Jarmark świąteczny

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czym jestem? Czy jestem czarownicą? Skąd wzięła się dziwna energia, która mnie wypełniała? I czym będę musiała za nią zapłacić? Owe pytania powracały do mnie kilka razy na godzinę. Nadal nie znałam na nie odpowiedzi, a niepewność sprawiała, że popadałam w szaleństwo i tworzyłam w głowie tysiące nieprawdopodobnych scenariuszy.

Podczas rekonwalescencji przekonałam się, iż rzeczywiście posiadam jakąś moc. Nie mogłam co prawda poruszać przedmiotów za pomocą myśli, ale w czasie kąpieli, w których moczyłam się całymi godzinami, tworzyłam z wody fantastyczne kształty. To już coś.

Każda moja myśl sprowadzała się do słów Daniela: opowieści o Pierwszym i Drugim Świecie, Eregii, Przebudzeniu i Mocy. Próbowałam znaleźć w Internecie informacje na ten temat, ale żadne wyszukiwanie nie dało zadowalających efektów. Widać wujek Google jednak nie wie wszystkiego.

Musiałam zmienić otoczenie, przewietrzyć umysł, inaczej oszaleję.

Śnieg skrzypiał pod moimi butami. Na kilka dni przed Bożym Narodzeniem miasto ścisnął mróz i pokrył je biały puch. Dzięki temu Kraków wyglądał malowniczo jak obrazek. Nie widać było brudnych kamienic, które jeszcze nie doczekały się renowacji, śnieg nie zdążył zamienić się w breję na drogach i chodnikach. Atmosfera zbliżających się świąt sprawiała, że ludzie częściej się uśmiechali.

Pomyślałam o Gerardzie. Pewnie spodobałby mu się taki widok. Musiałam przyznać sama przed sobą, że od czasu odwiedzin Daniela nie mogłam zmusić się do nawiązania kontaktu z Gerardem. Choć było to strasznie głupie, miałam wrażenie, jakbym dopuściła się wobec niego zdrady. Dotknęłam palcami ust. Na wspomnienie pocałunku Francuza czułam coś dziwnego, nieokreślonego. Przyspieszyłam, jakby to miało mi pomóc zostawić za sobą niemądre myśli.

Tego dnia na uczelni w ogóle nie mogłam skoncentrować się na nauce. Nie, żebym się tego nie spodziewała. Koleżanki i koledzy wypytujący o przebieg wypadku wywoływali we mnie dodatkową irytację. Dotarło do mnie, że zamieniłam jedno zamknięcie na inne. W końcu zaczęłam co chwilę zerkać na zegarek, wyczekując momentu, gdy skończą się zajęcia, na których właśnie siedziałam.

Musiałam wyjść, zanim się uduszę.

Wreszcie udało mi się uciec z sali, przemierzyć korytarze o wysokich stropach, które wydawały się mnie przygniatać, zbiec po starych, drewnianych, trzeszczących schodach i stanąć przed wejściem do budynku. Odetchnęłam głęboko. Ucisk w piersi zelżał.

Mój wzrok padł na początek jednej z ulic odchodzących od Rynku. Niedaleko być może znajdował się Daniel, wiedziałam, że pracuje na ASP. Czy teraz też tam przebywa? Czy mógłby ze mną porozmawiać?

Nagle poczułam czyjeś palce zaciskające się na moim łokciu. Oburzona popatrzyłam na osobę, która ośmieliła się dotknąć mnie bez pozwolenia. Okazało się jednak, że tuż obok stoi Gerard. Dziś znowu miał na sobie ciemny płaszcz, a do tego szalik w kolorze karmelu, przy którym jego czarne, roziskrzone oczy nabierały niespodziewanej miękkości. Na jego ciemnych, pofalowanych włosach osiadły płatki śniegu. Przypatrywał mi się intensywnie, jakby dostrzegał we mnie jakąś zmianę.

Gdyby tylko wiedział...

— Czułem, że tego dnia spotka mnie coś miłego.

Czułam, że w nim także coś się zmieniło. Nie umiałabym dokładnie wskazać, co konkretnie, ale różnica była niemal namacalna.

— Cześć — powiedziałam, nie mogąc oderwać od niego spojrzenia.

Podniósł moją rękę i ucałował dłoń. Nie zdążyłam jeszcze założyć rękawiczek, więc jego usta dotknęły mojej skóry. Poczułam przyjemny dreszcz rozchodzący się po ciele.

— Zastanawiałem się właśnie, dlaczego zniknęłaś niczym Kopciuszek po północy. Dobrze, że oszczędziłaś mi szukania cię po całym kraju. W końcu nawet nie mam twojego szklanego pantofelka.

Na jego twarzy pojawił się zawadiacki uśmiech.

— Nigdy nie lubiłam baśni o Kopciuszku — wyznałam. — Wolę Piękną i Bestię.

Uniósł brwi, jakby się tego nie spodziewał. Tym razem to on zmienił temat:

— Zmartwiłem się, kiedy nie odpisałaś.

Po kolizji otrzymałam wiadomość od Gerarda, ale przez całe zajście z pożeraczem, poturbowaną Klarę oraz feralny pocałunek z Danielem, a co najważniejsze – odkrycie mojej magii, nie mogłam się zmusić, by mu odpisać. Zrobiło mi się głupio.

— Przepraszam. Miałam mały wypadek.

Mężczyzna natychmiast spoważniał.

— Ale to chyba nie było nic poważnego? Widać, że dobrze się czujesz. Wręcz promieniejesz.

Odniosłam wrażenie, jakby chciał mi przez to powiedzieć coś więcej, jakbym miała zrozumieć aluzję zawartą w jego słowach, ale niestety nie wiedziałam, co miałby mi w ten sposób przekazać. Dlatego tylko uśmiechnęłam się i nic nie powiedziałam, niepewna, jak zareagować. Chyba jestem przewrażliwiona. Przez Daniela teraz wszędzie doszukuję się drugiego dna.

— Wybierzesz się ze mną na jarmark świąteczny? — spytał i dodał niby mimochodem: — Odkryłem małą, klimatyczną kawiarnię, w której serwują pyszne grzane wino. A to zdecydowanie nie jest trunek, który powinno się pić w samotności.

Gerard podał mi ramię, które przyjęłam po chwili wahania. Delikatnie przycisnął moją rękę do swojego boku, by mnie ogrzać. Znów poczułam zapach, który zawsze otaczał mężczyznę. Po kilku spotkaniach już wydawał mi się znajomy. Wzięłam głębszy oddech, by przez krótką chwilę móc się nim rozkoszować. Bergamotka, mech... co jeszcze?

— Opowiesz mi, co się stało?

Tym pytaniem natychmiast sprowadził mnie na ziemię.

— Dzień po naszym spotkaniu jechałam z przyjaciółką samochodem — zaczęłam. — Nagle ktoś wszedł mi praktycznie pod koła. Udało mi się go ominąć, ale samochód uderzył w barierkę Straciłam przytomność i obudziłam się w szpitalu.

Czerwone oczy potwora momentalnie pojawiły się w moim umyśle. Zadrżałam. Nie chciałam tego rozpamiętywać.

— Zmieńmy temat, dobrze? Opowiedz coś o sobie. Takie życie w ciągłej podróży musi być fascynujące i bardzo różne od mojego. Jakie macie rodzinne tradycje na Boże Narodzenie? Jeśli w ogóle je obchodzicie — dodałam szybko.

Doszliśmy na jarmark. Puściłam ramię mężczyzny i podeszłam do jednego ze straganów. Zaczęłam wybierać niewielkie bombki do powieszenia na choince. Gerard nie udzielił odpowiedzi od razu, więc obróciłam się i spojrzałam na niego wyczekująco. Wydawał się zamyślony, a w jego spojrzeniu pojawił się cień melancholii.

Chyba dotknęłam czułej struny.

— Moi rodzice zginęli kilka lat temu w katastrofie lotniczej — powiedział, wpatrując się w kolorowe ozdoby. — Oboje byli jedynakami, nie miałem żadnej rodziny poza nimi. Święta zwykle spędzam w hotelu. Zamawiam kolację, a później wybieram się na pasterkę o północy. To chyba jedyny stały element tradycji, którą zachowałem po rodzicach. Matka była katoliczką, zależało jej na takich rzeczach.

Obróciłam się. Gerard uparcie nie odrywał wzroku od ozdób choinkowych. Popatrzyłam, jak obraca je w palcach. Podeszłam do niego, delikatnie wyjęłam bombkę z jego ręki i ścisnęłam dłoń mężczyzny. Na krótki moment odwzajemnił uścisk.

Nagle wydał mi się najbardziej samotną osobą na świecie.

— Te bombki są pięknie. — Wziął do ręki te same ozdóbki, które oglądałam przed chwilą. — Podobają ci się?

— Bardzo. — Skinęłam głową. — Zawsze mam w pokoju niewielką choinkę i staram się co roku dokupić jakieś nowe bombki.

— W takim razie pozwól, że sprawię ci wcześniejszy prezent.

Gerard podał je sprzedawcy.

Chciałam grzecznie odmówić, ale coś w postawie mężczyzny, może napięcie widoczne w linii barków, może zbyt mocno zaciśnięta szczęka, zasugerowało mi, by tego nie robić, dlatego po prostu podziękowałam za podarunek.

Niespiesznie pospacerowaliśmy dalej. Zatrzymywaliśmy się przy kramach z rękodziełem, wdychaliśmy wszechobecny zapach grzańca, kupiliśmy owoce w czekoladzie, które okazały się okropnie niesmaczne. Gerard, jak na podróżnika przystało, wyjął aparat i fotografował co ciekawsze atrakcje. Opowiadał przy tym o swoich dotychczasowych wojażach i ludziach, których spotkał na swojej drodze. Przy okazji zrobił mi kilka zdjęć, gdy zapozowałam na tle świątecznych dekoracji.

Potem skierowaliśmy się do kawiarni. Gerard szarmancko otworzył przede mną drzwi, a następnie pomógł mi zdjąć płaszcz. Strzepnęłam świeży śnieg z włosów i usiadłam przy wolnym stoliku. Kawiarnia była naprawdę niewielka, okna były zaparowane, w środku panował przyjemny półmrok. Otaczał nas zapach świeżo mielonej kawy i pieczywa, słodki aromat grzanego wina i tradycyjnych ciast wymieszany z nutą jodłowych gałązek stanowiących ozdobę pomieszczenia. Subtelna muzyka nie narzucała się, lecz raczej wprawiała gości w odpowiedni nastrój. Czułam się, jak gdybyśmy przenieśli się w czasie.

Popatrzyłam na Gerarda, który zdawał się doskonale pasować do tej spokojnej, klimatycznej kawiarni. Roztopione śnieżynki lśniły kropelkami wody wśród jego ciemnych włosów. Ciemny golf podkreślał jego złocistą skórę i włosy z cynamonowym połyskiem. Podobała mi się jego zdecydowana linia żuchwy pokrytej lekkim zarostem, szerokie barki i fakt, że był sporo wyższy ode mnie.

— Zazwyczaj nie lubię słodkich alkoholi, ale to grzane wino jest obłędne — przyznałam jakiś czas później.

— Mogłoby to być miejsce naszych stałych spotkań — odparł Gerard.

Podniosłam na niego wzrok. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. W oczach mężczyzny czaiła się obietnica i ciekawość, czy przyjmę niewyrażoną wprost propozycję. Nagle zaschło mi w gardle, więc szybko upiłam kolejny łyk wina.

— Może — odparłam powoli. Postanowiłam zaryzykować i powiedziałam: — Skoro nie masz innych zobowiązań, to może chciałbyś przyjść na kolację wigilijną do mojego domu? Będzie wielu gości, mam dużą rodzinę. Przyjdzie też kilkoro przyjaciół. — Na przykład Daniel i jego ojciec, co właśnie do mnie dotarło. — Tak więc, gdybyś tylko miał ochotę...

— Z ogromną przyjemnością — wszedł mi w słowo.

Ugryzłam wewnętrzną stronę policzka, by nie zacząć szczerzyć zębów w niekontrolowanym uśmiechu.

— Do stołu zasiadamy zwykle około dziewiętnastej, a później siedzimy razem aż do pasterki, na którą wybieramy się całą rodziną, więc jeśli będziesz chciał, możesz pójść z nami. Wieczorem wyślę ci nasz adres.

— Pamiętam, gdzie mieszkasz. Odprowadzałem cię po spacerze.

— Rzeczywiście... Mam wrażenie, jakby to było w innym życiu.

Uśmiechnął się jednym kącikiem ust. Dałabym słowo, że w jego oczach na ułamek sekundy pojawił się najprawdziwszy ogień. To pewnie odbicie płomienia świeczki stojącej na stoliku między nami. Tak, to na pewno to.


Dziś nieco spokojniej i bardziej nastrojowo :) Mam nadzieję, że można było poczuć klimat przedświątecznego oczekiwania <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro