Ciacho (a nawet dwa)

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Czułam rosnącą ekscytację na myśl o pierwszej wizycie w Pierwszym Świecie.

Daniel, który za sprawą swego tajemniczego ojca najlepiej spośród nas pamiętał szczegóły dotyczące Eregii, zajął się organizacją. Gerard wyjaśnił mi, że za portal między światami posłuży ogromne lustro znajdujące się w moim domu. Na zmianę przelewaliśmy w nie Moc, aż stało się nią tak nasycone, że już tylko dzięki prostemu czarowi przeistaczało się w magiczne przejście. Stroje także były już gotowe. Jedyne, o co trzeba było jeszcze zadbać, to moje dalsze szkolenie. 

– Zapomnij o silnych atakach zaczął tego dnia Daniel, jednocześnie przeciągając się przed rozgrzewką, co podkreśliło harmonijną grę mięśni pod jego t-shirtem i dżinsami. – Bo nie dość, że szybko wyczerpiesz zasoby Mocy, to w dodatku zwrócisz na siebie uwagę postronnych osób. Najlepiej nauczyć cię strategii defensywnych.

Kilka płynnych kroków i już znajdował się dokładnie naprzeciwko mnie. Nie mogłam się napatrzeć na to, jak zwinnie się porusza. Znów zastanowiłam się, jakim jest tancerzem. I czy kiedyś zatańczę razem z nim. Przekrzywiłam głowę, obserwując go.

Optima defensio est impetum – wtrąciłam. – Czyż nie tak?

Ne fais pas le malin – odgryzł się Chevalier. – Dla ciebie obecnie istnieje wyłącznie obrona, jasne? Ustaw się w naturalnej pozycji.

Stanęłam w lekkim rozkroku, ręce oparłam na biodrach, uniosłam podbródek i czekałam. Przyjemny, wiosenny wiatr muskał moją odsłoniętą skórę. Wystawiłam twarz ku słońcu.

– To jest twoja naturalna pozycja? – prychnął Francuz i podszedł, by poprawić moją postawę. – Nogi szerzej, na leciutko ugiętych kolanach, ręce wzdłuż ciała, ewentualnie złączone na podołku, ponieważ wiele czarów wymaga pracy obu rąk. – Jego dotyk sprawiał, że robiło mi się goręcej. Gdy pokazywał, jak powinnam trzymać ramiona, wpatrywałam się w kruczoczarny czubek jego głowy, by nie zrobić czegoś głupiego. Wreszcie mężczyzna odsunął się, by ocenić efekty swojej pracy. – Teraz trochę lepiej. Trochę. Patrz na mnie – polecił. – Zbierz Moc, która jest w tobie. – Zrobiłam to. – Będzie podobnie jak przy stawianiu bariery. Teraz jednak nie chcemy, byś cała się nią otoczyła. No, dziś będziesz musiała ją rozdzielić. O, w taki sposób.

Daniel podniósł do góry dłoń, po której pełzła cieniutka, półprzezroczysta, zielonkawa wstążka Mocy. Patrzyłam na to z zachwytem. Jego Moc była przepiękna. Miała odcień identyczny, jak cudowne, hipnotyzujące oczy Chevaliera. Zastanawiałam się czasami, czy wszyscy postrzegamy ją w jednakowy sposób, bo żaden z moich nauczycieli nigdy nie zająknął się nawet na temat różnych barw naszej magii.

– Skoncentruj się, zabierz część Mocy i skieruj ją na wybraną partię ciała. Dziś to będzie dłoń. Otoczysz ją barierą. Zanim to zrobisz...! – Daniel niemal krzyknął, widząc, że już próbuję wykonać polecenie. Zamarłam, słysząc jego podniesiony głos. – Zanim to zrobisz, weź pod uwagę, że nie chcesz otaczać barierą całej ręki, w przeciwnym razie zrobisz sobie krzywdę. Zostaw przestrzeń na swoje ciało: skórę, krew, mięśnie, kości. Nie chcesz przecież odrąbać sobie dłoni, mon ami.

Spojrzałam na rękę i tym razem zawahałam się, nim zaczęłam tworzyć barierę. Lubiłam swoje ręce, lubiłam całe swoje ciało i nie chciałam się okaleczać. Właśnie dlatego skoncentrowałam się i uważnie wykonałam polecenie Daniela. Okazało się to zaskakująco łatwe. Zachęcona tym małym sukcesem, włożyłam w czar więcej Mocy i zmieniłam wygląd warstwy okalającej mą dłoń. Teraz przypominała szkło – przeźroczyste, ale wytrzymałe. Wiedziona impulsem uderzyłam w drzewo, jednak nie poczułam bólu. Uśmiechnęłam się.

– Fascynujące!

Daniel podszedł, ujął mój łokieć i podniósł moją rękę do góry, uważając, by przypadkiem nie dotknąć bariery. Przy najmniejszym ruchu magia skrzyła się przygaszonym, błękitno-srebrnym blaskiem.

– Nieźle – mruknął pod nosem Francuz. – Twoja matka tworzyła bariery, które były nie tylko bardzo silne, ale i piękne, u nikogo poza nią nie widziałem czegoś podobnego. Kiedyś myślałem, że robi to dla efektu, by zamanifestować ogrom swej Mocy. Teraz zastanawiam się, czy przypadkiem nie jest to cecha dziedziczna.

Czy to może znaczyć, że Daniel nie rozróżnia kolorów magii? Zastanowiłam się nad tym. W takim razie co by oznaczał fakt, że ja je widzę?

– Czy Emerencja była dobrą wojowniczką? – spytałam.

Mimo że podobno była tak ważna dla naszego istnienia, Daniel i Gerard rzadko o niej mówili. Kiedy któryś podejmował jej temat, zamieniałam się w słuch.

– Królowa była nie tylko niesamowicie silna. Zasłynęła jako bohaterka wojenna. — Chevalier kiwnął głową w zamyśleniu. — Jednocześnie był też sprytna. Walczyła, kiedy musiała, i robiła to bardzo dobrze. Ale zawsze wcześniej starała się znaleźć sposób, by uniknąć bezpośredniej konfrontacji.

Zapamiętać. To dobra strategia.

– Miała przepiękną technikę walki. – W głosie mężczyzny słyszałam autentyczny podziw. – W czasie tradycyjnych pojedynków wykorzystywała ją, by onieśmielić przeciwnika, zdekoncentrować go i uderzyć w najmniej spodziewanym momencie. To przypominało taniec. Jednak nawet, gdy się nie ruszała, emanowała Mocą, spokojem i pewnością siebie. To była Królowa, jaka trafia się raz na millenium.

Kątem oka pochwyciłam ruch w jednej z alejek. Duch Emerencji przechadzał się pomiędzy wiosennymi kwiatami. Eteryczna postać wyciągała niematerialne ręce w stronę żółtych krzaków forsycji, odchylała głowę, by podziwiać kwitnące magnolie i pochylała się, by powąchać barwne hiacynty. Patrzyłam na nią uważnie, szukając potwierdzenia słów Daniela.

– Zazdroszczę ci – odezwałam się. – Pamiętasz ją dużo lepiej niż ja.

– Obecnie każdy z nas ma inny dar. Gerard najlepiej posługuje się Mocą, ja niemal wszystko pamiętam, a K... – Chevalier ugryzł się w język. – A ktoś inny jeszcze dostał szansę na to, by stworzyć siebie na nowo. My żyjemy przeszłością, a ty jesteś przyszłością – zakończył filozoficznie. – Lecz aby ta świetlana przyszłość mogła się ziścić, musisz przeżyć. A więc wracamy do ćwiczeń i dość dygresji. Teraz kamuflaż, patrz...

Kiedy potrafiłam już postawić częściową barierę, stworzyć w miarę stabilny pocisk z magii i przy pomocy czarów ukryć się w cieniach („Nikt nie umie stać się niewidzialny, ale możemy sobie pomóc, by lepiej się kamuflować"), Daniel wciąż nie dawał za wygraną. Zanim zdążył wypowiedzieć nazwę kolejnego zaklęcia, którego chciał mnie dziś nauczyć, powiedziałam: basta.

– Koniec na dziś – oznajmiłam. – Daj mi się ogarnąć i wychodzimy. Muszę się przewietrzyć i coś zjeść. Chodźmy na rynek. Potrzebuję gwaru, cukru i wina.

Francuz wzniósł oczy ku niebu, jakby chciał pytać, dlaczego go to spotyka.

Bien, bien. Zgadzam się. To dobra okazja do spotkania z Gerardem. Porozmawiamy o tym, dokąd najpierw się udać, jak już przeniesiemy się do Eregii.

Zaskoczył mnie. Czyżby on i Gerard zakopali topór wojenny? Ostatnie wydarzenia ich poróżniły. Stanowisko w sprawie wysłania mnie do Eregii, niefortunne spotkanie w mieszkaniu Daniela, potem fatalny wypadek podczas ćwiczeń... Atmosferę między nimi można było kroić nożem. Ciekawe, co się stało, że się pogodzili?

Uznałam, że darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby i ochoczo przystanęłam na warunki. Choć jednocześnie trochę się denerwowałam, bo miałam spotkać Gerarda pierwszy raz od wieczoru, kiedy wyznał mi, że wszedł do mojego snu. Na samo wspomnienie jego ust na mojej skórze czułam, że się czerwienię. A jeśli poczyni jakieś aluzje przy Danielu? Co wtedy?

Westchnęłam. Trudno, najwyżej zasłonię się górą deseru lodowego. To dobra opcja.

Godzinę później dotarliśmy na miejsce. Udało nam się zająć znajdujący się na uboczu stolik w zatłoczonej kawiarni pod arkadami Sukiennic. Francuz zaoferował, że uda się po napoje, dlatego teraz siedziałam sama.

Poprawiłam sukienkę w kwiaty i ciaśniej owinęłam się cienką kurtką. Wcześniej założenie jej wydawało mi się świetnym pomysłem – w końcu pasowała do stylizacji – ale teraz zbliżał się wieczór, robiło się coraz chłodniej i zaczynałam marznąć.

Nagle poczułam muśnięcie cieplejszego powietrza, a zaraz po nim – pocałunek na policzku. W momencie zrobiło mi się cieplej.

– Mam nadzieję, że się nie spóźniłem – powiedział Gerard zamiast powitania. Zajął miejsce naprzeciwko i przyjrzał mi się badawczo. Jego czarne oczy świdrowały mnie, jakby mogły przejrzeć mnie na wylot. – Wygląda na to, że Daniel był dziś niemiłosierny.

Pokiwałam głową. Wiedziałam, że zmęczenie i zużycie sporej ilości Mocy musiało się odbić się na mojej twarzy. To wszystko minie, gdy się wyśpię, ale teraz byłam zwyczajnie wykończona. I głodna.

– Marzę o zimnym napoju i kawałku dobrego ciasta – wyznałam. – Jak widzisz, niewiele trzeba, by mnie zadowolić.

Petri posłał mi uśmiech, przez który w jego policzkach pojawiły się niewielkie dołeczki, a w oczach pojawił się błysk. Jego spojrzenie mówiło wyraźnie, że kto jak kto, ale akurat on coś o tym wie. Dopiero po jego reakcji dotarło do mnie, jaki wydźwięk miała moja wypowiedź.

– To był naprawdę długi dzień... – Starałam się wytłumaczyć.

– A to dopiero początek – zastrzegł Daniel, stawiając przede mną pokal z piwem. – Poczekaj, co będzie, jak uda nam się kogoś przekonać do wsparcia rewolucji. Gerardzie, nic dla ciebie nie zamówiłem, nie wiedziałem, kiedy przyjdziesz.

Petri podniósł się.

– Nie szkodzi. Zaraz wracam.

Razem z Danielem w ciszy popijaliśmy napoje, delektując się chwilą wytchnienia.

Niedługo później przede mną pojawił się talerz z pięknie wyglądającym ciastem. Tarta limonkowa była udekorowana fantazyjnie ułożonymi owocami. Z drugiej strony Gerard położył talerz z sernikiem czekoladowym.

– Nie wiedziałem, na co będziesz mieć ochotę – powiedział z rozbrajającym uśmiechem.

– Dziękuję! – pisnęłam, wbijając widelczyk w zielonkawą tartę. – Właśnie tego było mi trzeba, olbrzymiej ilości cukru.

– Żyję po to, by cię zadowalać – odparł Petrim posyłając mi szeroki uśmiech.

Omal nie zakrztusiłam się ciastem. Udało mi się przełknąć kęs i tylko uśmiechnęłam się z wdzięcznością, po czym spuściłam wzrok, udając, że przyglądam się deserom, podczas gdy tak naprawdę miałam przed oczami sceny z pamiętnego wieczoru.

Dotarło do mnie, że jedno ciasto miało podobny kolor, jak oczy Daniela, a drugie było ciemne – jak tęczówki Gerarda. Czy Petri zrobił to specjalnie, by zobaczyć, które wybiorę? A może raczej: którego z nich wybiorę? Zamrugałam. Z premedytacją nałożyłam na widelczyk po kawałeczku z obu ciast, po czym spróbowałam tego połączenia. Eksplozja smaku – genialnego połączenia kwaskowatości zielonych cytrusów i kremowego sernika z czekoladą – zachwyciła mnie. Zmrużyłam oczy i westchnęłam mimowolnie:

– Mmm... ekstaza!

Tym razem to Daniel zakrztusił się piwem. Kątem oka zauważyłam, utkwione we mnie spojrzenia moich towarzyszy. Czy obserwowali, jak jem? To by było nieco krępujące.

Bien, bien – powiedział chrapliwie Chevalier, odzyskując rezon. – Przejdźmy do konkretów. Mamy namiary na ludzi, od których zaczniemy. Możesz?

– To przedstawiciele Niskiej Szlachty – zaczął Petri, poważniejąc. – Niegdyś wysoko postawiona rodzina cechująca się wiernością Emerencji. Z ich gałęzi rodu wywodziło się kilka znanych historii postaci. Jednak obecnie ród podupadł, w ich krwi płynie coraz mniej Mocy. Głową rodziny jest jeden z dwóch braci, słabiej obdarzony magią Terenc Lenfel. Dla nas to dobrze. Po pierwsze, Lenfel jest oddany tradycji. Po drugie, znajduje się daleko od pałacowych intryg. Po trzecie wreszcie, można założyć, że jeśli zaoferujemy mu coś, co jest dla niego ważne, to zgodzi się nas wesprzeć. To doskonały ekonom, gdyby nie to, już dawno klepaliby biedę. Wykorzystamy jego kiepskie położenie.

– Co takiego możemy mu zaproponować? – spytałam.

– Jedyną rzecz, jaka się dla niego liczy – odparł Gerard. – Powrót do dawnej świetności.


Mmm, aż zgłodniałam, a Wy? ;)

Czy też, podobnie jak Laura i ja, nie możecie doczekać się wizyty w Eregii? <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro