Przyjacielskie spotkanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w otulona ciepłym kocem w fotelu w altanie. Październik dopiero się zaczął, a jesień była wyjątkowo piękna. Czytałam Dumę i uprzedzenie, kiedy przed oczami przeleciał mi podmuch wiatru niosący wielobarwne liście i woń czegoś słodkiego.

— Dzień dobry.

Do altany wszedł Gerard. Bezpardonowo postawił przede mną kubek napoju o subtelnym, korzennym zapachu.

— Co to jest?

Nagle poczułam, jaka jestem głodna. Chyba znowu ominęłam posiłek. Niezdrowy nawyk. Ostrożnie ujęłam kubek w obie dłonie i upiłam łyk napoju. Jakie to było pyszne!

— Czekolada, którą przywiozłem z Dominikany — odparł Gerard. — To połączenie prawdziwego kakao, brązowego cukru, wanilii i mieszanki przypraw, która ponoć nie zmieniła się od setek lat. Nie wiem, czy to prawda, ale i tak ją uwielbiam. Na marginesie dodam, że uznaje się ją za afrodyzjak.

Popatrzyłam na niewinnie wyglądający płyn. Może to autosugestia, ale poczułam, jak w środku robi mi się gorąco.

Jednak to nie było wszystko, co przybysz miał mi do powiedzenia.

— Powiedz, czy będzie coś niewłaściwego w propozycji zabrania cię do kina lub teatru?

Udałam, że się zastanawiam. W rzeczywistości puls mi przyspieszył, domyślałam się bowiem, do czego zmierza ta rozmowa.

— Bardzo chętnie bym gdzieś wyszła — przyznałam.

W odpowiedzi Petri pokazał mi swój najwspanialszy uśmiech.

— A miałabyś ochotę wybrać się także na późną kolację lub drinka?

— A kiedy właściwie miałoby nastąpić to przyjacielskie spotkanie? — zmieniłam nieco tor naszej rozmowy.

Mężczyzna spojrzał na zegarek.

— No cóż, jeśli nie masz planów na wieczór...

Uniosłam brew.

— Doskonale wiesz, że nie mam planów na dziś.

— Świetnie, w takim razie jesteśmy umówieni. Przyjadę po ciebie kwadrans przed siódmą — zapowiedział z błyskiem w ciemnych oczach. — Nie będę przeszkadzał ci w lekturze. Widzimy się wieczorem!

Nachylił się i na pożegnanie musnął ustami mój policzek. Potem obrócił się na pięcie i odszedł. Patrzyłam za nim przez dłuższą chwilę, dopóki nie zniknął za bramą.

— To niezwykle czarujący kawaler — powiedziała mama, opadając na fotel naprzeciwko.

— O, tak, czaru to on ma pod dostatkiem! — zaśmiałam się z tej dwuznaczności.

— I czekolada, którą zostawił w kuchni, pachnie cudownie — dodała kobieta.

To mnie zaskoczyło. Zostawił mi swoją ulubioną czekoladę. Niby nic, a jednak zrobiło mi się cieplej na sercu.

— Jeśli rzeczywiście zamierzasz z nim wieczorem wyjść — zaczęła mama nonszalanckim tonem, jakby chwilę wcześniej nas nie podsłuchiwała — to powinnaś założyć tę nową sukienkę i ciemny płaszcz.

— Mamo, jesteś niepoprawną romantyczką! Skoro podsłuchiwałaś...

— Ja tylko usłyszałam — zaperzyła się Eliza. — Akurat wyszłam do ogrodu po dynię na kolację. Na której, zakładam, ciebie dziś nie będzie.

Zastanowiłam się nad tym.

***

— Otworzę!

Nim sięgnęłam ku klamce, wzięłam głęboki oddech i wygładziłam sukienkę. Serce biło mi jak szalone. Czułam, że ten wieczór ma w sobie coś magicznego. Ostatni raz zerknęłam na swoje odbicie w lustrze. Założyłam ciemnozieloną sukienkę i czarne rajstopy. Spięłam włosy w luźny kok, który nadawał mi romantycznego charakteru. Do tego ciągle nie zdjęłam naszyjnika Emerencji. Pasował doskonale.

Nagle niemal namacalnie wyczułam obecność Gerarda. Mimo że dzieliły nas grube drzwi, jego ciało emanowało Mocą, która śpiewała, przyzywając mnie.

Wreszcie mu otworzyłam.

Patrzyłam na niesamowicie przystojnego mężczyznę o najczarniejszych oczach, jakie w życiu widziałam. Miał doskonale wykrojone usta, które prosiły o pocałunek. Jego oliwkowa skóra zdradzała południowe pochodzenie. Ciemne włosy zaczesał delikatnie do tyłu, dzięki czemu uwypuklił mocne kości policzkowe. Czarny płaszcz podkreślał jego szerokie barki i odsłaniał kołnierzyk koszuli, jaką dziś założył Gerard.

Mogłabym tak stać i podziwiać go godzinami. Wyobrażałabym sobie jego dłonie na moim ciele, jego wargi na moich ustach, jego ciepło uświadamiające mi, że w środku pali się ogień, który czeka, by mnie pochłonąć. A ja bardzo chciałam mu na to pozwolić.

Petri błysnął uśmiechem, po czym zwinnym ruchem wyciągnął zza pleców wielki bukiet białych róż. Mężczyzna zgrabnie wślizgnął się do środka. Teraz nasze ciała oddzielał tylko bukiet kwiatów. Nasze palce zetknęły się, gdy przyjmowałam podarunek. Zrobiło mi się gorąco, cały świat skurczył się do tej chwili, do naszej bliskości i do tego, co mógł oznaczać wspólny wieczór.

— Są prześliczne.

— Dobrze się domyślam, że postanowiłaś zmodyfikować nasze plany, skoro poleciłaś mi przyjść wcześniej? — spytał Gerard.

Bez słowa wyjaśnienia sięgnęłam do jego płaszcza i powoli rozpięłam wszystkie guziki, nie spuszczając wzroku z oczu mężczyzny. Żar, który się w nich tlił, był przeznaczony tylko dla mnie.
Widziałam, że udało mi się go zaskoczyć. To już drugi raz dzisiaj.

Wzięłam go za rękę i zaprowadziłam do salonu. Na widok nakrytego stołu wyraźnie się zdziwił.

— Siadaj, zaraz przyjdą — poleciłam.

— Wyjaśnisz mi, co się dzieje? — dopytywał mężczyzna.

Usiadłam obok niego, położyłam mu dłoń na ramieniu i powiedziałam:

— Opowiadałeś mi kiedyś o swoich dotychczasowych przeżyciach. Pomyślałam, że taka rodzinna kolacja powinna ci się spodobać. Jeśli nie masz nic przeciwko, to nim wyjdziemy, zjemy posiłek z moim rodzicami.

Gerard patrzył na mnie z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam. Może niepotrzebnie się wygłupiłam?

— Jeśli jesteś niezdecydowany, to czuję się w obowiązku dodać, że ostatnie kilka godzin spędziłam w kuchni. Wolałabym, by mój wysiłek nie poszedł na marne — dodałam pół żartem, pół serio. — Jednak jeżeli będzie cię to krępować, możemy zjeść coś szybko, wymówić się innymi planami i się zmyć.

Petri wciąż milczał. Nawet na mnie nie patrzył. Wbił wzrok w mrok za oknem.

Zdecydowanie przedobrzyłam.

— Jeśli wolisz, to możemy wyjść od razu, nic się nie stanie. Zrozumiem.

Zdjęłam rękę z ramienia towarzysza i wyprostowałam się na krześle. Zacisnęłam pięści na kolanach, mnąc sukienkę. Nagle poczułam się niepewnie. Pomyślałam, że pomysł z zaproszeniem Gerarda na kolację nie był najlepszy. Zastanawiałam się, czy go nie speszyła albo nie przywołałam bolesnych wspomnień.

Gerard wreszcie się otrząsnął. Popatrzył mi w oczy. W jego spojrzeniu pojawiło się niespodziewane ciepło. Uniósł kąciki ust w uśmiechu. Ujął moją rękę, splótł me palce ze swoimi i powiedział cicho:

— To najmilsza rzecz, jaką ktokolwiek dla mnie zrobił.

Spuściłam wzrok.

— Jesteśmy! – odezwała się od progu mama.

Tuż za nią szedł mój ojciec. Trzymał paterę z deserem i butelkę starej, dobrej whisky.

— Panie Gerardzie, córka mówiła, że gustuje pan w szkockiej. Znalazłem taki oto okaz! Mam nadzieję, że nie przyjechał pan autem? To zdecydowanie zepsułoby nam pięknie zapowiadający się wieczór.

Gerard wstał, by przywitać się z gospodarzami. Przekazał im butelkę wina, którą wyczarował nie wiadomo skąd. Wcześniej jej nie zauważyłam.

— Wystarczy samo imię — powiedział. — Chciałem państwu serdecznie podziękować za zaproszenie — dodał, wręczając memu ojcu wino.

— Przygotowałam schab — powiedziała mama, wskazując na półmiski na stole. — Laura zrobiła zapiekane warzywa, jabłecznik ze śliwkami i cynamonem...

— Dużą ilością cynamonu — wtrąciłam. — Uwielbiam cynamon!

—Zdążyłem zauważyć — przyznał Petri z zawadiackim uśmiechem.

Trochę denerwowałam się, czy przygotowane przeze mnie dania zasmakują Gerardowi. Z jakiegoś głęboko zakorzenionego we mnie powodu chciałabym, żeby tak było.

— Gerardzie, bądź tak miły i podaj szkło — odezwał się tata. – Trzeba spróbować, czy to rzeczywiście taki dobry rocznik.

Kolacja minęła w bardzo miłej atmosferze. Porozmawialiśmy, przedyskutowaliśmy kwestię whisky, a dzięki sprytnym pytaniom rodziców mogłam dowiedzieć się czegoś nowego o Gerardzie. Przyznał, że zna się na komputerach i mówi w czterech językach obcych, więc mógł pracować z dowolnego miejsca na ziemi. To wyjaśniało jego elastyczność. Co więcej, po śmierci rodziców poza Krakowem najdłużej przebywał w Barcelonie, ale poza tym regularnie zmieniał miejsca zamieszkania.

Nie chciałam popuszczać wodzy fantazji i wyobrażać sobie, że to mnie szukał we wszystkich miejscach, które odwiedzał, ale coś mi podpowiadało, że to mogła być jedna z przyczyn jego podróży. Być może fakt, że gdy wygłaszał te słowa, przelotnie musnął moje kolano, miał jakieś znaczenie.

Okazało się też, że śmierć jego rodziców była jednoznaczna z utratą ostatnich członków rodziny. Nie miał nikogo na tym świecie. Jednak kiedy mama podsunęła myśl, że samotne osoby często same szybko zakładają własne rodziny i popatrzyła na nas znacząco, jak gdyby już zastanawiała się nad suknią ślubną i garniturem, zerwałam się na równe nogi.

— Musimy już iść, bo przepadnie nam rezerwacja, pamiętasz? Pójdę po torebkę i możemy wychodzić.

Chwilę później staliśmy już na ulicy przed moim domem. Wieczór był pogodny i ciepły. Światło ulicznych latarni nadawało miastu tajemniczego uroku. Wszystko wokół zachęcało do spacerowania.

Uświadomiłam sobie, że minął rok od ataku demona, który zaowocował diametralną zmianą mego życia. Teraz też rozejrzałam się dyskretnie, ale nawet jeśli coś czaiło się w cieniach, to już umiałam się bronić. No i towarzyszył mi Gerard. Przy nim nie bałam się żadnego potwora, nieważne, z którego świata by pochodził.

— Miałem inne plany, ale może lepiej wyszło — odezwał się mężczyzna. — Nie masz nic przeciwko dłuższej przechadzce?

— Lubię chodzić.

Gerard posłał mi spojrzenie mówiące: „wiem".

Ruszyliśmy powoli w dół ulicy. Myślałam, że Gerard jak zwykle zaoferuje mi ramię, ale tak się nie stało. W końcu schowałam dłonie do kieszeni płaszcza. Torebka na pasku obijała mi się o biodro, wystukując jednostajny rytm mych kroków.

— Nie pamiętam, kiedy czułem się gdzieś tak swobodnie — rzekł Petri. Miał na myśli kolację z moją rodziną. — Masz bardzo miłych rodziców. I chyba bardzo się kochają.

— Tak. Są bardzo dobrym małżeństwem. To rzadkość w tych czasach. Zawsze stanowili dla mnie wzór do naśladowania.

Umilkłam. Powiedziałam za dużo i zawstydziłam się z powodu własnych słów.

Gerard przeczesał palcami włosy.

Znów szliśmy w milczeniu. Zegar na mijanym przystanku wskazywał dwudziestą trzydzieści. W powietrzu czuć było jesień. Na ziemi leżały suche, złote liście szeleszczące pod nogami. Czasem specjalnie trącałam je czubkiem buta, by usłyszeć ich melodię.

Nie zaprotestowałam, gdy Gerard wziął mnie za rękę i ścisną ją mocno, opiekuńczo. Wokół nas zerwał się wiatr. Delikatnie szarpał nasze płaszcze i włosy.

— Chciałbym zaprosić cię do siebie. To niedaleko, może dziesięć minut spacerem.

W odpowiedzi uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Byliśmy już obok klasztoru sióstr norbertanek. Przeszliśmy wzdłuż ulicy Kościuszki, aż dotarliśmy do świeżo odnowionej kamienicy niedaleko Wisły. Bez słowa weszliśmy na klatkę schodową. Gerard przepuścił mnie w drzwiach do mieszkania na piętrze.

Pomógł mi zdjąć płaszcz.

— Napijesz się czegoś? — spytał. — Mogę zaoferować wodę, kawę, herbatę, mam też kilka rodzajów alkoholu.

— Wiem na pewno, że za whisky na pewno już dziś podziękuję. Mój tata nie skąpił nam szkockiej, a nie chcę przesadzić. Pamiętam jeszcze, co wydarzyło się ostatnim razem...

Miałam na myśli wieczór, gdy, jakże głupio i nieodpowiedzialnie, postanowiłam utopić zmartwienia w whisky. Zaatakowałam wtedy Daniela, a później przyszedł Gerard i... Spojrzałam na niego, a moje policzki zapłonęły, kiedy dotarło do mnie, co było dalej.

— Herbata będzie w sam raz.

— Mam też twojego ulubionego szampana — dodał Gerard z łobuzerskim uśmiechem.

— Zastanawiam się, czy w takim razie nie zaplanowałeś, że tu zajdziemy. Wiedziałeś, że nie będę mogła mu się oprzeć!

Mężczyzna roześmiał się i skierował się do kuchni.

Mogłam obejrzeć mieszkanie. Nie było duże, ale za to komfortowe i pozbawione nadmiaru rzeczy. Znajdowała się tam niewielka łazienka, do tego praktyczna, otwarta na salon kuchnia i dwa pokoje, z których musiał rozciągać się widok na rzekę. Zerknęłam do pierwszego pomieszczenia. Szybko się wycofałam, zorientowawszy się, że stoję w sypialni Gerarda. Wydawało mi się to zbyt intymne. Drugi pokój okazał się być gabinetem, w którym znalazło się miejsce na biurko, obrotowe krzesło obite skórą oraz niewielki regał. Był niemalże pusty, jakby właściciel chciał móc w dowolnym momencie spakować wszystko i na zawsze opuścić to miejsce.

Być może tak właśnie było?

— Zazwyczaj to tu można mnie znaleźć, gdy nie spędzam czasu z wami — powiedział Gerard, a jego oddech musnął moją szyję.

Błyskawicznie obróciłam się na pięcie. Petri stał tuż za mną. Był tak blisko, że mogłam zobaczyć swoje odbicie w jego oczach przypominających dwa czarne lustra. Czułam na sobie jego rozpalony wzrok, czułam jego niesamowity zapach, ciepło jego skóry. Czas jakby się zatrzymał, gdy staliśmy tak naprzeciwko siebie. Bałam się wziąć głębszy oddech, bo wtedy moje piersi otarłyby się o tors mężczyzny.

— Chodź, wypijemy szampana i porozmawiamy — zaproponował Gerard tonem sugerującym, że chciałby czegoś zupełnie innego.

Podniosłam dłoń i opuszkami delikatnie dotknęłam jednego z dołeczków, które pojawiały się na jego twarzy, gdy uśmiechał się tak jak teraz. Przeniosłam dłoń na jego świeżo ogolony policzek. Wciąż wyczuwałam szyprowy zapach wody kolońskiej, której użył. Gerard ujął moją rękę i pocałował ją. Cały czas nie spuszczał ze mnie wzroku. Wydawało się, jakby na coś czekał.

I tak było, dotarło do mnie nareszcie. Czekał na mnie. Tak samo, jak ja na niego.

Serce biło mi jak szalone.

Zrozumiałam, że zakochałam się w Gerardzie Petrim.

Niewiele myśląc, stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Zachłannie, jakbym chciała pokazać mu, że od tego momentu należał tylko do mnie. Położyłam mu dłonie na karku, by cieszyć się jego ciepłem. Skóra Gerarda zdawała się rozgrzana niczym po spacerze w letnim słońcu. Rozkoszowała się tym dotykiem, wreszcie pozwalając sobie na to bez żadnych zbędnych myśli czy wyrzutów sumienia.

Ten pocałunek mógłby trwać wiecznie.

Do teraźniejszości przywołał mnie huk okna uderzającego o framugę. Wzdrygnęłam się, zaskoczona. Na zewnątrz zerwała się wichura, choć jeszcze kwadrans temu noc zapowiadała się pogodnie i spokojnie. Popatrzyłam za okno. Miałam niejasne przeczucie co do nagłej zmiany pogody. Potem przeniosłam wzrok na Gerarda, którego ciało emanowało nieposkromioną Mocą. Nasza magia mieszała się ze sobą, podczas gdy my wciąż wpatrywaliśmy się w siebie.

— Nie powiedziałem ci jeszcze dzisiaj, jak pięknie wyglądasz — odezwał się.

— Dziękuję — odrzekłam z udawaną nonszalancją.

Chciałam dziś pięknie dla niego wyglądać i pragnęłam, by to zauważył.

— Zanim przekonamy się, do czego zmierza ten wieczór, chciałbym cię o coś zapytać — zaczął Gerard. — Pamiętam, jak zależało ci na wprowadzeniu w życie twoich zasad dotyczących naszych relacji. Nie boisz się ich złamać? Nie chcę, byś później czegoś żałowała.

„Albo się rozmyśliła".

— Zależało mi na tym, byście nareszcie przestali ze sobą walczyć — przyznałam. — Reszta była... dyskusyjna.

— Rozumiem.

Gerard przycisnął mnie mocno do siebie.

Jak myślicie, co wydarzy się dalej...?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro