Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam w pierwszym rzędzie trybun obok Dahlii, która omal nie podskakiwała z podekscytowania. Ja zaś trzymałam w ręku kolejny już termos kawy i wkładałam całe moje siły w to, aby nie zasnąć. Wyglądałyśmy jak ogień i woda. Wykrzyknęła coś, a rude włosy zafalowały wokół jej twarzy. Tak, zdecydowanie była ogniem.

Stłumiłam ziewnięcie. Zaczęłam się zastanawiać, czy zamiast robić sobie drzemkę i nastawiać miliard budzików, nie było lepiej poczekać, aż wrócę do domu już po meczu. Tak mało snu, chyba tylko pogłębiło moje zmęczenie.

Rozejrzałam się w próbie wypatrzenia Kinga, który miał niedługo przyjść, ale przez to ile osób już było, czego nie potrafiłam zrozumieć, skoro było jeszcze mnóstwo czasu, czułam się, jakbym szukała igły w stogu siana. Przez zamieszanie na boisku również znalezienie Meredith graniczyło z cudem. Skupiona na tym oraz na ignorowaniu rzucanych mi pojedynczych spojrzeń, nie zauważyłam Claude'a, który rozsiadł się po mojej drugiej stronie z szerokim uśmiechem.

Moja ochota skrzywienia się z obrzydzeniem tylko się powiększyła, gdy przewiesił ramię przez oparcie plastikowego krzesła. Jednak nie zrobiłam tego. Jako głupia blondynka zatrzepotałam rzęsami i uśmiechnęłam się szeroko. Przecież nie wiedziałam jak skończonym dupkiem i ohydnym człowiekiem jest, racja? A był kolegą z drużyny mojego przyszłego chłopaka, więc wypadało zachować minimum kultury. Nawet jeśli on nie miał jej za grosz.

Byłam wdzięczna za to, że Dahlia od razu postawiła się w stan najwyższej gotowości. Dla jakiegoś postronnego obserwatora nie byłoby to zauważalne, ale ja znalazłam ją od zawsze i potrafiłam dostrzec najmniejsze zmiany w postawie jej ciała. W tamtej chwili była całkowicie gotowa na to, żeby w razie potrzeby skopać dupę Claude'a

— Cześć, Arden. Nigdy chyba nie byłaś na naszym meczu, co? — Pochylił się w moją stronę, tym samym wystawiając moją cierpliwość na próbę. Czułam, że jeszcze chwila, a ktoś skończy z rozkwaszonym nosem. I moje przeczucie mówiło, że tym kimś nie będę ja. Ściszonym, niemal teatralnie, szeptem dodał: — Przyszłaś dla Leitha?

— Och, hej. Clive, tak? — Udałam, że próbuję wyłowić jego imię z pamięci. Uznałam to za nawet zabawne, zwłaszcza że on najwyraźniej doskonale znał moje, a jeszcze kilka dni temu moja wiedza ograniczyła się do nazywania go blondasem. On chyba jednak uważał inaczej, ponieważ zacisnął lekko szczękę, najwyraźniej nie przyzwyczajony, że ktoś nie pamięta, jak nazywa się futbolowa gwiazdka. — Nie, chwila, Clarence. Czekaj, mam! Jesteś Clair, racja?

Gdzieś obok rozbrzmiał śmiech. Nie minęły nawet dwie sekundy, a zlokalizowałam jego źródła. Był to stojący nad nami Leith. Wyszczerzyłam się jeszcze szerzej. Właściwie sama nie wiedziałam, czy żeby uwiarygodnić szopkę, którą mieliśmy odegrać, czy z powodu irytacji, w jaką wpadła osoba, której żadne z nas nie lubiło.

— To Claude, Arden. — Jego ton miał chyba brzmieć pouczająco, ale błysk w jego oku mówił, że doskonale wiedział, co robiłam i podobało mu się to.

Zakryłam usta dłonią, co miało wyglądać na gest zawstydzenia, ale tak naprawdę powstrzymywało mnie od pójścia w ślady Leitha i wybuchnięcia śmiechem.

— O matko, przepraszam. Kompletnie nie mam pamięci do imion.

— Nic się nie stało — odpowiedział mimo widocznej irytacji.

Powiedział kilka słów pożegnania i odszedł, na co mój przyszły udawany chłopak od razu zajął jego miejsce.

Przyszły udawany chłopak, jak to w ogóle brzmi.

— Próbował wybadać, jak mi idzie? — zapytał, ale pokręciłam gwałtownie głową.

— Też tak na początku myślałam, ale... Leith, jego ton, mimika, gesty. Dla niego to zabawa. Nieważne kto przegra ten zakład. Będziesz musiał dać mu pieniądze? Świetnie, trochę się wzbogaci. To on będzie musiał dać pieniądze tobie? Trudno, dla niego to i tak wygrana, bo ktoś skończy ze zranionymi uczuciami.

Dahlia na potwierdzenie moich słów dodała:

— Obrzydliwy człowiek.

— Cóż, nie przewidział trzeciej opcji. Tej, w której przegrywa. Musi zapłacić, a nikt nie zostaje porzucony, jak zepsuta zabawka. — Spojrzał na zegarek i przybrał niezadowoloną minę, najwyraźniej musiał się powoli zbierać. — Wyspałaś się?

Dahlia zrozumiała aluzję szybciej ode mnie, bo fuknęła i demonstracyjnie odwróciła głowę. Gdy rano powiedziałam jej o tym co się stało, obraziła się, stwierdzając, że przyjechałaby po mnie nawet o czwartej rano. Wytłumaczyłam jej mój tok myślenia, na co się uspokoiła, ale słowa Leitha przypomniały jej o sytuacji. Przewróciłam oczami.

— Nigdy się nie wysypiam, ale jest znośnie.

Skinął głową i wstał z miejsca, jednak zamiast się pożegnać, po czym sobie pójść, pochylił się nade mną.

— Nie życzysz mi powodzenia?

— Nie. Mogę ci co najwyżej życzyć wyrżnięcia na boisku i połamania nóg.

— Tyle musi mi wystarczyć. — Uśmiechnął się szeroko i dodał: — Zmieniłem zdanie. Wolę romantyczny pocałunek od uduszenia, więc postaram się wygrać.

Zanim zdążyłabym odpowiedzieć, wyprostował się, machnął ręką na pożegnanie i już go nie było. Rzuciłam moje najbardziej mordercze spojrzenie gapiącym się ludziom, po czym dźgnęłam Dahlię w bok.

— Kupię ci ciastka — wyszeptałam jej do ucha, na co od razu mnie objęła.

— Kocham cię.

Zmrużyłam oczy.

— Ty tylko czekałaś, aż zacznę cię przekupywać, prawda?

— Może... — wzruszyła ramionami.

•••

Odpowiedź na pytanie Leitha, brzmiała: nie, nie wyspałam się. Zapewne dlatego, że w nocy, zamiast spać, czytałam o zasadach futbolu. Stwierdziłam, że wypadałoby je znać, skoro idę na mecz.

Przyłączyłam się do osób na trybunach, które krzyczały, choć nie wiedziałam, co mówią. Zapewne przeklinały lub dopingowały naszą drużynę, która przegrywała trzema punktami, a która właśnie wykorzystała trzecią próbę. Jeszcze jedna i będą musieli oddać piłkę przeciwnikom, co właściwie oznaczało dla nich porażkę.

Zacisnęłam palce na zawieszce, w napięciu obserwując, jak ustawiają się do snapa. Leith stanął tuż za rosłym graczem, którego ledwie kojarzyłam. Nie pamiętałam, jak nazywała się jego pozycja, ale coś mi świtało, że należy do linii ataku.

Wstałam i ledwie zarejestrowałam to, że tak samo zrobiło większość ludzi. Byłam zbytnio skupiona na tych bezmózgach, którzy opóźniali rozpoczęcie akcji, co nie miało najmniejszego sensu. Chyba że Leith już nie chciał pocałunku i postanowił przyprawić mnie o zawał serca, aby go uniknąć. Uznałam to za bardzo prawdopodobne.

W końcu, kiedy zegar akcji już niemal wskazywał zero, Leith przejął piłkę, a ja odetchnęłam z ulgą. Chłopak wyglądał, jakby miał zamiar podać piłkę Claudowi, który był kryty najbardziej ze wszystkich skrzydłowych. Otwierałam już usta, by zwyzywać go od ostatniego idioty, skoro dosłownie cale dzieliły go od end zone, ale właśnie w tym momencie rzucił się do przodu. Skrzywiłam się, gdy jego ciało zderzyło się z murawą i gdy reszta graczy się na niego rzuciła.

Ale mogłabym przysiąść, że nawet z tej odległości widziałam, ten irytujący mnie do granic możliwości uśmiech samozadowolenia na twarzy Leitha. Przekroczył linię.

Mimo że mecz jeszcze się nie skończył, wygraliśmy. Została niecała minuta, za mało, żeby drużyna przeciwna zdobyła przyłożenie, a nawet gdyby zaryzykowali field goal, punkty za niego, byłyby niewystarczające.

Widziałam, jak na boisko wychodzi kicker i drużyna przygotowuje się do zdobycia jeszcze jednego punktu, ale ledwie przyjmowałam to do wiadomości. Byłam zbytnio podekscytowana. Nie przyznałabym tego na głos, ale naprawdę spodobał mi się ten mecz.

Mimo że nadal nie widziałam sensu w facetach biegających z lub za piłką i rzucających się na siebie.

Chociaż nie wiem, czy powinnam to krytykować, skoro sama nie byłam lepsza, dźgając innych bronią.

Nawet nie zdałam sobie sprawy, że mecz dobiegł końca, dopóki podekscytowani King i Dahlia, nie zaczęli drzeć mi się do ucha, co skutecznie mnie otrzeźwiło. Jeszcze chwila, a bym ogłuchła.

Nie było sensu próbować przebić się przez hałas, więc pacnęłam ich w ramię i wskazałam na siebie oraz boisko, w nadziei, że zrozumieją, o co mi chodzi. Pokiwali głową i, choć myślałam, że zostaną na miejscach, dopóki tłum się nie przerzedzi, również wstali z miejsc.

Niemal od razu okazało się tym złym pomysłem. Ludzie próbujący dostać się do znajomych na boisku, jak i część tych, którzy po prostu chcieli już sobie pójść, sprawili, że przejście było praktycznie niemożliwe. Gdybyśmy nie siedzieli w pierwszym rzędzie, zapewne zostalibyśmy stratowani.

Dzicz większa niż na wyprzedaży w Targecie, przysięgam.

Machnęłam ręką w stronę Leitha, żeby zwrócił na mnie uwagę. Odwrócił się w moją stronę, wyszczerzony jak ostatni idiota, którym zresztą był. Rozstawił szeroko ramiona i przekrzywił lekko głowę. Nie byłam pewna czy chce, żebym się przytuliła, czy pragnie okazać swoją wyższość ze względu na wygraną, ale przesądziła Dahlia, która mnie popchnęła w jego stronę.

Posłałam jej oburzone spojrzenie, jednak ona tylko uśmiechnęła się szeroko i schowała się za zdezorientowanym Kingiem. Dobrze, przynajmniej wiedziała, że chcę ją zabić.

Jeśli chcą się tak bawić, to proszę bardzo.

Zanim zdążyłabym się rozmyślić, podbiegłam do Leitha, zarzucając mu ręce na szyję i owijając nogi wokół jego tułowia. Najwyraźniej się tego spodziewał, ponieważ nawet się nie zachwiał i od razu poprawił sobie moje ułożenie.

— Miałeś nie łapać mnie za tyłek — wyszeptałam do jego ucha. Mimo że nie widziałam jego miny, wiedziałam, że wyszczerzył się jeszcze bardziej, ale posłusznie zsunął dłonie na moje uda.

Doskonale zdawałam sobie sprawę ze spojrzenia Claude'a, które się wręcz w nas wwiercało. W tamtym momencie miałam ogromną chęć pokazania mu środkowego palca.

— Chętnie potrzymałbym cię dłużej, ale jestem tak zmęczony, że zaraz upadnę, ty razem ze mną, a mam już dość osób leżących na mnie, jak na jeden dzień.

Parsknęłam i zsunęłam się na ziemię, jednak nie odsunęłam się od niego choćby o milimetr. Nawet nie zorientowałam się, kiedy pochylił się i musnął wargami moje czoło.

— To miał być ten romantyczny pocałunek? — Uniosłam brew. — Który zresztą ja ci miałam dać?

— Och, proszę cię, całusy w czoło są o wiele bardziej romantyczne od tych zwykłych.

— Chyba uderzyłeś się w głowę zbyt mocno. Czułe? Jasne. Urocze? Jak najbardziej. Pokazują, że ci zależy na drugiej osobie, ale nic nie zastąpi romantyczności prawdziwych pocałunków.

— Tak? Udowodnij — wyszeptał, uśmiechając się z zadowoleniem.

Wspięłam się na palce i ułożyłam jedną z dłoni na policzku chłopaka, zahaczając kciukiem o jego dolną wargę. Nie pozostawał mi dłużny. Powoli zaczął przesuwać wzrokiem po mojej twarzy, aż w końcu zatrzymał się na moich ustach. Czułam, jak serce mimowolnie zaczyna bić mi szybciej.

— Wiesz, mam teraz idealną pozycję, by dać ci z plaskacza.

Spojrzał na mnie z chwilowym oszołomieniem, tylko po to, żeby ledwie sekundę później parsknąć śmiechem.

— Co cię powstrzymuje?

— Jeśli się nie zamkniesz, zaraz naprawdę to zrobię.

— To groźba czy...

Przewróciłam oczami i zanim zdążyłby dokończyć, przycisnęłam swoje usta do jego. Jeśli go tym zaskoczyłam, nie dał tego po sobie poznać. Chwycił mnie za biodra i o ile to było możliwe, przesunął mnie jeszcze bliżej siebie. Przymknęłam oczy. Byłam świadoma rzucanych nam spojrzeń, ale zignorowałam je. To dla nich było to przedstawienie.

Zaczynało brakować mi powietrza, ale to Leith pierwszy się odsunął, wcześniej zahaczając zębami o moją dolną wargę.

— Mówiłam, żebyś się zamknął — stwierdziłam, kiedy moja zdolność wysławiania się postanowiła wrócić.

To było dziwne. Nie widziałam lepszego określenia. Zwykłe muskanie się wargami, nic więcej skoro było to tylko pod publikę. Nadal uważałam go za dupka i idiotę, a jednak oboje mieliśmy przyśpieszony oddech, a serce wręcz obijało mi się o żebra. Bo cholera, naprawdę dobrze całował.

Co było o tyle zaskakujące, że właśnie zdałam sobie sprawę z tego, że nigdy nie widziałam go z żadną dziewczyną. Chyba powoli zaczynałam rozumieć podekscytowanie plotkujących ludzi.

— Mam za swoje. — Zastanowił się chwilę i dodał: — Miałaś rację, pocałunki w czoło nawet się do tego nie umywają.

— Zawsze mam rację.

— Pozwolę ci tkwić w błogiej nieświadomości.

— Dziękuję ci za tę niesłychaną łaskawość — odpowiedziałam i złapałam się teatralnym gestem za serce.

— Zawsze do usług. — Zarzucił mi rękę na ramiona, na co złapałam jego zwisającą dłoń i odwróciliśmy się w stronę naszych przyjaciół.

Musiałam zacisnąć usta, żeby nie wybuchnąć nagle śmiechem. Dahlia wiedziała o zakładzie, więc oprócz lekko zszokowanego wyrazu, była całkowicie spokojna. Z kolei King i Meredith wyglądali tak, jakby Shrek właśnie zatańczył przed nimi w samych stringach.

Dopiero gdy do nich podeszliśmy, zdawali się otrząsać z szoku.

— To było... — zaczęła Dahlia, ale zanim zdążyłaby dokończyć, King jej przerwał.

— Niespodziewane? Lepiej nie mógłbym tego ująć. Ach, no tak, pewnie dlatego, że ja to zrobiłem.

— Nie, miałam raczej na myśli „interesujące". Ich zachowanie było zaskakująco wylewne. Ale dobrze wiedzieć, że masz coś nie tak z głową.

King wystawił jej język, co było bardzo dojrzałym zachowaniem, a Dahlia odpowiedziała mu tym samym, co było jeszcze bardziej dojrzałym zachowaniem, jednak szybko porzuciłam swoje zainteresowanie nimi, gdy zobaczyłam minę Meredith. Znałam to spojrzenie, bo zbyt często przybierałam je, szykując się do ataku.

Uśmiechnęłam się krótko do Leitha i odsunęłam się od niego, akurat w momencie, gdy dziewczyna dźgnęła go palcem w klatkę piersiową. Nie mogło to boleć, ale i tak skrzywił się teatralnie. Też się skrzywiłam. Nie musiała się z nim obchodzić tak łagodnie, mogła dać mu z liścia. Ja bym to zrobiła. Cholera, dlaczego mu go nie dałam, gdy miałam okazję?

Bo byłaś zbyt zajęta uciszaniem go swoimi ustami.

— Idiota — wysyczała. Dźgnęła go jeszcze raz, ale złość jej chyba przeszła, bo nawet nie zdążyłam mrugnąć i niemal zmiażdżyła go w uścisku. — Jak mogłeś nam nie powiedzieć, ty, ty... ty skończony idioto! Kiedy to się zaczęło? Nie, inaczej. Jak?

Obróciłam delikatnie głowę w stronę Leitha, zostawiając mu możliwość odpowiedzi. Mimo wszystko to była jego decyzja, czy im powie, a ja nie zamierzałam się w nią mieszać. Nawet jeśli bardzo chciałam i to tylko po to, by móc mu posłać zwycięski uśmiech.

— Nie miało kiedy się zacząć, bo nic między nami nie ma.

Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Nie ma co, świetne wyjaśnienie. Na miejscu Meredith, zamiast się odsunąć, rozszarpałabym go.

— Jasne, a na boisku, to tak tylko przypadkiem pożeraliście sobie twarze — sarknął King, na co Leith zacisnął usta i nerwowo chwycił się za kark. Nie wróżyłam mu kariery mówcy.

— Jeśli pominiemy to, że Leith mógłby zamienić się na mózgi z planktonem i wyszłoby na to samo, a więc...

— Wiesz, że planktony nie mają mózgu, nie? — wtrącił.

— Dokładnie. — Zmrużył oczy i w obrażonym geście, założył ręce na piersi. Reszta wydawała się świetnie bawić, obserwując nas. — A więc nie umie się wysłowić, to ma rację, nic między nami nie ma. Przynajmniej nie naprawdę.

— Czyli... tylko udajecie? — zapytała niepewnie Meredith, na co skinęłam głową. — Przez ile?

— Trzy miesiące.

Teraz to ona pokiwała głową.

— Będziesz mi się gęsto tłumaczył — powiedziała ostrzegawczo w stronę Leitha i zanim zdążyłabym się zorientować, objęła mnie ramionami. Lekko oszołomiona oddałam uścisk. Zapowiadało się na to, że będę przez ten czas często przytulana.

— A to za co?

— Każda osoba, która dogryza Leithowi, od razu staje się moim najlepszym przyjacielem.

— Ej! — powiedział oburzony, na co musiałam powstrzymać śmiech. Czułam, że się polubię z Meredith i Kingiem.

— Boże, to będą cudowne trzy miesiące — dodała dziewczyna, kompletnie ignorując Leitha i odwróciła się w stronę Kinga. — Zakład o pięćdziesiąt dolców, że po tym czasie będą w sobie zakochani i będę ze sobą chodzić, tym razem naprawdę?

Odsunęłam się od niej i spojrzałam na nią z niemym wyrzutem, na co tylko z zadowoleniem wzruszyła ramionami.

— Daję im na to miesiąc.

— Nie, myślę, że półtorej — dorzuciła się ochoczo Dahlia, na co złapałam się za serce tak teatralnym gestem, jakby co najmniej mnie w nie ugodziła.

— I ty, Brutusie, przeciwko mnie?

Pokręciłam w udawanym zawodzie głową i złapałam Leitha za nadgarstek.

— Chodź, nie możemy już ufać tym zdrajcom.

Pociągnęłam go kilka kroków od nich, w reakcji, na co usłyszałam za sobą śmiechy. Odwróciłam się w ich stronę i tym razem ja byłam bardzo dojrzałą osobą pokazującą im język.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro