Rozdział 21: Funeral

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

(Sideways)

- Do cholery, znowu?! - wrzasnął uderzając pięścią w tron. Jego nowa zdobycz. Teraz mógł czuć się jak król, którym nigdy nie był. - Co w nich takiego jest ?! Mały oddział, którym dowodzi mój brat. Można mu wcisnąć najgłupszą bajeczkę, a on i tak w nią uwierzy. Ten oddział krzyżuje nam plany już od bardzo dawna!

- Nie da się ich pozbyć, jak zardzewienia trzeciego stopnia - westchnął Knockout - paskudztwo.

- W dodatku są tam dwie gówniary. Ich też nie da się pozbyć - dodał Grindor.

- Selen jest bardzo twardą wojowniczką. Mimo bólu jaki odczuwała w stopach i udzie próbowała walczyć. Wyczuwam w niej wielki potencjał - odezwałem się po raz pierwszy od zdania relacji z walki. Pominąłem tylko szczegół, że straciliśmy Blackouta.

- Nie interesuje mnie jej potencjał. Chyba, że masz plan jak namotać jej w głowie, by do nas dołączyła i pozabijała autoboty. Masz taki plan? No właśnie, nie sądzę... - rzekł oschle mój szef.

- Mówię tylko, że nie można lekceważyć tej drużyny. Są teraz w większym składzie. Podjęli współpracę z ludźmi - oznajmiłem.

- Ludzie nic nam nie zrobią. Nie mają broni, takiej, by nas powstrzymać. Natomiast my mamy. The Driller. Mówi ci to coś? Ewentualne Devestator. Użyjemy ich, gdy tylko ludzie będą próbowali nas powstrzymać - wyjaśnił Megatron. Przytaknąłem.

- Jednak trzeba przyznać, że potrafią walczyć o wolność - powiedziałem, a Megatron zmierzył mnie wzrokiem. - Denerwujesz mnie Sideways. Zaczynam poważnie myśleć czy warto cię tutaj trzymać. A teraz sio. Wracaj do tych swoich obowiązków magika od siedmiu boleści.

Przytaknąłem i miałem już wychodzić, gdy zatrzymał mnie Grindor. Przymknąłem oczy wiedząc o co zamierza zapytać.

- Stary, a gdzie Blacki?

- Blackout poległ w bitwie. Jestem jedynym ocalałym - westchnąłem czując, że gdy nie wyjdę w tej chwili będą mi kazali za to przeprosić - przykro mi z powodu brata - dodałem tylko i pospiesznie wyszedłem. Po schodach minąłem się z kilkoma decepticonami, których pozdrowiłem ukłonem. Nie zważałem na to, że pokazali mi środkowy palec. Niemal każdego drażniły moje maniery. Nie rozumiałem tego, ale nie zamierzałem się tym przejmować. Brat zawsze mnie uczył, by we wszystkim pozostać sobą. Gdy zza pleców usłyszałem moje imię stanąłem i z zaciekawieniem odwróciłem się do wywołującego. Grindor podbiegł do mnie zmieszany. - Blackout został martwy na Ziemi?

- Tak. W czym rzecz?

- Chcę go pochować.

- Megatron wie? - zapytałem, lecz jego mina mówiła o wszystkim - będzie wściekły.

- Należy mu się pogrzeb. Idziesz ze mną? - zapytał z błyskiem nadziei. Spojrzałem mu w oczy i dostrzegłem młodego chłopaka, który zrobiłby wszystko dla swojego brata. Uśmiechnąłem się widząc w nim samego siebie. - Pewnie - odpowiedziałem.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

- W cholerę to wszystko! Po prostu mnie zabij, tak będzie lepiej! - wrzasnęłam, gdy Ratchet wiązał ranę bandażem. Po chwili jednak przeprosiłam. Nie chciałam krzyczeć. Niczego utrudniać. Po prostu mnie bolało.

- Nikomu nie jest łatwo. I tak masz wiele szczęścia. Nóż nie wbił się na tyle głęboko, by mocno uszkodzić nogę. Po prostu lekko naciął mięsień. Boleśnie, ale nieszkodliwie. Na razie dostaniesz zwolnienie z wszelkich ćwiczeń. Będziesz leżała u siebie w domu. Prime rano pomoże ci przyjeżdżać do wojska, ale na razie możesz zostać u siebie. Z czasem zostanie tylko blizna. To samo tyczy się ręki. Łuk postoi sobie w kącie.

- Dziękuje za pomoc. Zostanę tylko na pogrzebie. Czuję, że jestem to winna Sanjeyowi.

- Nic mu nie jesteś winna, gówniaro. Nie z twojej winy poległ. Ty zupełnie nic nie mogłaś zrobić. Nikt się tego nie spodziewał - powiedział medyk - chłopaki powiedzieli mi co się działo. Każdy ci powie, że to nie twoja wina.

- Masz racje, ale coś we mnie krzyczy, że mogłam zadziałać. Może zwrócić na siebie uwagę, by nie dostrzegł Sanjeya...

- I wtedy mógłby strzelić w ciebie. Tego byś chciała? Pomyśl. Zostawiłabyś nas wszystkich. Co gorsze Optimusa. Dziewczyno, przyjaźnie się z nim od dawna i wiem jak przeżywał śmierć wszystkich swoich bliskich, swojej dziewczyny. Po dziesięciu latach postanowił znów wejść w związek. I chciałaś mu teraz zgotować swoją śmierć?

- Nie, jasne, że nie... mam mętlik w głowie. Wszystko mi się miesza.

- To chyba od tej trucizny.

- Nie, już dawno się pozbierałam. Ratchet, to nie jest wina Waysa.

- Selen, chyba zwariowałaś...

- Nie. On nie chciał mnie skrzywdzić. Wiem, że gdybym powiedziała to liderowi zaraz byłby krzyk, ale tobie mogę. Sideways to dobry robot. Nie pasuje do decepticonów. Optimus oczywiście twierdzi, że jestem pod jego urokiem, ale to nie tak. Ufam Waysowi. Uratował mnie już kilka razy. Dzisiaj udawaliśmy walkę. Blackout nie mógł się dowiedzieć, że Sideways nie będzie walczył, dlatego upozorowaliśmy to, że toczyliśmy pojedynek. Zagapiłam się i wtedy się zdarzyło. Widziałam po jego twarzy, że był równie wystraszony jak ja.

- Decepticony to podłe kanalie. Ale Ways nigdy nie angażował się w ich sprawy zbyt bardzo. Zawsze było w nim coś co go od nich oddzielało. Skoro mówisz, że tak jest, to nie mam podstaw, by ci nie wierzyć. Może jeszcze będzie coś z tego chłopaka. Należy mieć nadzieję.

Uśmiechnęłam się. Będzie, będzie. Ja w to wierzę. Do gabinetu wszedł Optimus. Podszedł do mnie i objął czule. Po chwilowych czułościach zapytał jak się czuję.

- Lepiej, aczkolwiek nadal beznadziejnie.

- Jeszcze wszystko będzie dobrze. Zbieramy się na pogrzeb. Chodźcie. Już pora... - westchnął.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

(Sideways)

Staliśmy na cmentarzu na zniszczonej części Cybertronu. Proponowałem, by pogrzebać Blackouta po drugiej stronie, ale Grindor powiedział wtedy, że Blackout wychował się tutaj i lepiej, by został na tej połowie. Nie spierałem się za bardzo. Przenieśliśmy ciało z Ziemi bardzo szybko. Bez wszelkich komplikacji. To dobrze, tego nam jeszcze brakowało: kłopotów w trakcie transportu martwego decepticona.

- Wiesz kto go zabił?

- Nie, w całym tym szumie walki nie dostrzegłem sprawcy - skłamałem. Nie chciałem, by wiedział. Wolałem chronić Selen. No właśnie, ta mała... to wszystko mnie tak przytłaczało. Pierwszy raz byłem zmartwiony, że kogoś zraniłem. Bałem się. O nią i oto, że mnie znienawidzi. Wciąż nie wiem jak jest na prawdę. Czy to co do niej mówiłem trafiało do niej? Była pod wpływem trucizny, którą z resztą sam sporządziłem. Nie uczyłem się na szczęście robić mocno szkodzących płynów. Ten w małej ilości powodował jedynie ogłupienie. Ma to swoje skuteczne wykorzystanie. Przeciwnik majaczy, potem nie wie co robi. Łatwo go wykończyć. Selen niestety stała się moim królikiem doświadczalnym. Nie planowałem tego. Nie skrzywdziłbym jej celowo.

- Był bardzo odważny i zawsze mi pomagał - stwierdził Grindor patrząc na podpis na grobie - ale potrafił też wpakować się w tarapaty.

- Tak, cały Blackout. Pewnie teraz patrzy na nas i nazywa nas "lamusami". Często używał tego słowa - Przypomniałem. Dostrzegłem, że chłopak ociera palcem oko. Położyłem mu rękę na ramieniu. - Mam trochę jedzenia z Ziemi. Same przysmaki. Musisz spróbować. Zwłaszcza soku. Ten napitek ma niebiański smak. Chodź. Blackout chciałby, byś teraz wypił coś na jego cześć i nigdy nie miękł. Przechodziłem przez to co ty i wiem, że będzie ciężko tylko na początku.

- Skoro tak mówisz... - westchnął młodzieniec - niech będzie. Prowadź do tego jedzenia, stary.

- Ma się rozumieć.

Grindor spojrzał raz jeszcze na grób zmarłego.

- Żegnaj braciszku...

- No chodź - ponagliłem przyjaźnie. Droga do mojego domu nie była długa. Cmentarz znajdował się niedaleko granicy z drugą częścią Cybertronu, a stamtąd już kilka cykli do alei na której stoi mój dom. Osiedliśmy w moim pokoju. Wszelki pokarm położyłem na łóżku. Tam wytworzyliśmy nasze holoformy, które mogły delektować się słonym smakiem cienkich kółeczek w kolorowych paczkach, słodkimi ciastkami i sokiem jabłkowym, który jest czymś niezwykłym. Przypomniałem sobie jak wykradłem ze sklepu całe to jedzenie. Sklep był oddalony od kryjówki, w której się znajdowaliśmy o jakieś pół megacyklu. Bez problemu pokonałem tą odległość moim alt mode. Myśląc o tym, od razu widzę przed oczami policjanta jedzącego jakąś białą kostkę na patyku. Gdy tylko napotkały się nasze spojrzenia mężczyzna odwrócił się pospiesznie i zakrył twarz czapką. Uśmiechnąłem się do niego cwaniakowato, gdyż wiedziałem kim dokładnie jest. Hmm... A więc ukrywasz się na Ziemi - pomyślałem -... ale ja nie zamierzam na ciebie donosić. To są porachunki twoje i decepticonów, nie moje.

- Miałeś rację, Ways. Ludzkie jedzenie jest niezwykłe - Grindor przerwał moje myślenie, a ja przytaknąłem - co ty taki zamyślony? Myślisz o tej małej?

- Słucham? - zapytałem zaskoczony.

- Nie próbuj się tutaj wyplątywać. Chyba każdy z naszej grupy wie, że byś ją przeleciał.

- Nie, to nie o to chodzi. Selen jest zupełnie inna niż wszystkie te głupie femobotki, które pchają się do łóżka. Myślałem o czymś innym, ale skoro o niej wspomniałeś, to jest też jedna sprawa, która mnie martwi.

- No nawijaj. Ja ci się zwierzałem, teraz pora na ciebie.

- Chodzi o mojego przyjaciela.

- Wave i jego mania odnalezienia siostry?

- Owszem. Wiele rzeczy składa się w całość. Być może to jest jego siostra.

- Ale ona jest człowiekiem.

- Jest. Jednak w wieku dziewiętnastu lat. Tyle czasu minęło od jej zniknięcia. Kolejny element się zgadza.

- Może zrób coś... nie wiem... mówiłeś, że ma ranę i bolą ją nogi, nie? No to dostań się do niej w jakiś sposób i spraw, by użyła naszego leku. Jak zadziała, będziesz miał pewność - zaproponował. Pogratulowałem mu dobrego pomysłu.

- No widzisz. A teraz już czas na mnie. Zbliża się wieczór, a muszę się spotkać ze Screamem.

- Więc trzymaj się przyjacielu.

- I ty także, Ways. Przyda ci się powodzenie jeżeli masz się udać do bazy pełnej autobotów - stwierdził. Przytaknąłem. Swoją drogą mam wielką nadzieję, że zastanę Selen w domu. Odprowadziłem Grindora do drzwi po czym je zamknąłem. Opowiedziałem matce o dzisiejszym dniu, w każdym razie o części spraw, jakie dzisiaj miały miejsce. Mama była już starsza. Trzymała się jednak dobrze. Było mi niezręcznie mieszkać w jej domu, ale cieszyłem się, że mogę spędzać z nią trochę czasu. Po chwili udałem się do apteczki w poszukiwaniu maści, którą miałem podarować dziewczynie. Nie mogłem usiedzieć w miejscu. Ustaliłem godzinę, w której wyruszę z powrotem na Ziemię, ale to nie zmieniło faktu, że stresowałem się przed czasem. Cieszyła mnie możliwość kolejnego spotkania Selen. Chodziłem od pokoju do pokoju, przeglądałem się w lustrze, poprawiając wygląd. Chodziłem na krótkie spacery, a potem znowu dochodziłem do lustra. Nie chciałem wyglądać nieporządnie. Potem przypomniałem sobie, że moja holoforma nie ma już koszulki. Zakląłem pod nosem. Jak ja jej się pokażę? No nic, to spotkanie jest zbyt ważne. Nawet jeżeli przyjdzie mi stać przy niej bez koszulki. Nie dbałem o to. A przynajmniej przestałem o to dbać od bliskiej chwili. Stanąłem przy misie z wodą. Wyjąłem sztylet z pochwy i włożyłem go do falującej cieczy. Wyschnięta krew mojej lubej znajdująca się na ostrzu była teraz łatwa do wytarcia. Tak też zrobiłem. Pozbyłem się czerwieni z noża i wsadziłem go z powrotem na miejsce. Wylałem pobrudzoną wodę w ogrodzie i dolałem nowej z pobliskiej studni. Potem usiadłem na łóżku i rozmyślałem o jej oczach i wargach, które smakowały moje usta...

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Rozdział dzisiaj pojawił się o północy, ponieważ pracuję dzisiaj 12h i będę zbyt zajęta umieraniem, by cokolwiek dodać :D Tak więc mam nadzieję, że Wam się spodoba i do "zobaczenia" o jakiejś normalniejszej porze ;D

Pozdrawiam ciepło :*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro