Rozdział 19

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#TouchéeSNM na twitterze

Miłego czytania.
Kocham, Eayazja

•••

Zacisnęłam wargi, powstrzymując się od westchnięcia. Leith naprawdę powinien był się zapisać na jakiś kurs myślenia przed powiedzeniem czegoś, bo najwyraźniej szło mu to gorzej niż mi, a o to trudno.

Podparłam się o podłogę, żeby pomóc sobie wstać, czym zwróciłam na siebie uwagę wszystkich. W powietrzu zawisło niewypowiedziane pytanie i byłam niemal pewna, że brzmiało ono ,,co ona, do cholery, robi". Problem polegał na tym, że sama nie wiedziałam. Wykopać wszystkich przez drzwi? Przepraszam, okno, bo przecież przez nie weszli. Zatopić się w pościeli? Zaryzykować wdepnięcie w głupi pomysł i pójść założyć tę sukienkę? Którą, swoją drogą, wciąż nie miałam pojęcia jak Dahlia zabrała ją tak, że tego nie zauważyłam.

Dlatego, żeby odwlec w czasie odpowiedź, a tym samym dać sobie czas do namysłu, nachyliłam się i zaczęłam strzepywać niewidoczne pyłki ze spodni. Zapewne wyglądałam idiotycznie, ale kto by się tam przejmował.

— Idę po jedzenie i napoje, zaraz wracam — oznajmiłam w końcu.

Zanim jednak zdążyłabym faktycznie to zrobić, Leith zaczął otwierać usta, żeby coś wtrącić. Miałam tylko szczerą nadzieję, że to nie było coś w stylu ,,nie jesteśmy głodni, ale rozumiem, że ty, po naszej wycieczce nad jeziorko, gdzie zapewniłem ci darmową sesję striptizu, po wycieńczającym szukaniu Dahlii na imprezie, oglądaniu ze mną filmu, pójściu ze mną spać, a później ulotnieniu się bez śniadania, możesz być, dlatego nie krępuj się, poczekamy".

Nie, żebym nie mogła przestać o tym myśleć. Po prostu ostatnio przekonałam się, jaki niewyparzony język ma Leith. Oczywiście.

— Właściwie to wzięliśmy ze sobą...

— Fantastycznie. Idziesz ze mną.

Posłałam mu spojrzenie, które miało go utwierdzić w przekonaniu, że to on był osobą idącą ze mną i odwróciłam się na pięcie. Obejrzałam się za siebie dopiero, kiedy otwierałam drzwi. Faktycznie mnie posłuchał, ponieważ stał tuż za mną.

Zeszliśmy na dół w ciszy. Nie miałam pojęcia, o czym myślał on, ale moją głowę zaprzątała jedna rzecz. To, co powiedziała mi Hannah. Próbowałam skierować moje myśli na inny tor, ale nie byłam w stanie. I musiałam przyznać, że mama Leitha doskonale wiedziała, co robiła, mówiąc mi to. Zasiała w mojej głowie ziarno ,,co jeśli", którego teraz nie umiałam się pozbyć czy przestać analizować.

Przetarłam twarz i otworzyłam lodówkę. Uważnie przeskanowałam wzrokiem wnętrze, po czym wyjęłam dwa kartony.

— Sok pomarańczowy czy jabłkowy — zapytałam, wystawiając najpierw jedną rękę, a później drugą.

— Pomarańczowy — odpowiedział bez zastanowienia, na co skinęłam głową. Zdał test.

Odłożyłam go na blat, a jabłkowy schowałam z powrotem. Jeszcze raz przeanalizowałam zawartość i zmarszczyłam brwi, kiedy nie zauważyłam pizzy. Wysiliłam swoje szare komórki, żeby przypomnieć sobie, gdzie ją wsadziliśmy, ponieważ byłam niemal pewna, że nie została zjedzona.

Podeszłam do zmywarki i tak dla pewności, otworzyłam ją. Już raz, gdy tata był zmęczony, schował do niej mleko, więc wolałam się upewnić. Zwłaszcza że ja nie byłam lepsza i raz dzięki mnie wylądowało tam opakowanie po jogurcie.

— Szukasz szczęścia?

Podskoczyłam na głos tuż nad moim uchem.

— Cholera, Leith. — Całe swoje siły włożyłam w to, aby nie podnieść głosu, na wypadek, gdyby tata spał. — Dlaczego wszyscy mnie straszycie?

Zamknęłam zmywarkę, dalej marudząc pod nosem i oparłam się tyłem o blat.

— Powinnaś przestać pić tyle kawy — powiedział nagle Leith.

Naprawdę próbowałam, ale za nic nie potrafiłam zrozumieć, w jaki sposób przeszedł do tego tematu. Więc jako bardzo elokwentna osoba, odpowiedziałam:

— Co?

— Ile ty jej pijesz? Cała nią pachniesz.

Kąciki moich ust samoistnie uniosły się ku górze. Wiedziałam, że było to kompletnie bezsensowne, ale w jego słowach było coś takiego, że nie mogłam się powstrzymać.

— Wiesz, to się nazywa balsam. Powtarzaj za mną. Bal-sam.

— W sensie, że pijesz balsam?

— Dokładnie, Leith — podjęłam. — Butelkę rano i wieczorem. Nie dość, że świetnie działa na sylwetkę, to jeszcze świetnie smakuje. Bo kto nie lubi smaku mydła czy balsamu?

— Ivy. Gdy miała trzy latka, spróbowała trochę, a później płakała przez kolejne pół godziny.

Zasłoniłam dłonią usta, aby stłumić parsknięcie.

— Przepraszam, nie powinnam się śmiać.

Machnął ręką.

— Robienie głupich rzeczy jest u nas najwyraźniej rodzinne. Nieważne. Czekaj, gdzie idziesz? — zapytał, kiedy odepchnęłam się od blatu i zaczęłam kierować w stronę salonu.

— Po pizzę — odpowiedziałam tak, jakby mówiło to wszystko.

Dla mnie mówiło. Bo w końcu przypomniałam sobie, że została na stole, ponieważ stwierdziliśmy, że była za ciepła na schowanie jej do lodówki.

Zastanawiałam się chwilę, ale ostatecznie zgarnęłam jedno pudełko. Jedna pizza na pięć osób, to nie było dużo, ale razem z tym, co przynieśli oni, powinno było wystarczyć, a tak drugie pudełko zostało dla rodziców na później.

— Masz sok?

Leith potwierdził i na dowód wystawił go w moją stronę.

— Brać szklanki?

— Nie, mamy kubeczki.

Skinęłam głową na znak, że zrozumiałam i wolną ręką wskazałam mu schody. Poczekałam, aż zacznie na nie wchodzić, po czym powędrowałam w jego ślady. Wiedziałam, że gdyby tata kręcił się po korytarzu i nas zobaczył, zacząłby atakować nas pytaniami. A wolałam, żeby to Leitha pytał, co robi w moim pokoju, skoro to on przywlekł tu swój tyłek. I to przez okno!

— Po co miałem iść z tobą?

— Hm? — mruknęłam.

Nagłe zmiany tematu najwyraźniej nie były moją mocną stroną.

— Wiesz, zawsze chętnie służę pomocą, ale wątpię, żebyś prosiła — podkreślił słowo ,,prosiła" w taki sposób, jakby mówił, że nie mogło się to bardziej mijać z prawdą — mnie o to bez powodu.

Zatrzymałam się na chwilę. Próbowałam odgrzebać w pamięci, po co w ogóle go ciągałam, kiedy usłyszałam śmiech za drzwiami. A to, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, przypomniało mi całą sytuację.

— Właśnie. Czy ty umiesz trzymać buzię na kłódkę? — stanęłam na szczycie schodów, a kiedy Leith odwrócił się w moją stronę, posłałam mu ostre spojrzenie.

Uśmiechnął się. Naprawdę się uśmiechnął i przekrzywił głowę.

— Powinnaś być zadowolona.

— Z czego? — prychnęłam. — Twoje paplanie o wszystkim, jak leci, jak widać, nie sprawia, że skaczę ze szczęścia.

— Z tego, że przebywanie w twoim towarzystwie, jest dla mnie na tyle czarujące — rozciągnął to słowo na języku w taki sposób, jakby się nim rozkoszował — że nie potrafię trzymać tego dla siebie.

Jeśli było to możliwe, uśmiechnął się jeszcze szerzej. Nie odwracając się za siebie, wszedł do mojego pokoju i w zwycięskim geście wyciągnął przed siebie karton z sokiem.

Pokręciłam głową, z uśmiechem, który pojawił się również na mojej twarzy. Idiota.

•••

Naprawdę nie miałam pojęcia, w jaki sposób, udało im się przekonać mnie do tych głupich przebieranek. W jednej chwili kładłam na środku dywanu pizzę, a w drugiej znajdowałam się już w łazience z sukienką na sobie.

Wygładziłam materiał, upewniłam się, że zamek jest zasunięty, a kiedy nie miałam już, czym zająć rąk, uniosłam głowę i wlepiłam wzrok w swoje odbicie w lustrze. Nawet to, że moje włosy stanowiły jeden wielki bałagan, byłam nieumalowana i miałam wory pod oczami, nie potrafiło przyćmić piękna tej sukienki.

Jasnofioletowa, z opinającą górą i swobodnie opadającym dołem, wyszywana w drobne fiołki. Nic specjalnego, ale za każdym razem, jak ją widziałam, moje serce przyspieszało. Dla mnie była cudowna.

I żałowałam, że Ness nie mogła w niej zobaczyć. Bo to ona mi ją kupiła, a dla siebie wzięła bliźniaczo podobną, tyle że w różowym kolorze. Planowałyśmy pójść w nich gdzieś tak o, bez okazji, dla zwykłej zabawy. Jednak nigdy nam się to nie udało. A po jej śmierci wcisnęłam ją na tył szafy i nigdy jej nie założyłam. Aż do teraz. I mimo wszystko, byłam szczęśliwa, że miałam ją teraz. Wolałam mieć ją na sobie dla jakiegoś głupiego pomysłu, niż na jakiejś wystawnej uroczystości.

Tak jak chciałyśmy z Vanessą.

Szybkim ruchem starłam łzy z policzków i posłałam swojemu odbiciu ostatni uśmiech.

Kiedy z powrotem weszłam do pokoju wszyscy tam już stali ubrani, jakbyśmy wszyscy szli na jakąś galę. Przynajmniej miałam pewność, że nie szliśmy obrabować banku.

Pierwszy w oczy rzucił mi się King i musiałam zacisnąć usta, aby się nie roześmiać. Niestety to nie pomogło, bo ostatecznie i tak wydałam z siebie stłumione parsknięcie, na które posłał mi urażone spojrzenie. Ale to naprawdę nie była moja wina. Po prostu widok jego w neonowo żółtym garniturze, z różowym, także oczojebnym, krawacie i włosami zaczesanymi do tyłu taką ilością żelu, że aż się świeciły, mnie przerósł.

Żeby nie ryzykować wybuchem śmiechu, szybko przeskoczyłam wzrokiem do Meredith, która również była wyraźnie rozbawiona doborem stroju swojego przyjaciela. Ona z kolei wyglądała, jakby właśnie zeszła z okładki magazynu. Jej sukienka była w kolorze głębokiej czerwieni i sięgała niemal do samej ziemi. Gorset z dekoltem wyciętym w kształt serca, przylegał do jej ciała jak druga skóra, idealnie podkreślając wszelkie krągłości. Z kolei spódnica miękkimi falami opadała trochę ponad szerokość bioder. Całości dopełniały krótkie bufiaste rękawy. Byłam pewna, że musiała na to wydać małą fortunę, ale cholera, było to tego warte, bo wyglądała pięknie.

Chociaż ona wyglądałby pięknie pewnie nawet w worku po ziemniakach.

Na mój widok uśmiechnęła się szeroko, co bez zastanowienia odwzajemniłam.

Dahlia założyła swoją ulubioną czarną sukienkę, sięgającą do połowy uda, którą dorwała na jednej z wyprzedaży. Nawet nie musiałam patrzeć na jej nogi, żeby wiedzieć, że ma na sobie stare, znoszone tenisówki. Nieważne jak ładnie czy elegancko była ubrana, zawsze je miała na sobie. Twierdziła, że szpilki to wytwór diabła, a ja nie potrafiłam się z nią nie zgodzić.

Kiedy zauważyła, że jej się przypatruję, z tajemniczą miną skinęła głową na bok. Z ciekawością podążyłam tam wzrokiem. Szkoda, że Dahlia nie ostrzegła mnie, że gdy to zrobię, zaprze mi dech w piersi.

Bo stał tam Leith. W garniturze. I wystarczyłoby samo to, bo materiał idealnie podkreślał jego sylwetkę. Ale garnitur w dodatku był dwurzędowy. I fioletowy.

I cholera, gdyby nie to, że go nienawidziłam, w tamtej chwili mogłam bez wahania za niego wyjść.

O ile wciąż go nienawidziłam.

Przełknęłam ślinę, ignorując głupie myśli i wbiłam wzrok w Kinga. Patrzenie na niego, było bezpieczniejszą opcją.

— Skoro nie idziemy obrabować banku, to gdzie mnie zabieracie? — zapytałam, żeby przełamać ciszę.

Niestety moje niepatrzenie na Leitha, na niewiele się zdało, bo zrobił krok do przodu i nachylił się tak, jakby miał właśnie zdradzić jakąś tajemnicę.

— Nigdzie.

Łał, no tak. Jak mogłam zapomnieć, że przecież każdy ubiera się, jak szczur na otwarcie kanału, tylko po to, żeby zostać w domu. Głupia ja.

Nawet nie zauważyłam, kiedy Meredith znalazła się obok mnie i zarzuciła mi rękę na ramię, co było o tyle trudne, że była ode mnie niższa o głowę.

— Uwierz, nie pożałujesz.

Nie pozostało mi chyba nic innego, niż zdanie się na los, w postaci czterech osób z głupimi pomysłami.

I o dziwo taki los nawet mi nie przeszkadzał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro