Proroctwo

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Ustawię status związku: „z szampanem" — uznałam.

Uniosłam kieliszek, by popatrzyć na zawartość mieniącą się w przygaszonym świetle lamp. Bąbelki uciekały w górę równie szybko, jak mój optymizm, gdy myślałam o zbliżającym się Nowym Roku.

Klara zachichotała.

— Czyżby twoi amanci dali ci się we znaki? Nie tak dawno piałaś z zachwytu nad jednym i drugim, a teraz chcesz pozostać w związku z kieliszkiem?

— Z szampanem! — poprawiłam ją. — To Moët & Chandon.

— Skąd wytrzasnęłaś aż trzy butelki?

— To zdobycze wojenne. Jedną butelkę dostałam od babci na urodziny, drugą dali nam na dziś moi rodzice, a ostatnia przyszła rano...

— Nie opowiadałaś, co tak właściwie ci zrobili — zainteresowała się Klara, popijając drinka.

Zdradziecki rumieniec zaczął rozkwitać na mojej skórze niczym znamię skazujące mnie na wieczne potępienie. Siliłam się, by zachować resztki godności, jakie mi pozostały.

— Włączam serial, koniec gadania.

Ostentacyjnie wbiłam wzrok w ekran telewizora, choć w głowie miałam obrazy, które pojawiły się w niej po kolacji wigilijnej. Otrząsnęłam się, zmuszając umysł do posłuszeństwa. Może gdybym była nieco bardziej skoncentrowana na fabule serialu, nie dostrzegłabym kątem oka, jak przyjaciółka rzuca mi zatroskane spojrzenie. Odniosłam wrażenie, jak gdyby wiedziała o czymś, o czym powinna mi powiedzieć, ale z jakiegoś powodu bała się to zrobić. Nie pytałam. Poczekam, aż będzie gotowa.

Nieoczekiwanie usłyszałyśmy dzwonek do drzwi.

— A to kto? — zdziwiłam się.

— Podejrzewam, że nie dostawca pizzy — mruknęła Klara. — Może sąsiedzi potrzebują cukru? Albo lodu do margarity? Idziemy otworzyć?

Skinęłam głową. Wstałam na miękkich nogach i ruszyłam przodem. Po trzykrotnym spotkaniu z umarłym aniołem wpadałam w lekką paranoję, choć czepiałam się nadziei, że Daniel zadbał o to, by straszliwa kreatura więcej mnie nie niepokoiła. Poza tym, jakie jest prawdopodobieństwo, że demon zadzwoni do mych drzwi? Takie samo, jak to, że w ogóle go zobaczysz – posłusznie podsunęła moja świadomość. Westchnęłam. Chyba zbyt wiele wypiłam. Czas odstawić szampana.

Otworzyłam drzwi.

— Szczęśliwego Nowego Roku!

Na progu stały dwie przyczyny moich nieprzespanych nocy.

Chyba jednak szampan się przyda.

— Co wy tu robicie?

— Kto to, kto to? — dopytywała Klara, stając na palcach i wyglądając zza mojego ramienia. Zrobiła wielkie oczy. — Ooooo! Witamy panów! Zapraszamy w nasze skromne progi! To znaczy Laura zaprasza, a ja tylko transmituję jej myśli. — Dała mi kuksańca w bok.

Zapobiegawczo wyszłam z przedsionka aż do hallu. Nazbyt dobrze pamiętałam, jak skończyła się niedawna ciasnota w tym miejscu.

— Właściwie... — zaczął Gerard. — Mieliśmy nadzieję wyciągnąć was na zewnątrz, z pewnością świetnie widać stąd fajerwerki, a północ już za kwadrans.

Moja przyjaciółka zapiszczała.

— Uwielbiam sztuczne ognie! Jestem Klara! — krzyczała, zakładając buty i kurtkę. — Wiem, kim ty jesteś!

Wyszło, że o nim rozmawiałyśmy. Rzuciłam jej karcące spojrzenie.

Nim sama zaczęłam się ubierać, poszłam do kuchni po kolejnego szampana. Wreszcie zrozumiałam, dlaczego Gerard go przysłał. Wyciągnęłam butelkę z lodówki, zmrożone szkło przyjemnie drażniło moją skórę, zanim odłożyłam ją na blat. Sięgałam właśnie do wysoko zawieszonej szafki po kieliszki, kiedy usłyszałam:

— Pozwól.

Omal nie zrzuciłam łokciem butelki, gdy gwałtownie okręciłam się na pięcie. Tuż za mną stał Gerard. Sięgał właśnie na półkę, na której stało odpowiednie szkło. Oparłam się biodrami o blat kuchenny. Tylko w ten sposób mogłam zwiększyć dystans pomiędzy nami. Chociaż i tak nic nie zmieniało faktu, że tkwiłam zamknięta w ramie rąk mężczyzny. Przełknęłam ślinę. Było mi na zmianę to zimno, to gorąco.

Tymczasem on, jakby nieświadomy targających mną sprzecznych uczuć, powoli wyciągnął cztery wysokie kieliszki do szampana. Opuścił ręce ze szkłem, ale nie odsunął się.

— Przepraszam — powiedział głosem, który wywoływał u mnie gęsią skórkę.

— Powinieneś — odparłam ostro. Reakcja obronna to jest to. — Nie mogę się ruszyć.

— Przepraszam za to, że nie powiedziałem ci prawdy — doprecyzował Petri, patrząc mi w oczy. Odstawił kieliszki na blat, ale w dalszym ciągu nie odsunął się ode mnie. — Bałem się, że weźmiesz mnie za szaleńca. — Odwróciłam wzrok, gdy on urwał na moment, nie odrywając ode mnie spojrzenia. — Obiecuję, że już nigdy cię nie okłamię. — Po tych słowach po mojej skórze przetoczył się nietypowy dreszcz. — Chciałbym, być mi zaufała i... — Nie dokończył, tylko przeczesał włosy palcami.

— Na moje zaufanie trzeba sobie zasłużyć — odparłam cierpko, starając się pokazać, że opieram się jego czarowi, co wcale nie było łatwe. — Sięgnęłam po szampana. — Weź kieliszki.

Nie chciałam ciągnąć tematu na chwilę przed północą, dlatego na razie odpuściłam. Szumiało mi w głowie, a bliskość Gerarda sprawiała, że czułam, jak tracę nad sobą kontrolę. Musiałam wydostać się z pułapki jego ramion, zanim zrobię coś głupiego.

Chwilę później zimowe powietrze owionęło mnie chłodem, którego igiełki wbijały się w skórę, wdzierały do płuc, szczypały policzki i rozjaśniały myśli. Odetchnęłam głęboko. Zaczęłam brodzić w śniegu, kierując się w stronę Klary i Daniela. Moja przyjaciółka, chodzące wcielenie optymizmu, właśnie przekomarzała się z Francuzem. Co ciekawe, Danielowi zdawało się to w ogóle nie przeszkadzać. Nawet odniosłam wrażenie, się ta dwójka się polubiła.

Odstawiłam zimną butelkę na skraj fontanny i roztarłam ręce, by je rozgrzać.

— Daj — powiedział Gerard, ujmując moje dłonie.

Staliśmy teraz twarzą w twarz. Czułam ciepło jego rąk, jego skórę, jego oddech omiatający moje włosy. Rozchyliłam wargi, by powiedzieć cokolwiek, co zmieni nastrój tej chwili i rozładuje iskrzące między nami napięcie, ale nic nie przychodziło mi do głowy.

— Nie powiedziałem ci czegoś — szepnął mężczyzna, jakby nie chciał, by jego słowa usłyszał ktokolwiek poza mną.

Nie potrafiłam nic z niego wyczytać, poza tym, że jego zachowanie było niepokojące. Moje serce znowu zaczęło bić szybciej, lecz tym razem nie z powodu Gerarda, a jego tajemniczych słów i lęku przed tym, co może mi powiedzieć.

— W Eregii panuje zwyczaj, iż w dniu osiemnastych urodzin Królowa wybiera przyszłego małżonka dla dziedziczki tronu — zaczął ostrożnie. — Wybrany mężczyzna powinien cechować się wielką Mocą, czyli silną magią, a także cechami i umiejętnościami potrzebnymi do władania królestwem. Nierzadko zdarza się też, że wybór narzeczonego Księżniczki jest czysto polityczny. — Znowu urwał na moment. — Kiedy nadeszły twoje osiemnaste urodziny i Królowa Emerencja miała zdradzić, kogo wybrała na twojego przyszłego męża...

— To byłeś ty, prawda? — szepnęłam niewiele ciszej od szmeru zimowego wiatru.

Wydaje mi się, że od początku to przeczuwałam.

Gerard skinął głową, przypatrując mi się, jakby badał moją reakcję.

Powiedział, że wybór jest polityczny lub ze względu na przymioty kandydata. To mnie zaintrygowało.

— Dlaczego? — spytałam.

Popatrzył na mnie pytająco.

— Dlaczego to byłeś ty? Z jakiego powodu Emerencja wybrała właśnie ciebie? Czy nasz związek — głos mi zadrżał, gdy to mówiłam — był czysto polityczny?

Nie wiem, z jakiego powodu, ale bardzo zależało mi na tym, aby zaprzeczył.

Jego uśmiech, nieco drapieżny, odrobinę mroczny i bardzo, bardzo seksowny, odpowiedział mi na moje pytanie szybciej niż słowa, które opuściły usta Gerarda.

— Można powiedzieć, że jestem piekielnie silnym draniem.

Nie wątpiłam w to, że jest silny, ponieważ w nielicznych chwilach, w których się nie pilnował, wokół jego ciała pojawiała się świetlista łuna, lecz nie potrafiłam go sobie wyobrazić jako drania. Co prowadziło do kolejnego pytania.

— Co Królowa chciała osiągnąć, wybierając ciebie.... jakkolwiek się wtedy nazywałeś?

— Gerard Haller z Piermontu z regionu Deval — przedstawił się z dumą, jakby to miało mi coś wyjaśnić. — To ja poprosiłem Królową o twoją rękę — wyznał, zaskakując mnie. Popatrzyłam na niego z niedowierzaniem. — Ale to, dlaczego się zgodziła...

Czekałam niecierpliwie, aż dokończy.

— To był jedyny sposób na to, abyś przeżyła — rzekł cicho, ze smutkiem. — Wtedy myślałem, że obronię cię i zachowam przy życiu, byśmy przeszli je razem, ale teraz rozumiem, że chodziło o to, bym użyczył mojej Mocy Królowej. Wydaje mi się, że użyła jej, rzucając na nas Zaklęcie Ostateczne, dzięki któremu teraz możemy tu rozmawiać i czekać na Nowy Rok. Jednak prawdziwy sens naszego odrodzenia tkwi w odzyskaniu przez ciebie tronu i wypełnieniu proroctwa, wedle którego tylko ty będziesz mogła uratować Pierwszy Świat.

Patrzyłam na niego bez słów. Serce waliło mi tak głośno, że myślałam, że słychać je w najdalszym zakątku miasta. Mam walczyć? Władać? Ja? W głowie miałam potok myśli, ale nie potrafiłam wyartykułować żadnej z nich. Kiedy wreszcie otworzyłam usta, by coś powiedzieć, usłyszałam dobiegające zewsząd wołania.

— Dziesięć — skandowali Klara i Daniel. — Dziewięć, osiem, siedem, sześć...

Popatrzyłam na Gerarda. Wahałam się tylko ułamek sekundy, nim wspięłam się na palce i delikatnie pocałowałam go w policzek, szepcząc:

— Szczęśliwego Nowego Roku.

Zdążyłam to zrobić w ostatniej chwili, zanim Klara i Francuz się obrócili.

— Zero!!! — wykrzyknęła na całe gardło Skalimowska, podbiegając do mnie po szampana.

Gerard szybko otworzył butelkę — korek poleciał gdzieś daleko między drzewa, co doskonale symbolizowało porządek mojego życia, który też wystrzelił i przepadł — a ja podsunęłam kieliszki. Staliśmy razem w ośnieżonym ogrodzie, popijając musujący trunek i wpatrując się w rozbłyskujące wszystkimi kolorami sztuczne ognie. Klara objęła mnie, chichocząc coś pod nosem i wskazując na najpiękniejsze fajerwerki.

Kiedy kilka godzin później, po Sylwestrze spędzonym w poszerzonym składzie, posprzątałam wszystko i położyłam się do łóżka. We śnie znów widziałam ogrody pełne białych róż. Jednak tym razem pomiędzy alejkami ktoś się przechadzał.

Co sądzicie o wyznaniach Gerarda? Jak myślicie, jak przyjmie je Laura? I co może oznaczać zażyłość Klary i Daniela?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro