Mike x Zoey "Powrót"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wyglądam znudzony przez małe okrągłe okienko. Puszyste białe chmury powoli zacierały tą wcześniej widoczną granicę, którą dało się dostrzec z samolotu. Przetarłem znużone snem oczy i ziewnąłem. Lot powoli dobiega końca, z czego już byłem zadowolony. Ośmiogodzinny lot z Włoch do Stanów Zjednoczonych już dawał mi się we znaki, ale nareszcie koniec. Już niedługo zobaczę moją kochaną Zoey. 

Przez ostatnie trzy miesiące jej nie widziałem. Znajdowałem się wtedy w Neapolu, u mojej kochanej matki, którą nie widziałem od dawien dawna. Spędziłem z moją rodzicielką miłe chwile podczas tych wakacji. Co prawda miałem ograniczony kontakt w tym czasie z moją dziewczyną, ale gdy tylko mogłem, starałem się odpisywać i dzwonić. W pewnych momentach nawet nie dawałem znaku życia, ale to z różnych powodów. Wtedy, zależnie od jej nastroju przestawała pisać jakby wyczuwając mój brak czasu lub też pisała kilka wiadomości pod rząd w krótkich odstępach czasu. Ostatnio ze mną nie rozmawiała, prawdopodobnie po to, bym miał czas na spokojne spakowanie i podróż powrotną. 

Po tym długiej chwili rozłąki strasznie tęskniłem się za jej czułym dotykiem i przytulasami bez okazji. Za jej nieśmiałym, aczkolwiek szczerym uśmiechem i mniej nieśmiałymi pocałunkami. Za rozmową twarzą w twarz, będąc wtuleni razem pod kocem, oglądąc długie filmy wieczorami. Uśmiechnąłem się błogo. Tak. już niedługo. Poprawiłem zieloną bluzkę, którą miałem na sobie. Szybko spojrzałem w swoje odbicie w ekranie telefonui upewniłem się, że wyglądam dobrze. Wszystko w porządku. Samolot zmierzał do lądowania.

Zaraz zaczęły się wszystkie wymagane procedury i instrukcje od personelu samolotowego. Wstałem sięgając po swój podręczny bagaż i zebrałem się do wyjścia. Tak! Już prawie w domu! Z wielkim uśmiechem opuściłem pokład samolotu i przełączyłem telefon z trybu samolotowego. Miałem zamiar powiadomić Zoey, że już dotarłem, ale gdy spojrzałem w ekran urządzenia wyleciał mi ten plan z głowy. Zadowolenie na twarzy zostało zastąpione zdziwieniem i obawą. Miałem chyba z setkę nieodebranych wiadomości od... mamy mojej dziewczyny. Nadal w lekkim szoku, oddzwoniłem, w tym samym czasie odbierając swoją walizkę. Telefon został odebrany po pierwszym sygnale.

- Mike? Czy z tobą jest Zoey?! - Wykrzyczała nieco niewyraźnie kobieta przerażonym i zmartwionym głosem. Z jej tonu wynikało, że coś jest nie tak.

- Dopiero wysiadłem z samolotu, jeszcze nie miałem okazji się rozejrzeć. Co się stało? - spytałem jej, sam będąc skołowany - Czy wyszła bez poinformowania pani?

- Nie wróciła do domu od wczoraj - kontynuowała nerwowo i szybko, w trakcie szybkiej przerwy przełknęła ślinę - Nie mam pojęcia co się z nią dzieje, nie daje znaku życia, żaden z jej znajomych nie ma pojęcia, gdzie ona jest. Ty byłeś moją ostatnią nadzieją - przez komórkę przeszedł szum i jęk przypominający płakanie. Raptem wszystko przestało być ważne. Nie obchodziły mnie zostawione bagaże, nie obchodziła mnie reszta spraw, które powinienem załatwić. Migiem popatrzyłem na ludzi, ale nie wychwyciłem twarzy Zoey. Nie było tłumów, ale możliwe, że schowała się gdzieś dalej. Rozłączyłem się ze słowami "poszukam jej natychmiast" i oczywiście wybiegłem z lotniska jak szybko się da, po drodze oczywiście rozglądając się za czerwonymi włosami. Pierwsze co mi przyszło do głowy to mój dom, miejsce gdzie zawsze spędzaliśmy najwięcej czasu. W razie jakbym się mylił w stosunku do jej domniemanej lokacji, będę szukał jej wszędzie, gdzie tylko się da.

Szybko zamówiłem taksówkę i dzięki niej w błyskawicznym tempie dotarłem do mojego mieszkania. Szybko podbiegłem pod odpowiednie drzwi. Lały się ze mnie strużki potu: ze stresu i z wysiłku. Szybko chwyciłem za klamkę, która ku mojemu zdziwieniu była otwarta. Prędko rzuciłem okiem na wycieraczkę, gdzie powinien być zapasowy klucz, ale typowego zgrubienia nie zobaczyłem. Wbiegłem więc do środka mając ogromną nadzieję, że to ona tam jest. Krzyczałem w koło jej imię biegnąc przez kuchnię, po łazienkę przez schowek na szczotki. W końcu w sypialni zobaczyłem leżącą do mnie plecami postać. Odetchnąłem z ulgą, przeczesałem ze śmiechem włosy i powoli podchodziłem do łóżka. Pewnie śpi, zasnęła moja królewna, czekając na mnie. Przyszła tutaj, bo tak bardzo za mną tęskniła. Może chciała mnie przywitać jako pierwsza już w domu. Wdrapałem się na łóżko i pochyliłem się, by złożyć na jej czole buziaka.

Lecz coś było nie w porządku. Była zimna, wręcz lodowata. Natychmiast na nią spojrzałem z lękiem. Wyglądała jakby spała, ale była niecodziennie blada. Jak trup. Postanowiłem, że ją obudzę.

- Zoey... Zoey!  - potrząsnąłem delikatnie dziewczyną. Nadal nic. Dotknąłem dłonią jej policzka i kciukiem przejechałem po ustach. Zawsze tak robiłem, gdy nie chciała się obudzić. Wtedy zawsze odpowiadała śmiechem i otwierała oczy, pokazując swoje piękne brązowe tęczówki i trzepocząc długimi rzęsami. I jeszcze raz zawołałem. W pewnej chwili zwróciłem uwagę na bardzo niespotykany alarmujący sygnał. Nie czuję jej oddechu. Natychmiastowo przejąłem się nie na żarty. Szybko przeniosłem jej postać na podłogę. Zaraz co się robi w takiej sytuacji?! Sztuczne oddychanie!

Rozpocząłem więc masaż serca. Zacząłem także głośno krzyczeć, mając nadzieję, że ktoś usłyszy i zadzwonił po karetkę. Po dłuższej chwili, a może i nawet szybkiej, tylko że ze względu na sytuację nie potrafiłem tego określić, przyszedł mój sąsiad i na mój rozkaz zadzwonił na numer alarmowy. W głowie miałem tylko jedno: Żyj Zoey! Żyj!

Łzy nachodziły mi do oczu, mięśnie mdlały ze zmęczenia od kilkuminutowej akcji, ale ja nadal nie przestawałem. Czekałem tylko, aż zacznie oddychać.

- Zoey, proszę, nie odchodź! Kocham cię! - Płaczliwie wołałem do niej, mając nadzieję że może to usłyszy i wróci do mnie. Cała radosna. Uśmiechnięta. Wróci do mojego życia. Gdy tylko rozbrzmiał sygnał syreny, moja ukochana w chwilę złapała oddech i odkaszlnęła, jakby za wszystkie czasy. Delikatnie uchyliła powieki. Natychmiastowo przestałem czynność i spojrzałem na nią z uśmiechem i z czerwonymi od płaczu oczami. Złapałem ją za rękę i złożyłem na jej drobnej dłoni pełne miłości pocałunki. Byłem niesłychanie szczęśliwy, że odzyskała przytomność. W końcu nieprzytomnie na mnie spojrzała i zachrypniętym głosem wyszeptała tylko:

- Prze...praszam... - Po czym zamknęła oczy i nieregularnie oddychała. Ja w tym czasie tylko gładziłem jej dłoń, ciesząc się, że w ogóle oddycha.

- Za co mnie przepraszasz? Kocham cię... - odpowiedziałam z łamiącym się głowę i zalewając się łzami, gdy akurat przyszła wezwana pomoc. Czule pocałowałem ją ostatni raz w dłoń, gdy służba medyczna ekspresowo zabierała ją na nosze. Z klęczącej pozycji przeniosłem się do siadu. Byłem wyczerpany, ale chciałem wstać i jechać razem z Zoey. W tym czasie przyszedł do mnie ratownik.

- Czy pani koleżanka na coś chorowała? Nie zażyła leków, albo może wzięła jakieś niewłaściwe? - zapytał z powagą w głosie

- Z tego co wiem na nic nie choruje. Nie powinna nicze... - Kręciłem głową nieopanowanie podczas mówienia ostatniego zdania, gdy kątem oka pod łóżkiem dostrzegłem opakowanie po moich starych lekach na receptę od psychiatry. Pełen szoku odkryłem, że opakowanie było puste.

- Czy możliwe, że to wzięła? To jej? - Spytał z pełną profesjonalnością lekarz.

- Nie... - wydukałem przerażony - Są moje... Ale dlaczego?! - Zacząłem szybko i histerycznie oddychać, a obraz powoli zaczął mi się zamazywać. Zaraz zrobiło mi się słabo. Mężczyzna natychmiast wziął pudełko z moich rąk i zaprowadził mnie szybko do ambulansu.





Nie mogłem dojść po tym wszystkim do siebie. Dlaczego... Dlaczego dziewczyna... kobieta, którą kocham to zrobiła? Połknęła wszystkie tabletki, które były w pudełku. Dlaczego? Zdawałem sobie sprawę, że jest wrażliwa i często czuła się samotna, ale nie sądziłem, że poważnie myśli o zrobienia sobie krzywdy.

Siedziałem teraz w szpitalu w poczekalni i analizowałem każde jej słowo, każde moje wspomnienie, każdą spędzoną razem chwilę. Przypominałem sobie wiele smutnych faktów. Często miała spadek nastroju i poczucia własnej wartości, często też gdy była sama, pisała o złych myślach. Bała się, że kiedyś zostanie sama. Mówiła że jej życie ją strasznie męczy. Wspominała, że kiedyś się cięła, pokazując kilka ledwo widocznych blizn na udzie. Płakała wylewnie na naszym ostatnim spotkaniu przed moim wyjazdem, gdy ja nie przejmowałem się tą sytuacją tak samo emocjonalnie jak ona.

Wcześniej nie zwracałem uwagę na tego typu zachowania. Zawsze miałem ją w wspomnieniach jako szczęśliwą, wesołą dziewczynę. Chyba nie jestem jej godzien skoro nie potrafiłem jej uszczęśliwić i sprawić, by się niczym nie martwiła... Czemu nie podejrzewałem, że może mieć depresję? Sam miałem nie raz podejrzenie, że u mnie występuje depresja, zanim się okazało, że to osobowość wieloraka.

Byłem na siebie zły, zawiedziony. Nie zauważyłem oczywistych sygnałów. Miałem ochotę rozwalić całe pomieszczenie w którym się znajdowałem. Chciałem rzucać krzesłami, zerwać wszystkie plakaty, kopnąć w ścianę, wyrwać drzwi z zawiasami. W środku czułem się jednak bezradny. Westchnąłem, oparłem głowę o ścianę i zamknąłem oczy. Chyba środki uspokajające podane przez pielęgniarkę powoli zaczynają na mnie działać.

Lekarz wyszedł z sali zabiegowej. Natychmiast podniosłem sie do pionu i rzuciłem się z pytaniami:

- Co z nią, panie doktorze? Czy wszystko z nią okej? Żyje? - cały przejęty wypowiedziałem wszystko na jednym wydechu. Zaczesałem swoje ciemne włosy do tyłu i wyczekiwałem odpowiedzi. Lekarz odpowiedział z uśmiechem i spokojem:

- Płukanie żołądka się udało, a stan pacjentki jest stabilny. Możliwe, gdyby nie pańska szybka interwencja i długa reanimacja, to historia nie skończyłaby się na tyle szczęśliwie - pogładził się po brodzie i westchnął zmęczony - jednak nie obiecuję, że pacjentka będzie w stanie jak kiedyś. Możliwe, że będzie miała niedowład kończyn albo trudności z oddychaniem.

- Ale będzie żyć? - Wykrzyknąłem. Ta informacja była dla mnie najważniejsza w tym momencie.

- Będzie.

Ta wiadomość była jak miód na moje uszy. Odetchnąłem szczęśliwy i kontynuowałem zadawanie pytań.

- Mogę ją odwiedzić?

- Oczywiście, ale proszę jej nie przemęczać. Jej organizm przeszedł istny armagedon.

Po cichu wszedłem do sali, w której się znajdowała moja ukochana. Najwyraźniej spała. Bezszelestnym krokiem do niej podeszłem i usiadłem na krześle znajdującym się przy łóżku. Zoey wyglądała teraz znacznie lepiej, mimo kroplówek i popodłączanych do niej plastikowych rurek. Naturalny kolor skóry już jej wrócił, a policzki zaróżowiały. Uśmiechnąłem się czując ogromną ulgę. Jest tutaj. Żyje. Nie pozwolę jej już na żadne numery. Bo ją bardzo kocham. Nie potrafiłbym wyobrazić sobie życia bez niej. Powolnym ruchem sięgnąłem do jej dłoni. Chciałem ponownie ją pogładzić. Czule i niezbyt szybko gładziłem wierzch dłoni.

Zoey moment później ocknęła się. Nie od razu to zauważyłem, dalej zajęty delikatnym masażem jej ręki. Po chwili pocałowałem delikatnie jej palce, na co ta chrząknęła. Prawdopodobnie chciała się zaśmiać, ale chrypa w gardle jej na to nie pozwalała.

- Zoey? - Popatrzyłem na nią spokojnie i z uśmiechem.

- Mike... - odsapnęła zmordowana, aczkolwiek z zadowolonym głosem dziewczyna. Uśmiechnęła się blado i odpowiedziała:

- Przepraszam...

- Ćśśśś... spokojnie, już wszystko dobrze. Jestem z tobą. Nie opuszczę cię już na krok, skarbie - Powiedziałem przez łzy - Kocham cię, słyszysz?

Cały dygotałem gdy o tym mówiłem. Zależało mi na niej jak cholera. Już więcej nie dopuszczę, by coś jej sie stało.

- Też cie kocham Mike... - odpowiedziała, a z jej oczu spłynęło kilka kropel.

Wstałem, nachyliłem się nad nią i złożyłem na jej ustach długi, delikatny pocałunek. Nadal trzymając ją za rękę, którą odwzajemniła uścisk.






~~~♡~~~




Zamówione przeze mnie.

Mam trochę ostatnio ciężki moment. Żeby nie popaść w obsesje chciałam napisać opowiadanie, wyżyć się, powyobrażać sobie, pomyśleć itp. a ponieważ z Zoey się zawsze spoufalałam (obie farbujemy się na czerwony kolor, obie jesteśmy deczko naiwne i bardzo wrażliwe, desperacko pragniemy przyjaciół, bo czujemy się samotne... No rozumiecie) wykorzystałam ją po to by przelać całą złą energie na jej postać. Mimo że miałam plan zabić ją, to podczas pisania nie miałam serca tego robić. Popłakałam się pisząc to. W jakiś dziwny sposób to sprawiło to że poczułam się lepiej sama ze sobą, bo zdaje sobie sprawę, że na pewno chcę by moje życie było inne i nie chcę popełniać błędów, które mogą kosztować życie moje lub innych. Wam też z całego serca życzę jak najlepiej. Nawet jeśli jest źle w życiu, trzeba to przeboleć. Nawet trochę wmawiać sobie że będzie lepiej, nawet jak tego nie czujemy. Najlepszym sposobem by było w ciężkich chwilach z kimś pogadać, ale nie każdy ma z kim. Dlatego polecam tu psychologa, by się wygadać. Albo jak macie sytuację jak ja, że nie macie pieniędzy albo z innego powodu... Śmiało piszcie do mnie. Polecam wysłać do mnie maila, jeśli chcielibyście ze mną utrzymać dłuższy kontakt: [email protected]

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro