Przypadki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

W sobotni poranek krytycznie przyglądałam się swojemu odbiciu. Dżinsy i t-shirt wydawały mi się zbyt codzienne, czarna sukienka nadto elegancka. W końcu zdecydowałam się na ciemną spódnicę i biały, miękki sweter, a do tego dobrałam duże, złote kolczyki.

— Ulala, ktoś tu się wystroił — powiedziała na mój widok mama, gdy ją mijałam.

Przystanęłam, po czym okręciłam się.

— Miało być ładnie, ale na luzie. Udało się?

— Jak najbardziej. Jedziesz autem?

Ruszyłam już ku wyjściu.

— Nie! — zawołałam. Założyłam kozaki na obcasie i płaszcz. Na koniec owinęłam się jeszcze szalikiem. Oczywiście czerwonym. Od niego wszystko się zaczęło. — Nie wiem, gdzie ją skończymy wycieczkę. Lecę na tramwaj. Pa!

Dzień powitał mnie temperaturą oscylującą w okolicach dziesięciu stopni i promieniami zimnego, późnojesiennego słońca. Takie światło nadawało miastu wyjątkowego uroku, wydobywając jego ponadczasowe piękno. Umówiłam się z Gerardem przy jednym z punktów widokowych na Wzgórzu Wawelskim. Dotarłam na miejsce i podziwiałam Wisłę, której wody skrzyły się srebrzyście, rozstępując się przed kadłubem płynącej środkiem rzeki barki. Stanęłam tuż przy zabytkowym murku i obserwowałam z góry południową część miasta. Zapatrzyłam się na kręcące się koło widokowe.

Znów poczułam na skórze podmuch wiatru, zupełnie jak kilka dni wcześniej. Odetchnęłam głęboko, wciągając ciepłe powietrze. Przymknęłam oczy, rozkoszując się słońcem pieszczącym moją skórę. Ogarnął mnie błogi spokój.

Ta chwila mogłaby trwać wiecznie.

— „Verweile doch! Du bist so schön".

Obróciłam się gwałtownie. Zahaczyłam obcasem o zbyt niski w tym miejscu murek. Straciłam równowagę. Przez ułamek sekundy myślałam, że przechylę się i stoczę po stromym zboczu, ale pochwyciły mnie silne, męskie ramiona.

Właśnie dlatego teraz stałam mocno przyciśnięta do swojego wybawiciela. Ciemny, miękki materiał jego płaszcza łaskotał mnie w policzek. Z bliska widziałam sploty na golfie chroniącym jego szyję przed chłodem. Byłam świadoma każdego milimetra mojego ciała, które obejmował mężczyzna. Z zamkniętymi oczyma mogłabym narysować dokładne kontury jego dłoni spoczywających na moich plecach. Od zapachu jego perfum zakręciło mi się w głowie.

Gerard obejmował mnie, upewniając się, że nie spadnę. Nasze spojrzenia się spotkały. Jego źrenice rozszerzyły się pod wpływem adrenaliny. Miał tak ciemne tęczówki, że gdybym stała dalej od niego, nie zauważyłabym tego. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Moje serce biło jak oszalałe – nie wiedziałam, czy spowodowało to zagrożenie, którego szczęśliwie uniknęłam, czy bliskość mężczyzny. Czułam ciepło jego ciała przebijające przez ubrania i jego oddech na swojej skórze.

Rozchyliłam usta, ale nie przychodziło jej do głowy nic, co mogłabym powiedzieć, a co nie zabrzmiałoby w tej chwili zbyt banalnie albo wręcz kiczowato. W konsekwencji po prostu wtulałam się w Gerarda i nie potrafiłam zdobyć się na ruch, który miałby pozbawić mnie tej bliskości ani na żaden komentarz, który rozwiałby tę ulotną atmosferę intymności.

— Również cieszę się, że cię widzę — powiedział wreszcie podróżnik, unosząc kąciki ust.

Wciąż nie wypuszczał mnie z objęć.

Właśnie mijała nas szkolna wycieczka. Dzieci gremialnie zaczęły wydawać z siebie przeciągłe „uuu". Zamrugałam. Odsunęłam się szybko i zupełnie niepotrzebnie wygładziłam spódnicę, byle tylko móc spuścić wzrok i dać sobie kilka cennych sekund na ochłonięcie.

— Są bezpieczniejsze sposoby na powitanie — powiedziałam wreszcie. — Zwykłe „cześć" dałoby radę.

— Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Nie zauważyłem, że jesteś zamyślona.

Skinęłam głową. Ostatnio często się zamyślałam. Może to kwestia przesilenia jesiennego.

— Pomyślałam, że moglibyśmy zacząć od zwiedzania zamku królewskiego — zaproponowałam. — Co ty na to?

— Prowadź.

Po tym, jak obeszliśmy dziedziniec, obejrzeliśmy zabytkowe krużganki, podziwialiśmy piękną katedrę i nawet dołączyliśmy do grupy zwiedzającej komnaty królewskie, postanowiliśmy jeszcze wejść na Wieżę Zygmuntowską.

— Uważaj, schody są stare, wyrobione i jest stromo — ostrzegłam.

— Pójdę przodem — zaproponował Gerard. — Najwyżej będę wyciągać cię do góry — dodał zaczepnie.

— Niedoczekanie!

Przepuściłam go w przejściu. Z uwagi na licznych zwiedzających musieliśmy trzymać się prawej strony wąskiej klatki schodowej, a nawet wtedy nierzadko trzeba było najpierw przepuścić tych idących z góry. Zatrzymałam się na chwilę w połowie schodów, by podziwiać widok z okna.

Pewnie dlatego nie zauważyłam wyjątkowo przysadzistej kobiety, która bezpardonowo trąciła mnie ramieniem. Straciłam równowagę. Opuszki palców musnęły barierkę. Nikogo za mną nie było, a Gerard znajdował się kilka stopni wyżej, więc nawet gdyby zobaczył, jak spadam na łeb, na szyję, nie zdążyłby zareagować. Obcas lewego buta ześlizgnął się z drewnianego schodka. Prawy już szedł w jego ślady. Czułam, jak spadam, jak moja głowa odchyla się do tyłu, nieuchronnie zbliżając się do niebezpiecznej krawędzi stopnia. Zacisnęłam powieki, czekając na najgorsze. Wszystko trwało zaledwie parę sekund, ale ja miałam wrażenie, jakbym oglądała film w slow motion.

Nagle przestałam spadać. Tak po prostu. Moje ciało uderzyło w coś miękkiego, co mnie pochwyciło i nie pozwoliło ruszyć się w żadną stronę. Wiedziałam, że to niemożliwe. A jednak tak właśnie było. Nie rozumiałam, co się dzieje.

Gerard chwycił mnie jedną ręką, a drugą kurczowo zacisnął na poręczy. Przyciągnął mnie mocno do siebie, a wrażenie, jak gdyby jakaś niewidzialna siła nie pozwoliła mi się poruszyć, uleciało.

Odetchnęłam głęboko.

Już drugi raz tego dnia Gerard mnie uratował. Wrażenie déjà vu nasiliło się. Poczułam, jak palce mężczyzny zaciskają się na jej talii, a jego ramię nadal przyciąga mnie mocno do jego ciała. Niemal słyszałam, jak głośno bije jego serce.

— Dziękuję — szepnęłam.

— Jeśli chcesz podnieść poziom adrenaliny — powiedział Gerard ze ściśniętym gardłem, choć słyszałam, że silił się na żart — to powiedz od razu, postaramy się znaleźć jakieś odpowiednie atrakcje. Lot balonem, skok na bungee, zawody, coś takiego.

— Nie, dziękuję — odparłam. — To nie dla mnie.

Spróbowałam odsunąć się od towarzysza. Nie udało mi się. Popatrzyłam na niego skonsternowana.

— Nic z tego — rzekł, patrząc mi prosto w oczy. Pociągnął mnie w górę. — Teraz ty idziesz przodem. I postaraj się nie zabić po drodze, dobra?

— Słowo harcerki!

— A jesteś harcerką?

— Nie!

Próbowałam żartować, ale prawda była taka, że nie rozumiałam, co się wydarzyło. Nagle znikąd zmaterializowała się przede mną potężna kobieta, która — mogłabym się o to założyć — celowo chciała zepchnąć mnie ze schodów. Nieznajoma znikła, kiedy zaczęłam spadać. Może jej nie zauważyłam, pochłonięta walką o przetrwanie, ale wydawało mi się, że nikogo za mną nie było. Poza tym, powinnam była spaść. Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę mnie przytrzymało. I jakim cudem Gerard zdołał mnie złapać? Znowu? Oto prawdziwa zagadka wszechświata.

Kiedy doszliśmy do dzwonu, pokręciliśmy się chwilę, podróżnik bez większego entuzjazmu zrobił kilka zdjęć i szybko opuściliśmy wieżę. Coś mi mówiło, że długo tutaj nie wrócę.

— Nie wiem, jak ty — powiedziałam, kiedy skończyliśmy podziwiać ziejący ogniem pomnik Smoka Wawelskiego — ale zdążyłam zgłodnieć. Niedaleko jest niezła restauracja, idziemy?

— Cokolwiek sobie zażyczysz. — Gerard szarmancko zaproponował mi ramię.

Uśmiechnęłam się na ten kurtuazyjny gest.

— Boisz się, że znowu zrobię sobie krzywdę? — spytałam, unosząc brew.

— Nawet nie próbuj — odparł, przyciskając moją rękę do boku.

Brzmiał śmiertelnie poważnie. Ruszyliśmy. Przy obiedzie obyło się bez żadnych wypadków. Było tak miło, że aż się zasiedzieliśmy. Jednak w końcu trzeba było wyjść na chłodne powietrze.

— Zawsze doceniam, gdy po mieście oprowadza mnie ktoś, kto jest z nim związany — rzekł Gerard. — Ale muszę powiedzieć, że od dawna nie przeżyłem przy tym takich przygód.

Skoro tyle podróżuje, na pewno poznaje masę interesujących kobiet. Ta myśl mnie zraniła, chociaż wiedziałam, że to niemądre. W końcu byliśmy dla siebie całkowicie obcy. Widzieliśmy się dwa razy i to wszystko. Tylko dlaczego nagle poczułam się zazdrosna?

Gerard zatrzymał się, stanął naprzeciw mnie i uniósł moją twarz ku swojej. W pierwszym odruchu pomyślałam, że zamierza mnie pocałować. Otworzyłam szeroko oczy i zamarłam. Mężczyzna jednak uniósł same kąciki ust, pochwycił moje spojrzenie i dodał kojącym głosem:

— Coś mi mówi, że źle mnie zrozumiałaś.

— To nic.

Kłamca, kłamca, kłamca.

Mężczyzna nachylił się i musnął wargami mój policzek tuż przy ustach. Było to na tyle wyważone, bym nie pomyślała, że się narzuca, a równocześnie bardzo jednoznaczne. Brakło kilku milimetrów, by można to było nazwać pocałunkiem. Poczułam, że moje policzki robią się czerwone – i to wcale nie od chłodu.

— Mam nadzieję, że następnym razem obejdzie się bez takich atrakcji.

— Postaram się — obiecałam.

— Mogę odprowadzić cię do domu? — zapytał podróżnik. — Jest już późno.

Rozejrzałam się. Rzeczywiście było późno. Nie zauważyłam nawet, że zaraz zapadnie zmierzch. Tak dobrze się bawiłam, że zapomniałam o bożym świecie. Teraz lęk przed ponownym spotkaniem z demonem powrócił ze zdwojoną siłą. Wiedziałam, że nie chcę być sama.

— Chociaż czeka nas dłuższy spacer — uprzedziłam.

— Uwielbiam spacerować. — Gerard znów zaoferował mi ramię. — Chodźmy.

To dziwne, ale przy nim czułam się bezpieczna. Tylko raz czy dwa miałam wrażenie, że czuję na plecach jakieś wrogie spojrzenie. Gerard także zerkał za nas, jakby upewniał się, że nikt na nas nie czyha, rzucał nieodgadnione spojrzenie, po czym opowiadał kolejną anegdotę ze swych licznych podróży, by przyciągnąć moją uwagę.

Nie mogłam doczekać się jutra. Będę mogła wszystko opowiedzieć Klarze!

Która z Was chciałaby się wybrać na taką randkę? :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro