Strachy na Lachy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kiedy skończyłam zajęcia, było już po dziewiętnastej. Skierowałam się na najbliższy przystanek. Podbiegłam, by zdążyć i w ostatniej chwili wskoczyłam do tramwaju jadącego w moją stronę. Chwyciłam się czegoś i zapatrzyłam w okno, za którym wciąż padało. Ludzie wokół wsiadali i wysiadali. Powietrze było ciężkie, wilgotne. Czułam zapach mokrego materiału, ludzkiego potu, psiej sierści. Z minuty na minutę czułam się coraz gorzej. Miałam wrażenie, że jeszcze moment i się uduszę. W końcu wysiadłam parę przystanków przed pętlą.

Deszcz ustał. Z przyjemnością odetchnęłam rześkim wieczornym powietrzem. Zrobiło się chłodniej. Nagle zaczęłam żałować, że rano założyłam trencz, a nie coś cieplejszego. Zacisnęłam mocniej pasek, poprawiłam szal, by szczelniej się nim owinąć i ruszyłam wzdłuż ulicy Kościuszki. Niska temperatura i opady skutecznie zniechęciły innych przechodniów, więc szłam sama, nie mijając nikogo po drodze. Spojrzałam na kamienice, w których paliły się różnokolorowe światła. Ich blask odbijał się w kroplach deszczu, które osiadły na szybach, drzewach i drodze, nadając opustoszałej ulicy niesamowitego charakteru. Wiatr powiał, a wtedy ze złotych liści drzew spadło na mnie kilka ciężkich kropli. Wzdrygnęłam się, bo jedna z nich wpadła mi za postawiony kołnierz.

Wróciłam myślami do sytuacji z kawiarni. Rozmowa z Danielem nie dawała mi spokoju. Miałam wrażenie, jakby nowy znajomy próbował przekazać mi coś między słowami. Coś, czego powinnam się domyślić. Tylko że nie miałam bladego pojęcia, o co mogło mu chodzić.

Zmarszczyłam brwi i skierowałam wzrok na czubki butów zanurzające się w coraz większych kałużach zimnej wody. Botki powoli przepuszczały wilgoć. Poruszyłam palcami u stóp. Początkowo sądziłam, że chłód, który mnie ogarnął, wiąże się z właśnie z faktem, że moje buty zaczynały przemakać. Potem rozejrzałam się wokół i tknęła mnie nagła myśl, że to jednak dość dziwne, że wokół nikogo nie ma. Poczułam się osamotniona i zagrożona. Popatrzyłam na drzewa, za którymi mógł się ukryć potencjalny napastnik. Szybko potrząsnęłam głową, starając się zignorować wrażenie bycia obserwowaną.

Czytam za dużo książek...

Żwawo ruszyłam przed siebie. Zacisnęłam rękę na pasku torebki, by nie obijała mi się tak mocno o biodro.

Naraz poczułam wyjątkowo silny dreszcz sunący wzdłuż mojego kręgosłupa.

Obróciłam się szybko. Wokół nie było żywej duszy. Uliczka była pusta.

Poszłam dalej.

Kolejny dreszcz.

Przyspieszyłam, jednocześnie ponownie się obracając.

Kilka kroków naprzód.

Znowu to nieprzyjemne uczucie.

Odetchnęłam głęboko, a mój oddech zmienił się w biały obłoczek. Owinęłamsię ciaśniej płaszczem. Obiecałam sobie, że jeśli nikogo nie zobaczę, to odstawię kryminały i thrillery aż do Wielkanocy w przyszłym roku, po czym ostatni raz spojrzałam za siebie. Mózg zareagował wolniej niż nogi, dlatego teraz stałam w po kostki w kałuży pełnej zimnej deszczówki, na której tworzyła się już lodowa skorupa, i z otwartą buzią patrzyłam i nie wierzyłam w to, co widzę.

Kilka metrów za mną stała postać. Nienaturalnie wysoka, prawie dwumetrowa i przeraźliwie chuda. Ubrana była w stary, ciemny płaszcz sięgający ziemi, jego poszarpany dół był unurzany w błocie. Wydawało się, że przyciąga do siebie ciemności, bo wszystko wokół niej zdawało się mroczniejsze, bardziej niebezpieczne, budzące grozę, nawet zwykły powykrzywiany kij, na którym się opierała. Jasna twarz kreatury powleczona została upiornie bladą, pomarszczoną skórą przypominającą wosk. Dłonie trzymające kij były tak cienkie, że wyglądały jakby kości nie przyoblekało ciało ani najcieńsza nawet tkanka. Jednak to nie dłonie stanowiły największą zagadkę, lecz oczy. Jasne, rzucające złe spojrzenie, połyskujące groźnie. Oczy pozbawione białek. Całe czerwone, jak gdyby wypełniono je płynną, świeżą krwią.

Ten wzrok utkwiony był dokładnie we mnie.

Zadrżałam, wmawiając sobie, że to z zimna. Racjonalna część mnie próbowała podpowiedzieć rozsądne wyjście.

Spokojnie, mówiłam do siebie. Ktoś zrobił sobie wcześniejsze Halloween. Nie było powodu, by ktoś nie chciał wcześniej pochwalić się kostiumem i sprawdzić efekt, jaki wywiera na nieznajomej osobie. Znając mojego pecha do podobnych sytuacji, wcale nie powinnam być zaskoczona. Ani tym bardziej przerażona.

Prawda?

Postać poruszyła się. Patrzyłam, jak rozwija wielkie, czarne skrzydła podobne do skrzydeł nietoperza. Poruszyły się kilkukrotnie i już po chwili przebieraniec zaczął unosić się nad kałużami.

Postanowiłam poświęcić godność na ołtarzu pragmatyzmu i rzuciłam się biegiem w stronę oddalonego o kilkaset metrów domu. Buty na obcasie rozchlapywały wodę z zamarzających kałuż, kawałki lodu uderzały w moje łydki. Trencz owijał mi się wokół kolan. Od nagłego wysiłki i ze strachu serce biło mi szybko i mocno, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. 

Kolejne budynki zostawały za mną. Miałam wrażenie, że nigdy wcześniej ta trasa się tak nie dłużyła, mimo że biegłam najszybciej, jak umiałam. Dzięki Bogu, że mam takie długie nogi! Nie obracałam się. Uznałam, że jeśli nic już jej nie goni, to najwyżej zaliczę wieczorną przebieżkę. Jeżeli z kolei upiorna kreatura wciąż znajduje się tuż, tuż za mną... Z mojego gardła wyrwał się ni to jęk, ni to krzyk. Starałam się wyobrazić sobie, że ohydny oddech, który czuję na karku, jest wyłącznie wytworem mojej wybujałej wyobraźni.

Na zakręcie poślizgnęłamsię na marznącym błocie. W ostatniej chwili złapałam się gałęzi drzewa. Straciłam cenne sekundy na powrót do pozycji wertykalnej. Poczułam, że mięśnie w nogach zaczynają mnie palić. Od dawna nie biegałam. Mimo to postarałam się jeszcze przyspieszyć, wykorzystując płynącą w żyłach adrenalinę. Rozbryzgując wokół siebie zimną wodę dopadłam do bramy, wpisałam kod i szarpnęłam mocno za klamkę. Zamek puścił. Wbiegłam do ogrodu, trzaskając bramką wejściową. Miałam nadzieję, że to chociaż trochę opóźni potwora. Zaraz jednak przypomniałam sobie, że przecież on umie latać. Idiotka! Kątem oka widziałam za sobą ruch. Czułam nienawistne spojrzenie wbite w plecy.

Dosłownie wpadłam na drzwi do domu. Odbiłam się od nich. Szybko szarpnęłam za klamkę, ale zamek był przekręcony. Obróciłam się, patrząc z przerażeniem na lecącą w moją stronę postać. Wsadziłam rękę do prawej kieszeni płaszcza – odruchowo zawsze chowałam klucze w to samo miejsce. Wymacałam palcami zamek, wsadziłam klucz, przekręciłam go dwukrotnie. Jednocześnie starałam się nie spuszczać z oczu niesamowitego stworzenia, które opadło miękko na ziemię i stało tuż przed bramą wejściową, wpatrując się we mnie, nagle nienaturalnie nieruchome, jakby martwe. Albo mi się wydawało, albo dłonie zamknięte na kosturze pokrywały strzępy mięśni, a twarz nieznacznie się wypełniła.

Wreszcie chwyciłam za klamkę i wpadłam do domu. Zatrzasnęłam drzwi i zamknęłam wszystkie możliwe zamki. Nie miałam pewności, czy coś tak prozaicznego zatrzyma stworzenie o piekielnym spojrzeniu, ale nic lepszego nie przyszło mi do głowy.

Osunęłam się na podłogę. Drżałamna całym ciele. Moje kości zmieniły się w lodowe sople. Oddychałam ciężko, próbując wpuścić do płuc trochę ciepłego powietrza. Dudnienie mojego serca było ogłuszające. Nie chciało się uspokoić.

Czekałam, aż coś się wydarzy. Brakowało mi odwagi, by wyjrzeć na zewnątrz i sprawdzić, czy jestem już bezpieczna. Co niby miałabym zrobić, gdyby kreatura wciąż tam stała? Albo jakbym się obroniła, gdyby potwór postanowił wedrzeć się do środka?

Kiedy tylko o tym pomyślałam, kątem oka dostrzegłam ruch w korytarzu. Wstałam na drżących nogach. Rozejrzałam się za czymkolwiek, co mogłoby posłużyć za broń. W desperacji chwyciłam parasol. Stanęłam w rozkroku, ściskając rączkę parasola w mokrych dłoniach.

Delikatna poświata towarzysząca krokom zbliżała się.

Czekałam.

N'aie pas peur. Nie bój się.

Mój umysł przez kilka długich sekund poszukiwał właściciela tego głosu.

Otworzyłam szeroko oczy, gdy mężczyzna zrobił kolejny krok, a jego twarz rozjaśnił blask latarni, wpadający do domu przez wąskie okienko obok drzwi.

– Co robisz w moim domu? – spytałam podejrzliwie. – Włamałeś się? 

– Nie – odpowiedział Daniel uspokajającym tonem. Uniósł do góry ręce, zupełnie jak przy naszym pierwszym spotkaniu. – Nic ci nie zrobię, nie bój się. Twoi rodzice mnie wpuścili, zanim wyszli. Mówili, że wkrótce wrócisz. Chciałem przyjrzeć się pracom mojego ojca. W międzyczasie zabrakło prądu, pewnie przez tę niedawną ulewę, więc oświetlałem sobie drogę telefonem, nim nie znalazłem świec w kuchni.

Przypomniałam sobie o dziwnej kreaturze czającej się za drzwiami. Obróciłam się w stronę wyjścia i ostrożnie zerknęłam przez wąskie okienko. Opuszki palców, które przycisnęłam do szyby, zostawiały szron na szklanej tafli. Obserwowałam to z niedowierzaniem.

– Jesteś bezpieczna –zapewnił mnie Francuz. – Odszedł już.

– Kto odszedł? – zapytałam, odwracając się, by zmierzyć intruza wrogim spojrzeniem.

– Umarły anioł.

Popatrzyłam na Daniela, jakby nagle zwariował. On tymczasem dodał złowieszczo:

– Demon.

Jakiś czas później siedziałam na kuchennym narożniku i zastanawiałam się, czy drżenie mięśni ma źródło w zmęczeniu, wyziębieniu czy nieopuszczającym mnie strachu. Marzłam mimo suchych, ciepłych ubrań i grubego koca. Starałam się nie patrzyć w stronę okien. Bałam się tego, co mogłam dostrzec za szybą.

Zamiast tego obserwowałam Daniela przygotowującego gorącą herbatę z miodem i imbirem. Nadal nie było prądu, więc musiał ugotować wodę w czajniku na kuchence gazowej. W międzyczasie zapaliłam kilka świec, które otuliły nas miękkim światłem i sprawiały, że na ścianach tańczyły nasze cienie. Wreszcie kojący nerwy zapach napoju powoli wypełnił pomieszczenie. Kiedy Francuz postawił przede mną kubek z herbatą, przyjęłam go z wdzięcznością i objęłam naczynie lodowatymi dłońmi. Przybliżyłam twarz do unoszącej się pary. Światło świec sprawiało, że wyglądałam jak czarodziejka ważąca magiczną miksturę.

Mężczyzna usiadł po mojej prawej stronie.

Przez dłuższą chwilę żadne z nas się nie odzywało.

– Zastanawiałem się, czy odważy się do ciebie zbliżyć – powiedział w końcu Daniel.

– Też mi temat do rozmyślań – prychnęłam, rozpraszając w powietrzu parę z herbaty.

– Zwykle na początku nie ukazują się przez tak długi czas – dodał on w zamyśleniu. – Pewnie bardzo się wystraszyłaś i to go skusiło, by przedłużyć żerowanie.

Popatrzyłam na niego sceptycznie. Daniel nie patrzył na mnie. Przymknął powieki i zaczął mówić cicho, jakby nie chciał, by ktoś nas podsłuchał:

– Umarłe anioły, demony, pożeracze... – wymieniał – te stwory znane są pod wieloma imionami. Nikt nie wie, skąd się wzięły, choć są co do tego pewne przypuszczenia. Żywią się ludzkim strachem, który spijają tak długo, aż nie pozbawią ofiary całej woli życia i nierzadko zdrowych zmysłów. Potem zabierają się do pożerania jej ciała, póki ofiara jeszcze żyje. Od czasu do czasu pokazują się wybranym przez siebie ludziom w formie fizycznej, choć zwykle wolą żerować bez ujawniania się. Czasami jednak muszą w krótkim czasie uzupełnić siłę, a to jest najszybszy i najefektywniejszy sposób, bo boimy się już samego ich wyglądu i aury, jaka je otacza. – Westchnął i dodał: – Tylko stare demony tak robią. Zapewniają sobie dzięki temu dużą dawkę energii w ciągu krótkiej chwili. Gdy zobaczysz go następnym razem, będzie bardziej przypominał człowieka. Może mieć więcej mięśni, skóry, włosów... – Chevalier wykonał ręką nieokreślony gest. – Pełniejszą twarz. Oczy mogą być podobne do ludzkich, ale to właśnie one stanowią ich słaby punkt, bo zawsze są czerwone. Poza tym, gdy się je zrani, krew jest bardzo ciemna, niemal czarna, nie jak u ludzi. – Zrobił krótką pauzę, nim powiedział: – Będę musiał wyjaśnić ci, jak rozpoznawać ich obecność i jak się przed nimi bronić.

Upił łyk herbaty i popatrzył na mnie. Przyglądałam mu się z przekrzywioną głową. W końcu nachyliłam się ku niemu i popatrzyłam mu prosto w oczy. Jego źrenice powiększyły się, gdy się do niego zbliżyłam, ale uznałam, że ich wielkość była w normie.

Nagle stałam się świadoma naszej bliskości. Atmosfera między nami zrobiła się zbyt romantyczna i intymna, bym mogła cokolwiek powiedzieć. Zamiast tego przez chwilę po prostu patrzyłam na Daniela, który w końcu pytająco uniósł brew. Zamrugałam szybko.

– Zastanawiam się – odpowiedziałam na jego nieme pytanie – czy coś brałeś, czy masz tak bujną wyobraźnię, czy bawisz się moim kosztem. Jeśli to pierwsze, to lepiej już idź, zanim zrobisz coś jeszcze głupszego. Jeśli to drugie, rozważ karierę pisarza powieści grozy. Jeśli to ostatnie, to zapewniam, że nigdy, przenigdy ci tego nie wybaczę i zemszczę się w najmniej spodziewanym momencie.

Francuz przybliżył ku mnie twarz, wciąż nie spuszczając ze mnie wzroku.

– Może się mylę, ale odnoszę wrażenie, że nie chcesz być sama, mon ami – zauważył cicho z błyskiem w oku.

Miał rację. Wyglądało na to, że na razie byłam na niego skazana. Odsunęłam się i upiłam gorącej herbaty, ciesząc się z przyjemnego ciepła rozchodzącego się po moim ciele.

– Co tu właściwie robisz?

– Mówiłem już, przyszedłem przyjrzeć się pracom ojca – odparł Daniel.

Z jakiegoś powodu nie do końca mu wierzyłam.

– Nienawidzę kłamstw. A ty ciągle je stosujesz. Zgrywasz się, nie odpowiadasz wprost, dużo mówisz, ale odnoszę wrażenie, że każde twoje słowo ma drugie dno.

Nic na to nie odpowiedział. Postanowiłam, że pobawię się w terapeutkę.

– Niech zgadnę, to jakaś historia z cyklu: kiedyś byłem inny, ale ona mnie zraniła, związała się z innym i od tamtej pory owinąłem się nieco przyciasnym kokonem chłodu i niedopowiedzeń, aby już nikt nie dostał się do mojego wrażliwego, artystycznego wnętrza. Mam rację? – Przybrałam mądrą minę, którą zaraz zastąpił wyraźny sceptycyzm. – Padłabym, gdyby to było takie proste.

Przedłużająca się cisza kazała mi się zastanowić, czy aby przezprzypadek nie trafiłam w sedno. Miałam nadzieję, że jednak nie. Chciałam tylkozażartować, powiedzieć coś tak głupiego, by rozładować atmosferę, rozluźnićnapięte nerwy i może sprawić, by nowy znajomy nareszcie powiedział coś, co mójwewnętrzny wyrywacz kłamstw uzna za prawdziwe lub chociaż prawdopodobne. TymczasemDaniel odwrócił wzrok i zapatrzył się w coś za oknem. Jego twarz byłapozbawiona jakichkolwiek emocji. Założyłabym się, że świetnie grał w pokera.

– Wydaje mi się, że powinienem już iść – powiedział nieoczekiwanie.

Poczułam ogromne rozczarowanie. I lęk, że zostanę sama.

Chevalier wstał, zrobił kilka kroków w stronę wyjścia, jednak zatrzymał się. Nie obrócił się w moją stronę. Jego ciemne włosy połyskiwały w świetle świec. Mężczyzna zacisnął ręce w pięści. Wydawał się spięty, jakby toczył wewnętrzną walkę.

– Powinnaś iść ze mną.

Parsknęłam śmiechem.

– O, nie. Nie, no, non. Nigdzie nie wybieram. Chyba już nigdy nie będę wychodziła po zmroku z domu. Tak dla własnego bezpieczeństwa. Mogę jeszcze spotkać jakiegoś demona.

Daniel wrócił do mnie, przyklęknął przede mną, ujął moje dłonie w swoje ręce i odezwał się cicho, a w jego słowach pierwszy raz brzmiała prawdziwa szczerość.

– Zdaję sobie sprawę z tego, że niewiele o mnie wiesz i niemal mnie nie znasz. Ale ja wiem o tobie naprawdę wiele. Wiem, o czym marzysz i co w tobie tkwi, skryte głęboko. Jeśli tylko pójdziesz ze mną i pozwolisz sobie coś pokazać, obiecuję ci, że wszystko zrozumiesz.

Poważnie?

– Oczywiście zdajesz sobie sprawę z tego, że propozycja ślubu zabrzmiałaby w tych okolicznościach mniej niezręcznie niż to, co właśnie powiedziałeś? Niby skąd miałbyś cokolwiek o mnie wiedzieć? Z mediów społecznościowych? Na istagram nie wrzucam niemal nic, facebooka nie mam, a tiktoka oglądam tylko wtedy, gdy Klara mi coś prześle. Skąd więc posiadasz jakąkolwiek wiedzę o mnie? W wolnych chwilach bawisz się w Sherlocka Holmesa i odgadujesz fakty na drodze dedukcji? – spytałam.

Mężczyzna wstał, starł nieistniejący pyłek z kolana i skłonił się wytwornie.

– Widzisz? Posiadam wrodzony dar rozśmieszania cię. Daniel Chevalier, nadworny kuglarz, do twoich usług, Księżniczko.

Ostatnie określenie zabrzmiało dziwnie dwuznacznie, ale mimo to uniosłam kubek z herbatą.

– Wznoszę toast – powiedziałam – za mojego osobistego błazna.

Upiliśmy stygnącą herbatę. Daniel wrócił na miejsce, które wcześniej zajmował.

– To może zmienimy taktykę i to ty opowiesz mi coś o sobie? – poprosił. – Wiesz, żebym następnym razem nie brzmiał tak gołosłownie. Może na początek powiedz mi, co studiujesz?

Uznałam, że to niezły pomysł na początek. Być może w trakcie rozmowy uda mi się wyciągnąć z Daniela więcej informacji na jego temat.

– Studiuję podwójną filologię: włoską z francuską. Nieudane połączenie.Mój rocznik był pierwszym, w którym je zastosowano... i chyba jak dotąd ostatnim.Poszłam tam, bo nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, a zawsze lubiłam naukęjęzyków, muzykę i czytanie książek. Po czasie na plus zaliczam niemal wyłącznie to, że oba języki są wykorzystywane w muzyce.

– Domyślałem się, że masz coś wspólnego z muzyką – przytaknął Chevalier. – Pięknie śpiewałaś na ostatnim przyjęciu.

Poczułam, jak na policzki wstępuje mi zdradziecki rumieniec. Myślałam, że Francuzi, Daniel oraz jego tajemniczy ojciec, opuścili imprezę przed moim występem. Uśmiechnęłam się, dziękując za komplement.

– Opowiedz mi teraz coś o sobie – poprosiłam. – Od zawsze wiedziałeś, że zostaniesz artystą? Czy też malarstwo przyszło później? A może miałeś całkiem inny plan na życie?

– Mój ojciec maluje i jest uznanym artystą, zapewne oczekiwał, że pójdę w jego ślady. To, że mam dobrą rękę i oko nie pomogło w wymiganiu się od tej spuścizny. – Daniel skrzywił się nieco. – Zdradzę ci w tajemnicy, że gdybym nie został malarzem, byłbym Rycerzem.

Parsknęłam śmiechem.

– Rycerzem? I co byś robił?

– A obiecasz, że nikomu nie powiesz?

Daniel nachylił się ku mnie. Jeszcze kilka centymetrów, a nasze twarze stykałyby się ze sobą. Mężczyzna szepnął konfidencjonalnie, a jego ciepły oddech połaskotał moją skórę:

– Chroniłbym Księżniczkę!

Odchyliłam się z naburmuszoną miną. Założyłam ręce na piersi.

– Powinnam była domyślić się, że nic mi nie powiesz!

– Ponoć kobiety lubią tajemniczych mężczyzn – zauważył Daniel.

– Kobiety powiedzą, że lubią wszystko, byleby przypodobać się mężczyźnie – prychnęłam.

Nagle zalało nas silne światło. Odruchowo zasłoniłam oczy.

– Tak mi się wydawało, że was tu słyszę – usłyszałam głos ojca. – Nie zaprzeczę, że urok świec ma swoje plusy, ale coś mi mówi, że siedzenie po ciemku nie było waszym wyborem.

– Cześć, tato – odezwałam się, powoli odsłaniając oczy. – To awaria. Nie było prądu. – Dodałam: – Mogliście mnie uprzedzić, że będziemy mieli gościa. Daniel niemal wystraszył mnie na śmierć.

Mówiąc to, rzuciłam Francuzowi niedwuznaczne spojrzenie.

– Ach, wiesz, jak to jest – odparł ojciec. – Rano zadzwonili znajomi, że zmieniły im się plany i mają dwa wolne bilety na dziś. A twoja mama jak zwykle była gotowa na ostatnią chwilę.

– Przynajmniej wiemy, po kim Laura to ma. – Nagle w przejściu wyłoniła się Eliza. – Wybaczcie, ale głowa mi pęka. Kładę się. Dobranoc, dzieci!

– Jak było w teatrze? – spytałam ojca.

– Sztuka trochę nas rozczarowała – odpowiedział, idąc w naszą stronę. – Postawili na zbyt nowoczesną aranżację. Zakładam, że bawiliście się lepiej od nas.

– Polemizowałbym – odezwał się Daniel. – Chyba zanudziłem Laurę na śmierć. – Wstał. – Skoro państwo wrócili, moja rola jest skończona. Jeszcze raz dziękuję za wpuszczenie mnie. Bonne nuit!

Odprowadziliśmy go z ojcem wzrokiem. Tata przeniósł spojrzenie na mnie, usiadł naprzeciwko i spytał:

– Jak ci minął dzień?

– Męcząco – przyznałam. – Tato, mogę wiedzieć, skąd znasz ojca Daniela?

– To żadna tajemnica – powiedział August i uśmiechnął się zawadiacko, wyraźnie coś wspominając. – Obaj walczyliśmy o względy twojej matki.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.

– I po czymś takim zostaliście przyjaciółmi? Serio?

– Nie z samego początku – przyznał. – To zajęło nam trochę czasu. No dobrze, wiele czasu. Z początku nasze kontakty były, oględnie mówiąc, dość ostrożne. Pomógł fakt, że niedługo po uznaniu mojej wygranej poznał miłość swojego życia. Zaczęliśmy częściej rozmawiać i korespondować. Później pomagałem sprzedawać jego obrazy w Polsce. Popyt w tamtych czasach nie był oszałamiający, ale dawało to Alinie pretekst do przyjazdu do kraju, a twojej mamie na tym zależało. Były najlepszymi przyjaciółkami, wiesz. Właściwie to od początku mieliśmy z Félicienem przeczucie, że one po prostu nie dają nam innego wyjścia, jak tylko zaprzyjaźnić się. W końcu twoja mama została nawet matką chrzestną ich dziecka.

Zrobiłam wielkie oczy.

– Mama jest chrzestną Daniela? – powtórzyłam. – Czyli Alina to jego matka, która niedawno zmarła...

Dlaczego nikt nigdy o niej nie mówił? Ani o Danielu? Ani o jego ojcu, Félicienie?

Chciałam o to zapytać, ale zmęczenie mnie pokonało. Ziewnęłam tak mocno, że oczy zaszły mi łzami.

– Tato, kładę się. Konam ze zmęczenia.

– Śpij dobrze, córeczko.

Co sądzicie o rozwoju historii? Macie już jakieś przemyślenia? :) 

Ten rozdział jest najdłuższy ze wszystkich, ale nie chciałam go rozbijać, bo wydaje mi się, że historia by na tym straciła :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro