Epifania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przechodziłam właśnie przez Rynek Główny, gdy poczułam powiew ciepłego wiatru pieszczącego mą skórę. Miałam wrażenie, jak gdyby ktoś delikatnie głaskał mój policzek. Niemal mogłam poczuć jego dotyk. Postanowiłam nacieszyć się tym niezwykłym doznaniem. Przymknęłam oczy i nachyliłam twarz w stronę wiatru, jak gdyby był moim kochankiem.

— Przepraszam — usłyszałam za sobą głos przypominający płynny miód. Moje serce nieoczekiwanie zatrzepotało. — Zgubiłaś coś.

Odwróciłam się powoli. Tuż za mną stał mężczyzna o idealnie czarnych oczach okolonych gęstymi rzęsami. Ciemnobrązowe włosy układały mu się w krótkie, niesforne loki połyskujące cynamonowym blaskiem. Miał klasyczne rysy, a poniżej jego doskonale wykrojonych ust, na które na ułamek sekundy przeniosłam spojrzenie, widniała niewielka srebrnawa blizna. Kiedy uśmiechnął się do mnie na powitanie, w jego policzkach pojawiły się dołeczki. Nieznajomy był wyższy ode mnie i dobrze zbudowany. Ciemny płaszcz opinał jego szerokie barki. Wiatr otulił nas cieplejszym powiewem i przyniósł ze sobą niesamowity zapach perfum mężczyzny.

Na chwilę cały świat się zatrzymał, po czym niespodziewanie wywinął koziołka. Nie słyszałam żadnych dźwięków, nie widziałam niczego poza nieznajomym czekającym na moją reakcję. Chyba nawet na moment zapomniałam o oddychaniu, bo zakręciło mi się w głowie.

— T-tak? — wydukałam.

— Szalik — odparł brunet. Spojrzałam na trzymany przez niego kawałek czerwonego materiału. Dłoń mężczyzny, mimo że trzymała mój szal, wyglądała raczej jak wyciągnięta w niemym zaproszeniu do tańca. Chyba powoli mi odbijało, skoro na myśl przychodziły mi podobne skojarzenia. — Zgubiłaś go.

— Dziękuję — powiedziałam, odbierając zgubę.

Nagle uderzyła mnie myśl, że nieznajomy za chwilę pożegna się, po czym na zawsze zniknie z mojego życia. Coś głęboko w środku mnie zawołało, że nie mogę do tego dopuścić.

— Jest szansa, że dasz się zaprosić na kawę? — zapytał, zupełnie, jakby czytał mi w myślach, a ja tylko uśmiechnęłam się nieprzytomnie i skinęłam głową.

Weszliśmy do najbliższej kawiarni. Byłam zaskoczona, gdy mężczyzna bez słowa, za to z szarmanckim półuśmiechem, zbliżył się do mnie, by pomóc mi zdjąć płaszcz i odwiesić go na pobliski stojak. Przeszył mnie dreszcz, kiedy poczułam jego ręce na ramionach. Miałam wrażenie, jak gdyby każda komórka mojego ciała łaknęła jego bliskości. Jego perfumy miały w sobie coś znajomego, coś, z czym się już kiedyś zetknęłam, dawno, dawno temu. Mimo że znałam się na zapachach, tego nie potrafiłam dopasować do żadnej znanej mi marki. Było w nim morze, mech, było coś dymnego, coś kwiatowego i coś absolutnie urzekającego. Zaciągnęłam się ową wonią niczym amator cygar, który w pomieszczeniu pełnym dymu z ordynarnych papierosów wyczuł aromat oryginalnego kubańskiego wyrobu.

Zajęliśmy miejsca w przytulnej loży, a kelnerka niemal od razu przyniosła menu. Skinęłam jej głową w niemym podziękowaniu, kątem okna obserwując towarzysza. Nawet nie spojrzał na kartę przed sobą. Zamiast tego patrzył na mnie, jakby nie mógł oderwać wzroku. Poczułam, że lekko się rumienię. Kiedy na mnie patrzył, czułam na skórze pieszczotę pierwszych promieni słońca, żaru ognia z palącego się zimą kominka, ostatnich ciepłych dni jesienią.

— Chyba wiesz już, co zamówisz — przerwałam ciszę i wskazałam na nietkniętą kartę z menu.

— Mam jasno sprecyzowane gusta — odparł mężczyzna. — Jednak rzadko pijam kawę w tak niesamowitym towarzystwie.

Czaruś, skwitowałam w myślach, choć moje ego zostało mile połechtane.

— Mam na imię Laura — przedstawiłam się. Dziwne, że nie zrobiłam tego wcześniej. Dziwne, że nie zapytał.

Brunet wskazał na siebie i rzekł:

— Gerard.

— Piękne imię — wyrwało mi się, nim zdążyłam się powstrzymać.

Miałam słabość do Gerarda Butlera.

Kiedy kelnerka wróciła, zamówiłam cappuccino, a mój nowy znajomy podwójne espresso. Cały czas nie odrywał ode mnie wzroku, jakby na coś czekał albo jakbym kogoś mu przypominała.

— Mam nadzieję, że nie odciągam cię od jakichś ważnych zajęć?

— To zależy, jak zapatrujesz się na teorię literatury w kontekście pisarstwa francuskiego — odparłam. — W mojej hierarchii obecnie plasuje się ona dość nisko.

— Nie lubisz literatury? — spytał brunet, marszcząc brwi, jakby coś mu się nie zgadzało.

Miałam ochotę wyciągnąć rękę i wygładzić zmarszczkę na jego czole. Na wszelki wypadek chwyciłam filiżankę, by nie zrobić niczego głupiego. Co się ze mną dzieje?

— Och, przeciwnie. Uwielbiam ją. Ale wykładowca za mną nie przepada. — Nonszalancko wzruszyłam ramionami. — A ty? Co robisz w Krakowie? Bo od razu widać, że nie jesteś stąd.

— Co mnie zdradza? — zapytał mężczyzna z zawadiackim uśmiechem.

— Wydajesz się być z daleka.

— To po części prawda. Całe życie byłem podróżnikiem — wyznał. — Można powiedzieć, że jestem obywatelem Pierwszego Świata. — Mrugnął do mnie.

Poczułam coś dziwnego, gdy to powiedział. Odniosłam wrażenie, jak gdyby na te słowa drgnęła we mnie jakaś czuła struna.

— Wydajesz się zamyślona — zauważył Gerard, przeszywając mnie spojrzeniem czarnych oczu przypominających dwie bezdenne otchłanie, które tylko czekały, aby mnie pochłonąć.

— Zawsze byłam ciekawa, czym zawodowo zajmują się ludzie stale zmieniający miejsce zamieszkania.

Zmieniłam temat. W tym byłam dobra.

— Cóż, napisałem parę niekonwencjonalnych przewodników turystycznych, pracowałem dla kilku międzynarodowych korporacji, przyjmowałem prace dorywcze, a obecnie zajmuję się nowymi technologiami. — Teraz to Gerard wzruszył ramionami, jakby nic z tego tak naprawdę nie było ważne.

Pomyślałam, że camelowy sweter doskonale podkreśla głęboki kolor jego oczu oraz złocistą skórę. Nie potrafiłam oderwać od niego wzroku. Tembr jego głosu, gestykulacja, charakterystyczne wzruszenie ramion...

Charakterystyczne?

Drgnęłam. Miałam wrażenie, jakby to nie było nasze pierwsze spotkanie. Kolejne déjà vu? Jak z Danielem? Zdecydowanie zaczyna mi odbijać. Może jednak umówię się na wizytę u specjalisty.

— A ty czym się zajmujesz?

Dotarło do mnie, że to pytanie rozlega się już drugi raz.

— Studiuję — odparłam lakoniczne. — Czy myśmy się już nie spotkali?

Gerard posłał mi uśmiech, ale w jego oczach pojawiło się coś na kształt rozczarowania. Zmieszałam się. Dlaczego miałby być rozczarowany?

— Z pewnością bym cię zapamiętał.

Czytaj: z pewnością byś mnie zapamiętała. Zrobiło mi się odrobinę przykro. Spuściłam wzrok, by nie zobaczył tego.

— Skoro tyle podróżujesz, to pomyślałam, że mogliśmy się gdzieś minąć — wyjaśniłam, wpatrzona w kawową piankę. Zamieszałam ją łyżeczką, by zniszczyć wzorek w kształcie serduszka. — Często towarzyszyłam rodzicom w podróżach służbowych, zjeździliśmy kawałek świata. Na długo zostaniesz w Krakowie?

— Na pewno spędzę tu dwa najbliższe miesiące. Nie zdecydowałem jeszcze, co później. — Nachylił się ku mnie. Ponownie zwróciłam uwagę na to, że jego włosy mają połysk w kolorze cynamonu. Kochałam cynamon. — Jak myślisz, jest szansa, że zgodziłabyś się wybrać się ze mną na wycieczkę po Starym Mieście?

Podniosłam wzrok, serce znów szybciej mi zabiło, kiedy dostrzegłam, że nasze twarze dzieli niewielka przestrzeń. W tym świetle blizna Gerarda zalśniła srebrzyście. Cieszyłam się, że mogę mieć okazję, by znowu go spotkać. Nie chciałam jednak wyjść na zbyt łatwo dostępną, więc rzuciłam jakby od niechcenia:

— Jasne. Powinnam znaleźć trochę wolnego czasu w weekend.

— Świetnie. — Odparł. Wyglądał, jakby naprawdę był zadowolony. Przybrał minę kota, który opił się śmietanki. — Pasuje ci sobota o dziesiątej?

— Raczej tak — rzekłam wspaniałomyślnie.

Pomyślałam, że musimy wymienić się numerami telefonu. Nie chciałam, by skończyło się tak, jak z Danielem. Już od ponad miesiąca nie miałam z nim kontaktu, a głupio mi było pytać rodziców, czy mają jakieś namiary na niego. Jakby w odpowiedzi na moje myśli Gerard podał mi wizytówkę, na której było jego imię, nazwisko i numer telefonu. Gerard Petri. Od razu dodałam sobie go do kontaktów. Znając siebie, zgubiłabym wizytówkę.

Kiedy się żegnaliśmy, wciąż było jasno. Na szczęście. Od czasu ucieczki przed dziwnym potworem — czasami zastanawiałam się, czy na pewno nie był wytworem mojej wyobraźni — ani razu nie wróciłam do domu po zmroku. Z tej przyczyny musiałam nadrabiać zajęcia, ale to była zdecydowanie bezpieczniejsza opcja.

Wróciłam do domu w szampańskim nastroju. Słyszałam, że ktoś jest w kuchni, więc zawołałam, zzuwając buty:

— Mamo, wróciłam! I muszę ci coś opowiedzieć! Poznałam dziś kogoś!

Niezrażona brakiem odpowiedzi skierowałam się do kuchni. Przystrojona w uśmiech od ucha do ucha wpadłam do pomieszczenia i zaniemówiłam. Przy stole, spokojnie popijając herbatę, siedział nikt inny, jak Daniel Chevalier. Uśmiechnęłam się do niego niepewnie i zajrzałam do garnka. Podniosłam pokrywkę i poczułam zapach zupy grzybowej. Ssanie w żołądku nasiliło się. Nałożyłam sobie zupy i usiadłam naprzeciwko Francuza.

— Cześć. Co tu robisz?

— Félicien wyjechał na jakiś czas, więc pomyślałam, że zaprosimy Daniela na kolację — odpowiedziała zamiast niego mama i pogroziła mu palcem. — Będzie przychodził codziennie, nie pozwolimy mu się głodzić. Już ja wiem, jak się odżywiają artyści, gdy oddają się pracy. Myślicie, że wena i zapach terpentyny wystarczą wam do życia.

Chevalier zaśmiał się czarująco i skłonił głowę w kierunku gospodyni.

— Proszę się o mnie nie martwić, nie zwykłem się odcinać od świata w takim stopniu, jak to robi mój ojciec. Choć to prawda, gdy znajdzie natchnienie, wszechświat przestaje istnieć i znika, zupełnie, jakby zapadł się pod ziemię. Dziękuję za gościnność, ale jeśli moja obecność miałaby tu komukolwiek przeszkadzać — spojrzał wymownie na mnie — to daję słowo, potrafię sam o siebie zadbać.

Dyskretnie wystawiłam mu język, przez co uśmiechnął się jeszcze szerzej, co najmniej jakbym opowiedziała dobry żart. Odwzajemniłam uśmiech i ochoczo zabrałam się za opróżnianie miski. Rozkoszowałam się przyjemnym ciepłem rozchodzącym się po ciele i intensywnym aromatem leśnych grzybów zebranych latem.

— Sztuka odniosłaby niepowetowaną stratę, gdybyś umarł z głodu — mruknęłam zaczepnie.

Posłałam mu powłóczyste spojrzenie, które sprawiło, że w zielonych oczach mężczyzny pojawiła się iskra rozbawienia. Gdy to zobaczyłam, ręka z łyżką zatrzymała się w miejscu. Poczułam, jak spadam w niezbadaną głębinę spojrzenia o barwie mchu. Pewnie tak czuła się Alicja, gdy wpadła do króliczej nory. Byłam jednocześnie gdzieś indziej i całkowicie na swoim miejscu. Mój rozum nie pojmował tego paradoksu, ale serce — owszem. Byłam tak pochłonięta Danielem, że zapomniałam o jedzeniu zmierzającym do moich ust. Oczy Francuza wydawały się mnie hipnotyzować.

— Laura, nie smakuje ci? — spytała mama, wyrywając mnie z transu.

Zamrugałam i spuściłam wzrok. Łyżka ze stygnącą zupą wydała mi się nagle szalenie interesująca.

— To co z tym wyjątkowym mężczyzną, o którym wspomniałaś? — spytał słodko Daniel, opierając podbródek na złączonych dłoniach.

— Nie powiedziałam, że chodzi o mężczyznę.

— A nie chodzi? — Uniósł brew.

Prychnęłam, ale zostawiłam zaczepkę bez odpowiedzi.

Mimo wszystko ucieszyła mnie jego obecność. Kiedy tak siedział obok, pochłonięty rozmową z moją mamą, odniosłam wrażenie, jakbym odzyskała długo niewidzianego przyjaciela.

W taki sposób na scenę wchodzi Gerard :) Dostrzegacie podobieństwo do wydarzeń z Księżniczki Pierwszego Świata? Jak myślicie, czy Laura odzyska wspomnienia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro