Chapter Twenty-Six.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

30 gwiazdek = nowy rozdział!







Barry ze mną na rękach przemierzył całe miasto w kilka sekund. Nie wiedziałam czy rozmazany obraz był wynikiem szybkiego przemieszczania się czy alkoholu. Możliwe, że oba czynniki miały na to wpływ.

Dłonie miałam mocno zaciśnięte na koszuli chłopaka, wtulona byłam w jego klatkę piersiową. W końcu do mojego nosa dotarł znajomy już zapach i zrozumiałam, że znaleźliśmy się w domu.

Szatyn przez cały ten czas mocno mnie trzymał, jednak sprawiał wrażenie jakbym w ogóle mu nie ciążyła. Jakby trzymanie ponad pięćdziesięciu kilo nie robiło na nim żadnego wrażenia.

Poczułam jak otwiera drzwi i wchodzi do środka jednego z pokoi.

-Żyjesz? - roześmiany głos Barry'ego wybudził mnie z letargu.

-Żyję. - szepnęłam i w końcu otworzyłam oczy. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem. - Mam nadzieję, że bawiłeś się chociaż w połowie tak dobrze jak ja. - mruknęłam z uśmiechnęłam. Pokiwał głową.

-Zdecydowanie. - potwierdził - To był cudowny wieczór. - wyswobodziłam się z jego objęć i stanęłam na nogach. Zsunęłam szpilki ze stóp i rzuciłam je w kąt pokoju.

Uśmiechnęłam się do chłopaka i zaczęłam rozpinać zamek sukienki, który znajdował się na plecach.

-Powiem Ci, że już dawno się tak dobrze nie bawiłam. - wyznałam, szarpiąc się z tą przeklętą kiecką. Zauważyłam rumieńce na twarzy Barry'ego, a po chwili stał do mnie tyłem, aby nie patrzeć na moje próby wydostania się z sukienki. - Pomożesz? - jęknęłam, gdy kolejny próby ucieczki nie powiodły się. Szatyn niepewnie odwrócił się  w moją stronę. - No nie patrz tak na mnie. - jęknęłam - Widziałeś mnie już w bieliźnie i w samym ręczniku. - przypomniałam mu nasze pierwsze spotkanie.

-Jasne. - skinął głową. Nim się obejrzałam, poczułam jak sukienka znika z mojego ciała a na jej miejscu pojawiła się moja piżama. Krótkie spodenki i koszulka z Looney Tunes Show. Zrobił to niewiarygodnie szybko... Spojrzał na mnie z uśmiechem. - I po krzyku. - wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego i jakoś zrobiło mi się gorąco.

Ogrzewanie chodzi? A może to alkohol? Czy to ten facet jest aż tak gorący, ze brakuje mi tchu?

-Zerknąłeś sobie? - zaśmiałam, a Barry mi zawtórował, kręcąc głową.

-Myślę, że wtedy nie byłbym bohaterem. - puścił mi oczko. Wzruszyłam ramionami.

-Jesteś moim bohaterem. - uśmiechnęłam się do niego.

-Idź spać, bo zaczynasz bredzić. - przewróciłam oczami, ale grzecznie ruszyłam w stronę łóżka, a Barry za mną. Odkrył narzutę, a ja wykorzystując moment skoczyłam na łóżko, a szatyn przykrył mnie kołdrą. Spojrzałam na niego z wdzięcznością.

-Nie wiem jak mam ci dziękować. - wyszeptałam, patrząc mu w oczy. Puścił mi oczko.

-Nie masz za co. - chwycił moją dłoń i potarł kciukiem, a mi ponownie zrobiło się gorąco. Nie mogłam się powstrzymać od uśmiechania. - To ja powinienem ci dziękować. - zaśmiał się - Gdyby nie ty, pewnie spędziłbym wieczór z Netflixem lub pomagając Iris. - mruknął. Obraz przed oczami wciąż byl rozmazany i jestem pewna, że jutro nie wiele będę pamiętać z tego wieczoru, ale nie będę żałować. Nigdy nie bawiłam się tak dobrze, jak dziś z Barrym. - Już Ci nie przeszkadzam. - chciał wstać z mojego łóżka, ale szybko chwyciłam go za dłoń. Spojrzał na mnie zaskoczony.

-Mam jeszcze jedną prośbę. - wyszeptałam - Mógłbyś ze mną dziś zostać? - widziałam, że go zeskoczyłam. Sama siebie zeskoczyłam. Zapewne gdyby nie alkohol nie powiedziałabym tego, ale po prostu nie chciałam być sama tej nocy... Barry przez chwilę bił się z myślami, ale w końcu skinął głową.

-Zostanę. - uśmiechnął się. Obszedł łóżko dookoła i przy okazji ściągnął buty. Poczułam jak odchyla kołdrę i kładzie się obok mnie. Ciepło bijące od niego było tak przyjemne, że nie mogłam się powstrzymać i od razu przysunęłam się bliżej niego, wtulając w klatkę piersiową. Znów wzięłam głęboki wdech i poczułam cudowną wodę kolońską.

-Dziękuję. - wyszeptałam, odchylając głowę w górę, aby spojrzeć mu w oczy. Poczułam jego dłoń, która przesuwa się na moje plecy i mocniej przyciąga do siebie. Nie opierałam się, nie miałam ku temu powodów.

-Nie ma za co. - odparł równie cicho.

-Nie wyobrażasz sobie jak pijana jestem. - zaśmiałam się, przypominało to pijacki bełkot. Zawtórował mi.

-Widzę, Emma. - mruknął - I słyszę. - po raz kolejny zaczęłam się śmiać.

Wzięłam głęboki wdech i przysunęłam bliżej Barry'ego. Leżąc na lewym boku, prawą dłoń ułożyłam na jego klatce piersiowej, jednocześnie czując miarowe bicie jego serca. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się obecnością Allena tuż obok. Uczucie było nie do opisania.

Pojawił się jednak jeden problem. Barry Allen nie był dla mnie już tylko kolegą czy przyjacielem. Stawał się dla mnie coraz ważniejszy i skłamałabym mówiąc, że mnie nie kręci.

Wygląd ideał. Charakter ideał. Ile ja bym dała, żeby mieć go w łóżku na codzień...

Uśmiechnęłam się pod nosem na tę myśl.

Nie wolno, Emma! To przyjaciel twojego brata.

-Śmiejesz się przez sen czy po prostu zwariowałaś? - usłyszłam szept Barry'ego przy uchu. Znów tę dreszcze na ciele...

-Nie śpię. - szepnęłam jedynie i zwilżyłam wargę językiem. Czułam jak zaczynam odpływać. Zmęczenie i alkohol zaczęły brać górę...

-Może mnie za to nie zabijesz. - usłyszłam jeszcze, a później poczułam rozgrzane wargi Allena na swoich ustach. Nie byłam w stanie zrozumieć tego co się dzieje. Dłoń chłopaka mocniej zacisnęła się na moim boku. Poczułam język szatyna między wargami i lekko rozchyliłam usta. Byłam pijana, ale świadoma tego co się działo. Po kilku krótkich sekundach poczułam jak chce się odsunąć. Ja miałam inne plany. Uniosłam dłoń i wplątałam w jego włosy, ponownie przyciągając go bliżej siebie. Poczułam jak lekko uśmiecha się w moje usta i znów mocniej na mnie napiera swoimi wargami.

Kolejny plus dla Barry'ego Allena, nieziemsko całuje...


******
He's so cute...


Emilia Mikaelson

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro