Ślub

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Gotowa? – spytała Klara po raz tysięczny w ciągu ostatniej godziny.

Anielle, która zajmowała się moją fryzurą i makijażem, przewróciła oczami. Kobieta zdążyła już upiąć moje długie włosy w elegancki kok, w który wkomponowała perłową tiarę. Przy twarzy miałam kilka luźnych kosmyków, dzięki którym nie wyglądałam na zbyt poważną. Dziś pozwoliłam umalować się odrobinę mocniej niż zwykle i nie żałowałam tego, bo Anielle jak zwykle zdziałała cuda. Moja cera była rozświetlona, oczy i usta pięknie podkreślone, policzki muśnięte delikatnym różem. Brakowało tylko sukni. Niecierpliwie na nią czekałam.

– Mam!

Dolora wbiegła do mojej komnaty bez pytania. Zarumieniona od nadmiaru emocji, z dumą trzymała przed sobą pokrowiec z suknią ślubną. Klara delikatnie go zdjęła, a naszym oczom ukazała się kreacja tak cudowna, że wszystkie cztery westchnęłyśmy. Suknia była biała, nie śnieżna, lecz w odcieniu kości słoniowej. Miała szeroką, królewską spódnicę i zdobny pasek w talii. Góra była ozdobiona koronką w kształcie róż. Dekolt karo przechodził w cienkie ramiączka, które kilkanaście centymetrów dalej przeistaczały się w długie rękawy – również zdobione koronką. Tył sukni był mocno wycięty w kształcie litery V. Gdzieniegdzie widziałam migotanie mocy – co centra róż wyszyto połyskującymi w świetle kamieniami chroniącymi od złych mocy.

Poczułam, że bardzo chcę założyć swoją suknię ślubną. Zrobiłam krok w jej kierunku.

– Stop! – zawołała władczo Klara. – Muszę zadać ci pewne bardzo ważne pytanie.

Zastygłam.

– Czy jesteś głodna? Albo chcesz się czegoś napić? Jak założysz sukienkę, nie dam ci już niczego tknąć.

Roześmiałam się, Dolora i Anielle także. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że Artystka przemyciła do mojej komnaty szampana i kieliszki. Wzniosłyśmy toast za udany ślub. Skubnęłam jeszcze odrobinę ciasta, bardziej dla spokoju Klary niż z głodu, i już mogłam zakładać kreację.

Pasowała jak ulał. Okręciłam się dookoła. Wyglądałam świeżo, królewsko i powabnie. Nie mogłabym zażyczyć sobie piękniejszej sukni. Uśmiechałam się do swojego odbicia, kiedy Anielle upinała mi długi welon. Dolora podała mi bukiet z białych i niebieskich róż – te drugie przywieźli nad ranem rodzice Gerarda. Wreszcie wszystkie trzy oddaliły się na kilka kroków, by podziwiać pannę młodą.

Mnie.

Usłyszałam pukanie do drzwi, a zaraz po nim poczułam impuls znajomej Mocy.

– Mogę? – spytała moja mama.

Moje Strażniczki i Anielle ukłoniły się władczyni.

Królowa Emerencja była już gotowa. Dziś założyła suknię w kolorze starego złota i swoją ulubioną koronę ze szmaragdami i żółtymi topazami. Kamienie szlachetne znajdowały się również w jej biżuterii. Długie rękawy z misternej koronki sięgały niemalże do ziemi, podczas gdy przód sukni był gładki. Moja matka wyglądała jak królowa w każdym calu.

– Moja córeczko – odezwała się. – Wyglądasz zachwycająco.

Rozpromieniłam się.

– Ty również, mamo.

– Zostawicie nas na chwilę, dziewczęta?

Klarze, Dolorze i Anielle nie trzeba było tego powtarzać.

– Jak się czujesz? – zapytała mama, podchodząc bliżej i biorąc mnie za ręce. – Jesteś gotowa wziąć ślub?

Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Przed oczyma miałam twarz Gerarda, gdy wczoraj wracaliśmy razem na nasze przyjęcia w gronie przyjaciół.

Przytuliłam się do mamy. Poczułam jej znajomy zapach, ciepło jej skóry i ogromną Moc, która kryła się w jej ciele. Na ułamek sekundy wróciłam do czasu dzieciństwa, kiedy wszystko było proste, możliwe i dobre.

– Dziękuję, mamo.

Mama oddała uścisk. Po chwili delikatnie odsunęła się ode mnie, wygładziła moją suknię i powiedziała:

– Chodźmy wydać cię za mąż, Laurencjo.

Kiedy otwierała przede mną ciężkie, wysokie drzwi do Najwyższej Kaplicy, bez wahania przekroczyłam próg. Za mną czekały już Klara i Dolora, obie w pięknych, ciemnozielonych sukniach haftowanych w złote liście. Popatrzyłam na kolorowy tłum zgromadzony w ławach po obu stronach szerokiego przejścia, a potem mój wzrok padł na stojącego pośrodku ołtarza świątyni Kapłana Zethlana, by natrafić wreszcie na stojącego obok Gerarda.

Czas się zatrzymał. Ta wielka przestrzeń pomiędzy nami skurczyła się do rozmiaru kilku centymetrów, kiedy patrzyliśmy na siebie i wiedzieliśmy, że już za chwilę zostaniemy połączeni świętym węzłem małżeńskim. Podziwiałam mojego – jeszcze przez moment – narzeczonego. Gerard był wysoki i postawny. Dziś założył elegancki, ciemny strój ze złotymi zdobieniami. Marynarka podkreślała jego szerokie barki i wąską talię. Ciemne włosy zaczesał do tyłu, co uwypukliło jego kości policzkowe i pięknie zarysowaną szczękę. Widziałam, że się uśmiecha. Śmiały się jego usta, ale co ważniejsze, śmiały się też jego oczy. Jego piękne, głębokie, ciemne oczy, w których mogłam utonąć. Otaczająca go aura Mocy przybrała na sile, gdy zrobiłam krok w jego stronę.

Szłam powoli, delektując się tą chwilą. Tym wyjątkowym momentem, gdy mój ukochany nie mógł oderwać ode mnie oczu. Wiedziałam, że podoba mu się to, co widzi.

Ja tymczasem nie widziałam niczego i nikogo poza nim. Nie pamiętałam, jak matka przekazywała moją dłoń Gerardowi. Niemal nie zwracałam uwagi na słowa Najwyższego Kapłana, dopóki nie przyszła kolej na złożenie przysięgi, która miała na zawsze odmienić moje życie. Haller zwrócił się w moją stronę. Podaliśmy sobie ręce, a Zethlan otoczył je swą Mocą nadaną mu przez Jedynego. Kiedy jego magia dotknęła naszej, wszystko rozbłysło.

Nie było odwrotu.

– Ja, Gerard z rodu Haller – zaczął mężczyzna, patrząc mi prosto w oczy – składam ci przysięgę wiecznej miłości. Będę cię szanował, wspierał cię we wszystkich twoich dążeniach, będę walczył dla ciebie. Przysięgam, że dochowam wierności, będę podsycał w tobie nadzieję i nigdy nie pozwolę zgasnąć płomieniowi miłości, który jest w tobie.

Jak na potwierdzenie jego słów Moc wokół naszych dłoni zatańczyła, a na jej obrzeżach pojawiły się języki ognia.

– Dołożę wszelkich starań, by wypełniać swoje obowiązki jako zaślubiony ci mąż – kontynuował Gerard. Moje serce biło tak szybko, że bałam się, że zaraz wyrwie się z piersi. – Powierzam ci moje życie i moją Moc. Weź je i chroń, ponieważ od tej chwili nasze losy są nierozerwalnie ze sobą złączone.

– Co zostało złączone, tego niech nikt nie rozdziela – powiedział Zethlan, a z jego dłoni popłynęła kolejna fala magii.

To był ten moment.

Teraz była moja kolej.

– Ja, Księżniczka Laurencja z rodu Ellecti – rozpoczęłam, a mój głos niósł się po całej świątyni – składam ci przysięgę wiecznej miłości. Oddam ci szacunek za twój szacunek, będę wsparciem w twoich zamierzeniach, będę walczyć dla ciebie. Przysięgam, że zawsze będę ci wierna, że będę rozpalać w tobie nadzieję i będę strażniczką ognia miłości, który w tobie płonie.

Magia znów zafalowała, a do języków ognia dołączyły świetliste krople czystej Mocy.

– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by spełnić swoje obowiązki jako zaślubiona ci żona. – Rany, nie wierzę, że to się dzieje! – Powierzam ci moje życie, moją Moc i moją władzę. Weź je i chroń, ponieważ od tej chwili nasze losy są nierozerwalnie ze sobą złączone.

Tańcząca wokół naszych dłoni magia zatańczyła i rozbłysła jeszcze mocniej niż wcześniej. Rozświetliła każdy zakamarek Najwyższej Kaplicy, spoczęła na zgromadzonych gościach i Kapłanach, ale nie oślepiała nas. Spowiła nas świetlistym kokonem, w którym przez kilka sekund wydających się wiecznością, zatonęłam w ciemno-złotym spojrzeniu mojego nowo poślubionego męża. Czułam jego silne palce zaciskające się na moich. Uśmiechnęłam się szerzej.

– Co zostało złączone, tego niech nikt nie rozdziela – powtórzył Zethlan takim tonem, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Magia opadła.

– Możesz pocałować pannę młodą – dodał Kapłan.

Gerard nachylił się ku mnie, lecz zamiast musnąć moje wargi, by zadośćuczynić tradycji, obdarzył mnie płomiennym pocałunkiem na oczach wszystkich zebranych. Zaparło mi dech w piersiach. Pewnie gdyby mnie nie trzymał, zachwiałabym się.

Goście wstali z miejsc i zaklaskali głośno. W świątyni o idealnej akustyce rozbrzmiało to niczym huk werbli albo odgłos walących się głazów. Nie widziałam, skąd wzięły się u mnie te porównania, ale na ułamek sekundy poczułam się niepewnie.

Najwyższy Kapłan kontynuował ceremonię, która miała się już ku końcowi. Kiedy padły ostatnie słowa przewidziane przez święte księgi, wzięłam Gerarda za rękę i ramię w ramię wyszliśmy ze świątyni. Śnieg, który zaczął sypać wczorajszego wieczoru, pokrył świat białym puchem. Wszystko wyglądało wręcz bajkowo.

– Kocham cię, najdroższa żono – powiedział Haller.

– Ja też cię kocham, najdroższy mężu – odpowiedziałam szczerze.

To był najpiękniejszy dzień w moim życiu.

Dokonało się :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro