Rozdział 10: Home Sweet Home

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Ulga jaką odczułam, gdy obudziłam się znów w swoim łóżku, była nie do opisania. Wszystko minęło jak zły sen. Jeszcze cudowniejszy był widok moich przyjaciół w salonie. Trochę było mi głupio zostawiać ich sam na sam z moją mamą, która dzisiaj miała wolne. Ironhide zamęczał ją opowiadaniami o wojnie. Optimus natomiast uspokajał, że teraz walczy się nieco inaczej i mają na mnie oko. Uśmiechnęłam się stając w progu pokoju. Artur zauważył mnie jako pierwszy. Chwile później wzrok skierowali na mnie wszyscy. Przeciągnęłam się nie tracąc uśmiechu z twarzy.

- Jak za starych, dobrych czasów - mruknęłam.

- Śniadanie masz na stole - mama wskazała palcem na kuchnie - niestety nie wiele zostało, bo pan Ironhide zjadł też drugą porcję.

W takiej chwili upomniany powinien się zaczerwienić, przeprosić czy chociaż okazać, że mu przykro. Nie. Nasz Hide uchylił usta i zarechotał. Przewróciłam oczami. Jak na czterdziestolatka był nienormalny i dziecinny. Udałam się do kuchni, by zjeść w spokoju mój omlet. Był cudowny. Herbata też była cudowna. Czułam się w końcu silna, pewna siebie, bezpieczna. Nim się obejrzałam do stołu dosiadł się Prime. Zastał mnie w nieciekawej sytuacji bowiem bardzo intensywnie piłam gorący wywar z truskawek i mango. Zaśmiał się tylko i ostrzegł bym nie połknęła kubka. Uśmiechnęłam się zawstydzona zaraz po tym jak odłożyłam herbatę. Pogrzebałam widelcem w niedojedzonym jajku. Trudno mi było zacząć rozmowę.

- Wszystko dobrze? - zapytałam w końcu odrywając wzrok od pływającej w piciu cytryny.

- Czemu miałoby nie być? W końcu znowu mogę się cieszyć byciem z tobą - stwierdził z radością.

- I na pewno wszystko gra? - upewniłam się zaniepokojona - w końcu przeze mnie musiałeś złamać rozkaz. Jest mi przykro, a także trochę głupio, że tak się stało, ale zrozum, że sam prezydent przyznał, że bez was nie damy rady. Grozi nam niebezpieczeństwo.

- Boję się. Myślę, że to zrozumiałe. Nie wiem jak zareaguje Ultra Magnus i nie wiem co będzie dalej. Może stać się coś gorszego od tego co już rozkazał, ale rozumiem waszą sytuację. Muszę się oswoić z myślą, że mam spore kłopoty. Są jednak zalety tego czynu. Mogę cię widzieć, a także w końcu odważyłem się zrobić coś szalonego, zupełnie do mnie niepodobnego - uśmiechnął się, a ja razem z nim. Dopiłam herbatę.

- W takim razie cieszę się, że nie jesteś temu całkowicie przeciwny. Zostaje nam jeszcze udanie się do prezydenta - oznajmiłam.

- Zrobimy to za jakąś chwilę. Teraz jestem zdecydowanie nieskupiony na poważnych rzeczach - stwierdził uśmiechając się do mnie zadziornie. Zrozumiałam jego przesłanie. Wstałam z miejsca zanosząc brudne naczynia do zlewu. Spojrzałam na niego zalotnie i udałam się do pokoju. Nie musiałam upewniać się czy lider idzie za mną. Niemal czułam jego oddech na swojej szyi. Nim zdążyliśmy wejść do pokoju Prime był już przyklejony do mojego karku. Chwilę potem zniknęła z nas połowa ubrań. Rozpięłam liderowi spodnie patrząc mu głęboko w oczy. Przygryzał wargę, a mnie motywowało to do dalszego działania. Nie wiedziałam co ma teraz w głowie, ale sądząc po jego minie skupiał się na chwili, która miała nadejść. Gdy przygotowaliśmy się odpowiednio do pieszczot lider złapał mnie i nie puścił do chwili największej euforii.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

(Sideways)

List był już gotowy. Starałem się pisać wyraźnie, delikatnie stawać znaki, by były najelegantsze. Staram się w ogóle ładnie pisać. Większość moich znajomych nie potrafi ani tego ani nie okiełznało nauki czytania. Są zacofani. Ja musiałem się uczyć. Wymagała tego ode mnie matka i ojciec. Motywował mnie do tego brat. Był bardzo dobry z czytania i mówił, że będę taki jak on. Starałem się jak mogłem, ale jemu nigdy nie dorównałem. Szedłem przez główną alejkę miasteczka, by dotrzeć do zamku. Jego wieże były już widoczne w oddali. Przyśpieszyłem kroku ściskając lekko kopertę z prośbą do Upadłego. Władca może nie być zachwycony taką sugestią, ale nie mamy wyjścia. Właściwie Megatron nie ma. Dobrowolnie zanoszę list. Energonu mogę mieć pod dostatkiem jeżeli podam argumenty, które będą wystarczająco dobre, by Go przekonać. Jestem obywatelem tej oto połowy Cybertronu. Wytwarzam pożyteczne dla otoczenia eliksiry, a także rzucam zaklęcia, gdy tego ode mnie wymagają. Jednak wolę się nimi nie chwalić. Używam magii, gdy tego na prawdę potrzebuję. Na ogół działam siłą, której mam teraz pod dostatkiem na jakieś trzy ziemskie dni. Uważam, że energon jest mi należny za moją branżę, a także dobrowolne działanie na rzecz decepticonów, których jest władcą. Mimo wygody jaką mogę posiadać, staram się jednak żyć jak inne decepticony. Nie wywyższam się i nie robię sobie skrótów. Wbrew tego, że nie przepadam za tą rasą wolę być uczciwy i działać jak oni. Mam jedynie dosyć walk i wojny. Może właśnie dlatego pomagam Megatronowi? Chcę położyć kres bitwom. Chcę pokoju. Wtedy jedna i druga strona Cybertronu znowu będą spokojne. Nie będzie natarć i próśb o pomoc w walce czy o schronienie. Dostają je co prawda nieliczni, lecz ciągle ich przybywa. Nie chciałbym wątpić, ale Upadły mógłby sobie nie poradzić z utrzymaniem bezpiecznej połowy i w końcu moja ojczyzna podzieliłaby los tej drugiej. Próbowałem się wyrwać od tej strasznej wizji. Straciłbym dom, rodzinę, normalne życie. Było mi trochę żal tych, którzy musieli to przeżyć. Nie raz miałem napady strachu. Kiedy słyszałem o jakichś natarciach na tę połowę zamykałem się w pokoju, by nikt nie widział mojej paniki. Nie lubiłem się bać. Nie chciałem odczuwać żalu, strachu czy innych. W końcu udało mi się panować nad sobą. Pomogło mi w tym wstąpienie do decepticonów. Czasem jeszcze ukazywałem nadmiar emocji. Potem została kamienna twarz, która tylko czasem pokazuje zdziwienie, entuzjazm, irytacje czy smutek.

Moje nogi zatrzymały się u progu pałacu. Stali tam strażnicy z bronią opartą o podłożę. Ukłoniłem się z szacunku i wręczyłem jednemu z nich kopertę z listem. Wyjaśniłem, że zależy mi na szybkiej odpowiedzi na adres bazy decepticonów i odszedłem pozdrawiając. Mogłem wreszcie udać się do domu. Droga nie zajęła mi tak dużo czasu jak dojście do zamku. Wystarczyło skręcić w kolejną uliczkę, iść prosto kilkadziesiąt kroków, a potem skręcić w lewo by ujrzeć naprzeciwko porośnięty kolorowymi kwiatami domek magów. Mama zapewne siedziała w domu i gotowała ciepły olej. Uchyliłem drzwi i pokazałem się jej, by wiedziała, że bezpiecznie wróciłem do domu. Od śmierci mego brata właśnie tak robiłem. Sprawiało jej to ulgę, a i ja cieszyłem się, że matka czuje się lepiej. Wszedłem do mojego pokoju i zastanowiłem się do czego się zabrać. Woń oleju skusiła mnie do skosztowania. Po kilku łykach nabrałem sobie całej szklanki napoju. Postawiłem ją na etażerce obok łoża, na które z chęcią się położyłem. Przymknąłem oczy i nie wiedzieć czemu przed oczami ukazała mi się dziewczyna, którą ostatnio uratowałem z opresji. Zaskoczony przyjąłem tę wizję. Skupiłem się na jej twarzy. Wyraźnie przyglądałem się w myślach każdemu szczegółowi. Jej delikatnym piegom, jasnoniebieskim oczom, lekko prostemu nosowi, którego koniec był ledwo zauważalnie zadarty, pełnym chociaż nieśmiałym ustom w kolorze bladego różu. Miała ciekawy zapach. Próbowałem go odtworzyć. Wyciągnąłem sztylet z sakiewki i przyłożyłem go do twarzy. Nieświadomie się nimi wymieniliśmy. Ten, który trzymałem w dłoni należał właśnie do niej. Zapachu nie było dużo, ale mimo to poczułem go. Uśmiechnąłem się z satysfakcją i lekko polizałem ostrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro