Rozdział 2: Rycerz w niebiesko-czerwonej zbroi

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Optimus)

Po wylądowaniu zaczęliśmy szukać modeli aut, w które będziemy się zmieniać. Było to konieczne. Będąc w ludzkim świecie, nie możemy pokazywać się jako roboty. Rozdzieliliśmy się w poszukiwaniach. Rozglądałem się po okolicy. Ziemia... Zostaniemy tu na trochę. Patrząc na tę planetę, moja iskra wręcz promieniuje z zachwytu. Pełnia życia. Wszystko kolorowe. Niegdyś właśnie tak wyglądał Cybertron. Nim nastąpiła wojna. W ukryciu przed mieszkańcami ludzkimi znalazłem ciężarówkę. Była ona niebieska w czerwone płomienie. Skupiłem się mocno na jej wyglądzie i po chwili mogłem przemienić się w idealną replikę tego wozu. Dałem sygnał mojej drużynie, że jestem już gotów. Pozostali porozsyłali mi podobne sygnały. Odszukaliśmy się i nadszedł czas na pierwszą zmianę z aut w roboty. Zajęło nam to trochę czasu, ale każdy był zachwycony swoim nowym wyglądem. Bumblebee wybrał żółty chevrolet camaro, przez którego przechodziły dwa czarne, wyraziste pasy. Ironhide zmienił swój wygląd na czarne mitsubishi I200. Jazz na srebrnego pontiaca, a Ratchet na ambulans, co nie dziwiło mnie ani trochę. Zanim ruszyliśmy szukać decepticonów, zorientowaliśmy się, co to za miasto i przystosowaliśmy się do języka jego mieszkańców. To było proste. Wszystko było w Internecie.

- Ratchet, spróbuj zlokalizować naszych wrogów – rozkazałem.

- Znajdują się niedaleko tak zwanej kopalni miedzi. Są w postaci ludzkich hologramów.

- A więc musimy ich zaskoczyć. Najpierw dotrzemy na miejsce, potem również jako hologramy zaatakujemy. Transformacja i jazda! – wydałem rozkaz, po czym zmieniłem się w auto. Podobnie jak reszta moich żołnierzy. Dotarliśmy na miejsce w zaledwie pięć cykli. Wyszliśmy naprzeciw wrogom w ludzkich skórach. Dwa decepty trzymały jakąś dziewczynę. Trzeci wyłonił się z kopalni. Podniosłem broń – Puśćcie ją! – brzmiało moje pierwsze słowo wypowiedziane do nich.

- Optimus? To naprawdę ty? Nie spodziewałem się ciebie tutaj – Mój odwieczny wróg spojrzał na mnie z uśmiechem.

-Wypuść dziewczynę !- warknąłem.

- Puścić. – Megatron wydał z siebie spokojny głos. Dziewczyna została wolna, ale zaczęła wrzeszczeć, że w tunelu jest jej przyjaciółka. Spojrzałem w stronę kopalni z przerażeniem, gdyż usłyszałem głośny huk. Pomieszczenie zaczęło się pomału zasypywać. Medyk wyjął urządzenie ze swojego przegubu i namierzył jakiś obiekt.

- Dziewczyna nadal żyje –odparł po chwili.

Nie mogłem na nic dłużej czekać. Tam była istota, która mogła zginąć, a nie pozwolę, by została skrzywdzona. Każdy ma prawo do życia. Zdjąłem bluzę i rzuciłem ją w kąt. Wyraziłem zgodę na atak i sam pobiegłem do środka kopalni, omijając decepticony mierzące broń w moich żołnierzy. Wszędzie niestety było ciemno i duszno, ponadto czuć było spaleniznę. Zacząłem krzyczeć, by dziewczyna, która gdzieś tu była, usłyszała mnie. Odpowiadało mi tylko echo. Ale ona musi żyć... gdzieś tu po prostu jest. Zacząłem głośno krzyczeć i jeszcze głośniej, by tylko uzyskać jakiś efekt. Zakląłem pod nosem. Echo roznosiło się po całym tunelu i było tak potężne, że trudno było usłyszeć coś poza nim. A być może wołała za każdym razem? Nie miałem przy sobie latarki. Za to miałem pistolet, który mógł się nadać.

Kaszlnąłem pod wpływem dymu znajdującego się wokół mnie. Po chwili jednak, starając się wstrzymać oddech, wyjąłem broń i zacząłem strzelać w ściany kopalni. Dzięki temu uzyskiwałem światło. Kilka strzałów wystarczyło, bym mógł zobaczyć coś po za ciemnością. Niestety nie miałem za dużo naboi, by móc marnować je na strzelanie do ścian. Biegłem dalej, rozglądając się, czy aby przy okazji nie spotkam zguby. Byłem dość bliski rezygnacji, gdy nagle usłyszałem kaszel. To był dla mnie sygnał nadziei. Pobiegłem za dźwiękiem, zakrywając jednocześnie głowę przed kamieniami sypiącymi się z sufitu. Tunel może się zawalić w każdej chwili. Przyglądałem się każdemu skrawkowi kopalni, aby natknąć się na jakiś jej ślad. W końcu zauważyłem siedzącą w szczelinie nastolatkę. Podbiegłem do niej, by sprawdzić, jak się czuje. Na mój widok dziewczyna zrobiła wroga minę i podnosząc się, zaczęła mnie bić. Unieruchomiłem ją rękoma i spojrzałem ze zdziwieniem. Ona tak samo.

- Spokojnie. Wyciągnę cię stąd. – starałem się mówić powoli i wyraźnie, by mnie zrozumiała. Była w szoku. Bała się. Musiałem ją uspokoić.

- Dobra... a skąd mam wiedzieć, czy mnie nie chcesz zadźgać?

Uśmiechnąłem się – nie skrzywdzę cię, zaufaj mi.

- Jesteś jednym z tych duchów?

- duchów? - zapytałem zdziwiony.

- Jednym z tych o czerwonych oczach co wyglądają jak ludzie, ale znikają jak gdyby nigdy nic?

- Tak jakby. Wyjaśnię ci później - Westchnąłem. Decepticony z nią rozmawiały. Więc to oznacza, że dziewczyny będą chciały słuchać wyjaśnień. To nawet dobrze. Może te dwie pomogą nam jakoś lepiej oswoić się z ziemską kulturą. Wziąłem młodą na ręce i szedłem przed siebie. Światło pozwalało nam widzieć lepiej. Spoglądałem co jakiś czas na twarz dziewczyny. Była szczupła, tak jak reszta jej ciała. Oczy zabarwione miała na kolor jasnoniebieski. Na małym nosie miała widoczne piegi. Nie było ich jednak za dużo. Twarz była drobna, ale muszę powiedzieć, że coś sprawiało, że nie mogłem powstrzymać się od zerkania. Usta lekko różowawe, wargi wąskie. Uszy małe, przykryte brązowymi włosami do ramion. Opadały jej na twarz. Ubrana była pospolicie, w zwykłe spodnie i koszulkę. Na nogach miała trampki. Nastolatka przymknęła oczy. Była umorusana czarnym kurzem i innymi świństwami z kopalni. W dodatku dało się poznać, że i ją drażni dym. Musieliśmy wydostać się stąd jak najszybciej. Nie ułatwiły nam tego kamienie, które spadały coraz częściej i było ich więcej niż wcześniej. Jeden z nich, upadając, rozerwał mi kawałek skóry na ramieniu. Syknąłem z bólu, ale nie przestałem biec w stronę jakiegokolwiek wyjścia. Było trudno, bo tunele w kopalni wiły się w różne strony. Nie można było się połapać, gdzie się dalej udać. Odłamki kamyków i kamieni coraz częściej raniły moje ciało. Żałowałem, że nie mogę teraz odzyskać swojej prawdziwej postaci. Na pewno nie byłaby taka delikatna jak ludzka skóra. Jednak mimo wszystko nie zmienia to faktu, że narzekanie nic nie pomoże. W końcu zaczęło się robić coraz jaśniej. Słychać też było głosy. Spojrzałem na ślicznotkę, którą trzymałem w rękach.

- Panienko? Nie czas na sen, wiesz o tym?

Dziewczyna otworzyła oczy i uśmiechnęła się lekko. Jej ciężar sprawiał, że coraz bardziej traciłem siły, lecz wiedziałem, że to zaraz się skończy. Gdy tylko wyszliśmy z tego piekła, odetchnąłem i postawiłem dziewczynę na ziemi. Rozejrzałem się po okolicy. Nie było już Decepticonów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro