0. durch die braunen Lippen

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

— Ostatni raz, Lutorius, bo siedzimy tu o wiele za długo jak na rutynowe przesłuchanie. Jesteś świadoma, że próba spalenia części armady należącej do Gwardii Niepodległego Droev jest przestępstwem piętnowanym zgodnie ze stroną szesnastą Kodeksu Lazurowego? Nie usprawiedliwiaj się brązowymi wargami, widać, że nie opłakiwałaś dziś jeszcze czerniwy.

Kobieta siedząca na krześle w niewielkim, zagraconym gabinecie wydęła rzeczone brązowe, brązowosine właściwie wargi w grymasie lekceważenia, zakładając nogę na nogę i nie przejmując się bransoletami z przyciągmetalu na nadgarstkach. Gęste, czarne brwi zmarszczyła, nadając twarzy karykaturalnego wyrazu. Włosy w podobnie intensywnym odcieniu opadały wilgotnymi strąkami na jej czoło, piegowate i wysokie. Mimo tego, że w nadłuższym swoim punkcie sięgały jej za żuchwę, nie zdążyły jeszcze wyschnąć. Gwardia Niepodległego nader skutecznie wyłapywała wszelkich mącicieli kręcących się przy dokach, nawet jeżeli mąciciele znajdowali się ukryci w basenie portowym.

— Dereń.

— Nie zachowuj się jak kilkulatka — westchnęła na to pierwsza gwardzistka pułku, łapiąc kciukiem i palcem wskazującym za grzbiet swojego nosa. — Nie graj w derenia, tylko odpowiadaj. Jesteś świadoma swojego czynu i jego konsekwencji?

— Dereń.

— Przysięgam, jeżeli jeszcze raz odpowiesz mi w ten sposób, sprzecznie z protokołem uznaję cię za winną i wyciągam konsekwencje. Jesteś świadoma tego czynu i konsekwencji?

Gdyby cała sytuacja między nimi rozgrywała się kilka lat temu, włosy na karku Lutorius same stanęłyby do pionu na sam dźwięk głosu trzy lata młodszej kobiety. Ishtar Iria Idrissa mogła bowiem szczycić się aksamitnym kontraltem, co w połączeniu z czekoladową skórą i jasnymi, niemal białymi włosami sięgającymi lędźwi tworzyło doprawdy czarujący efekt. Dopasowany uniform z ozdobnymi guzikami z białometalu jeszcze potęgował to wrażenie. Kiedyś serce skakało jej na ten widok, szczególnie gdy świeżo upieczona gwardzistka pedantycznie wygładzała poły płaszcza i strzepywała sól oceanu z cholew wysokich butów.

Teraz biło monotonnie, bez szaleństw. I co z tego?

— Dereń — burknęła znudzona.

Ishtar całą siłę woli przeznaczyła w tamtym momencie na powstrzymanie całego repertuaru działań, które mogłyby nadszarpnąć nieskazitelny całun wizerunku formacji, w której służyła. Wzięła głęboki wdech, w którym wybrzmiało cicho smutne zrezygnowanie.

— Co się z tobą stało? Ostatnio nic, tylko snujesz się jak cień po portach i ewentualnie próbujesz coś podpalić. Z marnym skutkiem, dodam. Kiedyś jeszcze chociaż dało się na ciebie natknąć na morzu, nie wiem, w mieście, na targu... — wyliczała, opierając się tylną powierzchnią ud o krawędź blatu służbowego biurka.

— A nie miałyśmy wyciągać konsekwencji?

— Myślę, że chyba każdy aresztowany na twoim miejscu ucieszyłby się z mojej postawy i jakiegokolwiek opóźnienia w wymierzeniu kary.

— Myślę, że mało który aresztowany brał z tobą rozwód.

— Unikasz odpowiedzi na jakiekolwiek moje pytanie.

— Dereń.

— Allegry to nie męczy? Martwię się o nią, ostatnio podobno ciężko jest sprzedać plecionki z wikliny morskiej po uczciwej cenie, a ty, jak wnioskuję, nie przynosisz do domu za wiele — wytknęła towarzyszce z przekąsem. — A przecież kiedyś to twoje piracenie przynosiło całkiem słuszne zyski. A, no tak. Kiedyś czerniwa niżej stała.

— Jaka znowu czerniwa? Nie wiem, o czym mówisz.

Światło padające ze stojącej nieopodal świecy odbiło się na błyszczącej, niby rudometalowej powłoce zdobiącej prawą część czoła zatrzymanej, tuż przy linii czarnych włosów. Ishtar widziała podobną zmianę skórną także na płatku lewego ucha i kawałku lewego palca serdecznego byłej żony. Miała także uzasadnione przypuszczenia, że na tym się to nie kończyło. Nie po takim czasie.

Naprawdę chciała jej przemówić do rozsądku. Złapać za żylaste ramiona, potrząsnąć jak dowódca lekkomyślnym kadetem, przypomnieć, że mimo wszystko Allegra nie mogła ich utrzymywać wiecznie, a jej samej pomocy zabraniało prawo żołdackie, karne zresztą także. Nie miała do niej uczuć w tym rodzaju już od dawna, a nawet gdyby coś się uchowało, zapewne skurczyłoby się w sobie na widok brązowosinych warg byłej kochanki. Czerniwczycy zawsze wzbudzali w niej trudną do pojęcia odrazę.

Wiedzieli, że czerniwa ich zabija. Nie każdy odczuwał po jej zażyciu gloryfikowane efekty takie jak zwiększona wydolność płuc, lżejsze kości czy patologiczna niemal determinacja buzująca w żyłach, wypełniająca umysł i przepływająca przez cały układ nerwowy. Znaczna większość przestawała z dawkowaniem po dwóch, trzech razach, wywołujących poważne epizody depresyjne, zaburzenia widzenia peryferyjnego i fizyczne niemal przeczucie, że wszystko wokół legnie w gruzach. Allegra właśnie tak zareagowała, kiedy raz spróbowała narkotyku za namową starszej siostry; normalnie, obronnie. Jej organizm wiedział, co może go zniszczyć.

— I co? Sama nie wiesz, o czym mówisz — wtrąciła się w tok jej rozmyślań Lutorius, tym razem prostując nogi tak, że resztki mułu z podeszw jej butów zaczęły powoli ściekać na podłogę gabinetu.

— Wiem, że mówię o kimś, kto przegrał i zaraz wyląduje w obozie karnym za dokami. Najgorzej tam nie będzie... ale najlepiej też nie.

W ciemnych, chłodnych oczach drugiej kobiety mignęło coś w rodzaju zaciętości. Przez moment gwardzistka myślała, że poderwie się na równe nogi z chrzęstem bransolet, łupnie pięścią o ścianę czy biurko i zacznie awanturę. Ognik emocji jednak zgasł tak szybko, jak się pojawił.

— Ha, ha. No dobra, możesz mnie już puścić. Biedna Allegra czeka.

— Próbujesz nieudolnie zagrać mi na emocjach? — wysunęła ze zrezygnowaniem, poprawiając ustawienie jednego z guzików. — Mogłabyś się chociaż wczuć.

— Starczy mi to, co się nawczuwałam podczas małżeństwa. Teraz nabawiłaś się kija w rzyci, aż ci ustami wychodzi, Idrissa.

— Ty z kolei problemu narkotykowego. I zachowujesz się jeszcze mniej dojrzale, niż przedtem.

— Współczuję twojej narzeczonej.

Oczy Ishtar zwęziły się nieznacznie. Wiedziała, że tamta miała świadomość jej progresu w życiu uczuciowym, ale nie spodziewała się takiej przepychanki. Jak dziecko na wszechnicy. A Tiril jeszcze miała nadzieję, że do czegoś takiego nie dojdzie. Jej niedoczekanie i pod wieczór zapewne miała doczekać się w związku z tym porcji zrzucania emocji z wątroby.

Po sekundzie odzyskała jednak profesjonalny rezon, jak nic innego prostujący kręgosłup i oczyszczający umysł. Sięgnęła po plik kart, na których zwykle wypisywała urzędowe notki, w celu zamknięcia sprawy, po czym wróciła za biurko. Póki jej zatrzymana miała na nadgarstkach bransolety z przyciągmetalu, nie było co martwić się o jej ucieczkę. Ich widok miał zwracać uwagę innych gwardzistów i ostrzegać ich o statusie noszącej je osoby.

— To twój kotróg?

Nie było jej jednak dane przejść choćby do drugiej rubryczki w raporcie o aresztowaniu niedoszłej winowajczyni. Znudzony ton głosu był tak beznamiętny, że raczej nie stanowił próby rozproszenia gwardzistki. Jeżeli nawet stanowił, mogła udać, że to na nią zadziałało i skutecznie zgasić zapał towarzyszki.

— Jaki kotróg? — odrzekła równie oschle, jedynie na moment strzelając w jej stronę spojrzeniem złocistych oczu.

— Ten w progu gabinetu, o. Bury z krótkimi rogami.

Istotnie, okazało się, że w uchylonych drzwiach przyczaił się kocur z niewielkim, zakręconym porożem, istna zmora wybrzeża Zatoki Zvańskiej. Zdecydowanie gorszy od normalnego kota, bo bystrzejszy i z natury łasy na najrzadsze, a tym samym najdroższe łapane przez rybaków gatunki. Gdyby Ishtar tylko mogła, eksmitowałaby wszystkie te żarłoczne szkodniki gdzieś w głąb lądu, w charakterze pupili dla bogatszych mieszkańców, albo najlepiej aż na najdalszy wschodni skrawek Noblye. Szastał puchatym ogonem na boki, niby oceniając obie kobiety wzrokiem żółtych ślepi.

— Nie mój.

— To może wezmę go sobie do tego śmiesznego obozu? — kontynuowała niezrażenie. — Chodź do cioci, kici, kici.

Poruszyła się na krześle z brzękiem bransolet, kiedy Ishtar z powrotem i z westchnieniem rezygnacji wróciła do wypełniania niezbędnych papierów. Nie przejęła się szuraniem kocich pazurków po podłodze ani przesadnemu szczebiotaniu aresztowanej, która najwyraźniej zachęcała mendę społeczną do wskoczenia jej na kolana. Równie dobrze mogła posłać tego kotroga do obozu, tak czy tak zwierzak wydostałby się stamtąd z chwilą pierwszego odczucia głodu. W najlepszym przypadku dla jego samozwańczej cioci zrobiłby to po kilku godzinach.

Jej podejrzenia wzbudził dopiero szczęk rozłączajączego się przyciągmetalu i następujące góra sekundę po nim dudniące kroki kierujące się w stronę wyjścia z pomieszczenia. A bransolety zrzucane na ziemię usłyszała już wtedy, kiedy z całym zawzięciem ścigała uciekającą w stronę zabudowań portowych kobietę trzymającą pod pachą nader zadowolonego z siebie kotroga.

— Drugi kij ci w rzyć, Idrissa i dereń w oko! — wrzasnęła jej przez ramię uciekinierka, przeskakując ponad stertą poplątanych sieci. — Mogłaś mniej moralizować!

Ishtar warknęła pod nosem jakieś przekleństwo, kiedy niemal wpadła na jakąś staruszkę niosącą wielki kosz z morskiej wikliny, najpewniej wyrób Allegry. O ironio.

Te kilka sekund dezorientacji musiało wystarczyć jej byłej żonie na całkowite zniknięcie z pola widzenia. Znając ją i jej orientację w tutejszym terenie, mogła czmychnąć w dowolną stronę i skutecznie się ewakuować. Gwardzistka zatrzymała się, zła na siebie, ale zdeterminowana, żeby nie puszczać jej tego płazem. Miała już w głowie cały plan.

Eufemia Lutorius mogła wymknąć się jej, ale nie mogła uciekać w nieskończoność. Jak nie Ishtar, to czerniwa prędzej czy później musiała zacisnąć na niej stanowczą dłoń.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro