Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

#TouchéeSNM na twitterze

Miłego czytania.
Kocham, Eayazja.

•••

Patrzyłam tępo w kartkę brudnopisu leżącego na moich kolanach. Od dziesięciu minut zastanawialiśmy się z Leithem, jak uwiarygodnić nasz związek, ale żadne z nas nie wpadło na nic sensownego. Najwyraźniej myślenie było słabą stroną naszej dwójki.

Zaczęłam klikać długopisem, dopiero po chwili przypominając sobie, że ten dźwięk może być denerwujący dla innych. Spojrzałam kontrolnie na Leitha, jednak on wydawał się nie zwracać na to uwagi. Oczywiście musiał wybrać akurat ten moment na uniesienie swojego wzroku. Uniósł brwi i odchrząknął.

— No więc… w piątek mamy mecz.

— Nie, naprawdę geniuszu?

Przewróciłam oczami. O meczach futbolu wiedział każdy w szkole, nawet jeśli ani go to nie interesowało, ani nie było mu to potrzebne do szczęścia. Mimo to i tak zapisałam tę datę, i podkreśliłam ją trzy razy. Po lekcjach zwykle albo ćwiczyłam, albo spałam, więc musiałam pamiętać o nastawieniu budzików.

— Tak czy siak, nie mogę przyjść na ten mecz tak o, bez powodu. Walić innych, ale domyślam się, że Claude doskonale wie o naszych — wskazałam na nas — napiętych relacjach i że prędzej skoczyłabym z mostu, niż przyszła ci kibicować.

— Ostatnio stałaś się wyjątkowo milutka, nie sądzisz?

— Stwierdziłam, że muszę przejść metamorfozę. Wiesz, nowy rok szkolny, nowa ja. Czy coś.

Parsknął i pokręcił głową.

— Trzeba znaleźć jakiś pretekst, żebyśmy jutro porozmawiali, żebyś magicznie zmieniła swoje zdanie o mnie. Potem kilka razy zaczepimy się na korytarzu, lunch mamy o tej samej porze, racja? — Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował. — W takim razie, w czwartek możemy zjeść go razem. W piątek przyjdziesz na mój mecz i wtedy zaczniemy nasz związek. Co ty na to?

Skinęłam lekko do siebie głową, plan wydawał się sensowny, ale…

— Czy to nie będzie za szybko?

— Jack i Rose znali się trzy dni, a mało kto kwestionuje ich miłość, więc dlaczego nie my? Szczególnie, że podobno nienawiść i miłość dzieli cienka granica. — Wzruszył ramionami.

— Czy ty właśnie porównałeś nas do Titanica?

— A dlaczego nie? Tak, okoliczności się różnią. Ale czy to, że nie dzielą nas klasy społeczne i nie jesteśmy na tonącym statku, oznacza że nie możemy się gwałtownie zakochać?

— Nie o to mi chodzi. Zresztą, od kiedy jesteś takim fanem ckliwych filmów?

Skrzywił się, jakbym zmusiła go do zjedzenia cytryny i złapał się w urażonym geście za serce.

— Jak możesz oskarżać mnie o coś tak haniebnego? Moja mama jest, nie ja.

— Mhm, jasne. — Pokiwałam z udawanym zrozumiem głową i uśmiechnęłam się szeroko.

Ukrył twarz w dłoni i jęknął.

— Po co ja się w ogóle odzywałem.

Czyli wiedział, że będę mu to wypominać do końca życia.

Nie mogłam zbyt długo napawać się zwycięstwem, bo zaledwie kilka sekund później wyprostował się i spojrzał na mnie z tym irytującym błyskiem w oku.

— Mam idealny pretekst.

Jeśli Leith mówił, że cokolwiek jest idealne, można było to przetłumaczyć jako „okropne dla wszystkich oprócz niego”. Wyszłoby na to samo.

Zerwałam się z łóżka i podeszłam do biurka. Chwyciłam w ręce gorący kubek, po czym odwróciłam się z powrotem w stronę chłopaka, przybierając minę „nie jest mi przykro, ale będę udawać, że tak jest”.

— Wybacz, ale twoja głupota najwyraźniej mi szkodzi, bo nic nie słyszę. No trudno, chyba pora się rozejść.

— Nie przesadzaj. Upuścisz książki i wtedy do akcji wkroczę niesamowity, pomocny, bezinteresowny ja. Zacznę je zbierać razem z tobą, ty się ładnie uśmiechniesz, a potem każde z nas pójdzie pod odpowiednią salę.

Parsknęłam, ale on wciąż był poważny. Co więcej wydawał się bardzo dumny ze swojego idiotycznego planu.

— Jakie to typowe. Masz jakiś kompleks rycerza? Konieczne musisz ratować jakąś laskę, nawet jeśli są to tylko głupie książki na podłodze?

— Jak masz jakiś lepszy pomysł to proszę bardzo, czekam na twoją propozycję.

— Okej, powiem ci coś. — Teatralnie ściszyłam głos. — Wszystko. Kurwa, wszystko, będzie lepsze od tego czegoś. Zresztą. Dlaczego to ja mam być tą „hihi, jaka ja niezdarna, w ciągu pięciu minut wywróciłam się już dwudziesty raz”? Równie dobrze ty możesz być fajtłapą.

Uniósł brwi i patrzył na mnie, jakbym była skończoną idiotką. Wybacz, ale do twojego poziomu jeszcze mi daleko.

— Może zapomniałaś, ale to ja mam poderwać ciebie, nie na odwrót. Zresztą gdybyś zobaczyła, że coś upuściłem to prędzej byś to zdeptała, a potem przez przypadek zrzuciła z dachu wieżowca, niż to dla mnie podniosła.

— Punkt dla ciebie. — Oparłam się tyłem o blat i upiłam kilka łyków kawy. Od razu lepiej. — Mam pomysł i jest on miliard razy lepszy od twojego.

— Nie sądzę — wymamrotał cicho pod nosem, na co uniosłam brwi.

— Mówiłeś coś? Bo wydawało mi się, że właśnie obraziłeś coś, czego jeszcze nawet nie słyszałeś.

— Ja? No co ty. Mówiłem, że aż nie mogę się doczekać tego co masz do powiedzenia.

— Plan faktycznie idealny brzmi: nie wymyślamy żadnego pretekstu do rozmowy.

Leith przykręcił się na łóżku tak, by lepiej mnie widzieć i oparł się plecami o ścianę. Przeczesał włosy dłonią i westchnął.

— Może odłóż tę kawę, co? Chyba mózg ci się od niej przegrzał.

Uśmiechnęłam się sztucznie, po czym wypiłam wszystko co było w kubku. Dopiero wtedy odłożyłam go na biurko.

— Weź choć raz porusz głową i pomyśl. Dzisiaj kolejny raz w przeciągu kilku dni rozmawialiśmy ze sobą po lekcjach. Założę się, że Claude widział nas choćby raz, skoro po treningach jest mniej osób. Zresztą wczoraj rano też rozmawialiśmy, korytarze były pełne, a sam wiesz jak szkoła lubi koloryzować i plotkować. Więc nie musimy się wysilać. Wystarczy że będziemy rozmawiać, uśmiechać się i udawać, że wcale nie chcemy właśnie skoczyć sobie do gardeł.

Przymknął powieki, jakby się nad tym zastanawiał, aż w końcu kiwnął głową.

— Nie chcę cię wyganiać… — W reakcji na to Leith prychnął. Kogo ja oszukuję? Oczywiście, że chcę. — Ale to chyba wszystko, więc tam masz drzwi.

Wskazałam na nie, poszerzając swój uśmiech. Chłopak wstał z łóżka, jednak gdy sięgał po klamkę zawahał się i odwrócił w moją stronę.

— Skoro ty przychodzisz na mój mecz to, hmm… Kiedy ty masz zawody?

Czy Leith Barton jest właśnie dla mnie miły? Kolejny raz w ciągu dnia? Łał, chyba muszę to zapisać w kalendarzu.

Pokręciłam lekko głową, na co on z niezrozumieniem zmarszczył brwi.

— W przyszłym miesiącu, ale nie musisz przychodzić. I tak nikogo z naszej szkoły raczej nie będzie, więc nie kłopocz się. — Wzruszyłam ramionami.

— Och, okej, rozumiem. Do zobaczenia, kochanie.

Zawiesiłam się. Autentycznie się zawiesiłam. Zanim zdążyłabym przyswoić to co właśnie do mnie powiedział i coś odpowiedzieć, go już nie było. Pokręciłam do siebie głową i westchnęłam. Lepiej było tego nie analizować.

Gdy zeszłam na dół odnieść kubek, mama spojrzała na mnie z błyskiem w oku.

— No więc? Co robiliście?

— Nic takiego, projekt do szkoły.

To tylko szczegół, że nie mieliśmy ze sobą żadnych lekcji, racja?

— Projekt, tak? — Jej uśmiech, o ile było to możliwe, poszerzył się.

— Tak, mamo, projekt. Tylko tyle.

— Jasne. — W obronnym geście uniosła dłonie do góry, jednak po jej minie widziałam, że mi nie wierzyła i jeszcze będziemy do tego wracać.

No ale przynajmniej nie umarłam zasypana gradem pytań. We wszystkim trzeba widzieć pozytywy. Czy coś.

Odwzajemniłam jej uśmiech i rozsiadłam się na kanapie, sięgając po pilot.

— Oglądasz ze mną Titanica? — Leith swoim gadaniem, sprawił że zachciałam kolejny raz wypłakiwać oczy nad tym filmem. A ponieważ był to jeden z ulubionych filmów mamy, wychyliłam się tak, by lepiej widzieć jej reakcję.

— Naprawdę się mnie o to pytasz? Przesuń się, no już. I podgłoś.

Parsknęłam cicho i oparłam głowę o jej ramię. Naprawdę nie wiedziałam jakiej używa mocy, ale zawsze gdy się do niej przytulałam, choć na chwilę z mojej głowy ulatniały się wszelkie myśli i głupoty, które zrobiłam.

Na przykład to, że zgodziłam się na trzymiesięczny udawany związek z osobą, której nienawidziłam.

Cholera, w co ja się wpakowałam.

•••

Leżałam na łóżku z nogami opartymi o ścianę, czekając aż Dahlia odbierze ten cholerny telefon. Urządzenie w trybie głośnomówiącym wydawało z siebie kolejne sygnały, aż w końcu, kiedy myślałam, że znowu włączy się sekretarka, po pokoju rozniosło się „co tam?”.

— Kiedy w końcu nauczysz się odbierać za pierwszym razem? — Byłam niemalże pewna, że w tamtym momencie przewróciła oczami.

Drodzy państwo, oto przed wami Dahlia Milton. Macie szczęście jeśli udało się wam do niej dodzwonić w mniej niż pięć razy.

— Więc?

— Okej. — Wzięłam głęboki wdech. — No więc… pamiętasz tę rozmowę, którą podsłuchałam? Ten zakład?

— No.

— I to, że próbowałam przekonać do tego Leitha, ale był na nie?

— Oczywiscie, że pamiętam. Co w związku z tym? Wpadłaś na jakiś genialny plan, jak go do tego przekonać?

Niemal słyszałam trybiki pracujące jej w głowie, wzmocnienia efektu rzuciłam:

— To już nieaktualne.

— Co?! — Skrzywiłam się i odsunęłam telefon tak, by leżał trochę dalej od mojej głowy. Czasami zapominałam jak głośna potrafi być Dahlia. — Arden Varley, natychmiast mów co się dzieje. Jesteś chora? Przecież ty nigdy nie odpuszczasz!

Parsknęłam. Pokręciłam z uśmiechem głową, choć wiedziałam, że nie jest w stanie tego zobaczyć.

— Daj mi dokończyć, narwańcu. Jest nieaktualne, bo…

— Bo? — przerwała mi zniecierpliwiona.

— Dahlia, przysięgam, że zaraz się rozłączę i dowiesz się dopiero jutro w szkole. — Przewróciłam się na brzuch.

— Okej, okej. Już się nie odzywam.

— No więc, jest nieaktualne, bo dzisiaj po treningu Leith do mnie zagadał. I… powiedział że się zgodził. Na zakład.

— Żartujesz! — wykrzyknęła, na co kolejny raz się skrzywiłam.

— Zaraz przez ciebie ogłuchnę. Wiesz, na co ten pozbawiony mózgu kretyn się zgodził? Trzy miesiące chodzenia. Przecież ja oszaleję.

Dziewczyna wybuchnęła śmiechem. Z oburzeniem spojrzałam na jej podobiznę na wyświetlaczu, jakby to faktycznie była ona.

— Jesteś naprawdę pomocna.

— Wybacz, ale… wiesz, że ty nie musiałaś się zgadzać.

— Oczywiście, że musiałam. Doskonale wiesz, że nie byłabym w stanie odpuścić, skoro się już na to uparłam.

— Jakoś nie chce mi się w to wierzyć. Byłabyś równie zadowolona, gdybyś zostawiła Leitha na lodzie i przegrałby zakład. Ale wybrałaś udawany związek. Zastanów się nad tym, a ja się rozłączam, bo inaczej mnie zabijesz. Pa, kocham cię.

Zanim zdążyłabym cokolwiek odpowiedzieć rozległ się dźwięk zakończenia połączenia. Parsknęłam i weszłam w nasz czat.

NajwiększaIdiotkaNaŚwiecie: też cię kocham
NajwiększaIdiotkaNaŚwiecie: i tak cię zabiję, tyle że jutro
NajwiększaIdiotkaNaŚwiecie: wyśpij się
JedynaMądra: Ty też.

Z uśmiechem na ustach podniosłam się i włożyłam do uszu słuchawki, które połączyłam z telefonem. Włączyłam pierwszą lepszą playlistę, więc zadowolonym skinięciem głowy przyjęłam pierwsze rozbrzmiewające nuty „Born To Be My Baby". Miałam naprawdę ogromną słabość do piosenek Bona Joviego.

Westchnęłam i rozejrzałam się po pokoju. Faktycznie wypadałoby tam trochę ogarnąć. Jednak po posprzątaniu tej nieszczęsnej kupki ubrań, już mi się nie chciało, więc z powrotem położyłam się na łóżku. Byłam zbyt leniwa. Doskonale to wiedziałam, ale miałam to gdzieś. Zamiast sprzątać mogłam zostać przy wersji z krasnoludkami.

Nucąc pod nosem, zaczęłam przeglądać media społecznościowe, gdy wyskoczyło mi zaproszenie do znajomych. Zmarszczyłam brwi i weszłam w powiadomienie. Był to nie kto inny, jak Leith pieprzony Barton. Westchnęłam. Odruchowo chciałam je odrzucić, ale w ostatniej chwili mój palec zawisł tuż nad ekranem.

To był Leith… dlaczego miałabym przyjąć jego zaproszenie? Jednak ciekawość zżerająca mnie od środka zwyciężyła. Zanim zdążyłabym się rozmyślić, kliknęłam „zaakceptuj” i zacisnęłam oczy. Wiedziałam, że później będę tego żałować.

Telefon zawibrował mi w dłoni. Domyśliłam się, że napisał do mnie, jednak zbyt bardzo bałam się jego głupoty, by ją odczytać. Podgłośniłam muzykę, udając że wcale właśnie nie popełniłam błędu, jakim było przyjęcie go do znajomych. Ale urządzenie zawibrowało kolejny raz. I kolejny. I kolejny.

Wzięłam głęboki wdech i otworzyłam powieki. Szybko przesunęłam wzrokiem po wiadomościach i parsknęłam z niedowierzaniem. Po co do cholery był mu potrzebny mój numer? Odpisałam krótkie „wypchaj się”, co najwyraźniej podziałało, bo nic więcej nie napisał. A przynajmniej tak myślałam, dopóki kilkanaście minut później, telefon nie zawibrował po raz kolejny.

Wiadomość składała się z jednego słowa. „Otwórz”. Przewróciłam oczami, nawet nie chciałam wiedzieć o co mu chodziło.

Leith: Nie ignoruj mnie
Leith: Otwórz te cholerne drzwi

Co.

Czego on chciał, skoro wyszedł z mojego domu zaledwie kilka godzin wcześniej? Przez chwilę zastanawiałam się czy nie lepiej to zignorować, by marzł na dworzu, ale ostatecznie wstałam. W duchu modliłam się, by mama i tata, który wrócił, gdy my oglądałyśmy film, byli w swojej sypialni, a nie salonie lub kuchni. Jedna wizyta Leitha wystarczyła, przy drugiej, i to tego samego dnia, zeszliby na zawał. I pociągnęliby mnie z sobą do grobu swoimi domysłami.

Na samą myśl o tym wzdrygnęłam się. Zaczęłam schodzić po schodach, z ulgą przyjmując zgaszone światła na dole. Wyjrzałam na zewnątrz. On faktycznie tam czekał. Stał z dłońmi w kieszeniach bluzy i wzrokiem wbitym przed siebie.

Westchnęłam i otworzyłam drzwi. Zanim zdążyłby jednak cokolwiek zrobić, wyszłam na zewnątrz i od razu je za sobą zamknęłam.

Było ciemno, ale nie ma tyle, żebym nie dostrzegła, jak uśmiecha się i unosi brew.

— Nie wpuścisz mnie?

— Nie. Streszczaj się. — Pokręcił głową i uśmiechnął się jeszcze szerzej.

— Milutko, nie ma co. — Posłałam mu ostrzegawcze spojrzenie, choć wiedziałam, że zapewne go nie zauważy.

— No więc… jak ci mija ten uroczy wieczór?

— Leith — warknęłam i mogłam przysiąc, że uśmiech chłopaka poszerzył się.

— Ja.

Pamiętaj, Arden. Wcale nie chcesz go zamordować. Jeśli zrobisz to dobrze, to jak go przejedziesz, będzie kaleką, a nie trupem.

— Do rzeczy.

— Przecież ci pisałem co chcę. — Zmarszczyłam brwi. Gdy w końcu zrozumiałam o co mu chodziło, parsknęłam.

— Chcesz mi powiedzieć, że przyjechałeś tu, o tej godzinie, tylko po mój numer? Łał, musisz mieć naprawdę nudne życie.

— Najwyraźniej. — Wzruszył ramionami. — Możesz więc mi go łaskawie dać?

Patrzyłam na niego z niedowierzaniem. On naprawdę był tu tylko po to.

— Po co ci on?

— No nie wiem, zastanówmy się. Ignorujesz moje wiadomości, więc muszę mieć jak do ciebie zadzwonić? Mamy udawać parę, a wypadałoby mieć numer swojej dziewczyny? Jak myslisz?

Po chwili wahania, wyjęłam telefon z kieszeni i już odblokowanego,m podałam z niechęcią chłopakowi. Przypatrywałam się jak wpisuje kolejne cyfry, a następnie klika przycisk słuchawki.

— I co, tak ciężko było? — zapytał, oddając mi urządzenie.

— Tak. — Zerknęłam na wyświetlacz i przewróciłam oczami, na to jak się zapisał. Zapamiętać: zmienić „mój seksowny skarb” na „dupek”. — Nie mogło to poczekać do jutra? Mogłeś się po prostu spytać w szkole.

— Miałem to zrobić zanim wróciłem do domu, ale zapomniałem o tym. A nie lubię zostawiać rzeczy na później.

— Jasne, cokolwiek. Miłych koszmarów. — Nie czekając na jego reakcję, odwróciłam się w stronę drzwi.

— Tobie też miłych snów, Arden. — Oczami wyobraźni widziałam, jak rozbawiony kręci głową.

Dopiero gdy weszłam do domu zdałam sobie sprawę, że światło na parterze się świeciło, a na pewno nie zostawiłam go zapalonego. I miałam rację. Mama siedziała z kubkiem herbaty na swoim ulubionym fotelu w salonie, patrząc na mnie z sugestywnym uśmiechem. A to oznaczało, że wiedziała z kim rozmawiałam.

— Nawet nie komentuj.

— Przecież nic nie mówię.

— Znam cię od niemal osiemnastu lat. Trzy pytania. — Zanim zdążyłaby chociaż otworzyć usta, dodałam: — Ale jutro. Teraz idę spać. Dobranoc.

Jednak nawet, gdy leżałam już w łóżku, ciągle wierciłam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. A to wszystko przez to jedno pytanie, które ciągle krążyło mi po głowie: w co ja się, do cholery, wpakowałam?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro