Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#TouchéeSNM na twitterze

Miłego czytania.
Kocham, Eayazja.

•••

Ledwie powstrzymywałam się od wydania z siebie nieartykułowanego dźwięku niezadowolenia i byłam naprawdę bliska popłakania się. Wyglądałam jak trup. Cholerny żywy trup.

Od dobrego kwadransa nieudolnie próbowałam zakryć ogromne, fioletowe cienie pod oczami. Niestety zapomniałam o tym, że została mi jedynie resztka korektora oraz o dokupieniu go. Stałam więc na środku łazienki z pomalowanym jednym okiem, intensywnie myśląc nad tym, co mogłoby mi pomóc uratować drugie.

Wysypałam wszystko z kosmetyczki i zaczęłam szukać czegoś żółtego wśród kosmetyków. Miałam nadzieję, że po nałożeniu tego wraz z podkładem i pudrem, może będzie to jakoś wyglądać, ale oczywiście z moim szczęściem w tym kolorze znalazłam tylko puste miejsce po cieniu w jednej z paletek.

Prychnęłam cicho z niedowierzania. Poszukałabym w rzeczach mamy, ale przestała się malować kilka lat wcześniej, bo stwierdziła, że za dużo z tym zabawy.

Po kolejnych pięciu minutach pogodziłam się z porażką i zmyłam to, co dotychczas udało mi się zakryć. Stwierdziłam również, że nie ma sensu nakładać makijażu, skoro i tak będę straszyć ludzi swoimi sińcami, dlatego jedynie rozczesałam włosy i wyszłam z pomieszczenia.

Zeszłam na dół do kuchni i wyjęłam z szafki termos, do którego nasypałam kawy, jednocześnie wstawiając czajnik z wodą. W momencie, gdy dolewałam, do zalanego już napoju, mleka, mama również pojawiła się w pomieszczeniu. Gdy tylko zobaczyła co robię, skrzywiła się.

— Nadal nie wiem, jak możesz taką pić. Zwykła czarna jest najlepsza.

— Tak, wiem, powtarzasz to przynajmniej raz na godzinę. Wiesz, nadal sądzę, że taką kawę, jak ty pijesz, mogą pić jedynie psychopaci. Jak komukolwiek może smakować takie gorzkie coś? — Udałam, że się wzdrygam i zakręciłam termos.

Oparłam się tyłem o blat i przeniosłam spojrzenie na mamę. Gdy nie kontynuowała naszej zwykłej żartobliwej porannej sprzeczki na ten ten temat, po chwili zastanowienia dodałam:

— Vanessa zawsze się z nas śmiała, a potem robiła sobie herbatę. Nadal nie mam kompletnego pojęcia, dlaczego nienawidziła kawy. — Pokręciłam głową. Wciąż dziwnie było mówić o niej w czasie przeszłym.

Czułam ucisk w klatce piersiowej, ale to było dobre. Potrzebowaliśmy tego… ja tego potrzebowałam. Wciąż na samą myśl o Ness chciało mi się krzyczeć, jednak bez rozmowy chyba o niej bym oszalała.

Patrzyłam uważnie na reakcję mamy, pocierając w dłoni zawieszkę naszyjnika. Przez chwilę stała w bezruchu, aż po chwili zaczęła się śmiać. Autentycznie zaczęła się śmiać.

— Nigdy by ci się do tego nie przyznała, ale to dlatego, że zawsze miała z nią pecha. A to zamiast cukru dodawała soli, a to parzyła sobie język, wylewała na siebie… Raz termos jej się rozszczelnił i miała zalane wszystko w plecaku.

— To tak jak ja z wodą — wymamrotałam, akurat odkręcając butelkę gazowanej. — No chyba sobie ze mnie żartujecie! — krzyknęłam, gdy ta prysnęła mi na bluzkę. — Tak, ha, ha, mamo. Bardzo zabawne. Boki zrywać.

Próbowałam mieć naburmuszoną minę, ale w końcu nie wytrzymywałam i śmiałam się razem z nią. Nie miałam pojęcia, jak to robiła, jednak jej śmiech i uśmiech były naprawdę zaraźliwe.

— I tak nie podobała mi się ta koszulka — stwierdziłam po chwili i wzruszyłam ramionami.

— To twoja ulubiona.

— Okej. Przejrzałaś mnie. — Uniosłam obronnie ręce do góry.

Pokręciła głową i wciąż z uśmiechem na ustach machnęła ręką.

— Chodź tu.

Gdy tylko do niej podeszłam, przyciągnęła mnie do uścisku.

— Ty też zaraz będziesz mokra. — W odpowiedzi na to jedynie wzruszyła ramionami, więc również ją objęłam.

— Wiesz, że cię kocham, prawda? Czasami żałuję, że nie mówiłam tego Vanessie wystarczająco często.

Znałam to. Zbyt dobrze. Tak samo jak ostatnie słowa, które jej powiedziałam. Wciąż i wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie, nie dając o sobie zapomnieć. Przymknęłam oczy. Wzięłam głęboki wdech i wtuliłam się w nią jeszcze mocniej.

— Oczywiście, że wiem. Nie dajesz mi o tym zapomnieć. — Wysiliłam się na prychnięcie, choć samo oddychanie stawało się dla mnie coraz trudniejsze. — Też cię kocham.

Odsunęła mnie od siebie na szerokość ramion, na co automatycznie przybrałam na twarz uśmiech.

Wdech i wydech, Arden. Świetnie, wdech i wydech. Jeszcze raz.

— Idź się przebrać, bo spóźnisz się do szkoły. Znowu. — Próbowała spojrzeć na mnie karcąco, ale w jej oczach tańczyły iskierki rozbawienia. Ona też zawsze się spóźniała. Miałam to po niej.

— Najwyżej Clifton w końcu mnie zabije. Nic takiego. Kto by się tam przejmował.

Wzruszyłam ramionami. Posłusznie zaczęłam wchodzić po schodach, ale czułam, jakby ciągnęły się w nieskończoność.

— Vanessa wiedziała. — Rzuciłam jeszcze, po odwróceniu się w stronę mamy. Zmarszczyła brwi, więc dodałam: — Że ją kochałaś.

Gdy tylko weszłam do pokoju i zamknęłam za sobą drzwi, zacisnęłam mocno oczy. Miałam nadzieję, że powstrzyma to łzy, które się do nich cisnęły, Położyłam płasko dłoń na klatce piersiowej, próbując się uspokoić.

Nie wiedziałam ile mi to zajęło, ale jeśli wcześniej wyglądałam jak żywy trup, to wiedziałam, że w szkole będę wyglądać jak żywy trup przejechany dwukrotnie przez walec i zdeptany przez stado słoni.

Świetny początek dnia, nie ma co.

Przetarłam podpuchnięte oczy dłonią i podeszłam do szafy, z której wyjęłam pierwsze lepsze ubrania, nadające się do wyjścia. Jaki był sens strojenia się, jeśli swoją twarzą mogłam wystraszyć wszystkich w promieniu pięciu kilometrów?

Przebrałam się, rzucając mokre ciuchy na podłogę. Byłam zbyt leniwa, by zanieść je od razu do prania. Stanęłam przed lustrem i pocieszyłam się myślą, że przynajmniej nie byłam faktycznym żywym trupem, pragnącym jeść mózgi.

Zawsze trzeba szukać pozytywów czy coś. Czy coś.

Westchnęłam i z powrotem zeszłam na dół, od razu zgarniając przygotowany już plecak. Na dole nie było już mamy, za to znalazłam karteczkę przyczepioną magnesem do lodówki.

Wyszłam już do pracy. Wrócę późno, tak samo jak tata. Obiad masz w lodówce, więc sobie odgrzej po szkole. Pod żadnym pozorem nic sama nie gotuj, bo znowu rozwalisz kuchnię.
Kocham cię.

Skrzywiłam się, widząc wzmiankę o rozwalonej kuchni. Po ostatnim incydencie obiecałam sobie, nigdy więcej nie gotować niczego choć trochę bardziej skomplikowanego. I bez przypominania byłam naprawdę chujowym kucharzem.

Wzięłam do ręki termos i po upewnieniu się, że na pewno jest zamknięty, schowałam go do plecaka. Przeszłam do przedpokoju, gdzie założyłam płaszcz. Wyjęłam włosy zza kołnierza i zgarnęłam kluczyki od auta.

Jak tylko zobaczyłam go przed domem, uśmiechnęłam się. Nic nie mogłam na to poradzić. To była miłość od pierwszego wejrzenia, która nadal nie osłabła mimo upływu dwóch lat, a nawet wzrosła.

Owszem, był to rzęch i doskonale o tym wiedziałam. Ciemnozielona karoseria z czasem zbladła oraz w niektórych miejscach popękała. Środek przesiąknięty był zapachem kawy, potu i dymu papierosowego, który najwyraźniej był tam wcześniej stałym bywalcem, a od którego materiał we wnętrzu lekko pożółkł. Każdego ranka modliłam się, by odpalił i często nie chciał tego robić, co zawsze skutkowało wiązanką przekleństw z moich ust. A jednak nie dało się zaprzeczyć, że w pewien naprawdę pokręcony sposób był niewyobrażalnie piękny.

Na szczęście tego dnia los postanowił się do mnie uśmiechnąć, ponieważ oprócz tego, że silnik postanowił zgasnąć mi dwa razy, obyło się bez większych problemów i dotarłam do szkoły spóźniona jedynie o dwanaście minut.

— Panna Varley. — Usłyszałam jak tylko weszłam do klasy. Cóż, najwyraźniej moje niepostrzeżone wejścia, jednak wymagały jeszcze dopracowania. — Każdego dnia mam nadzieję, że uda ci się w końcu dojść na moje zajęcia punktualnie i zawsze spotykam się tylko z rozczarowaniem.

— Panie Clifton, pan codziennie ma nadzieję, że się nie spóźnię, a ja, że w końcu pan zrozumie, że to naprawdę nie moja wina. Bądźmy szczerzy. Dlaczego lekcje zaczynają się tak wcześnie? Gdyby zaczynały się, dajmy na to, godzinę później, naprawdę byłabym punktualna jak w zegarku. A tak, zarówno pańskie, jak i moje nadzieje dzień w dzień są deptane. Nie sądzi pan, że to naprawdę okrutne?

Naprawdę go podziwiałam za to, że w trakcie mojej wypowiedzi nawet nie drgnęła mu powieka. Szczególnie, że pamiętałam, jak w pierwszej klasie liceum, takie coś zawsze kończyło się wyrzuceniem mnie z sali lub jego krzykiem. Najwyraźniej praktyka czyni mistrza.

— Ja zaś sądzę, że nawet wtedy, byś się spóźniała. To nie wina godziny, a podejścia, panno Varley.

— Jeśli pan tak mówi. Choć naprawdę myślę, że wtedy nie spóźniałabym się, ewentualnie robiła to tylko co drugi dzień. Widzi pan? Dwa razy mniej zdeptanej nadziei. Przesunięcie o godzinę rozpoczęcia zajęć to idealne rozwiązanie.

Pokręcił na mnie głową.

— Siadaj na miejsce. Zostaniesz po lekcji.

Nie kłóciłam się. Zawsze mogło być gorzej. Ignorowałam rzucane mi spojrzenia i przeszłam na tył sali, gdzie wsunęłam się na miejsce koło Dahlii.

— Wyglądasz okropnie — wyszeptała, a ja już kolejny raz tego dnia skrzywiłam się.

Cóż, chyba pora przystosować, jeszcze trochę i mi tak zostanie.

— Jakbym nie wiedziała — odpowiedziałam równie cicho jak ona, co jakiś czas kontrolnie spoglądając na Cliftona, by upewnić się, że nie zwracał na nas uwagi. — Jak bardzo źle jest w skali od jednego do dziesięciu, gdzie jeden oznacza jest ok, a dziesięć beznadziejnie łamane przez cholernie źle?

Dahlia zmrużyła delikatnie oczy i uważnie zmierzyła mnie wzrokiem. W końcu skinęła delikatnie, jakby do siebie, głową.

— Mocne siedem. Może nawet osiem. — Kiedy nic nie odpowiedziałam, westchnęła. — Znowu nie przespałaś nocy, racja? Nie uwierzę, że po wiadomości do mnie poszłaś spać.

Nie odzywałam się. Zawsze, jeśli kłamałam, była w stanie mnie przejrzeć i zawsze była o to zła, więc nawet nie próbowałam.

— Naprawdę powinnaś zacząć o siebie dbać. Zdrowie masz tylko jedną — wyszeptała niezadowolona.

— Nic mi nie jest, serio. Po prostu… powiedzmy, że mój poranek nie był najlepszy. Nie uwierzysz, ale gdyby nie to, to byłabym na czas, szczególnie, że nawet moje auto postanowiło współpracować. Mówię ci, Clifton padłby na zawał.

— Porozmawiamy później. — Ostrzegła mnie i wlepiła wzrok w tablicę, zaczynając przepisywać to co na niej było, choć po jej rozkojarzonym spojrzeniu, wiedziałam, że nie poświęca temu zbytniej uwagi i po lekcji nic nie będzie pamiętać.

No to były nas dwie.

•••

Oparłam czoło o chłodną powierzchnię szafki. Miałam nadzieję, że w ten sposób ból głowy choć trochę osłabnie.

Nie osłabł.

Nie miałam pojęcia czy to było przez zmęczenie, płacz czy może był to początek przeziębienia, ale głowa zaczęła boleć mnie w połowie pierwszej lekcji i nie chciała przestać.

Powtarzałam sobie, że został mi jeszcze tylko trening, ale jakoś mnie to nie pocieszało.

Odsunęłam się odrobinę i potarłam skronie. Otworzyłam szafkę, chcąc włożyć do niej bluzę, którą wcześniej zdjęłam, jednak zamiast to zrobić, patrzyłam we wnętrze ze zmarszczonymi brwiami. W końcu sięgnęłam do środka dłonią i wyjęłam z liścik podpisany przez moją przyjaciółkę, który mówił, że wyglądałam gorzej niż gówno. Parsknęłam krótko. Milutko, nie ma co.

Miałam ochotę jej za to przywalić, ale gdy zauważyłam, że oprócz karteczki i moich rzeczy, w szafce leżał korektor do twarzy, moja ulubiona biała czekolada i opakowanie leków, stwierdziłam, że później mogę ją przytulić.

Wzięłam dwie tabletki, łykając je bez popijania. Schowałam bluzę do szafki i szybkim krokiem szłam w kierunku hali sportowej. Co jakiś czas patrzyłam na wyświetlacz telefonu, żeby kontrolować godzinę. Dwa spóźnienia w ciągu dnia to nawet dla mnie było za dużo.

— Cholera — syknęłam, gdy ktoś w tłumie mnie popchnął i wylądowałam na ziemi.

Oczywiście ta osoba nawet się nie obejrzała i poszła dalej, na co przewróciłam oczami.

Kocham ludzi.

Podniosłam się i zobaczyłam przed sobą Leitha, który uważnie zmierzył mnie spojrzeniem.

— Idziesz na trening? — Spojrzałam na niego, jakby wyrosła mu druga głowa.

— Łał, nie sądziłam, że jesteś zdolny do normalnych rozmów. Na szczęście ja nie jestem, więc: co cię to obchodzi? W końcu zrozumiałeś jak okropnym sportowcem jesteś i chcesz popatrzeć na kogoś, kto wie co robi? Niestety muszę cię zawieść. Treningi mamy zamknięte dla postronnych obserwatorów.

Westchnął, a ja uśmiechnęłam się, bo od razu poprawił mi się humor. Uwielbiałam denerwować innych.

— Już? Skończyłaś?

— Tak, dlatego już sobie pójdę. Powiedziałabym do zobaczenia, ale mam nadzieję, że już cię nie zobaczę, więc pozwól, że nie będę się żegnać.

Poszerzyłam swój uśmiech, czyniąc go tak sztucznym jak tylko się dało i zaczęłam mijać Leitha, gdy poczułam, jak chwyta mnie za nadgarstek. Wzięłam głęboki wdech, po czym odwróciłam się w jego stronę.

— Tak? — zapytałam, unosząc brwi. — Chcesz coś konkretnego, czy tylko mnie podenerwować? Bo jeśli to drugie, to uwierz, jestem już dzisiaj wystarczająco zdenerwowana i nie potrzebuję dokładki w twojej postaci.

— Niesamowite — mruknął i pokręcił głową.

Skomentowałam to jedynie wlepieniem w niego nic nie rozumiejącego spojrzenia. Coraz częściej czułam się, jakbyśmy mówili w dwóch różnych językach.

— Zawsze dopatrujesz się u innych złych intencji czy tylko u mnie? — dodał, gdy cisza między nami się przedłużała.

— Tylko u ciebie, bo zawsze masz złe intencje. — Machnęłam ręką, za którą mnie trzymał. — Puścisz mnie może?

Odchrząknął i zabrał swoją dłoń, jak poparzony. Przewróciłam oczami. Zdecydowanie chciał mnie tylko zdenerwować.

— Nieprawda. Zawsze mam dobre zamiary. — Uniosłam brwi. — Dobra, nie zawsze, ale nadal częściej niż te złe. Po prostu, wiesz, wyglądasz… koszmarnie.

— Niesamowite — powiedziałam, tak jak on przed chwilą. — Naprawdę, nie wiedziałam, dziękuję. Czuję się zaszczycona, słysząc tak miłe słowa od ciebie.

Prychnęłam i przeszłam obok niego, specjalnie trącając go barkiem, zanim jednak zdążyłabym się wystarczająco oddalić, ponownie mnie złapał za rękę.

— Och, błagam! Co to ma być? Mamy dzisiaj jakiś dzień dręczenia innych?  Bo ja nie mam zamiaru brać w nim udziału.

— Nie chciałem cię obrazić. — Parsknęłam. Nigdy nie słyszałam czego bardziej mijającego się z prawdą. — Hm… czy pójście w takim stanie na trening to dobry pomysł?

— Dlatego ciągle mnie łapiesz za nadgarstek? Boisz się, że upadnę? Dzięki, ale to nie twoja sprawa co zamierzam zrobić. I proszę cię. Od kiedy niby się tak o mnie martwisz? Po prostu zostaw mnie w spokoju.

Wyszarpałam rękę z jego uścisku, posłałam mu ostatnie spojrzenie i minęłam go.

Tym razem mnie nie zatrzymał.

A ja byłam cholernie spóźniona. Kolejny raz. I to jednego dnia.

•••

Z jękiem oparłam się o chłodną powierzchnię ściany budynku. Pani Thorley dotrzymała słowa i przez równy kwadrans musiałam robić pompki, jednocześnie widząc, jak reszta dziewczyn przystępuje do właściwej części treningu.

Wiedziałam, że następnego dnia kompletnie nie będę mogła się ruszyć, ponieważ już zaczynałam czuć ból w mięśniach. Jedynym co mnie pocieszało było to, że był piątek. Szczególnie, że tabletki nie pomogły i czułam się, jakby głowa miała mi eksplodować.

Może Leith miał rację i pójście na trening było złym pomysłem.

Usiadłam na ziemi, nie przejmując się, że pobrudzę sobie spodnie. Musiałam trochę odpocząć. Położyłam na kolanach plecak, żeby poszukać w nim wody, gdy usłyszałam zbliżające się w moją stronę kroki.

Chciałam to zignorować, ale rozpoznałam głosy kilku członków drużyny futbolowej. Powstrzymałam się od westchnięcia. Cudownie. Po prostu cudownie.

Kroki ucichły, a nikogo nie widziałam, więc przesunęłam się trochę bliżej rogu ściany i wyjrzałam zza niego. Pięciu chłopaków stało bokiem do mnie, śmiejąc się i rozmawiając na temat treningu. Żaden z nich nie zwracał na mnie uwagi, więc miałam już się podnosić i pójść do samochodu, bo zauważyłam wśród nich Leitha, a nie chciałam dawać mu satysfakcji z tego, że wyglądałam jeszcze gorzej i mógł mieć rację.

Jednak usłyszałam słowa, które sprawiły, że sama nie wiedząc czemu, zostałam w oczekiwaniu na dalszy rozwój sytuacji.

Nie moja wina, że lubię wtykać nos w nieswoje sprawy. Racja?

— Załóżmy się — powiedział krótko ostrzyżony blondyn. Byłam niemal pewna, że grał na pozycji jednego z skrzydłowych, ale nigdy nie mogłam zapamiętać jego imienia.

Nie mogłam się zorientować do kogo to skierował, dopóki Leith nie westchnął ciężko.

— O co? Przysięgam, że jeśli znowu wpadłeś na głupi pomysł typu „na pewno nie wypełnisz balonów brokatem i nie rozwiesisz ich po całej szkole”, to na to nie pójdę. Pięć dych nie było wart szorowania tego. Mam wrażenie, że ten brokat wciąż jest na mojej skórze i już z niej nigdy nie zejdzie. — Wzdrygnął się, a ja ledwie powstrzymywałam śmiech.

Wciąż pamiętałam, jak matematyczka, gdy zauważyła balony, znalazła szpilkę, by je przekłuć. I jej minę, gdy zaczęła to robić, a w efekcie cała była pokryta różowym brokatem. Tego nie dało się zapomnieć.

— Ale musisz przyznać, to było coś — stwierdził blondyn, na co otrzymał doskonale mi znane, ponieważ Leith często używał go w stosunku do mnie, spojrzenie pod tytułem „jesteś pierdolonym idiotą". — Mniejsza. Chodzi o dziewczynę.

Usłyszałam jak część tego kółeczka wzajemnej adoracji, wybuchnęła śmiechem i nie mogłam powstrzymać skrzywienia się. Nienawidziłam ludzi, ale drużynowa futbolowa była z nich wszystkich najgorsza.

— Co.

Był to jeden z nielicznych momentów, gdy się z nim zgadzałam.

Co.

— No wiesz, poderwiesz dziewczynę i trzy stówy będą twoje.

— Kogo niby? — prychnął Leith, a ja zaczęłam się zastanawiać czy był to wyraz pogardy dla tego pomysłu, czy raczej coś w stylu „ja tego nie zrobię? ja?”.

— Arden Varley.

Co kurwa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro