Poszukiwania

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Znowu byliśmy w Eregii. Ponownie czułam, jak każdy pęcherzyk płucny wypełnia się ożywczym, wzmocnionym magią powietrzem.

– Pamiętaj – instruował mnie Daniel. – Nie zwracamy na siebie uwagi, nie wychylamy się. Choćby nie wiem co. Wiem, że jesteś przyzwyczajona do innego typu społeczeństwa, ale teraz przede wszystkim musimy zapewnić ci bezpieczeństwo. Uległem i przybyłem tu z tobą tylko dlatego, że ten szlachcic postawił taki warunek. Wiedz, że nadal mi się to nie podoba. Powinniśmy byli zjawić się tu z Klarą przebraną za ciebie.

Parsknęłam śmiechem.

– Nie śmiej się. – Daniel zgromił mnie spojrzeniem. – Dbanie o twoje bezpieczeństwo to mój priorytet. Nie ułatwiasz sprawy, godząc się na niepotrzebne ryzyko.

– Nic nam nie będzie – odparłam. – Przyjdziemy, porozmawiamy i szybciutko wrócimy do Drugiego Świata. Jak daleko do miejsca spotkania?

– To kilka przecznic stąd, ale musimy przejść przez główny plac. Miasto jest tak rozplanowane, że to jedyna droga. To też mi się nie podoba, bo zabiera nam wiele możliwości ucieczki. No i jesteśmy w miejscu popierającym Celtibera.

Daniel wciąż był nieufny. Łypał spode łba na każdego, kto odważył się na dłużej zatrzymać na mnie wzrok. To było irytujące, ale jednocześnie... urocze.

– Nie patrz tak – upomniałam Strażnika. – Nie wyróżniam się w tłumie i nikt nie poświęci mi więcej uwagi niż normalnie, jeśli nie będziesz wyglądać jak zazdrosny mąż albo osobisty ochroniarz.

Daniel posłał mi dwuznaczne spojrzenie i objął mnie. Szliśmy tuż obok siebie, jedno ciało przy drugim. Mogłam poczuć cedrowy, upajający zapach mężczyzny. Czułam jego palce na swoim odsłoniętym ramieniu. W pewnym momencie Strażnik musnął ustami mą skroń, znacznie przyspieszając akcję mojego serca.

– Będę najszczęśliwszy, jak będziemy mieć to już za sobą i rozsiądę się wygodnie w swoim ulubionym fotelu z kieliszkiem przedniego wina – mruknął Chevalier. – Maintenant, fais attention. Wchodzimy na rynek.

Poprawiłam kolorowy szal zasłaniający moje włosy i chroniący przed słońcem. Chociaż między budynkami rozwieszono płachty barwnych materiałów, by zapewnić ludziom chwilową ulgę od palącego słońca w zenicie, to wiele kobiet dodatkowo osłaniało się podobnymi szalami do mojego.

Wreszcie weszliśmy na główny plac otoczony wysokimi kamienicami z jasnego kamienia. Po wielu z nich wspinały się wspaniałe zielone pnącza o kremowych i czerwonych kwiatach, zaś na środku rynku stało wiele kramów, na których można było zakupić najróżniejsze towary. Na stołach pyszniły się pachnące przyprawy, kolorowe rośliny, barwne materiały i grube księgi, a także egzotyczne zwierzęta w klatkach, biżuteria oraz butelki o różnych kształtach i rozmiarach wypełnione trunkami. Oniemiałam z zachwytu. To naprawdę wyglądało jak inny świat. Spoglądałam na magiczne przedmioty, na lewitujących ludzi, na wszystko to, czego mogłabym się spodziewać o targu, na którym dało się kupić wszystko od soli po miecz, w którym zaklęta była klątwa. Mój wzrok przyciągnęło stoisko z czymś, co wyglądało jak kule do kąpieli. Bardzo chciałam tam podejść, ale mój towarzysz nie wyglądał na chętnego do zakupów.

Pragnęłam chłonąć wzrokiem bogactwo przedmiotów, ale nie unosiłam wyżej głowy, by swą lekkomyślnością nie martwić Daniela. Skoro wedle słów Lenfel byłam poszukiwana, musiałam mieć się na baczności i stosować się do uwag Strażnika.

Tamran był oszałamiającym miastem. Jego architektura, w której dominowały łuki, zdobienia i połączenie bieli z zielenią, stanowiła doskonałe tło dla handlowego centrum Eregii. Wąskie alejki przypominały mi te, którymi przechadzałam się na Sycylii, a wrażenie to potęgowały pokrzykiwania kupców zachwalających swe towary. Intuicyjnie czekałam, aż dobiegnie mnie aromat mocnej, czarnej kawy i sosu pomidorowego, ale zamiast tego zewsząd otaczał nas intensywny zapach kwiatów i drażniących nos ziół. Kichnęłam od nadmiaru aromatów.

Nagle Daniel chwycił mnie za łokieć i przysunął do siebie. Przed nami, tuż przy wąskim gardle uliczki stanowiącej jedno z dwóch wyjść z rynku, było jakieś zamieszanie. Ludzie tłoczyli się, oczekując na swoją kolej.

– Co się dzieje? – spytałam, stając na palcach, by coś dostrzec.

Daniel natychmiast pociągnął mnie w dół i gestem nakazał opuścić głowę.

– Nie jestem pewien – odparł. – Chyba kogoś szukają.

Było upalnie, a mimo to poczułam na plecach zimny dreszcz.

– Nas?

– Raczej ciebie, jeśli mam uściślić – powiedział Chevalier, otaczając mnie ramieniem.

Jego twarz przybrała lekko znudzony wyraz. Ciało było zrelaksowane, a wzrok obojętnie toczył się po zebranych. Jednak wiedziałam, że to tylko pozory. Daniel szukał możliwości ucieczki, bacznie obserwował otoczenie i wypatrywał zagrożenia. Analizował.

– Musimy wrócić pomiędzy kramy, później przejść do jednej z gospód wokół rynku i stamtąd spróbujemy uciec jakimś oknem do jednej z otaczających kamienic uliczki – mówił cicho, ciągnąc mnie za sobą.

Zatrzymałam się.

– Jeśli to zrobimy, spóźnimy się na spotkanie z tym szlachcicem. Być może uzna, że nie warto nam pomagać i odejdzie, a my stracimy sojusznika – szeptałam gorączkowo. – Poza tym, nie mamy pewności, że uda nam się w ten sposób uciec z gospody. Jakie jest prawdopodobieństwo, że ktoś mnie rozpozna?

– To zależy, czy Celtiber dał im rysunki z twoją podobizną, czy nie. Jeśli dał, jest spora szansa, że odkryją, że to ty, przecież wyglądasz niemal identycznie jak kiedyś. Jeśli nie, mielibyśmy cień szansy, pod warunkiem, że dobrze zakamuflowałabyś swoją Moc. Wciąż jest niestabilna, bo dopiero niedawno zaczęłaś z niej korzystać, to może ich zmylić. W końcu nikt nie spodziewa się, że Księżniczka nie umie używać własnej magii – podsumował Daniel, a mnie, wbrew zdrowemu rozsądkowi, zabolały jego słowa. – Zrobimy tak. Spędzimy jakiś czas wśród kupców. Jeśli liczba strażników się zmniejszy, spróbujemy przejść głównym wyjściem, licząc na cud. Jeżeli wciąż będzie ich aż tylu, realizujemy mój plan. Tu es d'accord?

– Mhm.

– Chodź, kupimy coś do jedzenia – zaproponował mężczyzna.

Ponownie weszliśmy pomiędzy kramy. Nad nami wisiały jasne tkaniny chroniące kupujących przed słońcem. Prostopadłe alejki osłaniały jasnozielone draperie. Daniel skręcił w jedną z nich i skierował się do stoiska, na którym sprzedawano pieczone mięso, pierożki z ciasta drożdżowego i marynowane owoce. Wybrałam dwa pierożki, jeden słodki, drugi wytrawny. Byłam zaskoczona smakiem. Pierwszy skrywał nadzienie ze słodkich, czerwonych owoców. Sok ściekał mi po brodzie, musiałam uważać, by się nie pobrudzić. Druga przekąska była wypełniona farszem warzywnym, ciepłym i aromatycznym. Popiłam posiłek krystalicznie czystą i lodowato zimną wodą z jednego z licznych poideł rozsianych po całym placu.

Dotarło do mnie, że przez ten czas mój towarzysz przypatrywał mi się z uśmiechem. W jego wzroku kryło się coś, co kazało mi się powoli wyprostować i spojrzeć prosto w piękne, zielone oczy usiane ciemniejszymi plankami. Daniel sięgnął po moje dłonie i z każdego palca scałował krople czystej wody. Dreszcz, który wspinał się wzdłuż mego kręgosłupa, tym razem nie miał nic wspólnego ze strachem. Mój puls gwałtownie przyspieszył.

– Miałem przeczucie, że ci się tu spodoba.

To zabrzmiało zupełnie tak, jakby miał na myśli „chciałem cię tu zabrać".

Puścił mnie, obrócił się w stronę kramów i poszedł, nie sprawdzając nawet, czy idę jego śladem. Patrzyłam za nim przez chwilę, po czym ruszyłam w jego kierunku, pospiesznie poprawiając szal zsuwający się z włosów.

Po jakimś czasie liczba strażników rzeczywiście się zmniejszyła. Z rozmów przechodniów odgadliśmy, że nie dysponują oni żadnym opisem domniemanej Księżniczki, a poszukiwanie polega wyłącznie na zbadaniu Mocy kobiet opuszczających plac handlowy. Daniel przyznał, że w takim razie możemy spróbować wydostać się stamtąd w tradycyjny sposób, bez uciekania się do ryzykownej ucieczki. Ustawiliśmy się więc w kolejce do bramy i czekaliśmy.

Zaczęłam się denerwować. Przestałam nerwowo przestępować z nogi na nogę, gdy Daniel posłał mi spojrzenie nakazujące spokój. Z trudem powstrzymywałam się od przebierania nogami z nerwów. Moja magia szalała wewnątrz mnie, a ja musiałam zrobić wszystko, by ją okiełznać i schować głęboko w sobie.

Liczba osób przed nami powoli się zmniejszała. Mężczyźni przechodzili lewą stroną bramy, zaś kobiety poddawano testowi po prawej stronie przejścia. Moją uwagę zwróciła mała dziewczynka, na oko siedmioletnia. Jej Moc sprawiała, że od małej bił piękny blask, rozświetlając jej jasne oczy i kruczoczarne włosy sięgające pasa. Dziecko odwróciło się, widocznie czując na sobie moje spojrzenie, i uśmiechnęło się. Odwzajemniłam uśmiech.

Mijały długie minuty. Badania dokonywała jedna osoba, kobieta o kasztanowych włosach upiętych w gruby warkocz okalający głowę. Fryzurę zrobił pojedynczy kwiat orchidei. Nieznajoma była ubrana w jasne spodnie i szmaragdowozieloną tunikę zdobioną złotą nicią. Z jej uszu zwisały złote kolczyki sięgające obojczyków, a złociste oczy w kształcie migdałów patrzyły na wszystkich z nieukrywaną pogardą.

– Wiesz, kto to? – szepnęłam zaciekawiona. – Jest przepiękna.

– To musi być Bellinda, główna faworytka na przyszłą żonę Celtibera – odpowiedział Daniel, dyskretnie przypatrując się rudowłosej kobiecie. – Para mi o niej mówiła. Podobno jest bardzo ambitna i nie mniej niebezpieczna.

– I wygląda na bardzo bogatą.

– To prawda – potwierdził Chevalier – pochodzi z jednego z najstarszych rodów Eregii. Tutaj musimy się rozdzielić – powiedział, ściskając mnie za rękę. – Błagam, nie rób niczego głupiego. Staraj się tylko ukryć Moc i przejść dalej.

Kiwnęłam głową. Rzuciłam okiem na Bellindę. Eregianka dotykała wierzchu dłoni każdej badanej osoby, a później pozwalała przejść dalej. Domyśliłam się, że szlachcianka w międzyczasie wysyła jakiś rodzaj sondy mający za zadanie określenie Mocy zebranych w kolejce kobiet.

Poczułam ściskanie w dołku, a dłonie zaczęły mi się pocić ze zdenerwowania. Odetchnęłam głęboko, upewniłam się, że dobrze ukryłam swą magię i przybrałam neutralny wyraz twarzy.

Osiem osób przede mną.

Pięć.

Trzy. To była mała dziewczynka, która chwilę wcześniej się do mnie uśmiechała. Jej matka przeszła już badanie i stała za strażnikiem pilnującym porządku.

– Boję się – powiedziała dziewczynka do Bellindy. – Czy to boli?

– Mogę sprawić, że zaboli – złowrogo odezwała się piękność.

Dziecko wyrwało rękę z jej uścisku.

– To ja nie chcę!

– Cassia! – syknęła jej przerażona matka. Potem dodała błagalnym tonem: – Proszę jej wybaczyć, o pani, jest dopiero co po Przebudzeniu. Nie kontroluje się jeszcze.

– Nic mnie to nie obchodzi, trzeba ją było lepiej wychować. – Ton Bellindy był oschły i zimny. – Dawaj rękę, dziecko, albo pożałujesz.

– Nie! – zawołała Cassia i odwróciła się, by uciec.

W tej samej chwili uniosła się nad ziemią, a jej drobne kończyny rozprostowały się i wygięły do tyłu. Dziewczynka zawyła z bólu.

– Proszę! To małe dziecko!

Matka Cassi próbowała dostać się bliżej córki, ale strażnicy nie chcieli jej przepuścić.

Bellinda nie zwracała na nią uwagi. Podeszła do unieruchomionego, łkającego cicho dziecka i dotknęła małej rączki.

– Woda – rzekła. – Interesujące... Zabierzcie ją do pałacu.

Matka dziewczynki zaczęła błagać, by oddano jej córkę. Jeden ze strażników uderzył ją na odlew, aż kobieta zatoczyła się i uderzyła o ścianę.

Nie mogłam bezczynnie na to patrzeć.

W duchu przeprosiłam Daniela. Później będę obawiać się, że mój Strażnik zabije mnie za moją niesubordynację. O ile będzie jakieś później.

Postawiłam silną tarczę pomiędzy Bellindą a dziewczynką, ograniczając dostęp Mocy rudowłosej kobiety. Następnie wykorzystałam wodę z poideł, tworząc z niej bicze wodne i uderzając strażników, którzy odstąpili od dziecka. Po ich reakcjach szybko zorientowałam się, że niewielu z nich posiada Moc.

W tej samej chwili ciało Cassi spadło na ziemię. A raczej spadłoby, gdybym nie rzuciła się, by złapać dziecko. Czarnowłosa dziewczynka była bardzo lekka. Z bliska było widać, że nie zawsze dojadała. W środku mnie coś zawrzało. Otoczyłam się wodną barierą, z Cassią na rękach pobiegłam do jej matki i oddałam dziewczynkę.

– Uciekaj – wyszeptałam. – Zatrzymam ich, na jak długo dam radę.

Powiedziawszy to, odwróciłam się w stronę Bellindy. Kobietę osłaniała tarcza. Z całej jej postaci biła pewność siebie i zadowolenie. Oczy składały obietnicę krwawej zemsty.

– Przybłędo – zaczęła mówić Eregianka – myślisz, że uda ci się uciec po takim wybryku? Jesteś otoczona. Jeśli poddasz się bez walki, nie ucierpisz przed postawieniem cię przed sądem.

– Akurat – prychnęłam. – Tak samo, jak nie ucierpiało tamto dziecko? Powiedz, bawi cię cudza krzywda? Fajnie jest się znęcać nad kimś, kto nie może ci oddać?

Bellinda wybuchła śmiechem.

– Już rozumiem – powiedziała po chwili, pstrykając palcami. – Jesteś obrończynią uciśnionych. Chyba pomyliłaś światy.

– Nie możesz się bardziej mylić – odparłam szczerze, uśmiechając się przebiegle.

A następnie zrobiłam to samo, co w dniu, w którym Daniel nauczył mnie stawiać barierę. Zagarnęłam całą wodę, by przekształcić ją w kolce, które ułamek sekundy później wystrzeliły we wszystkie strony. Różnica polegała na tym, że teraz zrobiłam to w pełni świadomie.

Nim obróciłam się, aby uciec, dostrzegłam, że jeden z kolców przebił tarczę Bellindy i zadrasnął jej dotychczas nieskazitelny policzek. Rudowłosa pisnęła cicho, a ja zaśmiałam się, ponieważ już dawno nie odczuwałam takiej satysfakcji. Odtrąciłam jęczącego strażnika i wykorzystałam przerwę w żywym murze, by wziąć nogi za pas.

Minęłam kobietę, która wpatrywała się we mnie z nienaturalnym spokojem malującym się na jej twarzy. Spokojem, który nijak nie licował z emocjami widocznymi w jej oczach. Pierwszy raz widziałam kogoś o dwóch kolorach tęczówek. Jedna była jasnoniebieska, druga ciemna niczym oczy Gerarda. Nieznajoma była odziana w jasną tunikę i szerokie spodnie. Przy pasie miała przywiązaną ciemnozieloną torebkę w stylu tych, które nosiły tutejsze kobiety. Jej włosy zakrywał wielobarwny szal bardzo podobny do mojego, ale założyłabym się, że obca była blondynką.

Nie mam pojęcia, dlaczego zwróciłam na nią uwagę, ale nawet teraz, kiedy pospiesznie podbiegałam do Strażnika, przed oczyma miałam twarz nieznajomej.

– Wystarczyło, że zostawiłem cię na chwilę! – syknął Daniel, biorąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą.

– Nie widziałeś, co robiła temu biednemu dziecku?!

Chevalier sapnął ze złością i użył Mocy. Czułam, jakbym biegła po ścieżce utworzonej z powietrza. Poruszaliśmy się znacznie szybciej, niż przypuszczałam, że to możliwe. Domyśliłam się, że to jeden z talentów Daniela.

Nagle rzucił się na nas jakiś mężczyzna. W jego oczach widoczna była desperacja. Krzyknęłam, gdy trzymany przez niego brudny nóż ześlizgnął się po mojej barierze.

Chevalier uderzył go Mocą.

Jak w zwolnionym tempie patrzyłam, jak głowa obdartego mężczyzny odskakuje i roztrzaskuje się na bruku. Słyszałam, jak jego czaszka pęka, widziałam krew na ziemi, wyczuwałam, że jakaś nieuchwytna gołym okiem cząstka nieznajomego unosi się i znika.

– Zabiłeś go! – krzyknęłam z przerażeniem w oczach.

– On chciał zabić ciebie – warknął Strażnik. – Kara za podniesienie ręki na Księżniczkę jest tylko jedna. Śmierć.

Puściłam jego rękę. Nie potrafiłam zaakceptować tego, co powiedział i jego beznamiętnej reakcji na odebranie życia. Nie umiałam pogodzić obrazu spokojnego, szarmanckiego Daniela z bezwzględnym zabójcą. To nie było to samo, co w nocy, podczas której Gerard zabił przemieńców. Oni byli wypaczeniem, pozbawioną duszy aberracją, którą należało zniszczyć. Ale ten, który dziś się na nas rzucił, był tylko człowiekiem.

W tej samej chwili zaczęłam spadać. Mężczyzna błyskawicznie chwycił mnie za nadgarstek.

– Nie rób tego! Kontakt fizyczny jest niezbędny, inaczej nie będziesz mogła biec po stworzonej przeze mnie ścieżce!

Moja reakcja nas spowolniła, przez co zaatakowali nas kolejni ludzie. Przybywało również straży wypełniającej powoli wąskie uliczki. Byliśmy otoczeni zarówno przez obdarzonych, jak i też przez pozbawionych Mocy obywateli i strażników. Wszyscy chcieli nas pochwycić. Próbowali odciąć nam drogę.

– Dokąd uciekniemy? – spytałam.

– Najpierw do umówionego miejsca spotkania – odparł Francuz. – Może ten człowiek wciąż tam jest. Mógłby nam pomóc. Teraz i tak nie mamy już nic do stracenia.

Przebiegliśmy kilka uliczek. Sprintem wpadliśmy do zaułka, w którym mieliśmy poznać nowego sojusznika. Malutka gospoda na końcu była zapraszająco otwarta. Chevalier zatrzymał się parę metrów przed wejściem.

– Coś tu jest nie tak – mruknął.

Nagle zalała nas fala Mocy. Krzyknęłam, ale zaraz poczuła wokół siebie tarczę stworzoną przez Strażnika.

– To pułapka! – zawołał, przekrzykując huk ciosów.

Posłałam uderzenie w losowym kierunku. Poczułam ledwie wyczuwalną zmianę, domyśliłam się więc, że trafiłam. Daniel dzielnie walczył, wykonując skomplikowane ruchy dłoni. Po chwili w jego rękach pojawiły się miecz i sztylet. Oddał mi krótsze ostrze.

– Masz! Na wszelki wypadek!

Skinęłam głową, przyjmując sztylet.

Mimo wszystko czułam się bezużyteczna. Patrzyłam na Daniela, robiącego co w jego mocy, by nas ochronić. Ja sama znałam tylko kilka podstawowych ciosów, które wymierzałam teraz we wszystkie strony, mając nadzieję, że to przynajmniej na chwilę zmyli lub osłabi przeciwników.

Broniliśmy się, jak mogliśmy najlepiej, ale nawet we dwoje nie mieliśmy szans z minimum kilkudziesięcioma obdarzonymi magią strażnikami. A coś mi podpowiadało, że to nie wszyscy, że siły wroga są jeszcze liczniejsze. Słabliśmy. Nie wiedziałam nawet, ile czasu minęło, odkąd rozpoczęła się walka. Rejestrowałam nowe twarze, które dołączały do naszych przeciwników. Niektórzy wyraźnie czekali na sygnał do ataku. W rękach trzymali krótkie miecze, więc pewnie nie wszyscy potrafili używać magii.

Syknęłam, gdy jeden z pocisków Mocy musnął mi kostkę. Widocznie Daniela opuszczały siły. Wzmocniłam barierę swoją Mocą, ale pomimo treningów tych kilka miesięcy ćwiczeń nie mogło się równać z latami nauki nad kontrolowaniem daru. Pociski stworzone z Mocy, z ziemi, z wody i wielu innych materii dziurawiły naszą tarczę jak sito.

W końcu nawet wzmocniona bariera opadła.

Strażnicy tylko na to czekali.

– Chcę mieć ją żywą! – rozległ się okrzyk.

Stojący najbliżej mężczyźni rzucili się na mnie. Warknęłam i zaczęłam się miotać, usiłując ranić któregoś sztyletem. Udało mi się trafić jednego przeciwnika, ale poleciałam za ciosem i upadłam.

Nagle wszystko się skończyło.

I ponownie znaleźliśmy się w Eregii! Kto z Was czytał Księżniczkę..., ten był już na słynnym targu w Tamrynie! ;) Miło było tu wrócić? 

Jak sądzicie, co się teraz stanie z Laurą? Wyjdzie cało z opresji?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro