Déjà vu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nadeszła Wigilia. Za każdym razem, gdy rozbrzmiewał dzwonek, rzucałam wszystko i biegłam do drzwi. Cieszyłam się na widok krewnych, ale to nie na nich czekałam. A jeśli się rozmyślił...?

— Spokojnie, przyjdzie. — Moja mama posiadała chyba zdolność czytania w myślach.

— Kto przyjdzie? — dopytywała przybyła wczoraj Konstancja.

— Kolega Laury.

— Kolega? — Siostra uniosła pytająco brew.

Kolega — powtórzyła z naciskiem mama, uśmiechając się.

Nagle mignęły mi flashbacki z filmu Łatwa dziewczyna.

— Dalej mówimy o tym uroczym Francuzie, czy coś się zmieniło podczas mojej nieobecności?

Okręciłam się na pięcie i posłałam siostrze zaskoczone spojrzenie.

— Nie patrz tak na mnie — rzuciła blondynka, przelewając kompot z suszu do dzbanków. — Może i na co dzień jestem daleko, ale interesują mnie twoje sprawy. Już na urodzinach mamy wpadliście sobie w oko. Trudno było tego nie zauważyć. Podaj mi miód.

Przygotowania trwały w najlepsze. Po każdym dzwonku dołączały do nas kolejne krewne, niosąc ze sobą talerze pełne jedzenia. Ich chłodne usta muskały moje policzki, gdy całowały mnie na powitanie. Dalej niecierpliwie zerkałam na zegar. Zbliżała się umówiona godzina.

Nagle poczułam, jakby ktoś dotknął czułej struny mojej duszy. Tknięta przeczuciem poszłam otworzyć drzwi jeszcze zanim zadzwonił dzwonek.

— Wesołych Świąt — powiedział Gerard zamiast powitania.

Bijący z zewnątrz chłodny wiatr przyjemnie musnął moją rozgrzaną skórę i rozwiał luźne kosmyki wijące się przy twarzy.

— Wesołych. Wchodź! — Wciągnęłam gościa do ciepłego domu.

Zamknął za sobą drzwi, a kiedy obrócił się do mnie, znów byliśmy bardzo blisko siebie. Widziałam własne odbicie w jego ciemnych niczym hematyt oczach. Z tyłu głowy kołatała się myśl, że zapewne powinnam czuć się niezręcznie, ale wcale tak nie było. Kiedy Gerard uśmiechnął się ujmująco, moje serce fiknęło koziołka. Kazałam mu się uspokoić. Nie posłuchało.

— Przyniosłem coś dla ciebie, cara mia.

Cara mia. Moje usta same, bez kontroli mózgu, ułożyły się w szeroki uśmiech.

Wręczył mi białe róże, których płatki wyglądały jak zmrożone lodem. Bukiet ozdobiono zielonymi i złotymi dekoracjami. Przemknęło mi przez myśl, że byłaby to doskonała wiązanka na zimowy ślub. Powąchałam kwiaty. Ich zapach był oszałamiający i jakby znajomy.

— Są przepiękne. Dziękuję — odpowiedziałam. Dodałam: — Pójdę wstawić kwiaty do wody i muszę wracać do kuchni, ale zaraz zaczniemy kolację. Do tej pory rozgość się, salon jest tam — wskazałam ręką.

Wkrótce potem kolacja Wigilijna oficjalnie się rozpoczęła. Podzieliłam się opłatkiem z osobami znajdującymi się najbliżej mnie, zaczynając od Gerarda. Ku mojemu zaskoczeniu po ułamaniu opłatka uścisnął mnie i ucałował w policzek, który teraz palił żywym ogniem. Widziałam, że Konstancja obserwuje nas kątem oka. Z kolei ukrytemu za innymi gośćmi Danielowi skinęłam głową i uśmiechnęłam się do niego. Było zbyt wielu gości, by do każdego teraz podejść, więc dziadek i ojciec wypowiedzieli życzenia dla wszystkich zebranych i zasiedliśmy do kolacji.

Po dwunastym daniu miałam dość. Pościłam przez cały dzień, więc taki sowity posiłek mnie pokonał, choć starałam się zjeść dosłownie symboliczną odrobinę każdego dania. Na koniec otworzyliśmy mocne, czerwone wino. Uwielbiałam jego lekko korzenny, pikantny smak. Niestety po całym dniu postu już kilka łyków szybko uderzyło mi do głowy, więc odłożyłam kieliszek. Potrzebowałam świeżego, zimnego powietrza.

Zaproponowałam Gerardowi spacer po ogrodzie. Mężczyzna od razu wstał i podążył za mną. Dotarliśmy już do zawalonego rzeczami przedsionka. Gerard jako pierwszy zakładał buty, a ja wciąż jeszcze stałam w korytarzu, gdy mignął mi przechodzący nieopodal Daniel. Wcześniej nie zdążyłam z nim porozmawiać, więc przywołałam go teraz do siebie. Chciałam też przedstawić mu nowego znajomego.

— Wesołych Świąt! — powiedziałam, mocno przytulając Francuza i na moment zatapiając się w jego opiekuńczych ramionach. Wreszcie odsunęłam się, odsłaniając mu widok na mego towarzysza: — Chcę ci kogoś przedstawić. To Gerard, poznaliśmy się niedawno. A to jest Daniel, przyjaciel rodziny.

Gerard stanął za mną i zupełnie nieoczekiwanie położył mi rękę na plecach, jakby chciał zaznaczyć swój teren, co było oczywiście niemożliwe, ponieważ nie byliśmy parą. A jednak nagle zaschło mi w gardle.

Mężczyźni przez moment patrzyli sobie w oczy. Twarz Daniela przybrała pokerowy wyraz, choć jego oczy pociemniały. Był wyprostowany, wydawał się spięty, chociaż jeszcze chwilę temu uśmiechał się od ucha do ucha. Zerknęłam do tyłu na Gerarda. On z kolei przypatrywał się Francuzowi z lekko ironicznym uśmiechem, stojąc nonszalancko z ręką w kieszeni, podczas gdy palce drugiej dłoni przyciskały się do moich pleców.

— Miło cię widzieć — odezwał się Gerard.

— Wzajemnie — odparł Daniel.

— Znacie się? — spytałam, skonfundowana.

— To za dużo powiedziane — rzekł wymijająco Gerard i dodał, patrząc znacząco na Chevaliera: — Właśnie wychodzimy.

— Nie będę przeszkadzać — wycedził Francuz, obrócił się na pięcie i odszedł szybkim krokiem.

Zamrugałam kilka razy, odprowadzając Daniela wzrokiem. Co tu się właśnie wydarzyło? Czego nie rozumiałam? Jakich kropek nie potrafiłam połączyć? Chciałam o to zapytać, ale Gerard ubiegł mnie, mówiąc:

— Nie miałem okazji podziękować ci za zaproszenie.

Popatrzyłam na niego i dotarła do mnie magia tej chwili. Mrok rozświetlały lampki okręcone wokół prowadzącej wzdłuż schodów balustrady oraz kilka lampionów poustawianych gdzieniegdzie. Dekoracje z ostrokrzewu wyrastały z miedzianych wazonów. Wieńce z bordowych i złotych bombek lśniły uroczyście, odbijając nasze sylwetki, pomnażając je w nieskończoność. Odniosłam wrażenie, jak gdybyśmy znajdowali się w czarownej baśni.

Ciemne włosy odzianego w garnitur i czarną koszulę mężczyzny w księżycowej poświacie nabrały srebrnego odcienia. W jego oczach czaił się tajemniczy błysk, jakby zapowiedź uśmiechu niesięgającego ust. W powietrzu unosił się intrygujący zapach jego perfum. Dziś wyczuwałam w nich wetywerię i coś jeszcze bardziej egzotycznego. Aromat mieszał się z naturalnym zapachem jego skóry. To była wybuchowa mieszanka, przez którą zaczynałam myśleć o rzeczach bardzo niestosownych na tym etapie znajomości. Gerard miał w sobie coś, co sprawiało, że kiedy pojawiał się w zasięgu wzroku, wzbudzał powszechne zainteresowanie. A szczególnie zaś moje. Zatonęłam w jego spojrzeniu.

W salonie ktoś zaczął grać wstęp do kolędowania.

— Jesteś taka piękna — wyszeptał Gerard.

Tego wieczoru czułam się piękna. W nastrojowym świetle lampek moja sięgająca ziemi sukienka przybrała barwę burgunda. Długie włosy spływały ciemnymi falami na częściowo odsłonięte ramiona. Blask świec migotał, odbijając się od mojej złotej biżuterii. Zrozumiałam, że zrobiłam to wszystko tylko po to, by przypodobać się komuś, kogo właściwie nie znałam.

Mężczyzna wyciągnął dłoń i delikatnie odgarnął pasmo moich włosów. Opuszkami palców musnął mój policzek. Jego dotyk był lekki niczym piórko, lecz zostawił na mojej skórze kroplę najczystszego żaru. Wstrzymałam oddech, czekając na to, co miało nadejść, co wyczuwałam każdą komórką swego ciała i na co czekałam od pierwszej chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały.

Gerard przyciągnął mnie do siebie. Wydawało mi się, że dostrzegłam ogień w jego ciemnych oczach, kiedy nachylał się, by mnie pocałować. Nareszcie poczułam jego wargi na swoich ustach. Oddałam się temu pocałunkowi całą sobą, całą są istotą. Objęłam mężczyznę, który w odpowiedzi przycisnął mnie mocniej do siebie. Serce dudniło mi tak głośno, że chyba cały świat je słyszał.

Jeśli pocałunek Daniela porównywałam do grzechu, to usta Gerarda były rajem, w którym miałam ochotę się zanurzyć i już nigdy go nie opuścić. Smakował szampanem, zakazaną słodyczą, korzennym winem, które piliśmy niedawno. Intensywność i zmysłowość tego pocałunku były oszałamiające, przyćmiły wszystko wokół. Świat się zatrzymał. Nie liczyło się nic poza tą chwilą, naszymi ciałami znajdującymi się tak blisko siebie i naszym wspólnym oddechem. Wiedziałam tylko tyle, że jest mi tak dobrze, jak nigdy dotąd, że czuję się bezpiecznie i że to wszystko...

... To wszystko już było.

Co?

Odsunęłam się gwałtownie.

Gerard patrzył na mnie tak, jakbym była jedyną osobą na świecie. Jego spojrzenie wwiercało się we mnie, czekając na mój ruch. Dawał mi wybór.

— Powiedz jedno słowo — odezwał się Gerard, źle interpretując moje zachowanie. Był tak blisko, że jego oddech łaskotał mą skórę. — Jedno słowo i już tego nie zrobię, jeśli tego nie chcesz.

Nie chciałam, by sądził, że o to mi chodziło. Stanęłam na palcach i uśmiechnęłam się leciutko, nim go pocałowałam. Pocałunek był długi i zniewalający. Niezwykłe doznania falami zalewały moje zmysły. Serce biło mi jak oszalałe. Brakowało mi tchu.

Jeszcze nigdy nie doświadczyłam niczego podobnego. Czułam, że zanurzam się w otchłani, że spadam lekko niczym płatek śniegu, topię się na dnie zbiornika pełnego nieuświadomionych myśli. Ta dziwna moc, która zupełnie niedawno obudziła się we mnie, szalała we mnie niczym wichura, jak powódź, która pochłaniała wszystko, co stanęło jej na drodze.

— To już się wydarzyło — szepnęłam prosto w usta mężczyzny, zanim tak naprawdę o tym pomyślałam.

Czułam, jak się uśmiecha.

— Tak bardzo tęskniłem — odpowiedział.

Kiedy tylko wypowiedział te słowa, nogi się pode mną ugięły. Upadłabym, gdyby mnie nie złapał. Owinął mnie kokon jakiejś tajemniczej energii, która sunęła wzdłuż mojego ciała, od nóg aż po brzuch, piersi, szyję. Kiedy dosięgła mych ust, zatonęłam w ciemności, która powitała mnie niczym dawno niewidzianą krewną. Nie słyszałam niczego poza przyspieszonym biciem własnego serca.

Tonęłam.


Jak myślicie, co się dzieje z Laurą?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro