Misja

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Eregia. Dom. Mój dom z poprzedniego życia.

Wzięłam głęboki oddech, wpuszczając do płuc życiodajną Moc przenikającą wszystko wokół. Świat jaśniał zielonkawą poświatą. Widziałam życie pulsujące w leśnych stworzeniach, w roślinach i w mojej towarzyszce.

Cieszyłam się, że tym razem to ja mogłam tutaj przybyć – nawet jeśli musiałam otrzymać niebezpieczną misję. Wciąż czułam się lekko skołowana po przejściu przez portal, na ramie którego powoli gasły magiczne znaki. Tylko najsilniejsi nie odczuwali żadnych skutków ubocznych, więc na Laurze korzystanie z przejść pomiędzy światami nie robiło większego wrażenia niż przejście przez próg, ja za to przez dłuższą chwilę czułam się dość niewyraźnie, jakbym nagle straciła równowagę i potrzebowała czasu, by ją odzyskać.

Stojąca obok mnie Para także powolutku dochodziła do siebie. Kiedy jej wzrok się wyostrzył, z tęsknotą popatrzyła na jarzące się w pewnym oddaleniu od nas światła.

— Mój dom — wyszeptała.

Popatrzyłam na domostwo, w oknach którego widziałam światło. Był to prosty, piętrowy, otoczony werandą drewniany budynek z okrągłymi oknami, opadającym dachem. Przed wejściem znajdował się ganek, pod którym ukryła się Lenfel, gdy wojownicy Celtibera przyszli po jej ojca. Położyłam rękę na ramieniu Pary.

— Wrócisz do niego. Razem z ojcem.

Para pokręciła głową.

— Jeśli nasza misja się powiedzie, to już nie będzie moje miejsce — powiedziała. — Nie po wszystkim, co widziałam. Poza tym, jako Strażniczka będę odpowiedzialna za bezpieczeństwo Księżniczki. Nie będę mogła wykonywać swych powinności daleko od dworu — urwała na moment. — Niebezpiecznie jest być za długo w jednym miejscu, szczególnie, że dopiero co przybyłyśmy do Pierwszego Świata. Rozbłysk na wzgórzu mógł kogoś zaalarmować. Ruszajmy.

Skierowałyśmy się ku pobliskiemu traktowi. Szłyśmy w milczeniu, kryjąc się przed nielicznymi podróżnymi. Z biegiem czasu pośród równin zaczęły pojawiać się coraz liczniejsze wzniesienia. Zwykłe iglaki oraz drzewa o niskich, grubych konarach i liściach przypominających serca zastępowały bardziej strzeliste lasy. Liczne strumienie nawadniały ziemię, która odwdzięczała się bujną roślinnością i kwiatami w oszałamiających kolorach.

— Gdyby to były nasze ziemie, bylibyśmy szczęśliwi i bezpieczni, nawet mimo braku silnej Mocy — powiedziała gorzko Para.

— Do kogo należą te tereny?

— Do rodu Verrim — odparła z niechęcią.

— Nie brzmiało to, jakbyście za sobą przepadali.

— Bo nie przepadamy. To okrutni ludzie. Wiele razy prowokowali mojego ojca. A uwierz mi, w tej części Eregii niemal wszystkim żyje się wystarczająco ciężko, byśmy mieli jeszcze sami siebie wybijać.

— Dlaczego? — zdziwiłam się.

— Znajdujemy się blisko granicy, a nie wszyscy uznają linię dzielącą Eregię od pobliskiego królestwa, które wiele lat temu pokonała Królowa Emerencja, wtedy jeszcze jako Księżniczka. My od wieków uważamy się za Eregian, ale nie wszyscy podzielają ten pogląd.

Zasępiłam się. To nie zapowiadało niczego dobrego.

— Laura jeszcze nie wie, że gdy odzyska tron, będzie ją czekała kolejna wojna. Dlatego mam nadzieję, że zdoła zdobyć jak największą ilość popleczników oraz że dzięki jedności z Mocą Eregii uzyska pełnie swych możliwości.

Zaintrygowało mnie to.

— Sugerujesz, że nie osiągnęła jej jeszcze?

— Ja to wiem — powiedziała Lenfel. — Celtiber był słabszy, zanim Bres nie zadbał o koronację syna. A teraz wręcz upaja się Mocą, mimo że nawet nie ma kontroli nad nią całą. Pomyśl, jaka siła będzie w rękach nowej Królowej akceptowanej przez magię naszego królestwa. — Umilkła na chwilę, by powiedzieć jeszcze cicho: — Wierzę, że tylko ona może nas uratować. Matka opowiadała mi kiedyś o proroctwie dotyczącym władczyni, która ocali Pierwszy Świat przed jakimś ogromnym zagrożeniem. Pamiętam jej słowa jak przez mgłę, ale coś, jakieś wewnętrzne przeczucie każe mi sądzić, że to właśnie Laura może być ową Księżniczką.

W ciszy przetrawiałam jej słowa. Czy moja przyjaciółka mogła okazać się zapowiadaną przez tajemniczce proroctwo zbawicielką tego świata?

Nastała noc, a my wciąż przemierzałyśmy królestwo. Zatrzymałyśmy się nad ranem, by odzyskać siły, po czym kontynuowałyśmy podróż. Nie przerwałyśmy jej, gdy zaczął padać silny deszcz, który w krótkiej chwili przemoczyłby nasze ubrania, gdybyśmy nie osłoniły się barierami. Wieczorem przyszła pora na ostatni krótki przystanek.

— Nad ranem dotrzemy na miejsce — oznajmiła Para, uważnie studiując mapę w świetle magicznego blasku, który wyczarowała. — Tam wypoczniemy. Zbierajmy się już, w tej okolicy można spotkać strażników Celtibera.

— Dlaczego? Czy jest tu coś cennego?

— Właśnie na tych ziemiach odbyła się bitwa, w czasie której zabito Księcia Małżonka. Celtiber ma obsesję na punkcie tego miejsca. Co roku organizuje tu wielkie święto, by uczcić śmierć popleczników Emerencji. A na co dzień stacjonują tu jego żołnierze. Przede wszystkim ci bez Mocy.

Wzdrygnęła się.

— Coś mi mówi, że facet ma ogromne ego — mruknęłam, gramoląc się, by wstać. — A duże ego, to mały...

Nie dokończyłam, bo usłyszałam trzask. Padłyśmy na ziemię, a potem podpełzłyśmy pod najbliższe drzewo. Było stare, a jego korzenie wystawały wysoko ponad trawę, stanowiąc idealną kryjówkę.

— Wracajmy, pewnie ci się coś przesłyszało.

— Nie mam omamów, Soth — warknął ktoś. — Coś słyszałem! Coś dużego. I głosy?

— Dobra, dobra. Przeszukajmy teren i wracajmy coś zjeść.

Dotknęłam dłonią ziemi i wysłałam Moc. Natrafiłam na zwierzę pasące się kilkadziesiąt metrów dalej. Jeszcze jeden impuls i zwierzę szarpnęło się gwałtownie, parskając głośno.

— Ty idioto — zaśmiał się Soth. — Usłyszałeś sarnę!

— Zobaczymy, kogo będą nazywać idiotą, jak na kolację przygotują nam dziś świeżą dziczyznę. Za nią!

Mężczyźni rzucili się w pogoń za dziką zwierzyną.

Jak najprędzej ruszyłyśmy w dalszą drogę, teraz zachowując jeszcze większą ostrożność. Rzeczywiście wartowników Celtibera było coraz więcej, nieraz lawirowałyśmy między patrolami. Na szczęście była późna noc, a oba księżyce Pierwszego Świata miały kształt wąskich sierpów, więc nie dawały wiele światła. Ostatnie godziny marszu upłynęły nam w ciszy. Dotarłyśmy do celu, gdy na niebie pojawiły się pierwsze promienie słońca.

Potoczyłam wzrokiem po pustej polanie.

— Tutaj nic nie ma — rzekłam.

— Musi być! — uznała Para, rozglądając się. — Gerard zaznaczył właśnie to miejsce.

Jej błyszczące w promieniach wschodzącego słońca jasne, niemal białe włosy upodobniły ją do anioła. Podejrzewam jednak, że żaden anioł nie miewał tak zdeterminowanego i wojowniczego wyrazu twarzy.

— Coś przegapiłyśmy — powiedziałam. — Co on wtedy powiedział? Pamiętasz?

— „Dotrzecie na miejsce o wschodzie słońca. Ono wskaże wam drogę".

Powiodłyśmy wzrokiem dookoła. W tym właśnie momencie promienie słoneczne padły na ziemię między dwoma bardzo starymi drzewami. Ich kora zalśniła, a pomiędzy grubymi pniami ukazała się przypominająca lustro tafla. Przejście!

Zatrzymałam się tuż przed nim, niepewna, czy magia Emerencji nas przepuści, ale poczułam echo Mocy Królowej sięgające ku nam. Opływała nasze ciała, badając i wdzierając się do dusz. Przez kilka uderzeń serca bałam się, że nas odtrąci, jednak ona – zapewne wyczuwając Moc Laury, którą moja przyjaciółka przelała na nas przed wyprawą – cofnęła się i otworzyła portal, zachęcając nas do wejścia.

Schron pełniący funkcję skarbca nie był jamą ani jaskinią wypełnioną kosztownościami. Był to system pomieszczeń, w których znalazły się zarówno złote monety i biżuteria, jak i magazyn z bronią oraz pokoje mieszkalne. Dalej odkryłyśmy salę narad, składy z magicznymi ingrediencjami, niewielki szpital, dobrze zorganizowaną kuchnię oraz salę ze skomplikowanymi znakami nakreślonymi na podłodze. Wszystko pokryte było patyną kurzu.

Jednak to miejsce coś mi przypominało. Coś, co widziałam dawno, dawno temu...

— To tutaj! — zawołałam, rozpoznając je wreszcie. Na moment zaparło mi dech. — To schron, w którym Królowa rzuciła Zaklęcie Ostateczne.

Upadłam na kolana, powiodłam palcami po zakurzonych, lecz wyraźnych znakach na podłodze i zapłakałam. Dotykałam liter kreślonych dłonią Emerencji. Ta sala była ostatnim, co widziałam w poprzednim życiu. Serce biło mi jak szalone, dłonie drżały z przejęcia. Znajdowałam się tutaj, gdzie wszystko się skończyło, by zacząć się na nowo w Drugim Świecie.

— Odpoczniemy tu — rzekła Para rzeczowym tonem, ignorując mój stan albo nie wiedząc, jak zareagować w takiej chwili. — Później zbierzemy tyle pieniędzy, ile się da i wyprawimy się na targ. Tam powinnyśmy nabyć wszystko, co jest nam potrzebne przed ostatecznym przejściem do Eregii.

Kiedy kilka godzin później zaczęłyśmy zbierać skarby, Eregianka uprzedziła mnie:

— Nie możemy wykorzystać monet z wizerunkiem Emerencji i nikogo z jej rodziny, to mogłoby nas zdradzić. Celtiber kazał przetopić wszystkie.

— Jakich w takim razie mam szukać?

— Dozwolone stare monety mają odbite kwiaty symbolizujące kasty. Takie zabierzemy. I jakąś nierzucającą się w oczy biżuterię na sprzedaż lub wymianę.

Widziałam, z jaką skrywaną tęsknotą patrzyła na kosztowności, na które jej rodziny zapewne nigdy nie było stać. Nie mogłam dysponować skarbami królewskimi, więc postanowiłam, że na targu poszukam czegoś, co mogłoby jej się spodobać. Następnie rozpoczęłam przepatrywanie najbliższego stosu monet. Niemal natychmiast znalazłam taką z podobizną Księżniczki. Uśmiechnęłam się pod nosem i schowałam ją do kieszeni z lewej strony opończy, by przypadkowo nie wyjąć jej w czasie zakupów na targu. Byłam praworęczna, więc na pewno po nią nie sięgnę. A Laura się uśmieje, jak ją zobaczy.

W końcu torby nie mogły pomieścić więcej skarbów. Posiliwszy się resztkami zapasów, wyruszyłyśmy na targ. Na miejscu Para zajęła się poszukiwaniem rzeczy z listy Daniela. Ja zaś chłonęłam wzrokiem różnorodność towarów, atmosferę przesiąkniętą podnieceniem kupujących i sprzedających oraz wszechobecną manifestację Mocy. Nigdy nie byłam na targu tak blisko granicy, więc wiele spośród oferowanych produktów było dla mnie nowością.

Nagle dostrzegłam zielony błysk na kramie z biżuterią. Podeszłam do straganu. Przyjrzałam się zawieszce z zieloną ważką. Oczy owada wyglądały jak żywe. Misterne srebrne zdobienia kusiły i przyciągały wzrok. Zawieszka była przepiękna i doskonale pasowałaby Parze.

— Ile za to?

— Jeden złoty gel.

Prawie się zakrztusiłam, słysząc tę cenę. Podniosłam wzrok na Eregiankę. Kobieta była pulchna, średniego wzrostu, o włosach w kolorze mysiego brązu. Uśmiechała się przymilnie i nie była brzydka, jednak miała w sobie coś odrzucającego.

— Dam srebrną monetę — powiedziałam stanowczo. — Nie licz na więcej.

Kramarka zgrzytnęła zębami, ale widziała, że nie żartowałam. Niechętnie skinęła głową. Zgarnęłam ważkę prawą ręką, wsadziłam monetę w dłoń sprzedawczyni i odeszłam.

Nie zdążyłam ujść więcej niż dziesięć kroków.

— Ty tam! W co mnie wrabiasz? To moneta z przeklętą Księżniczką! Strażnicy!!!

Ktoś mnie pochwycił i boleśnie wykręcił mi ręce do tyłu.

— Ej! Puszczaj!

Z łatwością mogłabym się uwolnić, ale tutaj nie powinnam używać Mocy. Musiałam być niewidoczna, nijaka, nie zwracać na siebie uwagi. Co oczywiście znacznie utrudniła histeryczna reakcja przekupki.

— Zostaw ją! — rozległ się rozkaz Pary.

Drugi mężczyzna rzucił się na nią ze sztyletem w dłoni. Para stworzyła wokół siebie barierę, ale nie zrobiła nic więcej. W drodze na targ powiedziała mi, że tutaj tylko włodarze owych ziem mogą używać Mocy. U wszystkich innych było to traktowane jako atak.

— Nie masz pojęcia, jak szybko tego pożałujesz — warknęła blondynka.

Nie skończyła zdania, a strażnik już leciał w powietrzu. Uderzył o ścianę pobliskiego budynku. Rozległo się nieprzyjemne gruchnięcie. Ciało mężczyzny osunęło się na ziemię.

— Od początku drażniła mnie jego niekompetencja — odezwał się nowy głos.

Popatrzyłam na nowo przybyłego. Był wysoki i postawny, miał błękitne oczy i włosy w kolorze dojrzałego zboża. Krótka fryzura podkreślała jego wyraziste kości policzkowe. Gdy nieznajomy zbliżył się do Lenfel, zauważyłam trzy długie warkoczyki spływające mu po plecach. Mężczyzna wyciągnął rękę i dotknął tarczy Pary, a ta rozwiała się niczym dym na wietrze.

— Witaj, panno Lenfel. Długośmy się nie widzieli.

W jej oczach czaił się błysk, który znałam. Pojawiał się tam za każdym razem, gdy Para patrzyła na Daniela.

— Witaj. Czy możesz powiedzieć swojemu człowiekowi, by puścił wreszcie moją przyjaciółkę?

Mężczyzna machnął ręką, zezwalając na to. Nareszcie byłam wolna.

— Dzięki.

Równie dobrze mogłam nie mówić nic, gdyż nieznajomy był całkowicie skoncentrowany na Parze. Nie spuszczał z niej wzroku, w którym kryło się coś drapieżnego.

— Klaro, to Avi Lirras. Dziedzic tej ziemi — przedstawiła go Para.

Blondyn ponownie mnie zignorował.

— Co się tu sprowadza, panno Lenfel? Ostatni raz, kiedy się widzieliśmy, powiedziałaś, że twoja noga nigdy więcej nie postanie na mojej ziemi.

— Nie bądź sentymentalny, nie pasuje ci to — odparła ta. — Byliśmy dziećmi, a ty spłatałeś mi niecnego psikusa. Włosy odrastały mi ponad rok.

Lirras uśmiechnął się zawadiacko.

— Chodziłaś przebrana za chłopca. Długie włosy nie pasowały do tego wizerunku.

Teraz kąciki ust Pary uniosły się lekko.

— Panie! — krzyknęła sprzedawczyni, dopadając rękawa Lirrasa. — Panie, patrz, czym zapłaciła mi ta rudowłosa dziewucha!

Wcisnęła mu w dłoń monetę.

Mężczyzna posłał kobiecie spojrzenie, jakby była nędznym robakiem, a ona aż odskoczyła. Potem popatrzył na monetę w swojej dłoni. Jego twarz skamieniała. Pierwszy raz rzeczywiście zwrócił na mnie uwagę. Odezwał się szorstko:

— Skąd to masz?

— O co chodzi? — zapytała Para.

Lirras wyciągnął rękę w jej stronę i pokazał jej pieniądz.

Nareszcie dotarło do mnie, co się stało. Użyłam zakazanej waluty. Idiotka!

Para wyciągnęła pieniądze i zapłaciła oburzonej kramarce. Ta uważnie obejrzała monetę, a potem zadowolona odeszła.

— Co kupowałaś? — zapytała blondynka.

Z duszą na ramieniu wyciągnęłam w jej stronę naszyjnik.

— Pomyślałam, że ci się spodoba.

Para wyglądała, jakby zobaczyła ducha. Zbladła tak, że aż posiniały jej wargi. Zaciekawiony Avi zerknął na przyczynę zamieszania.

— Czy to nie naszyjnik twojej matki? — zapytał, chmurnie marszcząc brwi.

— Dokładnie ten — przyznała Lenfel, mocno zaciskając dłoń na podarunku. — Sprzedawczyni to złodziejka.

— Zajmę się nią — obiecał Lirras. — Ale najpierw muszę rozwiązać kwestię zabronionej waluty. Wiesz o tym.

Popatrzył na mnie.

— Znalazłam ją przy trakcie — skłamałam szybko. — Coś przyciągnęło moją uwagę i okazało się, że to właśnie moneta. Spieszyłyśmy się, więc się jej nie przyjrzałam. Gdybym zobaczyła, że to niedozwolona waluta, to... — urwałam.

— To oddałabyś ją do urzędu strażników, tak, wiemy — wpadła mi w słowo Para, uzupełniając moją niewiedzę. — Widzisz, Avi, to zwykła pomyłka. Poza złodziejką z kramu powinieneś zająć się jeszcze tym. Na twoim miejscu zleciłabym przeszukanie okolicy. Na pewno słyszałeś pogłoski o zwolennikach dawnej Księżniczki. Nie chciałbyś chyba, aby znaleźli się na twoich ziemiach?

— Zaskakująco sporo wiesz na ten temat — powiedział Lirras, przypatrując się jej.

Gdy Para ponownie się odezwała, jej głos był całkowicie bezbarwny.

— Być może słyszałeś o moich niedawnych zaręczynach. Jeśli tak, to chyba domyślasz się źródła owych informacji — skłamała bez zająknięcia.

Lirras skrzywił się nieznacznie.

— Rzeczywiście, coś mi się obiło o uszy. Gratuluję.

Popatrzyli po sobie. W końcu Para skinęła głową.

— Możemy już iść?

Nie czekając na odpowiedź minęła mężczyznę, pociągnęła mnie za sobą i spokojnym krokiem odeszła w kierunku najbliższej gospody.

— Ktoś będzie nas śledził — szepnęła, ledwo poruszając ustami. — Musimy zebrać wszystkie rzeczy i prędko udać się na moje ziemie. Jeździłaś konno?

— Jako dziecko.

— Musi wystarczyć. Kazałam objuczyć pożyczone konie. Wszystko powinno być już gotowe.

— Jak myślisz, co zrobi twój chłopak?

Para spojrzała na mnie krzywo, a jej twarz spąsowiała.

— To nie jest mój chłopak. Kiedyś spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, to wszystko.

— Patrzy na ciebie, jakby chciał cię schrupać niczym ciasteczko z czekoladą.

Blondynka postanowiła to zignorować, ale jej policzki zarumieniły się jeszcze bardziej.

— Wyśle co najmniej dwie osoby, by miały nas na oku. — Zmieniła temat. — Ja bym tak zrobiła. Na szczęście na liście nie było niczego podejrzanego — westchnęła z ulgą. — Ukryjemy się w moim domu, a nocą przedostaniemy się do portalu.

Podziwiałam jej opanowanie i taktyczny umysł.

— Jakim cudem Daniel nie całuje jeszcze ziemi, po której stąpasz? Jesteś ucieleśnieniem jego marzeń.

Para ponownie mnie zignorowała. Powoli nabierała w tym wprawy.

Chwilę później przekazywała mi lejce.

— Wskakuj, jedziemy.

Z powątpiewaniem spojrzałam na ogromny kłąb zwierzęcia. Klacz parsknęła i zaczęła mnie obwąchiwać w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. Ostrożnie podrapałam ją za uchem.

— Sama nie wejdę... — przyznałam ze wstydem.

Parobek pomógł mi zająć miejsce w siodle. Konie ruszyły, powoli przeciskając się pomiędzy tłumnie przybyłymi klientami targowiska. Tym razem droga była krótsza, a my jechałyśmy głównym traktem, więc niedługo później zatrzymałyśmy się przed domostwem Lenfelów. Spojrzałam na wyryte i pokryte farbą frezje zdobiące front domu.

— Chodźmy — rzekła Para. — Szpiedzy Lirrasa nas obserwują. Wejdźmy do środka. Pozostaniemy tu do zmroku.

Pewnym ruchem otworzyła drzwi i weszła do środka, niosąc część sprawunków. Również chwyciłam pakunki i podążyłam za nią.

— To moja komnata. Tu przeczekamy.

Zamknęłam za sobą drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zdobiły go świadczące o dawnej majętności rodu stare tkane kobierce przedstawiające pejzaże, gdzieniegdzie już poprzecierane. Przy ścianie pomiędzy wąskimi, wysokimi oknami stało drewniane łóżko z kolumnami, ale bez baldachimu. Niedaleko znajdował się sekretarzyk. Całości dopełniała szafa z wyżłobionymi frezjami. Pomieszczenie było proste, ale przytulne. Uderzył mnie jednak brak bardziej osobistych przedmiotów opowiadających historię mieszkającej tu dziewczyny.

Para musiała to dostrzec, bo rzekła:

— Nie potrzeba mi wiele do szczęścia. Poza tym wszystkie najcenniejsze rzeczy spakowałam, wiedząc, że niedługo opuszczę to miejsce. A teraz, dzięki tobie, będę mogła zabrać także naszyjnik mej matki.

Wyciągnęła z kieszeni zielony wisiorek i pogłaskała go czule.

Jakiś czas później, okryte płaszczem nocy, przeszłyśmy przez portal.

Niewiele brakowało, a misja zakończyłaby się niepowodzeniem! Jak podobają Wam się skoki do Eregii? Na moment tracimy z oczu Laurę, ale w odpowiednim momencie do nas powróci :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro