam po namyśle. – I czuję się zdecydowanie lepiej. A ty?

– Wydaje mi się, że już doszedłem do siebie.

Nagle odwrócił głowę w stronę okna. Usłyszałam trzepot skrzydeł. Jednocześnie dostrzegłam srebrne linie na jego szyi. Dotknęłam ich opuszkami palców. Uniosłam się wyżej i musnęłam jego skórę wargami.

– Są piękne – powiedziałam, urzeczona tym widokiem.

Czarne linie, które powstały zaraz po ukąszeniu, wyglądały makabrycznie. Jednak gdyby były ceną za jego życie, nie przeszkadzałyby mi. Srebrzyste pozostałości po leczniczej magii były za to po prostu piękne. Mieniły się na oliwkowej skórze mężczyzny. Dodawały mu tajemniczości. Wyglądał z nimi niczym władca ze starożytnych czasów. Jednakże dla mnie najwspanialsze w nich było to, że świadczyły o bohaterskim poświęceniu, na jakie w ułamku sekundy zdecydował się mój mąż, by ocalić mnie.

– Dziękuję – rzekłam.

Gerard pochylił się i pocałował mnie. Potem przytulił mnie do siebie i leżeliśmy objęci, pierwszy raz od dawna nie przejmując się obowiązkami, z których wypełnieniem musieliśmy zdążyć przed nadejściem kolejnego pracowitego dnia. Spletliśmy palce dłoni. Gerard powoli trącał opuszkiem pierścionek, który otrzymałam od niego w Skalnym Zamku. Promienie słońca sprawiały, że białe i niebieskie kamienie wyglądały jak roziskrzone od środka.

– Coś mnie ominęło, gdy spałam?

– Od czego by tu zacząć... – zastanowił się, a jego głęboki głos rezonował w klatce piersiowej, na której opierałam głowę. – Ominęło nas wiele spotkań, ale w krótkim czasie powinno nam się udać nadrobić wszystkie ustalenia. Przespałaś jarmark w Sallisterze. Klara i Dolora mówiły, że był wspaniały. Kazałem im zaznać odrobinę rozrywki, bo miałem dość ich markotnych min, gdy siedziały tu nad tobą i nie odzywały się do siebie słowem. Doprowadzały mnie do szału. Wyglądały jak dwie nabzdyczone marchewki. – Zaśmiał się. – Twoja matka przychodziła regularnie, by sprawdzić, co z tobą. Dziś nad ranem wyjechała na wschód i wróci dopiero za tydzień czy dwa. Powiedziała, że musi wykonać objazd tamtej części królestwa. Z kolei Daniel – odchrząknął cicho po tym imieniu – dziś zostanie wypisany ze skrzydła medycznego. Zdrowieje.

Chciałam zapytać, czy przypadkiem nie było go tu w międzyczasie – bo przecież byłam niemal pewna, że go widziałam – ale wydawało mi się, że to zepsułoby nastrój tej chwili, więc zmilczałam.

– A co do... – zaczął znowu mój mąż, a ton jego głosu się zmienił – co do kwestii, o której rozmawiałaś z Główną Medyczką...

Wspomnienia wróciły do mnie w całej swej okazałości. Wymiotowanie do wiadra, podejrzenia Dolory, badanie Mistrzyni Nadiry.

– Nie jestem brzemienna – szepnęłam, czując, jak na policzki wpełza mi rumieniec. – Nadira wyczuła coś dziwnego, ale nie wydaje jej się, by to było spowodowane ciążą.

Gerard nic nie powiedział, ale czułam, że kiwa głową.

Cisza między nami była wręcz namacalna. Pierwsza zdecydowałam się ją przerwać.

– Wszystko w porządku? Spodziewałeś się innej informacji? Nie mogę cię wyczuć.

– Przyznam, że gdyby okazało się, że moja kuzynka miała rację, wcale nie byłoby mi przykro.

Przesunęłam się tak, by móc na niego patrzeć. Gerard spojrzał na mnie ciemnymi oczami, w których była taka ilość czułości, że poczułam się jak jedyna dziewczyna na świecie. Zatonęłam w tym spojrzeniu. Widziałam w nim uczucie, pragnienie mnie, nie Księżniczki Eregii. A także pragnienie, by kiedyś z naszej miłości zrodziło się nowe życie. Serce biło mi szybko. Poczułam, że kocham go jeszcze bardziej, choć nie sądziłam, by to było możliwe.

– Wszystko w swoim czasie – obiecałam, całując go.

Od strony drzwi poleciał ku nam impuls znajomej Mocy.

– Koniec laby – westchnął Haller, zezwalając na wejście.

– Wszystko, co dobre, szybko się kończy – dodałam.

Do sypialni weszła Klara. Dopiero widok jej twarzy, na której odbijało się skrępowanie, uświadomił mi, na co patrzyła. Moja przyjaciółka wciąż nie nawykła do oglądania podobnych scen małżeńskich. Rano, kiedy mnie budziła, Gerarda zwykle już nie było. Jeszcze w Skalnym Zamku nawykł do porannych przejażdżek konno lub oddawania się lekturze w pustej o tak wczesnej porze bibliotece, a ja nie widziałam przeszkód, dla których miałby zmieniać swe przyzwyczajenia. Uwielbiałam wspólne noce, ale poranki spędzane osobno również dobrze na nas wpływały. Każde z nas miało własną przestrzeń.

Odsunęłam się od męża i oparłam się o pikowane wezgłowie łóżka.

– Miło cię widzieć – powiedziałam szczerze.

– Wyspałaś się? – Klara zadała takie samo pytanie, jak uprzednio Gerard.

Roześmiałam się w odpowiedzi.

– Przyjmuję to za odpowiedź twierdzącą.

Śmiech ugrzązł mi w piersi, kiedy przyjrzałam się przyjaciółce. Ze Strażniczki wylewał się niepokój. Jej aura drżała niespokojnie. Usta były zaciśnięte. Z jej postawy emanowała udawana pewność siebie. Klara trzymała ręce za plecami i stała wyprostowana, a w naszym towarzystwie rzadko przybierała tę pozę. Jej zdenerwowanie zaczęło mi się udzielać. Wymieniłam szybkie spojrzenie z Gerardem. On także natychmiast stał się czujny.

– Co się stało? – spytał.

– Mam nadzieję, że odpoczęliście, a wasza magia jest już z powrotem na zwykłym – to jest niezwykle wysokim – poziomie, ponieważ w Sali Reprezentacyjnej czeka na was grupa osób żądających audiencji.

Naszły mnie złe przeczucia. Dopiero co wyjechała moja matka, a już ktoś domagał się posłuchania? Kto mógł wybrać taki moment?

– Kto to? – Chciałam wiedzieć.

– Lord Bres i jego poplecznicy. Żądają, byś ich wysłuchała, a potem udała się do Jaskini Mocy i pokazała im, że jesteś w stanie okiełznać jej siłę. Słyszeli plotki o tym, że zaniemogłaś i „wyrażają zaniepokojenie dalszymi losami rodziny królewskiej" – ostatnie słowa zacytowała zniżając głos. – Powiedzieli, że nie odejdą, zanim nie przychylisz się do ich „prośby".

Zastanowiłam się. Niedawna walka i późniejsze leczenie pozbawiły mnie sił, to fakt. Jednakże niejednokrotnie ćwiczyłam z mamą utrzymywanie źródła magii naszego królestwa. A teraz Bres nie daje mi wyboru i stawia mnie pod ścianą, bym udowodniła, że jestem zdolna do tego, by w odpowiednim czasie zastąpić Emerencję na tronie Eregii. Teoretycznie wiedziałam, że kiedyś do tego dojdzie, ale w swej naiwności nie sądziłam, że tak dokładnie wycyzelują moment.

– Czy mogę ci w tym jakoś pomóc? – spytał mój mąż.

Popatrzyłam na niego. Dotychczas nie zaprowadziłam go do Jaskini Mocy, choć ta znajduje się tuż pod Białym Pałacem. Teraz zrozumiałam, że popełniłam błąd. Tak bardzo skupiłam się na obsesji dotyczącej rychłej śmierci, nauce i spotkaniach z dyplomatami, a także na próbach wykradania nielicznych wolnych chwil, które moglibyśmy spędzić razem, że pominęłam tak istotny szczegół. Czułam, że to już kolejny błąd, który popełniłam w ostatnim roku.

– Podaj mi obie ręce – powiedziałam.

Gerard bez słowa zrobił, o co go poprosiłam. Usiadłam naprzeciwko niego, zamknęłam oczy i skoncentrowałam się. Mama tylko raz pokazała mi ten czar. Był bardzo trudny i łatwo było pokazać zbyt wiele lub pokręcić coś w wizji, więc nawet ona wolała nie ryzykować, jeśli nie było to potrzebne. Modliłam się, by mi się udało.

– Zbierz własną Moc – poleciłam bezbarwnym tonem. – Zamknij oczy. Klara, zasłoń kotary, proszę. I od tej pory nic nie mów, nie mogę się rozkojarzyć. Nikogo nie wpuszczaj. Nie wolno wam nikomu powiedzieć o tym, co zrobiłam.

Nie mogli się wygadać, bo to zaklęcie było znane przede wszystkim osobom ze szczątkową chociaż Mocą Widzących. Domyślenie się, skąd je znam, było aż nadto proste. Pokazanie Klarze i Gerardowi, że potrafię zrobić coś podobnego, było z mojej strony wyrazem najwyższego zaufania. W myślach obraz.

Widziałam schody wykute w białej skale. Schodziłam po nich krok po kroku. Dźwięk moich kroków odbijał się od ścian i wracał do mnie. Otaczająca mnie magia była niemal namacalna. Każdy kolejny krok był niczym próba, jak daleko uda mi się dojść, nim Moc przygniecie mnie do podłoża. Ja jednak się nie poddawałam. Kroczyłam pewnie, sunąc dłonią po ścianie, by nie zatracić swojej fizyczności w otaczającej mnie, upajającej niczym szampan magii. Tyle Mocy! Tyle niewyobrażalnej Mocy! Gdybym chciała, mogłabym ją zebrać i ukierunkować na to, co tylko bym chciała. Mogłabym spełnić swoje największe marzenia. Mogłabym zmieść wrogów z powierzchni ziemi. Mogłabym zdobyć miłość poddanych dzięki magii, która nakarmiłaby ich pola uprawne, tak, by przez wieki nie zabrakło im pożywienia.

Lecz wiedziałam, że to była tylko ułuda. Chwilowa potęga doprowadziłaby do naruszenia kruchej równowagi. Późniejsze okiełznanie Mocy mogłoby okazać się niemożliwe. Musiałam być ostrożna. Należało trzymać swe pragnienia na wodzy. Inaczej można było zatracić duszę i pogrążyć kraj w niewysłowionych cierpieniach.

Myślałam o tym wszystkim, o próbie, której poddała mnie niegdyś Jaskinia Mocy, ponieważ Gerard musiał wiedzieć, z czym przyjdzie nam się dziś zmierzyć.

Wreszcie moje obcasy zastukały na idealnie wygładzonej podłodze. Rozejrzałam się wokół. Znajdowałam się w gargantuicznych rozmiarów jaskini, której ściany przypominały złote i srebrne lustra odbijające wizerunek każdego, kto się tu zapuścił. Odbicia wpatrywały się we mnie badawczo, ponieważ nie były już moje, należały do magii, która sprawdzała, jak daleko się posunę. Moje oczy – zwielokrotnione, wygłodzone, o nadludzkiej inteligencji – patrzyły na mnie, oceniały mnie, zaglądały do mojej duszy i badały moje pragnienia.

Za sobą usłyszałam kroki mej matki. Nie obracałam się. Kroczyłam śmiało, a raczej z udawaną pewnością siebie, a moja sylwetka była niczym pyłek kurzu w tej wielkiej przestrzeni. Zbliżałam się do centrum jaskini. Zbierałam w sobie moją Moc, szykowałam się, by wykonać zadanie, do którego zostałam powołana jako Księżniczka Eregii. W mojej krwi śpiewała ta sama magia, która teraz mnie otaczała.

– Wystarczy – szepnęła Emerencja, ale jej głos rozległ się w całej jaskini.

Stanęłam w miejscu. Uniosłam ręce. Pomiędzy palcami czułam przesmyki magii. Przez chwilę patrzyłam na nie jak urzeczona. Potem zamknęłam oczy, odgradzając się od śledzących mnie spojrzeń. Za sobą miałam Moc mojej matki, wokół siebie – Moc całej Eregii. Przygniatała mnie, próbowała mnie dusić, sprawdzała, czy dam radę ją ukierunkować, ujarzmić. Znów kusiła mnie niepojętą potęgą, obiecywała spełnić wszelkie pragnienia, jeśli tylko będę skłonna całkowicie się jej oddać.

Lecz ja znałam niebezpieczeństwa, jakie niosła ze sobą taka wszechmoc.

Odetchnęłam powoli i głęboko, maksymalnie się koncentrując. Zaczęłam cichutko nucić. To nie była żadna konkretna piosenka, lecz melodia, która wypływała wprost ze mnie. Każda władczyni miała swoją, a jej zapisy nutowe były przechowywane w utajnionych aktach, ponieważ zanim nie odnalazłyśmy swojego głosu, nie byłyśmy gotowe na to, by poznać głos innej Królowej.

Nuciłam głośniej. Rozchyliłam wargi, a płynna melodia wydostawała się spomiędzy nich, unosząc się i opadając, opanowując magię, wypełniając przestrzeń jaskini. Lustra zabłysły. Wokół mnie pojawiły się wiry czystej Mocy. Mogłam je okiełznać lub umrzeć. To drugie nie wchodziło w grę.

Śpiewana przeze mnie pieśń była coraz głośniejsza. Moja Moc wychodziła naprzeciw magii naszego królestwa.

Wreszcie, kiedy zaczęły nachodzić mnie wątpliwości, czy dam radę, stało się coś wspaniałego. Moja magia zmieszała się z magią Eregii. Poczułam jej łaskotanie w palcach u stóp, oblekała moje nogi, muskała brzuch, wzmacniała uniesione ramiona i wlewała się do gardła. Moje ciemne włosy falowały w powietrzu.

– Księżniczko!

Natychmiast otworzyłam oczy. Zaklęcie zostało przerwane.

Jakie są Wasze wrażenia po tym rozdziale? Podobała Wam się scena w Jaskini Mocy? A to dopiero przedsmak eregiańskiej potęgi! ;) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro