Nieoczekiwana pomoc

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Co się stało?

— W trakcie ćwiczeń z Danielem opuściłaś barierę. Trafił cię w udo. Większość mięśni uległa natychmiastowemu zniszczeniu. Ale już wszystko dobrze — relacjonował Petri, nerwowo wyrzucając z siebie słowa. — Musiałem pogrążyć cię w letargu, by można było magicznie uleczyć ranę.

Odsunął się ode mnie, bym sama mogła przyjrzeć się miejscu po ranie. Tam, gdzie chwilę temu znajdowała się dziura otoczona spalonym ciałem i przecięta bielejącą kością, teraz była delikatna, czerwonawa skóra, a pod nią całe i zdrowe mięśnie.

Przeniosłam wzrok na Gerarda.

— Jesteś wykończony — rzekłam z troską, dotykając jego policzka.

Mężczyzna miał cienie pod oczami i poszarzałą cerę. Wyglądał, jakby nie spał od wielu nocy. Mokre ubrania lepiły się do jego ciała, przez co wyraźnie dostrzegłam, że schudł.

— To nic takiego — skłamał.

Zaczęłam drżeć i szczękać zębami. Petri zarzucił na mnie suchy ręcznik.

— Muszę się przebrać — oznajmiłam, dygocząc. — Pójdę do sypialni.

Zrobiłam kilka kroków, ale byłam zbyt słaba. Nie oponowałam, kiedy Gerard wziął mnie na ręce i poniósł do pokoju. Wtuliłam się w niego. Był taki ciepły. Jego żar mógłby starczyć dla nas obojga. Do tego nawet w tej chwili jego zapach doprowadzał mnie do szaleństwa.

— Ostatnio coś za często mnie nosisz — wymruczałam w jego szyję.

— Powiedz, kiedy będziesz miała dość — odparł.

— Uważaj, bo możesz się tego nie doczekać.

— Na to liczę.

Uśmiechnęłam się na wyzwanie w jego głosie.

Chwilę później leżałam w łóżku, przebrana, sucha i zakryta aż po szyję.

— Dziękuję za wszystko — powiedziałam.

Gerard siedział w fotelu, popijał mocną kawę i wyglądał, jakby potrzebował odpoczynku dużo bardziej niż ja. Nie wiem, co dokładnie nakazywało mu przedkładać moje potrzeby nad jego. Miałam wyrzuty sumienia.

— Mam się już dużo lepiej — zaczęłam. — Tak więc teraz twoja kolej. Co się dzieje?

— Martwiłem się o ciebie. Daniel mógł cię zabić.

To nie mogło być tylko to.

— Ściemę wyczuwam na kilometr — rzuciłam mimochodem.

Mężczyzna otworzył i zamknął usta. Namyślił się.

— Początkowo chciałem powiedzieć, że to nic takiego — powiedział w końcu. — Później, że to cię nie dotyczy. Następnie, że nie ma się już o co martwić. Ale to wszystko byłyby kłamstwa. — Westchnął. — A nie chcę cię więcej okłamywać — wyrzekłszy to, zamilkł na moment. — Kilka miesięcy temu wydarzyło się coś, co od tamtej pory kosztuje mnie sporo energii. Dziennie zużywam jej względnie niewielką ilość, ale muszę robić to bezustannie. W ciągu tych tygodni bezsenne noce dały mi się już trochę we znaki.

Nie do końca rozumiałam.

— Nie możesz spać... przeze mnie?

— Nie przez ciebie — zaśmiał się Gerard, po czym przetarł dłonią twarz, jakby odpędzał senność. — Nie tak do końca. Jak mówiłem, to było kilka miesięcy temu, niedługo po Sylwestrze. Obudziłem się w nocy z okropnie złym przeczuciem dotyczącym ciebie. A że mieszkam niedaleko... Przyszedłem, by zobaczyć, czy wokół waszego domu nie czai się jakiś demon, ale to nie był on. To było coś gorszego.

Zmarszczyłam brwi.

— Nie zabrzmi to najlepiej, ale włamałem się do twojego pokoju. Wszedłem przez okno — wyjaśnił. Nie wyglądał na kogoś, kto żałował tego czynu. — Rzucałaś się po łóżku. Widziałem, że dzieje się coś niedobrego, więc... — Mężczyzna odwrócił wzrok i przeczesał palcami włosy. — Więc wszedłem do twojego snu.

Mentalnie opadła mi szczęka.

— To w ogóle możliwe?

— Pod pewnymi warunkami to możliwe — przyznał Gerard. — Ale to teraz nieistotne, bo nie będę już tego powtarzać. Po prostu wtedy wydało mi się to jedynym wyjściem.

— Co zobaczyłeś w moim śnie?

— Uciekałaś przed czymś.

Czyżby miał na myśli...?

— Goniły cię kreatury gorsze od pożeraczy. Miały postać mężczyzn albo wilkopodobnych zwierząt. To przemieńcy. — Westchnął. — Moim pierwszym celem było zapewnienie ci bezpieczeństwa. Kiedy przekroczyłaś strumień i weszłaś na skały, mogłem się zająć tymi, którzy cię gonili.

— Pamiętam, że zniknęli, gdy otoczył ich ogień — powiedziałam powoli.

Gerard odwrócił głowę w stronę okna. Pogoda za oknem szalała, gałęzie pobliskiego drzewa rytmicznie uderzały o szyby, wybijając rytm mojego serca. Pewnie dlatego ledwie dosłyszałam następne słowa.

— W tym życiu nigdy wcześniej nikogo nie zabiłem. Nawet takiej kreatury.

Dotarło do mnie znaczenie tego wyznania. Przestałam się dziwić, że myśli o tamtej nocy nie dawały mu spać. Ale nie wierzyłam, by dopuścił się czegoś tak strasznego bez wyraźnej przyczyny. Nie należał do ludzi, którzy z natury są okrutni. Chyba.

— Opowiesz mi o nich? — poprosiłam.

— To przemieńcy — wyjaśnił. — Są gorsi od pożeraczy, o wiele gorsi. Upadłe anioły zawsze były demonami, takimi je stworzono. Z kolei przemieńcy byli ludźmi. Posiadali Moc, ale wciąż było im mało. — Urwał na jeden oddech. — W Eregii są miejsca, prastare miejsca, w których tkwi uśpiona Moc. Można ją posiąść, choć pod pewnymi warunkami. Jednak nikt rozsądny nie szuka tych sanktuariów, gdyż nigdy nie wiadomo, jakiego rodzaju Moc się w nich znajduje. Można trafić na potęgę, która przez tysiące lat będzie utrzymywać cię przy życiu, częściej jednak są to złe siły pragnące zniszczenia i rozkładu. Przemieńcy to ludzie, którzy poświęcili się właśnie takiej Mocy: wypaczonej, strasznej. Zrobili to celowo i świadomie, dlatego ich nieśmiertelne dusze przepadły. Zostały cielesne powłoki żądne krwi i śmierci, potrafiące dokonać metamorfozy w zwierzęta, lecz posiadające ludzką inteligencję.

Dostałam gęsiej skórki. To musiały być one.

— Dlaczego chcieli mnie dopaść?

— W tej chwili Moc w Pierwszym Świecie nie jest już tak silna, jak kiedyś. Nie tylko w Eregii doszło do przewrotu... Nasze ziemie nie lubią gwałtownych zmian, a Moc każdej krainy jest ściśle złączona z osobami, które nad nią panują. Kiedy ktoś taki ginie nagłą śmiercią, zabiera jej cząstkę ze sobą, co oznacza, że nowy władca nie ma kontroli nad pełnią Mocy. Przemieńcy musieli wyczuć twoje Przebudzenie. Nie mogą fizycznie przejść do Drugiego Świata, więc zaatakowali cię, gdy byłaś najsłabsza, bez ochrony. Nikt z nas nie spodziewał się ataku we śnie. Może chcieli cię zabić, zanim wrócisz do swojego królestwa? A może chcieli spróbować pochłonąć twoją Moc? Teraz mogę tylko snuć przypuszczenia.

Gerard jednym haustem wypił resztę kawy, odłożył kubek i zacisnął ręce na podłokietnikach fotela. Robił to tak mocno, że jego kłykcie zbielały.

Serce mnie bolało, gdy widziałam go w takim stanie.

Tak, zabił kogoś. Tak, zrobił to w straszny sposób – po prostu spalił moich prześladowców. Jednak z drugiej strony to nie byli już ludzie, to nie były nierozumne zwierzęta, lecz potwory żądne mojej krwi. A mimo całej skromności tego świata swoją krew ceniłam bardziej niż życie istot pragnących więcej magii, spustoszenia i śmierci, szczególnie mojej.

Wstałam i w samej piżamie podeszłam do Gerarda. Uklękłam przed nim. Ujęłam jego dłonie i złożyłam na nich pocałunki delikatniejsze od dotyku skrzydeł motyla. Z jakiegoś powodu byłam przekonana, że to w jego rękach znajdowało się moje życie.

— Dziękuję — rzekłam, patrząc w jego smutne, zmęczone oczy. — Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj. — Nie wahałam się, gdy dodawałam: — Ja zrobiłabym dla ciebie to samo. I nie żałowałabym, nie poświęciłabym tym potworom jednej myśli, jeśli miałabym świadomość, że dzięki mojemu czynowi wciąż znajdujesz się obok.

Być może za bardzo się odsłaniałam, ale w tym momencie nie obchodziło mnie to. Nie po tym, jak zobaczyłam ciało Gerarda leżące na polanie. Nie po tym, jak opłakiwałam jego śmierć.

Serce zatrzepotało mi niczym ptak w klatce.

Gerard nie spuszczał ze mnie wzroku. W ułamku sekundy, szybciej, niż byłam w stanie to zarejestrować, podniósł mnie i posadził sobie na kolanach. Zanurzył twarz w moich włosach, wdychając ich zapach. Jego silne ramiona oplotły mnie i przycisnęły do jego silnego ciała. Może powinnam czuć się zawstydzona, ale tak nie było. Nie mogłam wyobrazić sobie niczego bardziej naturalnego niż nasza bliskość.

Może tak kiedyś było między nami?

Zamknęłam oczy. Musnęłam nosem jego żuchwę. Pod wpływem impulsu pocałowałam go w szyję. Palce Gerarda zacisnęły się na moim ciele. Ośmielona tym musnęłam ustami jego policzek.

Zabrakło mi tchu, kiedy poczułam, jak dłoń Gerarda sunie po moim udzie, biodrze, brzuchu, piersi, szyi. Kciukiem obrysował moje usta, po czym pocałował mnie zachłannie, jak gdyby chciał obwieścić, że należę tylko do niego.

Czy w istocie tak było?

Jego usta smakowały kawą, oddaniem i czystym pożądaniem. To był najcudowniejszy pocałunek w moim życiu. Oddałam mu się w pełni.

Chciałam, by Gerard był obok, kiedy obudzę się rano, aby we śnie oplatał mnie ramionami i przyciągał do siebie. Potrzebowałam bliskości tego mężczyzny, jego ciała tuż przy moim, jego ciepła, które mogło ogrzać moje serce. Pewności, że żyje, że wizja, którą dziś ujrzałam, jest tylko przerażającą fantasmagorią. Właśnie dlatego szepnęłam prosto w jego usta:

— Zostań dziś ze mną.

Wyczułam konsternację Gerarda, jego ciało zamarło. Poczułam się jak idiotka. Miałam nieodparte wrażenie, że zostałam odrzucona. Odwróciłam wzrok. Nagle zawstydziłam się tego, co robimy.

— Jestem wdzięczny za propozycję, ale nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem — powiedział niskim, zmienionym głosem.

Jego oczy błyszczały niebezpiecznie, pociągająco.

— Dlaczego? — zapytałam, starając się, by w moim pytaniu nie wybrzmiała desperacja.

— Wiem, że twoje wspomnienia nie powróciły, ale ja pamiętam wszystko — odpowiedział z żarem w głosie. Poczułam, jak jego palce wygrywają na moim ciele melodię i tańczą zwinnie niczym dłonie wirtuoza na fortepianie podczas wygrywania Chopina. Prawie jęknęłam pod wpływem tej przyjemności. Przygryzłam dolną wargę, by uwięzić dźwięk, który mógłby mnie wydać. — Nie ma dnia, żebym o tobie nie myślał.

— Ale...?

— Ale obiecałem sobie, że tym razem pozwolę ci świadomie podjąć decyzję — wyjaśnił.

Co miał na myśli?

— Rozumiem — skłamałam.

— Nie rozumiesz — odparł i cmoknął mnie w nos.

Zmusiłam się, by niezgrabnie wstać. Odprowadziłam Gerarda do drzwi. Pożegnaliśmy się krótko. Jego odejście sprawiło mi niemalże fizyczny ból. Długo wpatrywałam się w zamknięte drzwi, jakbym spodziewała się, że jednak zmieni zdanie i wróci. W końcu westchnęłam i boso przeszłam przez opuszczony, ciemny dom.

Nigdy w życiu nie czułam się tak samotna, jak w tej chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro