Jawa czy sen?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Głowa mi pęka — narzekała Konstancja znad filiżanki kawy.

— W twoim wieku powinnaś już znać własne granice — powiedziała mama, stawiając przed córką szklankę z musującą aspiryną.

Przy czym wcale nie starała się mówić cicho.

— Dzięki, mamo. To raczej nie alkohol. Robię się za stara na podobne imprezy. Ten huk, dramy i przekrzykiwanie się przy rozmowach... to już nie dla mnie.

Roześmiałam się.

— Dopiero skończyłaś trzydziestkę! Nie może być aż tak źle.

W odpowiedzi na to moja starsza siostra jęknęła i położyła głowę na stole.

— Czas między trzydziestymi a czterdziestymi urodzinami to najwspanialszy okres życia — rzekła Eliza, siadając obok nas. — Kobiety uczą się przymykać oko na wiele rzeczy, w tym przede wszystkim na własne wady, szczególnie te urojone. Zaczynamy realniej patrzeć na świat i to, co jest w naszym zasięgu. Nie pozostaje nic innego, jak tylko czerpać z życia pełnymi garściami.

— Mamo — odezwałam się. To pytanie od dawna chodziło mi po głowie. — Pamiętasz, kiedy pierwszy raz to poczułaś? Że jesteś już... z braku lepszego słowa... dorosła?

— Kochanie, ja czasami wciąż nie czuję się dorosła — odparła mama, chichocząc. — Domyślam się, że pytasz, bo sama się nad tym zastanawiasz.

Konstancja wciąż leżała z głową na stole. Jej blond włosy lśniły złociście w promieniach słońca wpadających przez okno. Miała zamknięte oczy i oddychała miarowo, ale nie było cienia wątpliwości, że nasłuchuje każdego słowa.

— Możliwe — przyznałam z ociąganiem.

— Och, po prostu powiedz wprost, że go kochasz i daj kosza Francuzowi — mruknęła Konstancja podnosząc się.

Popatrzyłam na nią krzywo. O dziwo, mama także posłała jej karcące spojrzenie, jakby chciała powiedzieć, by mnie nie ponaglała.

— No co? Przecież obie wiecie, że mam rację. Już ci mówiłam — siostra zwróciła się do mnie. – Życie jest proste, to wy wszystko sobie komplikujecie. E basta! Zachowujesz się, jakby od twoich decyzji zależało co najmniej dobro kraju.

Zamrugałam. Gdyby tylko wiedziała...

— Nawet w ambasadzie nie robimy aż takich podchodów, jak wy dwoje. Czy też raczej troje. Chcesz rady? Wróć do starej, dobrej, licealnej metody i zrób sobie listę „za" i „przeciw" — kontynuowała blondynka. — Może to ci coś rozjaśni w głowie. A z resztą daj sobie czas, dopóki nie skończysz studiów. Jeśli nie będziesz chciała lub mogła robić nic innego, to po prostu przejmiesz rodzinny interes. Przynajmniej w czasie licznych podróży w samolocie będziesz sobie czytać do woli.

W tej chwili do kuchni wszedł tata.

— O czym mowa? — spytał, obrzucając spojrzeniem najważniejsze kobiety swego życia, czyli nas. — Konstancjo, chcesz powiedzieć, że ty i Adam nie będziecie chcieli dołączyć do rodzinnej firmy?

Moja siostra zbladła, ale wyprostowała się dumnie i udawała, że nie kosztuje jej to resztek sił nadwątlonych ubiegłego wieczoru.

— Tato, wiesz, że tego nie planowałam. Lubię wino. Z kolei Laura umie się nim rozkoszować, częściej niż ja jeździła z tobą po winnicach i ma o wiele lepszy smak czy węch ode mnie. Jest oczywistym wyborem. Mówiłam, że zawsze chętnie wam pomogę, na przykład z włoskim rynkiem, czy gdzie tam aktualnie będę pracować, ale to ma być pomoc z doskoku, a nie poświęcenie życia biznesowi dziadka. Lubię to, co robię teraz.

W pomieszczeniu zaległa grobowa cisza. Wiedziałam, że ta wymiana zdań nie skończy się dobrze, dlatego dyskretnie wstałam i rzuciłam, salwując się ucieczką.

— Dobra... to wy sobie pogadajcie, a ja sobie idę.

Prawie wpadłam na niczego nieświadomego Adama. Już mu współczułam. Dałam mu znać na migi, że rozmowa zeszła na niebezpieczne tory.

Pogoda dopisywała, słońce świeciło, więc założyłam jakieś letnie ubrania i wybrałam się na przejażdżkę rowerową. Już chwilę później zjeżdżałam z niewielkiego wzniesienia, na którym był położony nasz dom. Westchnęłam, poczuwszy ciepły wiatr we włosach, promienie słońca muskające moją odkrytą skórę i to złudę wolności, jaką daje jazda, gdy nigdzie nie trzeba się spieszyć.

Wybrałam swoją stałą trasę, którą kiedyś przemierzałam prawie codziennie. Ścieżka rowerowa prowadziła wzdłuż Wisły, pięła się na most, a potem opadała ku ulicy Tynieckiej. Powoli zaczynałam odczuwać przyjemne zmęczenie, ale jednocześnie rozjaśniało mi się w głowie. Aktywność zawsze pomagała mi poukładać myśli.

Sprawy wyglądały tak, że na moje wyraźne życzenie prześciganie się Gerarda i Daniela w dążeniu do zdobycia mnie zostało tymczasowo zawieszone, oczywiście tylko do pewnego stopnia, bo od czasu do czasu każdemu puszczały nerwy i dochodziło do niedwuznacznych sytuacji. Do tego doszedł ten dziwny sen z Celtiberem w roli głównej. Jednak miałam wrażenie, że wczorajszy wieczór – paradoksalnie o wiele bardziej zachowawczy niż wciągnięcie mnie pod prysznic przez półnagiego Gerarda – zaburzył coś w niestabilnej równowadze. Moja szczerość, opowiedzenie mężczyźnie o czymś, z czego dotychczas nikomu się nie zwierzałam, a także nasz późniejszy taniec sprawiły, że teraz już wiedziałam, że nareszcie poczułam, że najwyższy czas podjąć decyzję.

Może Konstancja nie miała takiego złego pomysłu ze zrobieniem listy? No to zaczynamy...

ŁUP!

Uderzyłam w coś. Gwałtownie spadłam z roweru, zahaczyłam nogą o skręcone koło, otarłam skórę aż do krwi. Moje ciało w coś uderzyło, straciłam resztki równowagi. Instynktownie wyciągnęłam ręce przed siebie i zaryłam nimi o ścieżkę, ale dzięki temu ocaliłam podbródek.

— Co jest...

Spojrzałam w kierunku przeszkody, w którą uderzyłam. Z konsternacją dostrzegłam... nic. Jednak po chwili mój wewnętrzny zmysł się wyostrzył, bo dotarło do mnie, że przyglądam się połyskującej barierze. Zrobiłam krok do tyłu, potem dwa następne, aż nie zatrzymałam się na niewidocznej ścianie. Zostałam uwięziona.

Pewnie powinnam panikować, ale jeśli mam być szczera, to byłam tak zaskoczona, że ktoś w Drugim Świecie używał magii, że po prostu oparłam zdezelowany obecnie rower o barierę i stanęłam na środku wydzielonego mi miejsca.

Czekałam. Udawałam stoicki spokój, może nawet lekkie znudzenie, podczas gdy w rzeczywistości obserwowałam otoczenie i obliczałam czas, w jakim zdołałabym zaatakować przeciwnika. Kalkulacja była negatywna. Cokolwiek bym zrobiła, mogę okazać się zbyt wolna.

— Długo jeszcze? — rzuciłam w przestrzeń. — Dziewczyny nie lubią się nudzić.

— Ponoć cierpliwość jest cnotą — rozległa się odpowiedź.

Zamrugałam, kiedy zza rosnącego nieopodal drzewa wyszedł Celtiber. Wyglądał na wyjątkowo zadowolonego z siebie. Był ubrany niemal tak, jak w moim śnie – w białą, luźną koszulę, ciemne spodnie i wysokie, skórzane buty. Przełknęłam ślinę. Poczułam, jak na mojej szyi i twarzy pojawia się rumieniec. Przygryzłam wargę, by ból odciągnął moją uwagę od kociej gracji blondwłosego uzurpatora. Musiałam wziąć się w garść i odzyskać rezon, dlatego rzuciłam zaczepnie:

— Niestety nikt nigdy nie nazywał mnie cnotliwą.

Jego uśmiech wyglądał, jakby Celtiber chciał powiedzieć „wiem". Ale to niemożliwe, musiałam sobie to wyobrazić. Przecież nie mógł wiedzieć, że pojawił się w moim śnie, w którym my razem... Aż zaschło mi w ustach. Na pewno sobie to wyobraził. Nie było innej opcji.

Mężczyzna zaczął krążyć wokół bariery, w której mnie uwięził. Jego wzrok prześlizgiwał się po mojej skórze niczym jedwab. Ja jednak wzięłam się pod boki i odwzajemniłam spojrzenie.

— Gdybym wiedziała, że będę oceniana niczym modelka na wybiegu, lepiej bym się ubrała.

Przez twarz Celtibera przebiegł skurcz sugerujący skonfundowanie.

— Modelka to osoba, która prezentuje jakieś ubrania przed publicznością — wyjaśniłam. — Dałam ci do zrozumienia, że czuję się oceniana.

— I prawidłowo — odparł uzurpator bez cienia krępacji. — Nigdy nie zrozumiem, jak kobiety w Drugim Świecie mogą ubierać się tak bezwstydnie. Zabieracie możliwość snucia fantazji. Z drugiej strony mówiłem ci już, że doceniam piękno. Już wyobrażam sobie ciebie w sukni godnej królowej, gdy w końcu zasiądziesz na tronie ze mną u boku. Stawiałbym na czerwień. Będziesz wyglądała olśniewająco.

Słuchałam tego z rosnącym niedowierzaniem. Byłam ubrana w szorty do połowy uda i luźny biały t-shirt z hiszpańskim dekoltem z koronki. Bynajmniej nie czułam się wyzywająco, raczej dość dziewczęco. Może wczoraj, kiedy założyłam czerwoną sukienkę, która w niektórych miejscach odkrywała zbyt wiele... Ale dziś? Zdecydowanie nie. Nie byłam nawet umalowana, bo makijaż spłynąłby w tym upale.

Usilnie starałam się nie myśleć o tym, w jakiej roli pojawiam się w fantazjach Celtibera, bo do mogłoby zaprowadzić mnie na manowce.

— Odnoszę wrażenie, że masz niejaki problem z akceptacją odmowy, Celtiberze — powiedziałam. — Mówiłam już, że nie zasiądziesz na tronie obok mnie.

— Życie bywa nieprzewidywalne — odparł niczym niezrażony mężczyzna.

— Dlaczego tak bardzo zależy ci na władzy? — spytałam. — Przecież oboje wiemy, że nie możesz w pełni czerpać z Mocy Eregii, skoro jesteś wyłącznie uzurpatorem.

Nie liczyłam na odpowiedź, a jednak ją otrzymałam.

— Biorąc pod uwagę twoją nieznajomość Eregii, mógłbym o niej opowiadać godzinami. I o prawach nią rządzących. Jednym z nich jest sama Moc, która przenika wszystko: przyrodę, ludzi, powietrze — rozmarzył się mężczyzna. — Jako władca mam niewysłowiony przywilej odczuwać ją całą. Każdy przepływ czy zmianę. Gdybyś tylko znała to uczucie... To wspaniałe, nieporównywalne z niczym wrażenie, że jest się wszechmocnym. Kiedy Moc przetacza się przez twoje żyły, gdy wypełnia ciało i duszę.

Jego twarz wyrażała niemalże ekstazę. Podobnie jak w moim śnie. Poczułam niespodziewane ciepło w podbrzuszu i gulę w gardle. To nie mogło się dziać na jawie. Po prostu nie mogło. On tymczasem dokończył szeptem:

— Nic nie jest od tego lepsze.

Wtedy zrozumiałam, że Celtiber jest uzależniony od Mocy niczym narkoman od dobrego towaru. Czy mogłam to w jakiś sposób wykorzystać w przyszłości?

— Wyczułem także twoje pojawienie się w Pierwszym Świecie, choć przyznam, że nie od razu zorientowałem się, z czym mam do czynienia. Doświadczam czegoś podobnego za każdym razem, gdy na nasz świat przychodzi dziecko, w którym drzemie wyjątkowo wielka Moc. Uznałem, że to pewnie taki przypadek. Uwielbiam ten moment, kiedy....

Urwał, jakby obawiał się, że zdradził mi coś zbyt osobistego.

— Po co się dziś tu zjawiłeś? — spytałam, przekrzywiając głowę. — Żeby poopowiadać mi o tym, co Eregia ma do zaoferowania? Uwierz mi, nie musisz mnie już namawiać. Jestem zdecydowana, by ją odzyskać.

— Zastanawiałem się nad naszą rozmową — odparł mężczyzna. — Może masz rację, że zbytnio się pospieszyłem. Przybyłem tutaj, by powiedzieć ci, że jestem gotów, by zagrać z tobą w grę w romantyczne zaloty. To może być ciekawe doświadczenie.

Zamrugałam. Czy Celtiber właśnie zaprosił mnie na randkę?

— A Bellinda? — zapytałam, kiedy udało mi się odzyskać rozum.

Skrzywił się, jakbym przypomniała mu o jakimś niemiłym wspomnieniu. Machnął ręką.

— Bellinda nigdy nie chciała ze mną grać. Zresztą, Księżniczko... czym jest ona przy tobie?

Spojrzenie, którym mnie obdarował, było tak gorące i pełne podtekstu, że można by było rozpalić nim ogień. Co tu się działo?

Czy to możliwe, że mój sen... nie był snem?

Nie, odpowiedziałam samej sobie. To nie mogło się wydarzyć. To po prostu dziwny, niepokojący, choć bezsprzecznie podniecający zbieg okoliczności.

Nie mogłam w to brnąć. Bellinda była lepszym tematem.

— Trzeba przyznać, że Bellinda jest naprawdę piękna. Gdybym nie wolała mężczyzn, to z pewnością byłaby w moim typie. Jej włosy przypominają ogień, a skóra aż promienieje. Ale jest też dość okrutna — zauważyłam. — I ma taki dziwnie piskliwy głos, gdy się denerwuje, zauważyłeś? Wyobrażasz sobie wasze małżeńskie kłótnie?

— Jestem królem Eregii! — żachnął się Celtiber. — Nikt się ze mną nie kłóci.

— Serio? No, dobrze. Możemy nazwać nasze przepychanki słowne cywilizowanymi dyskusjami. Ale czy naprawdę uważasz, że z Bellindą będzie podobnie? Wydaje się taka w gorącej wodzie kąpana. Ale może to przez te rude włosy... Ktoś mi kiedyś powiedział, że mężczyźni lubią rude, bo są takie nieprzewidywalne — paplałam. — A co ty o tym uważasz?

Usiadłam po turecku. Ręce przyłożyłam do rozgrzanej ziemi. Dyskretnie zebrałam w sobie magię, pomyślałam o Gerardzie i wysłałam impuls – podobnie jak w czasie ucieczki przed przemieńcami w górach. Miałam nadzieję, że prędko się pojawi i mi pomoże, zanim zrobię lub powiem coś głupiego.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro