Tajemniczy nieznajomy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

[Polecam włączyć muzykę z mediów powyżej. Urzekły mnie słowa tej piosenki i to, jak doskonale pasuje do mojej historii <3]


Z dedykacją dla moniatuczyta

Na twarz nieznajomego padał cień, jakby długie pasma księżycowego blasku celowo ją omijały, przez co nie widziałam jej dokładnie. Mogłam zauważyć tylko tyle, że mężczyzna ma kruczoczarne włosy, jest elegancko ubrany i wysoki.

— Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć — powiedział, odsuwając się ode mnie z uniesionymi rękami, pokazując, że nie ma złych intencji.

Odetchnęłam nieco spokojniej i roześmiałam się tylko odrobinę histerycznie, rozbawiona całą sytuacją. Byłam dziś niesamowicie rozstrojona nerwowo. Muszę się ogarnąć.

— Jest pan jednym z gości, mam rację?

Zrobił krok w moją stronę, stając w pełni księżycowego światła. Nie mógł przekroczyć trzydziestki. Był atletycznie zbudowany. Miał cerę niemal równie jasną jak moja. Ciemne, proste włosy spiął nad karkiem w krótki kucyk. Jego zielone oczy – intensywnie wpatrujące się w moją twarz – hipnotyzowały mnie, nie pozwalając mi odwrócić wzroku. Mężczyzna miał na sobie casualowy garnitur, jasną koszulę i niedbale zawiązany krawat w kolorze leśnego mchu. Do tego wszystkiego miał świetnie dobrane perfumy. Dyskretnie zaciągnęłam się przyjemnym zapachem cedru.

— Daniel Chevalier — powiedział, wyciągając do mnie dłoń.

Oddałam uścisk. Daniel miał długie palce. Wyglądały na delikatne, ale wyczuwałam na nich odciski. Ogarnęło mnie dziwne wrażenie déjà vu.

— Laura Leszczyńska.

Enchanté!

— Nigdy pana tu nie widziałam... — zauważyłam.

W końcu zorientowałam się, że wciąż trzymamy się za ręce. Szybko zabrałam dłoń. Mężczyzna wydawał się absolutnie niespeszony moją cokolwiek nerwową reakcją.

Oui, dopiero co przyjechałem z ojcem z Francji.

— To tłumaczy pańskie nazwisko, monsieur Chevalier.

— Wystarczy Daniel — uznał. — Mademoiselle...

— Laura — przerwałam mu. — Świetnie mówisz po polsku.

— Moja matka była Polką — wyjaśnił. — Zmarła trzy lata temu.

— Przykro mi — powiedziałam.

Daniel wzruszył ramionami, ale wyczuwałam bijący od niego smutek.

— Ta strata nas dotknęła, ale odejście matki nie było niespodziewane. Chorowała przez kilka lat. Rak — dodał.

Pokiwałam głową ze zrozumieniem. Śmierć zawsze mnie przytłaczała, więc odwróciłam wzrok. Zauważyłam coś niebieskiego leżącego ławką przy fontannie. Nagle mnie olśniło! Wciąż nie założyłam butów! Miałam lodowate stopy i jak tak dalej pójdzie, rozchoruję się. Jakby mało było tego, że wyszłam na idiotkę.

— Widziałeś już fontannę? Chyba wciąż pływają w niej rybki. Jest dość ciemno, ale może uda się coś jeszcze zobaczyć.

Bezceremonialnie ujęłam go pod ramię i poprowadziłam we wskazaną stronę. Daniel uśmiechnął się kącikami ust. Zastanawiałam się, czy wychwycił blagę w moim głosie, czy też wiedział, że nie ma tam żadnych rybek — kto trzyma ryby w fontannie?! — ale wolałam już chyba wyjść na ignorantkę niż dziewczynę, która w październiku biega na bosaka po ogrodzie w trakcie przyjęcia. Z drugiej strony, koleżanki twierdziły, że mężczyźni uwielbiają słodkie idiotki. Kiedy więc Daniel nachylał się nad taflą wody, ja szybko założyłam buty, po czym usiadłam, by mój nowy znajomy nie zorientował się od razu, że zrobiłam się o niemal dziesięć centymetrów wyższa.

— Chyba wszystkie schowały się już na noc — powiedział Francuz, a w jego głosie wibrowało rozbawienie. — Może następnym razem.

Pokiwałam gorliwie głową. Było mi coraz zimniej. Jeszcze trochę i się przeziębię, a nie chciałam opuszczać zajęć na samym początku roku akademickiego.

— Masz ochotę na kieliszek wina? — zapytałam. — Może wrócimy do środka? Wieczory są już chłodne.

— Naprawdę? — Popatrzył wokół, jakby nie mógł uwierzyć, że nadeszła jesień. — Nie wydaje mi się, żeby rzeczywiście nagle się ochłodziło. To pewnie buty tak świetnie trzymają ciepło — dodał i mrugnął do mnie.

Zaśmiałam się, choć poczułam się odrobinę zażenowana.

— Miałam nadzieję, że nie zauważyłeś.

— A jednak — roześmiał się. — Ale nie martw się, mam przyjaciół, którzy cały rok chodzą po ogrodzie au naturel przynajmniej przez godzinę. Dla zachowania dobrego krążenia. Dobrze, że mieszkają na Lazurowym Wybrzeżu, inaczej pewnie warunki by im nie sprzyjały.

Wstałam i wyciągnęłam rękę w stronę domu.

— To co z tym winem?

— Prowadź.

Po powrocie do salonu Daniel szarmancko zaoferował, bym poczekała na niego, a sam udał się na poszukiwania wina. Skorzystałam z okazji. Gdy Francuz się oddalił, patrzyłam za nim przez chwilę. Zastanawiałam się, czy to możliwe, że gdzieś go już widziałam. Zniknął mi z oczu. Napotkałam wbite we mnie spojrzenie Patryka, mojego niedoszłego amanta, którego policzki robiły się coraz czerwieńsze w miarę wypijanego alkoholu. Szybko odwróciłam wzrok.

Popatrzyłam na niewielką galerię obrazów zajmującą całą ścianę. Mimo iż większość malunków towarzyszyła mi od czasów dzieciństwa, nigdy nie zainteresowałam się ich autorem lub autorami. Chociaż stawiałabym raczej na to pierwsze.

Moje rozważania przerwał powrót Daniela. Mężczyzna podał mi kieliszek wina. Uniosłam go do góry, wzburzyłam płyn, zwracając uwagę na jego kolor i przejrzystość. Upiłam łyk, przez chwilę przytrzymując alkohol w ustach. Ciemna, fioletowawa barwa i zdecydowany smak przywodzący na myśl owoce i czekoladę, a także nutę papryki, nakierowały mnie na trop — rondo. Jedno ze starszych win z rodzinnej piwniczki. Ojciec się postarał.

Podczas degustacji Daniel nie spuszczał ze mnie wzroku. Pod jego spojrzeniem poczułam się... inaczej. Patrzył na mnie jak ktoś, kto dobrze mnie zna i kto z drżeniem serca czeka, aż ja poznam jego. Na moje policzki wstąpiły niechciane rumieńce.

— Nigdy wcześniej nie widziałam cię na przyjęciu rodziców. A znam niemal wszystkich, którzy bywali tu w ciągu blisko dwudziestu lat — powiedziałam, sondując go.

Daniel sprawiał wrażenie, jak gdyby znalezienie właściwych słów nie było tak proste, jak powinno być.

— Dopiero całkiem niedawno przyjechałem z ojcem z Francji. Wybraliśmy się w podróż do kraju mojej matki. Bywałem w Polsce, ale tylko sporadycznie i ostatni raz wtedy, kiedy wciąż byłem dzieckiem. Pierwszy raz goszczę w twoim domu.

— A przyjechaliście w jakimś konkretnym celu? — spytałam, mając nadzieję, że moi rodzice nie ściągnęli tu Daniela, by spróbować nas zeswatać. Nie byłby to pierwszy raz.

Francuz pokręcił głową.

— Początkowo chodziło tylko o wycieczkę, ale postanowiłem tu zostać na rok czy dwa. Będę uczyć rysunku.

— O, a więc jesteś artystą? — Ożywiłam się. — Kiedy cię nie było, przyglądałam się tamtym obrazom. — Wskazałam na nie. — Jestem ciekawa, czy możesz coś o nich powiedzieć. Na pewno będziesz wiedział więcej ode mnie, bo kompletnie nie znam się na malarstwie.

Daniel popatrzył na domową galerię sztuki i uśmiechnął się jednym kącikiem ust.

— Istnieje taka możliwość. Przede wszystkim zacząłbym od autora.

— Znasz go?

— Spójrz tam!

Daniel pociągnął mnie za rękę, zmuszając mnie, bym wstała z fotela. Następnie położył mi dłoń na ramieniu, skierował mnie w drugą stronę i wskazał na mężczyznę stojącego obok mego ojca.

Jego bliskość wcale nie była tak krępująca, jak się spodziewałam. Zwykle źle reagowałam na dotyk obcych, lecz tym razem w ogóle mi on nie przeszkadzał. Czułam się jak w ramionach kogoś, kogo znałam dawno, dawno temu. Ciepło ciała Daniela było wyjątkowo przyjemne po chłodzie, który muskał moją skórę w ogrodzie zaledwie kilka chwil temu. Ponownie dyskretnie zaciągnęłam się aromatem cedru. Nie znałam tych perfum, ale uwodziły mnie swoim zapachem.

Minęła chwila, nim dotarło do mnie, że Chevalier coś powiedział.

— Proszę?

— Oto on. L'artist.

Patrzyłam teraz na mężczyznę o orlim nosie i krótkich, ciemnych włosach poprzetykanych gdzieniegdzie siwizną. Miał oliwkową karnację i widać było, że chętnie przebywa na słońcu. Był wysoki i miał szerokie ramiona, które podkreślał dobrze skrojony garnitur. Stał blisko mego ojca, co mogło sugerować ich zażyłość. W ręku obcego błysnął kieliszek z calvadosem. Przez to zwróciłam uwagę na to, jakie ma długie palce.

W tym momencie August zaśmiał się głośno i poklepał nieznajomego po plecach.

Zmarszczyłam brwi. Ojciec rzadko zachowywał się tak familiarnie w stosunku do nowo poznanych osób, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że ich znajomość trwa od dłuższego czasu.

— Mógłbym cię przedstawić. Chciałabyś go poznać? — spytał Daniel, obejmując mnie delikatnie za ramiona, przez co na moment zaparło mi dech.

Wciąż nie odwracałam wzroku od obserwowanego mężczyzny. Częściowo z tego powodu, że nie chciałam, by Chevalier zauważył rumieniec na moich policzkach, a częściowo dlatego, że coś w nim sprawiało, że wyczuwałam bijący od niego chłód i dystans, szczególnie, gdy dosłownie na ułamek sekundy rzucił na nas okiem.

— Skąd się znacie?

— Mamy ze sobą wiele wspólnego — szepnął mi do ucha Francuz, a jego oddech połaskotał moją skórę.

Wreszcie zrozumiałam. Tajemniczy malarz musiał być ojcem Daniela. Przyjrzałam im się dokładniej i utwierdziłam się w tym przekonaniu. Roześmiałam się.

— Zwykle uznałabym, że zabawiłeś się moim kosztem, ale przyniosłeś mi najlepsze wino spośród wszystkich serwowanych dzisiejszego wieczoru, więc puszczę ci to płazem — urwałam. — Dobrze więc. Pochodzicie z Francji. Skąd dokładnie? Nie, czekaj, wiem... — przyłożyłam dłoń do czoła i przyjęłam pozę wróżki odczytującej przyszłość lub cudze myśli. — Z Paryża! Oczywiście, że z Miasta Świateł, mówisz z paryskim akcentem. Obaj malujecie. Mówisz po polsku, zakładam, że twój ojciec również, przynajmniej trochę. Macie świetny gust, jeśli chodzi o garderobę... — ugryzłam się w język.

Tym razem to Chevalier zaśmiał się głośno.

— Tak, mieszkałem w Paryżu przez większość życia, choć urodziłem się w Bordeaux, a wakacje spędzałem u dziadków w Carnac. Gdy miałem sześć lat, ojcu zaproponowano pracę w stolicy i mieszkaliśmy tam kolejnych dwadzieścia parę. I dziękuję za komplement. Jak przypuszczam, prawisz je wszystkim gościom?

Zrobiłam oburzoną minę. Odłożyłam kieliszek na pobliski stolik.

— Czuję się dotknięta tym pomówieniem!

Udałam, że mdleję. Komizmu sytuacji przydał fakt, że rzeczywiście poślizgnęłam się, bo nie zauważyłam, że coś rozlało się po podłodze. Daniel złapał mnie, nim upadłam na posadzkę. Zawisłam kilkadziesiąt centymetrów nad ziemią, zamknięta w uścisku Francuza. Z takiej odległości dokładnie widziałam ciemniejsze plamki na jego soczyście zielonych tęczówkach. Ciemna oprawa oczu dodawała jego spojrzeniu tajemniczości. Otaczający go aromat cedru uderzył mi do głowy. W czasie upadku objęłam mężczyznę, by odzyskać równowagę, ale przez to nasze ciała zastygły w romantycznych pozach rodem ze starego filmu. Czułam jego ciepło, widziałam z bliska jego pięknie wykrojone, choć dość wąskie usta. Serce szybciej mi zabiło. Musieliśmy dobrze wyglądać – oboje młodzi i ciemnowłosi, ja w białej sukience, on w ciemnym garniturze. Jednak na przekór konwencji, zamiast wpatrywać się w swojego wybawcę maślanymi oczami, wybuchłam wariackim śmiechem.

Daniel pomógł mi wrócić do pionu i, mogłoby się wydawać, ale szybko doszłam do wniosku, że to tylko moje wrażenie spowodowane winem czy zmęczeniem, dość niechętnie wypuścił mnie z objęć.

Je ne voulais pas t'offenser.

Chevalier uniósł moją dłoń i ucałował ją.

— Myślałam, że Francuzi nie mają tego w zwyczaju — zauważyłam.

Daniel nachylił się ku mnie i szepnął konfidencjonalnie:

— Jestem tylko w połowie Francuzem.

Moją uwagę zwrócił ruch na drugim końcu salonu. To Konstancja machała ręką i wpatrywała się we mnie intensywnie.

Au revoir, monsieur — rzekłam. — Musisz poszukać sobie innego towarzystwa. Obowiązki wzywają.

Daniel uśmiechnął się tylko w odpowiedzi.

Chwilę później, kiedy udało mi się przecisnąć między jowialnymi już gośćmi i dostać do Konstancji, obróciłam się, by ostatni raz rzucić okiem na nowego znajomego. Powiodłam wzrokiem po sali, ale nie dostrzegłam już ani Daniela, ani jego ojca.

— Chodź, pora na tort — ponagliła mnie Konstancja. — Zaśpiewasz mamie Sto lat, a potem coś z dedykacją dla niej. Tylko proszę: coś wesołego! Wiesz, jak nie lubię smętów...

Wieczorem, kiedy przed snem przypominałam sobie wydarzenia z przyjęcia, pomyślałam o Danielu. Serce mocniej mi zabiło, gdy przywołałam wspomnienie chwili, w której trzymał mnie w ramionach. Uśmiechnęłam się sennie. Przed tym, zanim zapadłam w słodkie objęcia Morfeusza, w mojej głowie rozbrzmiały słowa piosenki Et si tu n'existais pas.

Przyznać się... która najbardziej tęskniła za Danielem? ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro