V

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


|
\/

Nagle wszystko znikło. Zamrugała. Miała ochotę zwymiotować. Albo się histerycznie rozpłakać. Obie opcje brzmiały dobrze. I żadnej nie mogła wybrać.

Uniosła głowę, patrząc na starszego Ślizgona. Wyglądał na niemal równie oszołomionego, co ona. Czując na sobie jej załzawione oczy, zamrugał wyprostował się i spojrzał na nią z wyższością.

- No... Dobrze - rzekł zimno. - Muszę przyznać, że mówiłaś prawdę.

Obrócił się na pięcie i chciał już wyjść, gdy drzwi zniknęły mu przed nosem.

- Co do avady?! - zaklął pod nosem, tłukąc pięściami w ścianę. Gwałtownie zwrócił twarz z powrotem w stronę dziewczyny. - To ty! - krzyknął z wściekłością podchodząc do niej szybkim krokiem i mierząc do niej z różdżki. Jej oczy powiększyły się. Lilou zaczęła potrząsać z przerażeniem głową, cofając się do tyłu.

- Nie, nie, nie! To nie ja! - pisnęła. - Nie rób mi nic! Ja tylko... Ja... Ja nie wiem... Chciałam samotności, nie chciałam cię zamknąć!...

Oparła się plecami o kuchenny stół. Stanął tuż przed nią i przyłożył jej różdżkę do gardła. Czuła na twarzy jego oddech. Jego srebrne tęczówki świdrowały jej oczy, jakby chcąc zrobić w nich dziury. W końcu westchnął i p odsunął się zrezygnowany.

- Jak widać muszę czekać na twoje zlitowanie... - rzekł lodowatym głosem, rozglądając się dookoła. - Skoro drzwi nie pojawiły się, gdy zażyczyłaś sobie samotności....

- Widocznie, potrzebujesz tu być - powiedziała już pewniejszym siebie głosem dziewczyna, ocierając oczy rękawem swetra. Spojrzał na nią jak na wariatkę. - No co? Helga Hufflepuff zbudowała ten pokój, by dał każdemu to, czego potrzebuje... Tak mówi legenda.

- Wierzysz w te bajki? - spytał, unosząc brew. Wzruszyła ramionami, zmuszając się do trochę niezręcznego uśmiechu.

- Tak...? - mówi, splatając palce za plecami. - Skądś ten pokój musiał się wziąć... No i wierzę, że wiesz, skoro tak zawsze wie, czego potrzebujemy, to że Helga nadal w nim żyje. Jak w portrecie. Tak jak za życia widzi, czego uczniowie Hogwartu potrzebują i pomaga nam, jak może... Dając to, czego potrzebujemy w tym pokoju.

- Nawet jeśli, to skąd pomysł, że daje nam, czego potrzebujemy? - spytał, parskając pogardliwie. - A nie to, czego sobie życzymy? W końcu to Pokój Życzeń, nie Pokój Potrzeb. Czemu na przykład ja teraz niby potrzebuję tu zostać? - spytał, krzyżując ręce na piersiach. Milczała. Uniósł brew. - No, czemu?! - ponaglił ją.

Odetchnęła głęboko i nerwowo odgarnęła swą przydługą grzywkę z czoła, by nie spadała jej na oczy. Ciągle zapominała jej przyciąć.

- Może... - Rozejrzała się dookoła, szukając czegokolwiek, co mogłoby mieć związek z Malfoy'em. - Może... - Nagle oświeciło ją. Spojrzała na niego z uśmiechem. - Może jesteś głodny? Ostatnio często opuszczasz posiłki... Może Helga to zauważyła.

Teraz to on zaniemówił na chwilę. W jego oczach odbijało się zdumienie. Szybko jednak zdziwienie przemieniło się w rozdrażnienie i podejrzliwość.

- A więc to tak... - Zaśmiał się nieprzyjemnie. - Szpiegujesz mnie. Tak samo jak ten twój przyjaciel Harry Zbawiciel-Od-Siedmiu-Boleści Potter. No cóż... W takim razie twoja kariera wściubiania nosa w nieswoje sprawy szybko się skończy. Chciałbym byś przekazała Potterowi, żeby tchórz nie wysługiwał się biednymi Krukonkami, ale nie będziesz miała szansy.

Wymierzył w jej stronę różdżkę. Teraz naprawdę się przestraszyła. Była sam na sam z nim w Pokoju, który magicznie był ukryty przed wszystkimi. Nikt jej nie pomoże. A Draco czuł się tak niepewnie i był tak zaślepiony urojeniami, że ktoś go prześladuje, że mógł nie uwierzyć jej na słowo, że go nie szpiegowała. Lilou zbladła do białości kredy i zamarła niby jak od zaklęcia petryfikującego. Wbiła przerażony wzrok w jego zimne niczym metal oczy. I... Zmarszczyła nagle brwi. Rozluźniła się, zapominając o strachu.

- Nie zrobisz tego, Draco... - powiedziała spokojnie, patrząc na niego z troską. - Wahasz się. Widać to w twoich oczach. Wiesz, że nie jesteś taki.

Gwałtownie odwrócił twarz w bok, zamykając oczy. Brida mu zatrzęsła się lekko. Odetchnął ciężko. Spojrzał znów na nią, marszcząc brwi i starając się zamaskować własne poruszenie. Chciał wyglądać groźnie zdecydowanie. Jak prawdziwy Śmierciożerca, którym w końcu był. Musiał być nieprzewidywalny i niebezpieczny. Ona nie mogła go przejrzeć, nie mogła się do niego zbliżać, jak teraz to robiła powoli i ostrożnie, nie mogła na niego patrzeć takim okropnym, łagodnym wzrokiem... Powinien się jej pozbyć. Tu i teraz. Ale te oczy... Przypominały mu oczy jego matki z dawnych, szczęśliwych czasów, gdy jeszcze nie były zamglone troską o ojca lub strachem przed Czarnym Panem. Gdy coś sobie zrobił lub się po prostu o niego martwiła, patrzyła na niego z dokładnie tym samym, opiekuńczym błyskiem w oczach.

- Jeszcze jeden krok i padniesz trupem - warknął. Zatrzymała się, ale nadal nie spuszczała z niego wzroku. - Jesteś szalona - ocenił chłodno. Wzruszyła ramionami. Często to słyszała. To chyba była nieodłączna łatka rodzin Amari i Lovegood. Jako córka Amariego i pasierbica Lovegoodówny musiała przesiąknąć dziwactwem do szpiku swych słabych kości. - Jak śmiesz sądzić, że tego nie zrobię? Zauważyłaś to podczas szpiegowania mnie? Czy co? Hm? - wycedził, unosząc brew. Wzruszyła ramionami znów i zaczęła nerwowo targać palcami krańce rękawów swetra. Irytowały go te jej tiki.

- Ja tak nie "sądzę" - powiedziała. - Ja to wiem.

Krew w nim zawrzała. Już chciał rzucić jakąś kąśliwą, oburzoną uwagą, ale zanim zdążył wyrzec słowo, ona przemówiła dalej:

- Tak. Wiem. A wiesz skąd? Bo nie zrobiłeś tego dotychczas.

Uniósł wyżej różdżkę.

- I nie zrobisz! - dodała szybko. - Nie jesteś złym chłopakiem. Może twój ojciec siedzi w więzieniu, może zachowywałeś się zawsze okropnie wobec mnie i innych, ale... Nie jesteś zły tak... naprawdę... jak Śmierciożercy na przykład.

Już prawie jej pokazał swoje przedramię. Miał wielką ochotę podciągnąć rękaw, podstawić jej mroczny znak przed oczy i spytać, czy jest pewna swego. Nie zrobił jednak tego. Nie mógł ryzykować misji. Ona nie wiedziała o niczym. Chyba że była lepsza w oklumencji niż on w legilimencji, a to po prostu było niemożliwe.

- Niech ci będzie - rzekł, przewracając oczami. Stali chwilę w milczeniu. W końcu Draco westchnął i wskazał głową na stół. - Skoro i tak nie wyjdę... Możesz mi coś ugotować?

Lilou rozluźniła się już zupełnie i nawet uśmiechnęła się lekko. Podeszła do stołu i zaczęła porządkować składniki. Malfoy również się zbliżył i stanął po drugiej stronie blatu, przyglądając się ruchom jej rąk.

- Oczywiście, dla ciebie też mogę coś przyrządzić - powiedziała wesoło. - A może chcesz coś przyrządzić razem ze mną? Moglibyśmy razem pogotować i byś się nie nudził.

- Gotować? Phi! To robota dla skrzatów i takich jak ty mieszańców, mugolaków czy innych dziwaków! - parsknął pogardliwie Draco. Pokiwała głową.

- Dobrze, dobrze... - mruknęła Krukonka. - To była propozycja. Myślałam, że może chcesz...

Ślizgon pokręcił głową z politowaniem.

- Rób to szybko, bo nie mam całego dnia - rzucił, po czym usiadł na krześle stojącym przy kuchence.

Lilou rzuciła mu jeszcze jedno spojrzenie, po czym zabrała się do przygotowywania blamanżu dla profesora Snape'a. Kiedy część masy musiała odczekać, w międzyczasie dorobiła małe ciastko kremowe dla Dracona. Dziękowała Heldze za jej opiekę, dzięki której miała teraz każdy składnik, o jakim sobie zamarzyła. Za tą wspaniałą rzecz, że w Pokoju Życzeń mogła tworzyć bez ograniczeń, Lilou kochała założycielkę Domu Hufflepuff. Amari poza byciem dziwaczką, jak to zwykle się dzieje w takich razach, była także artystką i możliwość materializowania każdej swojej fantazji bez zmartwień takich jak brak materiałów czy miejsca do tworzenia była dla niej czystym rajem. Dlatego też teraz mimo obecności obcego człowieka i to Ślizgona, była w stanie pracować wesoło i z pasją.

Draco z brodą opartą na dłoni trochę wbrew woli obserwował każdy ruch dziewczyny. Może robił to z braku zajęcia, nudy, może z potrzeby zobaczenia czyjejś radości, gdy nie widywał już jej w domu... Nie zastanawiał się nad tym. Nie zdawał sobie nawet sprawy, że przygląda się Krukonce. Po prostu patrzył bezwiedne na nią, analizując każdy szczegół jej postaci.

Nie przypominała klasycznej piękności. Właściwie nie była nawet zgrabna. Miała przydługie, chude ręce, które przy jej krztałtnej sylwetce sprawiały, że wyglądała nieco jak bałwan. Widać też było po talii, że pod mundurkiem musi nosić gorset. Robiła to dla figury czy z powodu jakiejś choroby kręgosłupa? Nie miał pojęcia. Ale musiała sznurować się mocno. Żałosne.

Nie mógł jednak zaprzeczyć, że w jej dziecięcej twarzy było coś intrygującego, niemal uroczego. Jej duże oczy trochę przerażały swoim rozmiarem, ale w świetle błyszczały jaśniej niż jakiekolwiek inne, przypominając czarne diamenty. Mimo tych patykowatych rąk miała całkiem ładne dłonie. Jej palce wyglądały na palce pianistki.

Otrząsnął się nagle. Zaczął myśleć o bardzo dziwnych rzeczach... Nie powinien. To było dziwne, tak, bardzo dziwne. Zaczynał zarażać się dziwactwem od tej dziwaczki... Postanowił powstrzymać powolne postępowanie obłędu i zmusić się do konwersacji z dziewczyną. Miał nadzieję, że podczas rozmowy obrzydzi się nią na tyle, by już nigdy na nią nie spojrzeć. Rzeczywiście, znalazł w jej opiniach i sposobie wyrażania się dużo gorszącej głupoty lub wariactwa. Jednak niestety nie wpłynęły one na niego dokłada tak, jak to przewidywał...

~ * * * ~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro