Rozdział 6: Intruz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


(Optimus)


- Optimusie...

- Już wstaję...jeszcze tylko chwila - wyjąkałem. Na początku zdawało mi się, że to ktoś w wojsku woła mnie do siebie. Jednak po jakiejś chwili nikt nie odpowiadał. Pozwolono mi spać dalej. A może nikt tak na prawdę nie wołał? Być może było to zwykłe przesłyszenie? Nie ośmieliłem się otworzyć oczu. Wiedziałem, że potrzebuję snu, a, gdy się ocknę, dalsze drzemanie będzie niemożliwe.

- Optimus Prime... Tyle lat minęło...

Poczułem strach. Głos w mojej głowie wydawał się być znajomy. Nie mogłem otworzyć oczu. Nie chodziło już o samą niechęć. Czułem jakby moje powieki odmówiły posłuszeństwa. Po chwili niepokoju starałem się wmówić sobie, że to zapewne normalne w ludzkim ciele. Chwilowa niedogodność. To jednak trwało zbyt długo, a głos nie znikał. Był znajomy, jednak nic nie przychodziło mi do głowy.

- Kim jesteś? - Wydukałem. Czułem, że się ślinię. Jakby usta też były zdrętwiałe.

- Prime!

Ten głos należał już do zupełnie innej osoby. Mój mózg odmówił posłuszeństwa. Czułem każdy dotyk. Mocniejsze szarpnięcie za ramię. Bliskość drugiej osoby. Jednak nie potrafiłem zobaczyć, czy chociażby domyślić się kto stał obok. Kim był głos w mojej głowie? Kim lub czym? Dlaczego czuję się zniewolony? Czy to Lockdown? A może to cholerne serum, które wstrzyknął mi Megatron podczas bitwy w Egipcie zaczęło znowu działać? Czy to możliwe? Uzyskałem przecież antidotum. Trucizna powinna zostać zwalczona. Co jeśli już nigdy się nie obudzę? Czy jest tu ktoś, kto odpowie na nurtujące mnie pytania?

- Świat potrzebuje przywódcy - szeptał głos w moim umyśle. Miałem ochotę chwycić się za głowę i krzyczeć. To co działo się wewnątrz mnie przerastało mój rozum. Ręce miałem jak z waty. Nie potrafiłem nimi poruszać. Chociaż myślę, że to raczej jak uczucie zbyt wielkiej ciężkości. Jakby ktoś rozpruł moją skórę i włożył do niej mnóstwo kamieni, a potem rozkazał bym wstał. Starałem się za wszelką cenę, ale było to niewykonalne. Co się ze mną działo?

- K...kim jesteś? - wydobyłem z siebie te słowa z trudem. Jak z resztą wszytko co próbowałem zrobić. Może to tylko mi się wydaję ? - pocieszyłem się w myślach, starając uspokoić tętno. Czułem moje ciężkie sapanie. Przerażające uczucie, że brak mi oddechu w płucach. Musiałem się zaciągnąć powietrzem. Zrobiłem to. Potem znowu - ratunku, boję się - szepnąłem. Wtedy wszystko puściło. Moje ciało niczym sprężyna podniosło się z pozycji leżącej. Usiadłem bardzo gwałtownie, niemal uderzając głową o półkę nade mną. Oczy otworzyłem szeroko patrząc się w jakiś punkt na ścianie. Oddechy łapałem kurczowo. Po chwili rozejrzałem się po pomieszczeniu. Mój pokój w kwaterze wojskowej. Wszystko całkiem normalne. Obok siedziała wystraszona Selen, lekko głaskała mnie po ramieniu.

- To zły sen, Optimusie - zapewniła mnie słodkim, lekko zmęczonym głosem. Bardzo chciałem jej uwierzyć. Ale miewałem już różne koszmary nocne. Żaden z nich nie był czymś podobnym. Ja byłem świadomy... to działo się w mojej głowie, ale nie w wyobraźni. Spojrzałem na nią. Zdjęła mi koszulkę, którą zapociłem. Po chwili poleciła bym się położył. Uspokoiła mnie kilkoma pocałunkami. W usta, twarz, szyję, klatkę piersiową. Potem zeszła nieco niżej. W końcu spojrzała na mnie pewnie i prosiła bym zasnął. Z trudem znów podjąłem się odpoczynku. O dziwo mi się udało.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx



Ziemia nie była złą planetą. W każdym razie dobrze się na niej mieszkało. Od jakiegoś czasu byłem zmuszony do ciągłego ukrywania się. Denerwowało mnie to, jednak miałem świetny kamuflaż. Kto podejrzewa policjanta? Będąc przedstawicielem inteligentnej rasy robotów, łatwo mogłem podrobić dokumenty. Wstąpiłem w szeregi policji i nie bez powodu wybrałem to miasto. Nie jest wcale znane, raczej przeciętne, często omijane. Czego szukają tu takie wspaniałe roboty? A więc jeżeli sprawa tyczy się mnie, to mam swój własny cel. Obrałem go od śmierci ojca. Być może został mi nieco narzucony... Autoboty przybyły tutaj zapewne ze względu na pojawienie się conów, a one z kolei chciały energonu. Zgniotłem puszkę napoju, który uprzednio dopiłem do końca. Chwilę później cisnąłem nią o ziemię. Przede mną stało kilka budynków otoczonych drucianym ogrodzeniem. Kilku żołnierzy maszerowało w stronę jakiegoś wozu. Podszedłem do mężczyzny, który stał przy bramie. Pokazałem mu dokumenty. Poczułem wyższość. Wpuścił mnie, a ja nie oglądając się na nic, pewny siebie wkroczyłem do pożądanego miejsca. Zlokalizowałem, że tutaj znajduje się moja zguba. No więc jestem. Miałem jedynie nadzieję, że nie spotkam tutaj tego całego Optimusa. Dziś nie miałem ochoty na te nasze ulubione gierki. Podszedłem do jednego z żołnierzy. Doganiał mnie wzrostem, miał czarną skórę i poczciwe oczy.

- Gdzie mogę znaleźć dowody ostatniej zbrodni? - zapytałem.

- Ostatniej zbrodni? - upewnił się, że dobrze słyszy.

- Dowiedzieliśmy się, że te wasze roboty znalazły martwe ciało w lesie. Przysłano mnie tutaj bym zabrał dowody rzeczowe. Był to niejaki sztylet - wyjaśniłem. Świerzbiły mnie ręce. Ścisnąłem je w pięści.

- Szczerze, to wątpię, by autoboty pozwoliły panu zabrać takowy dowód. Należał do decepticona. Są teraz bardzo ostrożne z powierzaniem ludziom swoich broni.

- Mimo to spróbuję - powiedziałem żądając podania lokalizacji. Zaprowadził mnie tam. Była to sala z różnymi broniami. Widać było, że większość z nich nie pochodzi z tej planety. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Nigdzie nie dostrzegłem mojej zguby. W końcu postanowiłem poszukać jej samotnie.

- Dam sobie już radę - powiedziałem znacząco.

- O nie, przykro mi, ale to zbyt tajne miejsce, bym mógł pana zostawić samego.

- To mi jest przykro - odparłem. Z kieszeni spodni wysunąłem scyzoryk i przytrzymując bark czarnoskórego mężczyzny, poderżnąłem mu gardło nim zdążył zawołać o pomoc. Po chwili człowiek osunął się na podłogę. Schowałem zakrwawioną broń do kieszeni i rozpocząłem samodzielne poszukiwania. Sztyletu nigdzie nie było. Miałem już wrzasnąć wściekły, gdy dostrzegłem drzwi do innego pomieszczenia. Była to moja ostatnia nadzieja na znalezienie mojej ulubionej broni. Dlaczego zostawiłem ją pod martwym deceptem? Proste. Chciałem by wiedzieli, że ze mną się nie zadziera. Odzyskałbym ją prędzej czy później. Na moje nieszczęście ciało znalazła nie ta rasa co trzeba. Tak czy owak swoje ostrze musiałem odzyskać, a że mój spryt pozwolił mi na racjonalne działanie podczas walki z Blitzwingiem, pomyślałem, by przymocować do sztyletu pluskwę. Jako szpieg posiadałem kilka zabaweczek ułatwiających mi pracę. Pluskwy, malutkie ptaszki zbudowane z tego samego metalu co ja, które widzą i słyszą za mnie i wiele innych. Drzwi, które otworzyłem wydały przy tym nieciekawy zgrzyt. Odmówiłem krótką modlitwę do stwórców, by nikt mnie nie usłyszał. Byłbym skończony. Wchodząc do środka nie zauważyłem jednak nikogo. Podchodziłem do różnych skrzyń. Otwierałem je i wciąż czekało mnie rozczarowanie. Naboje, dodatkowe części do spluw, karabinów i takich tam. Wstałem gwałtownie i skierowałem wzrok na gablotę oddaloną ode mnie o kilka kroków. Tam coś leżało. Podszedłem, nie mając już nic do stracenia. Bingo. W środku szklanego kwadratu leżał mój sztylet. Złote napisy na czarnej rękojeści tworzyły moje imię. Chwyciłem obie strony szyby rękoma i spróbowałem unieść. Nic z tego. Nie było też widać żadnego guziczka. Zrezygnowany sięgnąłem po pistolet. Musiałem rozbić szkło. Nim się zamachnąłem usłyszałem gruby głos nieopodal za mną. - Ani mi się waż, śmieciu.

- Tak się odzywasz do pana władzy? - zapytałem grożąco, a po chwili odwróciłem się do niespodziewanego gościa. Był to umięśniony, czarnowłosy mężczyzna, pokryty bliznami. W ręku trzymał pistolet. Uśmiechnąłem się - autobocik.

- A ty mi śmierdzisz jednym z tych parszywych deceptów - stwierdził z wrogą miną - czego tu szukasz śmieciu?

- Nie zamierzam się droczyć. Przyszedłem tutaj tylko po moją broń - wyjaśniłem.

- A więc to ty - odparł po chwili - ten, co zabił Blitzwinga.

- We własnej osobie - odparłem teatralnie.

- Skoro tu już jesteś, to zabij moją ciekawość: po co to zrobiłeś? czy to nie był twój sprzymierzeniec?

- Owszem, był. Do czasu. Widzisz, nie będę ci tu opowiadał całej mojej historii. Przestało mnie bawić, to całe "decepticonowanie". To nie było dla mnie. Dlatego odszedłem, ale Megatron jest przewrażliwiony. Wiem bardzo dużo i to im może zaszkodzić. Dlatego też mnie ścigają. Blitzwing był właśnie jednym z tych, którzy usiłowali mnie powstrzymać - wyjaśniłem.

- To kim ty właściwie jesteś? - zapytał. Wzruszyłem ramionami.

- Pracuję dla siebie samego. Szukam miejsca, gdzie mógłbym należeć. Jednak nienawidzę zniewolenia. Więc wolę być odosobniony od wszystkich.

- Ciężki z tobą przypadek. No i teraz nie wiem czy cię zabić czy cię puścić - odparł zmieszany. Po chwili się uśmiechnął - chyba jednak zabiję.

- Nie ważne - odparłem, a po chwili machnięciem ręki, w której trzymałem spluwę rozbiłem szkło pod którym znajdował się mój sztylet. Pochwyciłem go i uciekłem. Autobot nawet nie próbował mnie powstrzymać. Prychnąłem. Ta rasa to mięczaki. Nie tknęliby nawet muchy.

Nie istotne. Odzyskałem moją zgubę. To się liczyło. Wybiegłem z budynku. Potem zwolniłem. Z kwatery wojska wyszedłem spacerowym krokiem. Nie dałem po sobie poznać czegokolwiek. Kiwnąłem tylko głową na pożegnanie, temu żołnierzowi, który mnie wpuścił. I wtedy, celowo, moja holoforma zniknęła, a silnik w moim alt modzie zawył gwałtownie. Rozbawił mnie wygląd człowieka przy bramie. Zapewne domyślił się w tej chwili, że przepuścił intruza. Usatysfakcjonowany odjechałem stamtąd pospiesznie. Uwielbiam wywoływać emocje. Zwłaszcza te najgorsze...

~~

No i kolejny piątek przed nami! :D

Wreszcie można odetchnąć z ulgą i odpocząć. Zaraz siądę do jakiejś gry, popisze książkę, cokolwiek,  a Was zostawiam z moimi wypocinami ;D

Życzę Wam udanego weekendu, kochani! <3


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro