Rozdział 20

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#TouchéeSNM na twitterze.

Miłego czytania.
Kocham, Eayazja.

•••

— Nie, nie, nie... Nie możesz mi tego zrobić, zrobię wszystko — jęknął King. Zaczął kręcić gwałtownie głową i, dla podkreślenia efektu, klęknął. — Błagam. Będę sprzątać ci samochód przez kolejny miesiąc.

Obserwowałam rozwój wydarzeń z niemal zapartym tchem. To było lepsze niż kino. Zdecydowanie lepsze.

— Och, ależ ja mogę wszystko — odpowiedział Leith tonem, na który uniosłam brew. Nie wiedziałam, że umiał być tak poważny.

Leith zdecydowanym ruchem wystawił przed siebie dłoń, na co King zmierzył go nienawistnym spojrzeniem. Trwali tak kilka sekund, aż w końcu ten drugi zrezygnowany oddał swoje ostatnie pieniądze.

— No i znowu zbankrutowałem. Nie, ja w to nie gram. Nie gram w to, rozumiecie? Ta gra to dzieło szatana — wskazał na planszę Monopoly rozłożoną między nami.

Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. Reszta też już się nie powstrzymywała i dołączyła do mnie. Z wyjątkiem Kinga, który obrażony, wyglądał, jakbyśmy powiedzieli mu, że nie może rzucić karty ,,zmiany kierunku" na kartę ,,+2" w uno. Co swoją drogą również zrobiliśmy.

Bo właśnie to było tym wspaniałym pomysłem. Granie w planszówki w strojach wieczorowych. Nie, żebym narzekała, bo w ciągu dwóch godzin dusiłam się ze śmiechu więcej razy, niż miałam palców.

— Mówisz to już trzeci raz, King — westchnęła w końcu Meredith. Czy ta liczba może przestać mnie prześladować, proszę? — Nie będziemy zmieniać gry, tylko dlatego, że przegrywasz.

— Ale wy oszukujecie! — odkrzyknął w odpowiedzi.

Tym razem to ja zmierzyłam go ostrzegawczym spojrzeniem. Umawialiśmy się, że będziemy względnie cicho, aby nie obudzić ojca.

— Ale to ty jesteś bankierem i nikomu nawet nie pozwalasz się tam zbliżyć. — Leith od razu odbił zarzut. King najwyraźniej wciąż nie potrafił wybaczyć mu zapłacenia czynszu i jedynie prychnął. — Nie wiem, twoim zdaniem mamy magiczne moce, dzięki której wybieramy, ile oczek wyrzucimy na kostkach?

— Tak!

Dahlia pojednawczo uniosła dłonie.

— Okej, okej, w takim razie... — szybko przeskanowała wzrokiem podłogę. — Arden ma najwięcej kasy, więc uznajmy, że wygrała. — W udawanym wzruszeniu zakryłam twarz dłonią. W końcu. To, że Dahlia była świetna w grach, wiedziałam, ale nie sądziłam, że Meredith będzie ogrywała nas wszystkich. — I zagrajmy w coś innego.

— Chińczyk? — zapytała Meredith, ale King od razu pokręcił głową.

— Jest nas za dużo.

— Och, faktycznie. To może...

— Nie, w porządku. — Przerwałam i podniosłam się gwałtownie. — Grajcie, a ja w tym czasie pójdą po napoje i przekąski. Plecy mnie już zaczynają boleć od tego siedzenia.

Schyliłam się po puste już pudełko po pizzy, przy okazji wkładając do niego papierki i folie po rzeczach przyniesionych przez nich. Lepiej było pozbierać to od razu, niż potem znajdować je pod łóżkiem przez kolejny miesiąc.

— Czekaj, pójdę z tobą.

Zanim zdążyłabym cokolwiek odpowiedzieć, Leith stanął obok mnie.

— Świetnie, trzymaj. — Dałam mu karton i ostrożnie, tak żeby niczego nie rozwalić, przeszłam nad planszą.

Nawet nie zdążyliśmy przejść przez drzwi, kiedy usłyszałam pytanie Dahlii, które chyba miało być zadane szeptem.

— Myślicie, że ze sobą sypiają?

— Słyszałam to — syknęłam.

— Miałaś słyszeć — odparła bez zastanowienia.

Przewróciłam oczami. Chwyciłam Leitha za dłoń i pociągnęłam go w stronę schodów.

I oczywiście nie miało to żadnego związku z tym, jak przyjemna w dotyku była jego skóra. Absolutnie nie. Po prostu było ciemno. A on trzymał pudło, przez które miał ograniczone pole widzenia. Właśnie tak. Historia prawdziwa.

Leith posłusznie, bez żadnego słowa, szedł za mną, co uznałam na niezwykle podejrzane. Gdy doszliśmy do przedpokoju, wymacałam włącznik światła i zmrużyłam oczy, żeby przygotować się na nagłą jasność.

— Nie, żebym wątpił w twoją ocenę sytuacji, ale to chyba nie jest kuchnia.

— No co ty nie powiesz.

Owinęłam się płaszczem, a po chwili wahania ściągnęłam z wieszaka również jedną z kurtek i podałam ją Leithowi. Tata się chyba nie obrazi, jeśli mu ją pożyczę. Chyba.

W sumie, nie musi o tym wiedzieć.

Spojrzenie, które w tamtym momencie posłał mi chłopak, interpretowałam jako ,,jesteś idiotką". Zignorowałam je i zabrałam od niego karton, żeby mógł się normalnie ubrać. Stał chwilę w bezruchu, jakby się nad czymś zastanawiał, aż w końcu założył kurtkę.

— Co robimy? — zapytał, wsadzając ręce do kieszeni. W odpowiedzi szeroko się uśmiechnęłam

— Zobaczysz.

Nie patrząc na jego reakcję, odwróciłam się w stronę drzwi i otworzyłam je. Odetchnęłam głęboko. Szybkim krokiem podeszłam do śmietnika i wrzuciłam tam pudełko. Spojrzałam w górę w idealnym momencie, żeby zobaczyć, jak Dahlia stoi w oknie, najwyraźniej próbując nas wypatrzeć.

Następna rzecz, jaką zrobiłam, była bardzo głupia, nieprzemyślana i impulsywna.

Mianowicie podniosłam z ziemi kamień. I rzuciłam nim w okno.

Najwyraźniej jednak podziałało, ponieważ Dahlia błyskawicznie się od niego odsunęła.

Co prawda tylko po to, żeby pięć sekund później znowu w nim stanąć i pokazać mi środkowy palec, ale jednak.

Dzięki światłu palącemu się na ganku wszystko widziałam. Co na niewiele się zdało, bo mina Leitha była tak trudna do zidentyfikowania, że nie miałam najmniejszego pojęcia, co mogła oznaczać.

Obstawiałam, że poddawał w wątpliwość posiadanie przeze mnie dodatniego ilorazu inteligencji. Zapewne dlatego, że sama to właśnie robiłam.

Matching.

Spojrzałam kontrolnie w okno, a kiedy nikogo w nim nie zobaczyłam, położyłam się na trawie.

— Czy ja chcę wie... Nie, chyba nie.

Już myślałam, że wróci do domu, ale on tylko westchnął i położył się obok mnie. Przez chwilę wiercił się, aż w końcu podłożył sobie rękę pod głowę i obrócił się twarzą w moją stronę. Też to zrobiłam, przez co patrzyliśmy prosto na siebie.

— A więc to był twój wielki plan? — Uniósł brew. — Walnięcie się na trawę?

Kiwnęłam głową.

Przymknęłam oczy. Próbowałam skupić się na szumie wiatru. Nie chodziło o to, że nie podobało mi się ich towarzystwo. Wręcz przeciwnie. Doskonale się w nim odnajdywałam. Więc jeszcze bardziej bałam się, że gdy skończy się zakład, to też się się skończy.

W końcu ciszę przerwało chrząknięcie Leitha, na które uchyliłam powieki.

— Wszystko w porządku?

Zwykle na to pytanie rzuciłabym jakieś potwierdzenie i zmieniła temat, ale jego ton był szczery. A coś w jego głosie sprawiło, że ja też chciałam być szczera.

— Tak. Nie. Nie wiem. — Poirytowana zgarnęłam włosy z twarzy. — Chyba nigdy nie jest do końca w porządku, wiesz? Chyba po prostu idziesz dalej z uśmiechem i udajesz, że twoje serce wciąż jest w jednym kawałku.

Skinął. Doceniałam to, że nie mówił oklepanych formułek ,,przykro mi" czy ,,wyrazy współczucia", które w żaden sposób nie pomagały.

— Jak coś to... Jestem tutaj. — Powiedział to w tak niezręczny sposób, że aż zacisnęłam wargi, aby nie zobaczył szerokiego uśmiechu, który chciał na nie wpłynąć.

— To miało mnie pocieszyć, czy miałam pomyśleć ,,przynajmniej gorzej być już nie może"?

Kąciki jego ust wykrzywiły się niemal niezauważalnie ku górze, ale nie skomentował tego.

Tym razem ja przerwałam ciszę.

— Mogę cię o coś spytać?

— Dostrzegasz ironię tego pytania?

Uznałam to za tak.

— Wtedy, gdy byłam u ciebie w domu, mówiłeś, że twoja mama może zadawać pytania i że Ivy może nie spać, ale nie mówiłeś nic o ojcu, a nigdy nie pracował na nocki i... — Spiął się, więc urwałam. — Jeśli nie chcesz, nie musi...

— Nie, w porządku. Po prostu... — Westchnął. — Gdy mama była w ciąży z Ivy, zaczęli się kłócić. Na początku rzadko i głównie o jakieś drobnostki. Później zaczęli kłócić się częściej i bardziej. Były dni, w które nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, bo groziło to kolejną sprzeczką. I chyba w końcu to wybuchło, bo niedługo później wzięli rozwód. Później dowiedziałem się, że ją zdradzał. Wyprowadził się do innego stanu. Przyjeżdżam do niego na część wakacji, ale poza tym on nie stara się jakoś specjalnie podtrzymać naszego kontaktu, a ja nie szukam go na siłę. Ivy w ogóle go nie zna.

Starał się wyglądać na niewzruszonego, ale zdradziło go przeczesywanie włosów ręką. Jego nerwowy gest.

Nie zastanawiałam się nad tym, co robię, po prostu chwyciłam delikatnie jego dłoń i ułożyłam ją pomiędzy nami.

— Wiesz, jak coś to... jestem tutaj — powtórzyłam jego wcześniejsze słowa, na co posłał mi krzywy uśmiech.

— Zapamiętam.

Ta chwila była dziwnie intymna.

To wszystko było dziwne.

Znaliśmy się właściwie całe życie, ale czułam, jakbym dopiero teraz zaczęła go tak naprawdę poznawać. I nie potrafiłam zdecydować, którą sytuację wolałam.

A nasze twarze były blisko siebie. Zdecydowanie zbyt blisko siebie.

— Cześć — wyszeptałam.

— Cześć.

Mój wzrok mimowolnie przesuwał się powoli po jego twarzy. Brązowe oczy. Długie rzęsy. Drobne piegi, których na pewno bym nie zauważyła, gdybym nie była tak blisko niego. Wargi wyginające się w tym irytującym do granic możliwości uśmiechu.

— Arden Varley, czy ty mnie właśnie obczajasz?

— Och, zamknij się.

Zaśmiał się cicho. Zanim zdążyłabym się zorientować, co właściwie zamierza zrobić, uniósł lekko mój podbródek i przycisnął swoje usta do moich. Niemal automatycznie chwyciłam go za kark i przyciągnęłam go bliżej siebie.

Ten pocałunek był inny niż ostatnie. Tamte były pod publikę, kilka zwykłych muśnięć. Ten był głębszy. Intensywniejszy.

W jednej chwili leżeliśmy, w drugiej siedziałam na jego kolanach. Jego ręka kurczowo obejmowała mnie w talii, palce gładziły gołą skórę pod podwiniętą bluzką. Ciągnęłam włoski na jego karku, co jakiś czas wydobywając tym z niego jęk. Wykorzystałam jeden z nich i wsunęłam język do jego ust.

Czułam, jakby cały świat zwęził się tylko do tej chwili.

W końcu oderwałam się od niego. Oparłam czoło o jego. Brakowało mi tchu.

— Jestem idiotką — mruknęłam w końcu.

— Możliwe.

Zmrużyłam oczy i pacnęłam go ramię.

Wzięłam głęboki wdech, próbując poukładać myśli.

Całowałam się z Leithem. Całowałam się z L e i t h e m.

Musiałam mieć chwilowe zaćmienie umysłu. Nie widziałam innego wyjścia. Bo cholera. Całowałam. Się. Z. Leithem. Z Leithem!

Nie wiedziałam, czy gorsze było to, że to zrobiłam, czy to, że chciałam zrobić to jeszcze raz.

Zsunęłam się z jego kolan i usiadłam ze skrzyżowanymi nogami na ziemi. Zastanawiałam się, ująć to wszystko w słowa, ale Leith mnie ubiegł.

— To się nie wydarzyło.

Z jednej strony chciałam powiedzieć to samo, ale z drugiej... auć.

— Dlaczego? Znaczy, nie zrozum mnie źle, zgadzam się z tobą. Ale dlaczego?

— Ty też nie zrozum mnie źle, nie chodzi o to, że mi się nie... że mi się nie podobało czy coś w tym stylu... po prostu... — Przeczesał dłonią włosy. Zagryzłam dolną wargę, by powstrzymać uśmiech. — Dwa tygodnie temu, gdybym spróbował cię pocałować, dostałbym z liścia. — Fakt. — Więc gdybyśmy teraz weszli w związek... oczywiście czysto hipotetycznie — dodał szybko. — Najprawdopodobniej nie minąłby nawet tydzień, aż któreś z nas miałoby dość.

Miałam nieprzyjemne wrażenie, że mówiąc ,,któreś z nas" miał na myśli mnie. Zwłaszcza, że rozmowa z Hannah wciąż nie chciała wyjść mi z głowy.

Przełknęłam ślinę, mając nadzieję, że nie było po mnie widać, jak bardzo uderzyło we mnie to zdanie.

— No, a jeśli dodamy do tego zakład... — urwał. Nie musiał kończyć. Doskonale wiedziałam, o co mu chodziło. Nie wytrzymalibyśmy ze sobą trzech miesięcy, gdyby do gry weszły zranione uczucia. Odchrząknął. — Więc przyjaźń?

Wystawił do przodu rękę, która po chwili wahania uścisnęłam

— Nie myśl sobie, wciąż mam ochotę cię udusić — rzuciłam, aby rozluźnić atmosferę.

Najwyraźniej podziałało, bo uśmiechnął się szeroko.

— Wiem. Dlatego nie zasypiam przy to... Cholera, już to robiłem. Gdzie mój instynkt samozachowawczy? — jęknął.

Parsknęłam.

— Uciekł. Stwierdził, że nie ma już dla ciebie ratunku. — Wstałam. Leith wymamrotał coś, co zabrzmiało, jak ,,ha, ha". — Chodź, zanim Dahlia wytrzaśnie skądś lornetkę i zacznie nas szpiegować.

Ta perspektywa musiała podziałać, bo ledwie zdążyłam mrugnąć, a on już stał przy drzwiach. Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Może jest wampirem i stąd ta superszybkość?

Odwiesiliśmy ubrania na wieszak. Miałam już kierować się na schody, ale przypomniałam sobie, po co w ogóle wyszłam z pokoju. Westchnęłam i pociągnęłam Leitha do kuchni. Kazałam mu wyjąć z lodówki sok, a w międzyczasie sama zaczęłam grzebać w szafce w poszukiwaniu chipsów. Zastanawiałam się chwilę pomiędzy solonymi a serowymi. Ostatecznie zdecydowałam się wziąć oba.

Chwilę później wchodziliśmy do mojego pokoju. Ledwie zdążyłam zamknąć za nami drzwi, a rozległy się wolne, bardzo ironiczne oklaski ze strony Dahlii.

— W końcu! — Meredith podniosła ton, na co zgromiłam ją spojrzeniem. — Już myśleliśmy, że znaleźliście w lodówce przejście do Narnii i postanowiliście nas zostawić.

— Czekaj, czekaj — wtrącił się King. — Chcecie mi powiedzieć, że to tyle? — Spojrzał na nasze ręce. — Po tym czasie powinniśmy spodziewać się szwedzkiego stołu. Co wam tyle zajęło? Sami doiliście pomarańczę i kroiliście ziemniaki, czy jak?

— King. — Dahlia potarła skronie, jakby chłopak przyprawiał ją o ból głowy. — Pomarańczy się nie doi.

— To jak niby twoim zdaniem robi się z nich sok? — powiedział to tonem, który przybiera się, gdy tłumaczy się coś kilkulatkowi.

Meredith zaczęła śmiać się tak bardzo, że zaczęłam bać się o to, czy zaraz się nie udusi.

Żyję wśród idiotów.

Wymieniłam z Leithem porozumiewawcze spojrzenie. Korzystając z faktu, że Dahlia próbowała wytłumaczyć Kingowi, jak robi się sok, a Meredith wciąż walczyła o powietrze, otworzyłam chipsy, położyłam je na biurku i dołączyłam do kółka wzajemnej adoracji na podłodze.

— Dobrze — powiedziałam w końcu. — To, w co teraz gramy?

Uwaga wszystkich skupiła się na Meredith, która jako najbardziej zorganizowana zrobiła listę wszystkich gier, które przynieśli i tych które walały się po moim pokoju.

— Twister?

W chwili, w której ktoś zapukał, zastanawiałam się, jak do cholery mam położyć lewą rękę na niebieskim polu, tak aby mój tyłek nie znalazł się centralnie przed oczami Leitha. Nie ułatwiały mi tego ani Dahlia i Meredith, które po odpadnięciu postanowiły bardzo głośno jeść chipsy i tak samo głośno komentować grę, ani King, który wziął sędziowanie zbyt poważnie i teraz jego spojrzenie dosłownie wypalało mi dziurę w głowie. Wcześniej sędziowała Meredith, ale po tym, jak Dahlia wygrała, King stwierdził, że ta na pewno oszukuje, więc się zamienili.

— Proszę — powiedziałam niepewnie. To było podejrzane. Bardzo podejrzane. W tym domu nie znano takiego słowa, jak prywatność.

Na szczęście z mojej pozycji miałam dobry widok na drzwi, więc nie musiałam się obracać co grozi upadkiem. Zobaczyłam więc, jak mama weszła do środka i zlustrowała całą sytuację.

Na początku mnie i Leitha na podłodze w pozach, które mogłyby nam zapewnić mistrzostwa w gimnastyce, później Meredith i Dahlię rozwalone na pościeli całej w okruszkach i na końcu Kinga, który z tak skupioną, jakby pisał właśnie egzamin z matematyki miną, przyglądał się wszystkiemu z krzesełka.

Mrugnęła dwa razy, aż w końcu westchnęła.

— Nie chcę wiedzieć. Naprawdę nie chcę wiedzieć. — Chciała coś chyba dodać, ale wtedy pociągnęła nosem i się skrzywiła. — Pijecie alkohol?

— Co? Nie. — King pokręcił głową i nogą przesunął plecak z pustymi butelkami po winie bliżej siebie. — Jesteśmy młodymi, bardzo odpowiedzialnymi obywatelami Ameryki. Nigdy nie zrobilibyśmy czegoś tak... tak... tak haniebnego.

Po minie mamy wiedziałam, że nie uwierzyła w ani jedno jego słowo. Postanowiłam zmienić temat.

— Kiedy wróciłaś? Nie słyszałam cię.

— Domyślam się — odpowiedziała z uśmiechem, którego nie potrafiłam zidentyfikować.

— Słucham? — Zmarszczyłam w niezrozumieniu brwi.

— Następnym razem, jak będziesz się całować, polecam wybrać pokój, nie trawę. Będzie wygodniej. I na pewno bardziej prywatnie.

Moja twarz stała się tak czerwona, że mogła rywalizować z pomidorem.

— Mamo! — jęknęłam, na co się roześmiała.

— Tak czy siak, dlatego pukałam, myślałam, że jesteście w trakcie... — wykonała nad łóżkiem niezidentyfikowany gest ręką. Miałam ochotę wziąć łopatę. Wykopać dół. I wejść do niego. — Aha, i nie myśl, że ominie cię prezentacja. Bawcie się grzecznie. I błagam, nie pijcie więcej alkoholu, bo wasi rodzice mnie zamordują.

Uśmiechnęła się jeszcze raz i wyszła, zostawiając mnie na pastwę tych sępów.

— Chcesz mi powiedzieć — zaczęła Dahlia — że zostawiłaś mnie tu, żeby się z nim obściskiwać.

— Chciałabym zaprzeczyć, ale... To on zaczął!

— Ej! To ty pierwsza złapałaś mnie za rękę i...

Usłyszałam Dahlię mamroczącą ,,jak dzieci", King wyglądał, jakby właśnie zawiesił mu się system, a Meredith wystawiła przed siebie jedną dłoń.

— Wybaczcie, ale naprawdę wolałabym nie wiedzieć, za co się łapaliście i za co się nie łapaliście. Bez szczegółów.

Ze szczegółami! — zaprotestowała Dahlia.

Zrezygnowana usiadłam, łapiąc się za plecy. Przez to wyginanie będą mnie boleć przez kolejny tydzień. Powoli, akcentując każde słowo, zapytałam:

— Nie chcecie może zagrać w Scrabble?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro