Para

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Zbliżaliśmy się do dworu należącego do jednego z właścicieli ziemskich przynależnego do Niskiej Szlachty. Uważnie obserwowałam okolicę. Wydawała się dobrze zarządzana, ale biedna. Nieliczni obecni na trakcie ludzie niemal nie patrzyli w naszą stronę. Daniel wyjaśnił mi, że to z powodu symbolu znajdującego się na naszych płaszczach, wedle którego byliśmy królewskimi wysłannikami. Chevalier go podrobił, ale nikt nie musiał o tym wiedzieć. Wcześniej nawet nie zwróciłam uwagi na ten znak. W moim świecie taki wzór mógł stanowić zwykłe logo firmy.

To jest mój świat.

Od dnia, w którym dowiedziałam się o swej przeszłości i istnieniu Pierwszego Świata, czekałam na moment, gdy zobaczę go na własne oczy. Pragnęła poznać to miejsce na nowo, nauczyć się panujących tu zasad i spotkać mieszkańców żyjących na ziemiach, którymi niegdyś miałam władać. Na razie rzeczywistość jawiła się mniej bajkowo niż w mej wyobraźni. Byli tu ludzie biedni i bogaci, ciężko pracujący i lekkoduchy, zwykli obywatele i grupy uprzywilejowane. Wszędzie żyło się podobnie.

Z kolei przyroda w tej części Eregii przypominała mi florę południa Polski wzbogaconą o egzotyczny element, jakim były rośliny, które nie występowały w Drugim Świecie. Pod jabłoniami kwitły dziwne, żółto-fioletowe kwiaty podobne do mocno przerośniętych bratków, rosły tu drzewa, których gałęzie poruszały się, chociaż nie było wiatru, a iglaki rosnące w szpalerze wydzielały intrygujący, świeży zapach.

Tym, co również mnie zastanawiało, było nagłe uczucie, jak gdybym pierwszy raz w życiu mogła zaczerpnąć naprawdę głęboki oddech. Taki, który napełnia płuca do granic możliwości. Taki, który przypomina uczucie, jakie ma się po wynurzeniu z wody, gdy zbyt długo przebywało się pod jej taflą. Wreszcie taki, który sprawiał, że krew w moich żyłach śpiewała.

W końcu dotarliśmy do głównego wejścia. Daniel zapukał do drzwi, nad którymi znajdowały się żłobienia przedstawiające skrzyżowane ze sobą kwiaty frezji pomalowane na kolor liliowy. Kilka chwil później odrzwia uchyliła kobieta w średnim wieku. Miała poprzetykane siwizną brązowe włosy i hardy wzrok. Obrzuciła nas uważnym spojrzeniem, po czym gestem zaprosiła do środka.

– Pokój temu domowi – rzekł Daniel ściągając kaptur.

– I wszystkim jego mieszkańcom – odparła kobieta. – Chodźcie.

Nieznajoma poprowadziła nas do niewielkiej sali. Na środku stał drewniany stół, a przy nim siedział pan tych ziem, Terenc Lenfel. Nie byłam w stanie określić jego wieku. Mężczyzna odziany był w bogato zdobione żółte szaty, które najlepsze czasy miały już za sobą. Na jego twarzy widać było ogrom zmartwień, a w jego jasnych oczach brakowało nadziei.

Zrobiło mi się go żal.

– Posłaniec Królowej zaszczycił nas swoim przybyciem – powiedział gospodarz lekko kpiącym tonem. – Witaj na ziemiach rodu Lenfel. Mam na imię Terenc.

Chevalier złożył mu lekki ukłon.

– Strażnik Daniel. A to moja siostra, Laira. Przybyliśmy na polecenie Królowej. Dziękuję, że jako pierwszy zgodziłeś się nas przyjąć.

Terenc w milczeniu taksował nas wzrokiem.

Drgnęłam, gdy w pomieszczeniu zjawiła się kolejna osoba. Musiała wejść bocznymi drzwiami. Nieznajoma zdawała się być eteryczna niczym obłok, a jej platynowe włosy, szaro-niebieskie oczy i jasna cera wzmacniały to wrażenie. Wydawała się być krucha i delikatna, a jednocześnie niezaprzeczalnie piękna, jakby ktoś ożywił porcelanową lalkę. Długie, ciemne rzęsy ocieniały jej wielkie oczy. Każdy jej ruch był pełen gracji, a gdy się poruszała, w ogóle nie było słychać jej kroków. Była niczym baletnica z pozytywki – piękna, niedostępna i idealna.

Blondyna nie spuszczała z nas wzroku, gdy to pojawiała się, to znikała za drewnianymi, zdobionymi kolumnami podtrzymującymi strop. Szczególnie interesował ją Daniel. Dostrzegłam to, chociaż jej twarz i wzrok nie zdradzały żadnych emocji.

Nie wydawało mi się, bym miała ją polubić.

Gdy dziewczyna dotarła do filaru znajdującego się najbliżej siedzącego przy stole mężczyzny, on odezwał się:

– Poznajcie moją córkę, Parę. To są nasi goście: Daniel i Laira.

Chevalier ponownie się skłonił, za to ja tylko nieznacznie schyliłam głowę, po czym przybrałam wyzywającą postawę, prostując się, podnosząc wysoko podbródek i zakładając ręce na piersi. Zupełnie, jakbym rzucała jej wyzwanie. To było głupie z mojej strony, ale nie umiałam inaczej, widząc, jak blondynka patrzy na mojego Strażnika.

– Nie mam innych dzieci. Para jest moją jedyną dziedziczką. Będzie obecna podczas naszej rozmowy i pomoże mi podjąć decyzję, czy moi ludzie w ogóle zaangażują się w waszą rebelię – wyjaśnił pan domu zmęczonym, ale twardym głosem. – Zacznijmy od najważniejszego: co będziemy mieli z tego, jeśli wam pomożemy?

– Przede wszystkim, panie – odezwał się Daniel rzeczowo – to jest nasza rebelia. Wspólna. Wybacz bezpośredniość, lecz nie uszło mojej uwadze, jak zubożałe są twoje ziemie. Wiem, że kiedyś było inaczej i podejrzewam, że chciałbyś przywrócić blask dziedzictwie przodków. To jest nasza oferta: w zamian za pomoc sprawimy, że ród Lenfel znów będzie się liczył. Nasza Moc sprawi, że plony będą obfitsze, wasze wyroby lepsze, a siedziba, w której się znajdujemy, zacznie na nowo tętnić życiem. Rządy Królowej z rodu legendarnej Emerencji przyniosą dobrobyt i pokój. Tak zapowiedziano.

– To piękne obietnice – odparł Terenc. – Ale wciąż to jedynie słowa, niejasne proroctwa. Dajcie nam coś, w co będziemy mogli uwierzyć. Jeśli Moc dalej będzie zanikać w naszej linii krwi, niedługo zupełnie stracimy na znaczeniu, a wkrótce potem, aby przetrwać, będziemy musieli sprzedać za bezcen wszystko, co posiadamy.

Nie byłam pewna, o co naprawdę prosi gospodarz, więc roztropnie milczałam, cały czas dyskretnie obserwując eteryczną Parę. Bladolica dziewczyna wciąż nie spuszczała z Daniela spojrzenia, w którym czaiło się coś drapieżnego.

– Nie potrafimy sprawić, żeby Moc objawiała się częściej, wiesz o tym, Lenfel – powiedział Chevalier, zaciskając nieznacznie dłonie. Pewnie gdybym nie nauczyła się zwracać uwagi na niuanse w jego zachowaniu, nie zorientowałabym się, że jest spięty. – A nasza pomoc może zostać udzielona dopiero po zwycięstwie.

Brew pana domu powędrowała do góry, a on sam ponownie otaksował gości spojrzeniem. Podniósł się z krzesła i oddychając ciężko, zbliżył się do nas, by okrążyć nieznajomą parę. Przez moment poczułam się jak zwierzę na targu, jednak intuicja podpowiedziała mi, że to nie moja wartość jest właśnie oceniania. Nie miałam pojęcia, czemu miało służyć to przedstawienie.

– Nikt nie może wpłynąć na częstotliwość objawiania się Mocy, to prawda – rzekł w końcu Terenc. – Ale są sposoby na to, żeby zwiększyć takie prawdopodobieństwo. To tak, jak z końmi. Silne konie mają zwykle równie silne potomstwo.

Terenc nie przestawał mówić, a ja powoli domyślałam się, do czego zmierza ten monolog. Daniel za plecami prostował i zginał palce, jakby się przed czymś powstrzymywał.

– Jesteś młody i silny, Strażniku, a moja córka nie powiła jeszcze dziecka – dokończył wywód gospodarz. – Oto odpowiednia cena za naszą pomoc. Spłodzicie potomka, który prawdopodobnie odziedziczy przynajmniej część twojej drogocennej Mocy.

Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia i oburzenia, po czym popatrzyłam na Strażnika. Linia szczęki Chevaliera napięła się. Daniel wziął kilka głębszych oddechów, nim odpowiedział, starannie unikając mojego wzroku.

– Twoja prośba jest rozsądna, zważywszy na wasze położenie – mówił powoli, ostrożnie dobierając słowa. – I jesteśmy nią zaszczyceni, lecz niestety bez konsultacji z Księżniczką nie możemy przystać na podobne warunki.

– Same okrągłe słowa, a za nimi jedno znaczenie. Czyżby twoja Moc była zbyt dobra, by dzielić się nią z moją córką? – warknął Terenc. – Bo jeśli tak uważasz, szybko zmienisz zdanie.

W tym samym momencie w komnacie poruszyło się powietrze, a po ułamku sekundy Para, z której – jak mi się wydawało – nie spuszczałam wzroku, stała już za mną, ze sztyletem przyciśniętym do mojej szyi. Nie zdążyłam nawet zaczerpnąć oddechu. Pomimo niechęci, jaką od pierwszej zapałała do dziedziczki Lenfela, musiałam przyznać, że jest wręcz niewiarygodnie szybka. Starałam się nie ruszać, by przystawione do ciała ostrze nie przecięło skóry.

Daniel ugiął kolana, stając w pozycji do walki. W jego prawej dłoni pojawił się miecz, w lewej – gotowy czar obronny.

– Nie waż się zrobić jej krzywdy – wycedził.

– Powstrzymaj mnie – rzuciła zaczepnie Para głębokim, kontraltowym głosem.

Nie widziałam jej, ale byłam niemal pewna, że blondynka się uśmiecha.

Próbowałam oszacować możliwości. Nadal słabo władałam Mocą, a moja przeciwniczka była doskonale wyszkolona. Jeśli Chevalier ją zaatakuje, prawdopodobnie zwycięży, ale z pewnością zniechęci Lenfelów, a szkoda, ponieważ przydałaby nam się tak szybka wojowniczka. Wybór był prosty. Musiałam jak najprędzej zażegnać konflikt.

Bardzo powoli podniosłam rękę, stworzyłam na skórze barierę – dokładnie tak, jak niedawno uczył mnie Daniel – po czym ostrożnie odsunęłam od siebie ostrze. Zdawałam sobie sprawę, że gdyby Para chciała mnie zabić, już by to zrobiła. Nie, jej celem nie było pozbycie się mnie, lecz gra o większą stawkę.

– Paro, wcale go nie potrzebujesz – powiedziałam stanowczo, lecz cicho. – Nie znasz Daniela ani poziomu jego Mocy, więc decydowanie się na dziecko z nim może nie przynieść ci pożądanych korzyści. Za to w imieniu Księżniczki mogę zaoferować ci coś innego. – Zrobiłam pauzę, by podkreślić powagę chwili. – Dołącz do nas jako Strażniczka.

Kątem oka zaobserwowałam, że Daniel drgnął, gdy to powiedziałam.

– Jeśli po czasie spędzonym na służbie wciąż będziesz chciała zajść w ciążę z nim albo innym obdarzonym, wyłączając wybranka Księżniczki – dodałam pod wpływem impulsu – a twój kandydat nie będzie się temu sprzeciwiał, nikt nie stanie wam na drodze. Zostaniesz też odpowiednio wynagrodzona za pomoc władczyni. – Czyli mnie, pomyślałam, bo muszę zacząć wreszcie tak o sobie myśleć i nie składać obietnic, których nie będę w stanie dotrzymać. – A w przypadku, gdybyś poległa, twoja rodzina otrzyma odpowiednie zadośćuczynienie.

Czułam, że moje słowa trafiły na podatny grunt. Spostrzegłam, jak Para i Terenc wymieniają spojrzenia, jak gdyby w ten sposób ustalali, czy zgodzić się na moją propozycję.

Przeniosłam więc wzrok na Daniela. Mój Strażnik nie wyglądał na zadowolonego z takiego obrotu spraw. Nie wiedziałam, co mogło mu się nie spodobać, ale uznałam, że drastyczne sytuacje wymagają drastycznych kroków. A zagrożenie życia z pewnością kwalifikowało się do takowych. Podejrzewałam, że obawy Chevaliera dotyczące uczynienia Pary Strażniczką mogły być związane z nadal niejasną dla mnie hierarchią społeczną Pierwszego Świata. Tylko to przychodziło mi do głowy. Jednak postanowiłam na razie nie przejmować się rzeczami, na które nie miałam już wpływu.

– Zgoda – odparła wreszcie Lenfel. – Zostanę Strażniczką i przystanę na takie warunki. Ale... – podniosła palec do góry, jakby dawała znać, że ten punkt umowy nie podlega negocjacjom – dodam jeden od siebie. Chcę zobaczyć Drugi Świat.


Moi Drodzy, na scenę wkracza Para! Jak Wam się wydaje... czy dziewczyna namiesza w drużynie bohaterów? :) Jak wrażenia?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro