Rozdział 32: Albo jakaś dziupla nieopodal

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Mniej więcej o dziesiątej rano dowiedzieliśmy się, że hotel nie ma żadnej jadłodajni. Przeklęłam po raz kolejny odkąd wylądowaliśmy w Egipcie. Odnaleźliśmy zapałki i kilka garnków, podzieliliśmy się naczyniami, by każdy pluton miał w czym zjeść. Wszyscy musieliśmy zrobić coś we własnym zakresie. Część moich przyjaciół wybierała się na zakupy. Po jakiejś chwili chwyciłam portfel i ruszyłam z nimi, uprzednio wkładając chustę na głowę. Znów mijaliśmy malownicze stragany z różnymi rzeczami. Tym razem dotarliśmy dalej niż ostatnio do części z jedzeniem. Pokupowałam owoców, jajek, warzyw, a także worek ryżu, przypraw i kilka porcji mięsa. Brałam pod uwagę, że musiałam wyżywić Optimusa oraz Bee. Arsen kupowała jedzenie dla siebie, Hidea oraz Jazza. Wypłaty autobotów były czymś niezwykle przydatnym - można było wreszcie odetchnąć, gdyż kupowanie bułek i mięsa dla grupy wygłodniałych facetów doprowadziłoby mnie i Arsen do istnego bankructwa - a Hide i tak, by się nie nażarł! Roger stanął nieopodal mnie i przyglądał się czerwonym jabłkom.

- Trzeba je będzie potem solidnie umyć - ostrzegł mnie - nie chcemy przecież dostać zemsty faraona, czyż nie?

- Naturalnie - przytaknęłam czując się niczym dziecko rozmawiające z dorosłym. Roger miał zmienne nastroje. Raz był bardzo opiekuńczy, raz twardy jak skała, a czasami po prostu, dobry i miły. Ale chyba każdy z nas potrafił pokazać swoją drugą stronę. Optimus z czułego i kochającego mężczyzny zmieniał się w tygrysa szablo zębnego, gdy ktoś próbował zrobić mi krzywdę lub poderwać. Oprócz tego bywał poważny, ale gdy było trzeba umiał też wpadać w głupawkę. Na jednym z patroli, na które lider pozwolił mi jechać wraz z nim, tak się brechtaliśmy, że łzy leciały nam niemal ciurkiem. I mimo, iż tak trudno jest sobie wyobrazić lidera w takim stanie, potrafił zaskoczyć nie jednego z nas. To on zaproponował mi potem mały wyścig po lesie, a na sam koniec on wywrócił mnie w kałużę błota. Potem oczywiście musiał liczyć na to, że mu się odwdzięczę. Umazani w błocie śmialiśmy się jak debile, w środku lasu, o bardzo późnej porze. Ironhide z twardego mięśniaka zmieniał się w troszczącego się faceta o gołębim sercu. Ratchet nie zawsze zrzędził. Czasem śmiał się głośniej od nas. Arsen nie zawsze była pewna siebie i twarda jak chłop. Czasem przyłapywałam ją na łzach. Bumblebee mimo tego, iż zazwyczaj chciał być traktowany jak normalny chłopak, w obliczu walki zmieniał się w doświadczonego żołnierza. Każdy z nas potrafił zmieniać zachowanie, w zależności od sytuacji, w której się znajdował.

- Roger, dlaczego ostatnio większość żołnierzy unika Stewarda? - zapytałam, nie wiedząc nawet dlaczego ta myśl wsunęła się pomiędzy inne, o których mówiłam. Czarnowłosy chłopak spojrzał na mnie podejrzanie.

- To nie wiesz? - zapytał wybierając najdojrzalsze banany - Steward gustuje w chłopakach.

Skarcił mnie wzrokiem, bo zapewne zrobiłam bardzo dziwną minę. Byłam w szoku. Steward? Może to dlatego tak dobrze się z nim dogadywałam. Pomagał mi dopasowywać ubrania, plotkowaliśmy... Ale zachowaniem, gestami, sposobem mówienia nie dawał po sobie poznać, że jest odmiennej orientacji.

- Nie mówił mi nikt - powiedziałam otrząsając się z lekkiego szoku. Nie miałam nic do osób odmiennej orientacji. Zwyczajnie w świecie zdziwiłam się wiadomością, że Steward ma inne upodobania, gdyż nigdy nie zauważyłam w nim niczego specyficznego.

- Bo to nie jest temat do propagowania, Selen - zwrócił mi uwagę. Znów poczułam się karcona. Przeprosiłam i przyznałam mu rację.

- Ale co to ma wspólnego z tym, że dużo osób go unika?

- Stewardowi podobał się nasz kolega z plutonu, Drake. A on, gdy się o tym dowiedział zrobił z tego wielką aferę. Nawyzywał go od najgorszych - ściszył głos rozglądając się czy nie ma nikogo w pobliżu i kontynuował - a potem podobno dali sobie po twarzy. Steward bardzo to przeżył i teraz nie jest w humorze. Ciągle kogoś wyzywa albo szuka zaczepki. Postanowiliśmy dać mu trochę ochłonąć, dlatego też nie wchodzimy z nim w żadne relacje aż się uspokoi i sam zagada.

Przytaknęłam. Podeszłam do kasy i zapłaciłam za cztery kawałki ryby, które włożyłam do reszty zakupów. Nie było tego dużo, ale starczy na ten dzień i może kawałek następnego. Mam nadzieję że do tego czasu przeniesiemy się do lepszego miejsca, niż to aktualne. Wróciłam do hotelu w towarzystwie Arsen i Skulla, którzy bez przerwy gawędzili między sobą. Miałam czas na przemyślenia dotyczące zbliżającej się walki i za wszelką cenę starałam sie ominąć myślami wizję martwego Sanjeya lub Blackouta. Tym razem mi się udało i wygrałam z powracającym koszmarem. Stanęłam obok wejścia do hotelu i rozejrzałam się po okolicy nim postanowiłam wejść do środka. Arsen i Skull ominęli mnie gawędząc. W pewnej chwili poczułam jak ktoś obija mi się o nogi. Mały chłopiec o odmiennej cerze spojrzał na mnie zakłopotany. Drugie dziecko śmiało się z boku. Ubrany w brązową, lnianą koszulę chłopczyk, trzymał w ręku piłkę. Uśmiechnęłam się do niego i potargałam go po kruczoczarnych włosach. Malec pobiegł dalej z odwzajemnionym uśmiechem, a po drodze krzyczał coś do swojego kolegi. Nie zrozumiałam jednak jego słów - były one bowiem po arabsku. Pokręciłam głową i udałam się do pokoju mojego i Optimusa. Jak się potem okazało, pokój dzielił z nami także Bee. Lider upewnił się kilka razy, czy aby na pewno mi to nie przeszkadza. - Niby w czym? Bumblebee to uroczy dzieciak i świetny przyjaciel - uzasadniłam mu swoją decyzję.

Gdy obaj usiedli na łóżku, wyjęłam z siatki z zakupami suszone daktyle, które kupiłam z myślą o blondynie. Na straganie było wiele słodkości, jednak żadna nie spodobała mi się na tyle, by płacić za nie dość pokaźne kwoty, ale nie musiałam się tłumaczyć, bo młody zadowolił się owocami. Oczywiście nie obyło się bez poczęstowania ciekawskiego Optimusa. Duże dziecko - pomyślałam kręcąc głową na widok ojca i syna wcinających łakocie. Nie marnując więcej czasu, włożyłam zakupy do szafki. W pseudo hoteliku nie było lodówki, dlatego nie kupowałam jedzenia na zapas. Do jutra raczej nie powinno się popsuć... mam nadzieję. W szafce zazwyczaj jest chłodniej, toteż tam postawiłam produkty, z którego później przyrządziłam jedzenie. Po jego zjedzeniu zebraliśmy się w lobby, by omówić plan jaki powinniśmy posiadać, gdy dojdzie do ataku.

Próbowaliśmy wyobrazić sobie przebieg całej inwazji i rozgryźć plan Megatrona. Nie było to jednak łatwe. Wiedzieliśmy, że żniwiarz, czyli maszyna, dzięki której decepticony chcą zniszczyć słońce, znajduje się w piramidzie. Jakiej? No właśnie. Tu był problem. Piramid było wiele, a obecne pokolenie autobotów nie jest rozeznane w tak dokładnym szczególe dawnego zdarzenia. Dlatego też musimy czekać na ich ruch. Mając też nadzieję, że oni nie wiedzą o naszej obecności w Egipcie. Jednak Ways nie jest chyba taki głupi, by nas wkopać? Z resztą on sam nie wie, czy list do mnie dotarł. Nie mamy ze sobą kontaktu. Kurde, trzeba to zmienić. W takich sytuacjach żałuję, że nie wzięłam do niego jakiegoś namiaru. Choćby takiego numeru... powiedzmy, że telefonu. Chociaż to nie do końca tak działa.

- Jest nas za mało, by uderzyć z wszystkich stron... - stwierdził Patrick z rezygnacją. Nie było w jego głosie tego samego jadu, z jakim zazwyczaj z nami rozmawiał.

- Nadal pozostaje nam tylko czekać. Generał musi znać sytuację, by ustalić, czy potrzebne są nam posiłki – wyjaśnił Skull.

- Trzeba dać mu znać, że na razie jesteśmy w prowizorycznym hotelu w jakiejś nieznanej wiosce i nie ma wieści o decepticonach – zauważył David.

- Jebać to, wszystko przez to, że tu jesteście. Nie byłoby problemu, a tak musimy walczyć z maszynami – warknął rudzielec. No i wrócił jad. Mogłam się spodziewać, że tak będzie. On na długo się z nim nie rozstaje.

- Uspokój się, Patrick. Po pierwsze, to nie ma nic wspólnego z zaistniałą sytuacją. Brak autobotów tylko pogorszyłby sprawę. A tak niemal spadły nam z nieba. Człowiek nie ma szans pokonać robotów z kosmosu. A po drugie – nie obrażaj ich, to nie maszyny, a inteligentne roboty. Są niemal tacy jak my.

- Chyba jak wy – bąknął – kupa złomu...

Rudowłosy splunął na ziemię. Hide podniósł się z klęczek i wymierzył na niego pięść.

- Kupę złomu to ja ci zaraz zrobię z ryja, jak się nie uspokoisz, gościu – warknął, a potem uderzył pięścią w stół. Podskoczyłam niemal tak samo jak drewniany stolik, który mógł się rozpaść pod wpływem mocnej ręki Hidea... albo starości. Cóż, to chyba i tak jedna z najbardziej trwałych rzeczy w tym miejscu...

- Uspokójcie się, bo nie ma tu miejsca na wasze kłótnie i dąsy Patricka. Jesteśmy tutaj na misji i działamy jak drużyna. Wojsko to jednostka, w której obliczu wszyscy są tacy sami. Nie ma że jest czarny i biały. Nie ma, że jest robot czy człowiek, głupi czy mądry, chudy czy gruby, baba czy chłop! Jesteśmy jednością. I działamy dla dobra ogółu. Razem. A najgorszym jest, jak sami niszczymy się od środka. Więc ma być spokój. Zrozumiano?!! – krzyknął Roger.

- Zrozumiano – odkrzyknęliśmy chórem. Chociaż na twarzy rudowłosego malował się grymas niezadowolenia, postanowił nie ciągnąć tematu. Tak więc David zadzwonił do generała i jako dowódca swego plutonu zawiadomił go o dotychczasowych wiadomościach. Nasza dalsza rozmowa nie dotyczyła już strategii, gdyż praktycznie niczego nie dało się załatwić bez dodatkowych informacji. Żołnierze opowiadali zatem o swoich przebytych walkach, a autoboty o swoich doświadczeniach w tej sprawie. Opowieści Hidea jak zwykle robiły furorę. Mimo, iż słuchałam jego historii wiele razy, nadal miałam te same wrażenia. Jego gestykulacje i żarliwość nadawały im specyficznego uroku. Nasze rozmowy trwały mniej więcej do dwudziestej pierwszej. Potem każdy po kolei zawijał się do pokoi. W końcu przyszedł czas i na mnie. Weszłam do sypialni, sprawdzając czy nie ma nigdzie kolejnego skorpiona. Nie było. Miałam szczerą nadzieję, że to jednorazowa akcja.

Odnalazłam moją piżamę i uświadomiłam sobie boleśnie, że w tym budynku nie ma prysznica. Przeklęłam. Miałam cudowny plan, by się wykąpać, a przyjdzie mi śmierdzieć. Czadowo.

- Śpimy? – zapytał lider. Zdjął bluzę, ale po chwili tego pożałował. Było zimno. Tak w cholerę zimno. Wyjęłam koc z walizki. Przyda się, mimo, iż właściciel hotelu zadbał o pościel - tego nie można było mu zarzucić.

- Chyba tak - odparłam. Bumblebee wskoczył do łóżka i owinął się pierzyną. My za chwilę zrobiliśmy to samo. Ułożyłam się po stronie okna. Na środku leżał nasz mały blondynek, a na końcu Prime. Objęliśmy małego i przymknęliśmy oczy. Jednak sen nie chciał przyjść. W każdym razie nie u mnie i Optimusa. Bee spał jak zabity. Uśmiechnęłam się gładząc go delikatnie po policzku. Mały mlasnął ustami i przekręcił się na drugi bok.

- Jest taki rozkoszny – stwierdziłam z uśmiechem. Zupełnie jak jego tata – stwierdziłam szeptem.

- Wiem – odparł lider – ale jestem fatalnym ojcem.

- Co ty wygadujesz? - zapytałam zdziwiona jego słowami, a po chwili spojrzałam na Bee, upewniając się, że faktycznie śpi.

- Abstrahując od tego co było wcześniej, nie mam odwagi spojrzeć mu w twarz... nie spędzam z nim czasu, Selen... chciałbym to wszystko odbudować, ale chyba nie potrafię.

- Przede wszystkim dajcie sobie trochę czasu - powiedziałam - nie od razu Rzym zbudowano, choć może nie wiesz o co mi chodzi...

Zapomniałam już, że on nie do końca łapał o co chodzi w tych złotych wszystkich myślach i przysłowiach. Lider pokręcił głową przecząco, ale sprawiał wrażenie, że się domyśla.

- Bee musi się z tym oswoić, ty także - ze świadomością, że macie siebie nawzajem. Oczywiście chwilowo może być ciężko, by cokolwiek naprawić, ale obiecuję ci, że jeśli wyjdziemy cało z tej walki, pomogę ci się zbliżyć do Bee. To jeszcze dzieciak. W dodatku każdy potrzebuje rodziny, nawet jeśli niepełnej. Wszystko nadrobicie, zobaczysz. Nawet w jakimś sensie, mogłabym pomóc ci się nim zajmować, jeśli tylko chcesz.

- Selen, nie śmiem obarczać cię takim problemem...

- To nie problem, Bee jest kochany. To wręcz zaszczyt – stwierdziłam uśmiechając się do niego. Przesłał mi całusa, a po chwili przygryzł wargę. Spojrzałam na niego karcąco, a ten westchnął.

- Gdzie niby chcesz to robić? - zapytałam z wyrzutem doskonale rozgryzając jego minę.

- To gdzie?

- Nie wiem... poza tym muszę się wykąpać – jęknęłam.

- To już wiem gdzie – stwierdził wstając z łóżka. Spojrzałam na niego pytająco. – niedaleko stąd jest rzeka.

- Oszalałeś? Jest okropnie zimno...

Nie mogłam jednak polemizować. Lider złapał mnie w pasie i wziął na ręce. Szybkim krokiem zniósł mnie na dół, a potem wzdłuż ścieżki prowadzącej do brzegu rzeki. Dopiero tam postawił mnie z powrotem na ziemi. Od zimna dostałam gęsiej skórki, a po wejściu do wody było jeszcze gorzej. Wciąż w ubraniach, złożyliśmy na swoich ustach delikatny pocałunek. Głaskałam jego plecy i kark. On wsadził ręce pod moją bluzkę. Objął mnie stanowczo. Zaczęłam całować szyję lidera, co wywołało jego zadowolenie. Wtedy nasze pieszczoty przerwał pobliski łoskot - coś w rodzaju warkotu. Odkleiliśmy się od siebie i spojrzeliśmy w bok. Krzyknęłam zaskoczona, bowiem stał tam sporawy robot przypominający kota, a wraz z nim drugi, zwykły decepticon. Panował mrok, więc nie widziałam, kto to. Jednak wyraźnie dało się dostrzec czerwone oczy u jednego i drugiego.

- Czego tu chcecie i kim jesteście? – krzyknął Prime, który także wysilał się na to, by w ciemności dostrzec z kim mamy do czynienia.

- Zaprawdę, nie poznajecie mnie? Och, jesteście okropni...

- Tak się składa, że jest ciemno i nie widać coś ty za jeden! – krzyknęłam czując nagłą pewność siebie. Akcent robota wydał mi się bardzo znajomy, więc poczułam, że mogę ochłonąć.

Z ciemności wyłoniła się holoforma Sidewaysa. Podskoczyłam z radości, gdy podszedł do nas, lekko dygoczących z zimna. Noc na środku pustyni to dość głupi pomysł.

- Czego tu szukasz? – warknął lider, którego zganiłam walnięciem w rękę.

- Odwiedzić moją ukochaną parkę. Czyżbym przeszkodził wam w ważnym momencie? – zapytał z irytującym uśmieszkiem cwaniaka.

- Tak, przeszkodziłeś. Mów czego konkretnie chcesz. Nie mamy zbyt dużo czasu...

- No tak... ale na miłosne harce mieliście? – zauważył z podniesioną brwią.

- Nie wnikaj w szczegóły, decepticonie. Mów czego tu szukasz! - warczał dalej.

Sideways spojrzał na mnie i przewrócił oczami. Zaśmiałam się.

- No więc przyszedłem upewnić się czy jesteście tam, gdzie wskazałem. Nieco zboczyliście z trasy jak mi się wydaje...

- Tak się zdarzyło... siła wyższa – wyjaśniłam, a on przytaknął.

- Jak się tu znalazłeś? Skąd wiedziałeś, gdzie jesteśmy, co to za robot? – lider pytał sucho. Na jego twarzy nie malowało się żadne uczucie, żadna emocja. Ani strach, ani ciekawość, ani wściekłość. Był taki... obcy.

- Mój towarzysz to pupilek mojego najlepszego przyjaciela. Powinieneś go znać, Prime. Są niemal nierozłączni. Dzisiaj go sobie wypożyczyłem w słusznej sprawie. Umie doskonale tropić. Sam byłem pod wrażeniem, że aż tak dobrze – odparł. Spojrzałam na mechanicznego zwierzaka, który podszedł w naszą stronę. Cofnęłam się o krok uważając, bym nie wpadła do wody – spokojnie. On chcę cię tylko poznać.

Gdy robot był wystarczająco blisko, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów i nie okazywać strachu, wysunęłam do niego rękę. Chwile tak trwałam pozwalając zwierzęciu obwąchać moją kończynę, a potem pozwoliłam sobie na dotyk. Potarłam ręką o jego głowę - znaczy fragment, był przecież dość spory. Wtedy kot zamruczał, schował głowę pomiędzy łapami i pozwolił mi na dalsze pieszczoty. Drapałam go w kilku punktach czoła, do których sięgałam. Potem kot obdarzył mnie mokrym liźnięciem. Jego język był metalowy, jak reszta ciała, jednak śliski od jakiejś wydzieliny podobnej do oleju. Zaśmiałam się. Ways przyglądał się tej maskaradzie z ciekawością, natomiast lider z lekkim dystansem na twarzy. Wyglądał na nieco rozgniewanego.

- Może spróbujesz, rycerzyku? – zapytał decepticon rozbawiony całą tą sytuacją – no dalej, to pieszczoch. Chyba, że się boisz...

- Przestań mnie prowokować – prychnął.

- Optimusie, no chodź – namawiałam mojego chłopaka. Mruknął niezadowolony, jednak w końcu się skusił. Najpierw podał rękę do obwąchania robotowi, a ten mimo iż najpierw prychnął, po chwili namysłu pozwolił liderowi na dotyk. Prime położył rękę na jego głowie i wykonał kilka przeczesujących ruchów dłonią. Kot co prawda nie posiadał sierści, ale nie protestował.

- To kot tropiciela – powiedział przerywając głaskanie. Potem spojrzał na Waysa. Ten przytaknął.

- Kto to? – zapytałam próbując sobie przypomnieć co Ways mi o nim mówił, gdy byłam z nim ostatnim razem na Cybertronie. Jednak nie pamiętałam.

- Och, bardzo miły gość. Poznasz go w swoim czasie. Na razie oboje nie jesteście na to gotowi emocjonalnie – powiedział z nutą tajemnicy, co mi się nie spodobało. Lubię mieć sprawę postawioną jasno, ale decepticon nie chciał mi wspomnieć nic więcej. Odpuściłam więc.

- Przybyłeś zobaczyć czy jesteśmy, by zakablować swojemu liderkowi, tak? – zadrwił Prime. Oskarżony jednak pokręcił głową.

- W żadnym wypadku. Zależało mi raczej na tym, by powiadomić was o tym, że Megatron planuje zaatakować już za dwa dni.

- Jaki masz w tym interes? – zapytał.

- Słucham?

- W tym, że nam pomagasz. Co z tego masz, bo nie wierzę, że robisz to bezinteresownie...

- Było oczywistym, że nie uwierzysz w moją dobrą iskrę rycerzyku, ale powiem jasno: kocham Panienkę Selen i zamierzam ją chronić. Każde zdradzanie planów mojej drużyny i narażanie się na śmierć z rąk mego Pana z tego względu, jest dla niej.

Sideways spojrzał ukradkiem w moją stronę. Byłam zbyt zszokowana by oddać spojrzenie. Mój wzrok skupił się w jakimś punkcie naprzeciwko mnie (zbyt ciemno by odgadnąć co to było, może skała). Czułam jednak, że zerka. Po chwili zapadła cisza. Bardzo niekomfortowa. Jakiś czas później (kilka sekund) moje oczy powędrowały na twarz lidera. Patrzył na decepticona spod byka, a jego usta tworzyły dziwny grymas. Zapewne robił groźną minę, która nie działała na wesołka. Nie chciałam dłużej tego ciągnąć. - Mówiłeś, że Megatron ma zamiar zaatakować już za dwa dni. Wspominałeś też o zboczeniu z trasy... w liście podałeś nam współrzędne Egiptu, jednak nie konkretne miejsce walki...

- Po prostu byłem pewien, że znajdziecie się tam, gdzie piramidy. A najbliższe są jakieś dwa megacykle stąd. Użyłem kreślenia „zboczyć z trasy" właśnie dlatego – spojrzał na mnie niepewnie – unikasz mojego spojrzenia.

- Wcale nie.

- Przesłuchujesz mnie i traktujesz oschle – zauważył – jakiś czas temu, gdy u ciebie byłem traktowałaś mnie dużo cieplej...

Otworzyłam oczy szerzej i zadrżałam. Po chwili rzuciłam mu wściekłe spojrzenie. Mówił o pocałunku. Na pewno o to mu chodziło. Drań. Nie oddałam go. Nie chciałam tego... Miał nie wspominać.

- Zamknij się, Ways – warknęłam. Wyczuł moją agresję i zamilkł. Po jakimś czasie próbował się wytłumaczyć.

- Byłaś milsza, bo pozwoliłaś mi natrzeć sobie stopy lekiem. To wszystko – przełknął ślinę patrząc z uwagą na Primea stojącego za mną – on tego nie wie?

- Wiem – odparł oschle – zrób to jeszcze raz, a skrócę cię o głowę.

- Dość – warknęłam – dziękujemy ci za ważne informacje, Sideways. Ale teraz lepiej już idź.

Przytaknął i ukłonił się dziwacznie. Przemilczałam to. Po chwili zrobiło mi się go żal.

- Acha, i jeszcze jedno... gdybyś jednak chciał przemyśleć moją propozycję... - zaczęłam. Jego oczy jakby zalśniły innym blaskiem. Uśmiechnął się podchodząc do mnie bliżej. Pochwycił moją dłoń i ucałował ją mocno. Potem ruszył w stronę ciemności. Wtem usłyszałam jąkany głos lidera.

- Sideways, czekaj.

Ten odwrócił się sztywny z zaskoczenia. Przechylił głowę w bok zainteresowany. Nie zmienił jednak specyficznego uśmieszku.

- Tak, rycerzyku?

- Bywasz na tej połowie Cybertronu, na której jest Imperium Autobotów...

- Są zamieszki – rzucił, przeczuwając o co lider ma zamiar zapytać – Decepticony i autoboty wyrzynają się nawzajem. Wasza drużyna chyba potrzebuje dobrego przywódcy... krążą też głosy, że co niektóre autoboty uznają cię za zdrajcę - stwierdził i odszedł wraz z czworonogiem. Tym razem go już nie zatrzymaliśmy. Optimus stał jak wryty i patrzył w dół. Czułam o czym myśli. Objęłam go mocno.

- Czuję się winna, że cię tutaj z powrotem ściągnęłam. Dostałeś nakaz. Byłeś tam potrzebny...

Po chwili lider też mnie objął.

- Tutaj też jestem potrzebny. Nie mogę być w dwóch miejscach na raz. Cybertron jest jałową pustynią, Selen. Teraz nie można dopuścić, by i Ziemia podzieliła jej los. Ultra Magnus, nawet jeśli uważa mnie za zdrajcę, powinien zrozumieć, że chodzi tu o życie miliardów istot. Są ważniejsze rzeczy niż honor i obrona czegoś, co już i tak rzekomo nie istnieje. Na tej połowie Cybertronu mieszkają nieliczni. Ostało się nasze Imperium Autobotów i baza Deceptów. A w zasadzie nic poza tym. Co to za życie?

- Nie boli cię określenie „zdrajca"? – zapytałam, mimo że znałam odpowiedź.

- Boli. Jednak ufam, że moi zaufani koledzy nie dopuszczą do siebie takich myśli o mnie. Nawet, jeśli nie wiedzą z jakiej racji opuściłem dom i służbę, powinni to zrozumieć.

- Porzuciłeś ją dla mnie, tak? Bo miałam taki kaprys...

- Moja miłość do ciebie spotęgowała wszystko. Tak naprawdę zrobiłem to dla Ziemi, ale wiem, że gdybym cię nie poznał, gdybym cię nie miał i nie kochał ponad wszystko, to nie odważyłbym się tu wracać. Musiałem mieć jeszcze większą motywację... - wyjaśnił.

Uśmiechnęłam się. Trwaliśmy przez chwilę w ciszy. Moje myśli powróciły do niedawnego zdarzenia. Ways mnie kocha? To wydawało się totalną abstrakcją. Pewnie powiedział to, aby wyprowadzić Optimusa z równowagi. Tak. Na bank. Ale mimo wszystko lubiłam tego durnia. Był jedyny w swoim rodzaju, wyjątkowy. Było mi go również szkoda. Rozumiałam obawy autobotów - zaufanie do wroga to coś co przychodzi zapewne z wielkim trudem. Jednak w głębi duszy czułam, że akurat TEN decepticon jest inny. Pomógł nam. Uratował mnie dwa razy. Nie jest taki jak cała reszta.

- Wiem, że Ways jest upierdliwy, ale on naprawdę jest dobry. Bardzo bym chciała abyś to dostrzegł.

- Ja po prostu wiem swoje, Selen. Umówmy się, że spróbuję, dobrze? a teraz chodź. Chyba straciliśmy nastrój do amorów. Musimy z resztą od razu powiadomić Rogera o nowych wiadomościach. - odparł. Przytaknęłam. Ścisnęłam jego rękę i wspólnie udaliśmy się w stronę hotelu.

Roger patrzył na nas jak na wariatów. – Serio, tam się jeszcze nie bawiliście? – mówił to jednak z rozbawieniem. Uśmiechnęliśmy się. Potem opowiedzieliśmy mu w skrócie o spotkaniu i newsach. Po ogrzaniu się kubkiem herbaty, wróciliśmy do pokoju, gdzie jakiś czas temu zostawiliśmy śpiącego Bee.

Nazajutrz powiadomiliśmy generała, o ataku, który będzie miał miejsce jutro.

xxxxxxxxxxxxxxx

Mam nadzieję, że rozdział się podobał :D

Jest coś co Was najbardziej ciekawi, jeśli chodzi o wątek lub którąś z postaci? :D Jeśli tak, napiszcie o tym w komentarzu (oczywiście, jeśli macie ochotę hahaha)

Trzymajcie się cieplutko! Życzę wszystkim udanej pogody i super dnia :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro