Bieg na przełaj

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kilka metrów dalej stało duże zwierzę. Budową przypominało skrzyżowanie wilka i charta, miało podłużny pysk i przepalaną, skołtunioną sierść. Jednak uwagę przyciągały przede wszystkim jego okolone rzęsami oczy. Jarzące się na złą magią ślepia, w których nie było śladów zwykłej, zwierzęcej agresji. Biło z nich echo ludzkiego umysłu.

Niemal ugięły się pode mną kolana.

Klara zaklęła szpetnie. Nie podejrzewałabym jej nawet o znajomość tak brzydkiego słowa. Jej reakcja była bardzo na miejscu.

Wielkimi z przerażenia oczami patrzyłam na monstrum. W jego gardzieli rodziło się paskudne, niskie warczenie, które wwiercało mi się wprost do głowy. Spuściłam wzrok na wielkie łapy i dostrzegłam ostre, zabarwione czerwienią pazury.

– Klaro – odezwałam się drżącym głosem. – Uważam, że twój most jest wspaniały.

Jak na sygnał zerwałyśmy się i pobiegłyśmy po przejściu z korzeni. Strażniczka przytomnie niszczyła każdy centymetr, który już pokonałyśmy, by odciąć drogę dyszącej żądzą mordu kreaturze.

– To przemieniec – wydyszałam.

– Wiem przecież! – odparła Klara. – Ale co on, u licha ciężkiego, robi w Drugim Świecie?!

Kiedy postawiłyśmy stopy na drugim brzegu, ostatnie skrawki mostu wpadły do wody. Korzystając z chwili wytchnienia sięgnęłam po swoją magię, uformowałam ją i wysłałam na poszukiwania Gerarda, wkładając w ów sygnał jeden, prosty przekaz: „ratunku!".

Klara tymczasem obserwowała przeciwnika, marszcząc brwi. Wyciągnęła przed siebie ręce jarzące się od jej pięknej, czystej, zielonkawej Mocy i wykonała skomplikowany ruch, a przed nią pojawił się czarny symbol. Kiedy tylko na niego spojrzałam, poczułam takie mdłości, że ledwo powstrzymałam się od zwymiotowania.

– Silny drań – mruknęła Medyczka. – Musi być bardzo stary albo trafił na wyjątkowo przeklęte miejsce Mocy. Wątpię, byśmy na tym etapie zdołały go pokonać.

– Co to za znak? – spytałam słabo. – Niedobrze mi, gdy na niego patrzę.

Ruda machnęła ręką i symbol rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając po sobie silny odór rozkładu. Odezwała się znowu:

– Dobrze, że jest tylko jeden, inaczej...

Przeciągłe wycie zagłuszyło dalszy ciąg zdania. W oddali odezwał się kolejny drapieżnik, jak gdyby odpowiadał na wołanie.

Popatrzyłyśmy na siebie oczami wielkimi jak spodki.

Z trudem przełknęłam ślinę.

– Biegiem!

Chwyciłam Klarę za nadgarstek i pociągnęłam ją za sobą. W przelocie zerkałam na mapę, pragnąc jak najszybciej dostać się do wyznaczonego przez Gerarda celu. Miałam nadzieję, że druga grupa dotrze na miejsce przed nami i razem stawimy czoła zagrożeniu. Nagle pod nogami wyczułam miękkie podłoże, które – czy to możliwe? – poruszało się szybciej niż ja. Wyciągnęłam ręce na boki, by spróbować utrzymać równowagę.

– Nie dziw się – wydyszała Klara, z premedytacją zaznaczając pomarańczową kreskę na przedramieniu. – Nie tylko Daniel ma sztuczki w zanadrzu!

Zielona, wysoka trawa muskała nasze nogi i zostawiała świeży sok na ubraniach. Pęd powietrza rozwiewał nam włosy i ochładzał spoconą skórę. Musiałyśmy jednak bardzo uważać, by nie uderzyć w żadne drzewo ani nie zahaczać o gałęzie, co nie było łatwe, biorąc pod uwagę, że znajdowałyśmy się w sercu lasu. Dodatkowo migotanie mijanego w pełnym pędzie krajobrazu dawało mi się już we znaki. To znajdowałyśmy się w cieniu, to wybiegałyśmy na zalaną ostrym słońcem polanę, a moje oczy za każdym razem musiały przyzwyczajać się do nowego natężenia światła. Czułam, że powoli zaczyna brakować mi tchu.

– Chyba go zgubiłyśmy – sapnęłam. – Zwolnijmy, kręci mi się w głowie.

– Możemy trochę zwolnić – zgodziła się Klara. – Ale nie traćmy czujności. Te bestie nie poddają się tak łatwo.

Skalimowska stopniowo obniżała trawy, po których biegłyśmy. W końcu stanęłyśmy na twardym podłożu. Zachwiałam się, próbując odzyskać równowagę.

– Chodź! – Przyjaciółka pociągnęła mnie za rękę. – Nie możemy zostać w miejscu.

Poczułam działanie jej Mocy, która sprawiła, że wybujała zieleń podszycia wróciła do normalnych rozmiarów, dzięki czemu ślady naszej ucieczki przestały aż tak rzucać się w oczy. Zaraz po tym Klara wysłała do mojego ciała impulsy swojej magii. Od razu poczułam się lepiej.

– Gotowe. Idziemy.

Widać było zmęczenie na jej twarzy. Jednak ponownie z zaciętą miną wykonała ślad na skórze. Dotarło do mnie, że Klara chce coś udowodnić – nie wiedziałam tylko czy sobie, czy Danielowi.

Daniel. Mam nadzieję, że on i Gerard są bezpieczni.

Ruszyłyśmy dalej. Kurczowo trzymałam mapę i wytyczałam kierunek wędrówki. Maszerowałyśmy szybko, lecz wciąż znajdowałyśmy się dość daleko od celu. Gerard zaplanował kilkugodzinną trasę prowadzącą przez doliny, jary i strumienie, co byłoby świetnym zagraniem w czasie zwykłego szkolenia czy testu, ale zdecydowanie nie zdawało egzaminu podczas ucieczki przed nadnaturalnymi bestiami.

W niedalekiej odległości rozległ się trzask gałęzi. Wyprostowałam się niczym struna. Próbowałam uspokoić samą siebie, że przecież jesteśmy w lesie, żyją tu zwierzęta i takie dźwięki są normalne. Ledwie to pomyślałam, a o liście zaczęły uderzać ciężkie krople deszczu, dodając kolejny akord do leśnej melodii. Klara natychmiast otoczyła nas barierą. Pociągnęła mnie za zwalone drzewo. Otaczała nas cisza przerywana coraz silniejszym kapaniem deszczu. Gdzieś w oddali rozległo się echo grzmotu. Strażniczka odczekała jeszcze chwilę, a później uniosła się o kilkanaście centymetrów, przeszukując wzrokiem krajobraz.

Przebiegł mnie silny dreszcz, gdy zmęczona zapatrzyłam się w wystający korzeń, o który zahaczyła ciemnoczerwona nitka.

– Klara – szepnęłam, przejęta grozą. Czułam, jak drętwieją mi opuszki palców. – Klara, ja już tu byłam.

Przyjaciółka pokręciła głową.

– Pewnie z rodzicami. Nie odzywaj się przez chwilę, okej? Nasłuchuję.

– Nie. – Szum krwi w uszach zagłuszał wszystko inne. – Byłam tu w moim śnie. Właśnie z niego wiem, czym są przemieńcy. Zaatakowali mnie, gdy spałam. Znajdowaliśmy się właśnie w tym miejscu.

W oczach Klary pojawiła się lekka panika.

– To znają teren. Mamy przerąbane.

– Niekoniecznie – uznałam, uświadamiając sobie coś. – Bo skoro oni go znają, to ja też. I Gerard. Już wiem, dokąd musimy dotrzeć. Przemieńcy nie mogą przejść strumienia, czysta woda je parzy. Być może tylko dlatego jeszcze nie mamy ich na karku. Musiały znaleźć inną drogę.

Zerknęłam pospiesznie na mapę i prawie zapłakałam z ulgi. To właśnie miejsce z mojego snu było naszym dzisiejszym celem.

W rudej głowie mojej przyjaciółki pracowały trybiki. Odezwała się:

– Dobra, to plan jest taki. Zaraz zerwiemy się do biegu. Ty prowadzisz, ja nas osłaniam i pilnuję tyłów. Gdybyś zobaczyła zagrożenie, najpierw uderzaj, potem pytaj. I od razu mnie o tym informuj.

– Jesteś Strażniczką do szpiku kości, co? – spytałam, uśmiechając się do niej ciepło.

– A żebyś wiedziała! – potaknęła. – Gotowa? Ostatnie głębokie oddechy i... trzy... dwa... jeden... teraz!

Na sygnał wyskoczyłyśmy zza pnia. Miałam dłuższe nogi, więc szybko wyprzedziłam przyjaciółkę i wyznaczyłam kierunek. Modliłam się, by pamięć mnie nie zawiodła, bo teraz, za dnia, wszystko wyglądało inaczej. Przypomniało mi się, jaka byłam przerażona, gdy poprzednim razem ratowałam się przed kłami drapieżnych bestii. Tym razem też się bałam, ale wiedziałam, że muszę wziąć się w garść. Ryzykowałam bowiem nie tylko swoim życiem, ale również Klary. A dobrze wiedziałam, że przemieńcy są tutaj z mojego powodu.

– Tędy!

Skręciłam nagle. Mój wzrok przykuł zabrudzony, postrzępiony kawałek materiału. Był dokładnie takiego koloru, jak suknia, którą nosiłam we śnie. Nie mam pojęcia, jak to było możliwe. Bez zastanowienia zerwałam bordowy skrawek i schowałam go do kieszeni.

– Przyspiesz – szepnęła Klara. – Mam złe przeczucia. Las jest zbyt cichy.

Zwiększyłam tempo. Uskakiwałam nad wystającymi korzeniami i nieustannie parłam przed siebie, próbując przy tym zachowywać się jak najciszej i nie poślizgnąć się na mokrym leśnym runie. Obróciłam się, by spojrzeć za siebie, przez co nie zauważyłam ostro zakończonej gałęzi. Poczułam ból na policzku. Uniosłam rękę i dotknęłam twarzy. Na moich palcach zostały ślady krwi. Na gałęzi również.

Przeciągłe wycie rozległo się ponownie. O wiele, wiele bliżej niż wcześniej.

Mżawka nareszcie przemieniła się w ulewę.

– Wyczuły twoją krew! – powiedziała Klara. Musnęła palcami moje skaleczenie, a ono natychmiast się zabliźniło. – Powinnaś spalić tę gałązkę.

– W lesie? Latem? W czasie deszczu? Nie jestem Gerardem, nie umiem tego zrobić!

– Uch! – sapnęła Skalimowska, ułamując problematyczny kawałek gałązki i chowając go do kieszeni. – Biegniemy dalej!

– Tam!

Wreszcie zobaczyłyśmy strumień. Zebrałam w sobie resztę sił i przyspieszyłam.

– Udało się – powiedziałam i obróciła się do Klary.

Właśnie wtedy, gdy jeden z przemieńców nas dogonił. Rzucił się na Strażniczkę. Klara w ostatniej chwili wyciągnęła rękę i uderzyła magią. Jednak wcale nie w bestię, lecz we mnie, a jej Moc odrzuciła moje ciało pod skarpę znajdującą się po drugiej stronie strumienia. Ostatnim, co poczułam, było uderzenie głową o coś twardego. Ogarnęła mnie ciemność.

***

Wraz z przemieńcem przetoczyliśmy się po mokrej ziemi. Kreatura znalazła się na górze i wyszczerzyła groźnie pysk. Zaatakowała. Moja ręka wystrzeliła do góry, blokując stawy szczęki potwora.

– Masz pecha, koleś – warknęłam. – Przy moim amstaffie jesteś jak szczenię retrivera.

Wolną ręką dotknęłam ziemi i wysłałam Moc. Z gleby wyrosły korzenie, które oplotły tułów bestii. Ścisnęły mocno. Oczy przemieńca wyszły na wierzch.

– Bye, bye, brzydalu – powiedziałam.

Rozkazałam magii nacisnąć jeszcze mocniej. Rozległ się obrzydliwy trzask łamanych kości, korzenie zaskrzypiały, a potwór z Pierwszego Świata jęknął. W końcu wydał z siebie ostatnie tchnienie. Z jego pyska wytrysnęła krew, która ubrudziła mi twarz i ramiona.

– Będę miała po tym traumę – rzuciłam, krzywiąc się.

Wyjęła rękę z paszczy bestii i wysłała więcej Mocy do gruntu. Ziemia się rozwarła i pochłonęła ciało stwora. Ja wreszcie wstałam, gramoląc się. Ślizgałam się na mokrej trawie. Poprawiłam plecak, który z jakiegoś powodu wciąż miałam na plecach, i ruszyłam w stronę wody.

– Klara! – rozległ się męski krzyk.

– Taaa, teraz – bąknęłam.

Machnęłam ręką, dając znać, że wszystko dobrze. W tej samej chwili poczułam ciężar na plecach i wylądowałam na brzuchu. Impet uderzenia sprawił, że z płuc uciekło mi całe powietrze.

Łapy zakończone ostrymi pazurami znalazły się po obu stronach mojej głowy. Skuliłam się i otoczyłam barierą. W tej chwili nie mogłam zrobić nic więcej. Leżąc, wsłuchiwałam się w niskie warczenie przemieńca. Rozchodziło się po całym moim ciele, wywołując rezonans. Ucieszyłam się, że mam na sobie plecak, bo zawsze stanowił on dodatkową ochronę.

Kilka długich sekund później ciężar nagle znikł.

Odważyłam się otworzyć oczy. Na skórze moich rąk pojawiło się więcej krwi. Część należała do mnie.

– Coś mi mówi, że nie dopiorę tych ciuchów...

Wstałam powoli, cała obolała. Rozejrzałam się czujnie wokół.

Wyglądało na to, że zagrożenie minęło.

Wreszcie popatrzyłam za Laurą. Przyjaciółka leżała w miejscu, w którym wcześniej wylądowała. Miała zamknięte oczy. To mnie zaniepokoiło.

Byłam okrutnie zmęczona i niemal wyzuta z Mocy, więc po prostu przemierzyłam strumień, walcząc z silnym nurtem wzmocnionym intensywnymi opadami. Zacinający deszcz zmył przynajmniej część krwi z mego ciała, zostawiając czerwonawe smugi na skórze i ubraniach. Niestety źle stanęłam i wykręciłam kostkę. Jęknęłam z bólu, ale dzielnie parłam naprzód. Oberwanie chmury sprawiało, że przebywanie w wodzie było coraz bardziej niebezpieczne.

Nagle magia uniosła mnie i przetransportował do miejsca, w którym znajdowała się nieprzytomna Laura. Szybko obejrzałam jej obrażenia i zobaczyłam dużą ranę z boku głowy. Włosy posklejała krew, która spłynęła aż na kark i dekolt.

– Obrażenia głowy bardzo krwawią, ale nie muszą być niebezpieczne.

Instynktownie zdałam się na wiedzę nabytą na uniwersytecie. Sięgnęłam po resztkę Mocy i, położywszy uprzednio dwa złączone palce na skroni przyjaciółki, wysłałam sygnał, który zmobilizował organizm do uzdrowienia.

Kiedy zrobiłam, co mogłam, znowu się rozejrzałam.

Niedaleko mnie stał Gerard. Uważnie obserwował moje poczynania. Jego twarz była nieprzenikniona, a oczy ciemniejsze niż zwykle. Za to znajdujący się za nim Daniel wręcz kipiał wściekłością. Zobaczył, że na niego patrzę i posłał mi spojrzenie pełne dezaprobaty.

– Wracajmy – poprosiłam Gerarda i jednocześnie ignorując Francuza.

Petri w milczeniu skinął głową, podszedł do Laury, przyklęknął, objął dziewczynę i delikatnie odgarnął sklejony krwią kosmyk z jej twarzy. Ten gest zdawał mi się tak intymny, że speszyłam się i odwróciłam wzrok.

– Obudź się – powiedział miękko mężczyzna, wysyłając w jej ciało więcej Mocy.

Laura powoli otworzyła oczy. Zamrugała kilkukrotnie. Spróbowała się podnieść. Skrzywiła się i sięgnęła do świeżo zasklepionej rany na głowie.

– Pozwól – rzekł Gerard i wziął ją na ręce, uważając, by nie zrobić jej krzywdy.

– Gerardzie – szepnęła zdezorientowana dziewczyna. – To byli oni. Przemieńcy.

– Wiem. Porozmawiamy po powrocie.

Laura z ulgą zamknęła oczy i zapadła w niespokojny sen.

Deszcz wreszcie przestał padać, a ciężkie, ołowiane chmury rozwarły się, ukazując prześwity błękitnego nieba.

Ja i Daniel jeszcze przez chwilę staliśmy w miejscu, podążając spojrzeniami za oddalającą się parą przyjaciół.

– Zadowolona? – syknął Chevalier. – Tego potrzebowałaś? Chciałaś się popisać i masz efekty. Ona mogła zginąć przez twoją głupotę.

– Spadaj – odparłam, chociaż te słowa mnie zabolały. – Laura ma prawo podejmować decyzje. I wiesz, że zrobiłabym wszystko, by ją ochronić. Wszystko dla Eregii.

Daniel splunął mi pod stopy.

– Niewiarygodne, że mienisz się Strażniczką – rzucił i odszedł.

Wciąż wpatrywałam się w kamienie pod nogami. Z trudem upchnęłam wszystkie emocje głęboko w sobie i powlekłam się za przyjaciółmi.


To się podziało!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro