czerwony | złość
Przechodzę przez próg domu i na chwilę staję w miejscu, aby usłyszeć dokładnie skąd dochodzą krzyki. Przestraszyłem się w sekundzie, ponieważ nie zamknąłem drzwi za sobą. Co jeżeli ktoś się włamał? Co jeśli moja bezmyślność i brak umiejętności przewidywania sytuacji sprawił, że teraz ktoś próbuje zabić Daniela?
Biegnę ile sił w nogach po schodach i otwieram drzwi prowadzące do sypialni, gdzie dostrzegam tylko jedną postać. Nie dwie, nie trzy, a już na pewno nie kogoś z łomem w dłoni. Opieram się o próg i dysząc przyglądam się czerwonemu na twarzy Tande. Na podłodze dostrzegam roztłuczoną na małe części lampę, którą nie tak dawno kupiłem, a która okropnie się mu podobała.
- Co ty robisz? - chcę podejść, żeby posprzątać ten bałagan, ale odpycha mnie i prawie upadam. Kręcę głową, bo nie sądziłem, że coś mu odbije i zacznie wyżywać się nawet na przedmiotach martwych, które niczemu winne zostaną potraktowane w okropny sposób. Dobrze, że nie mieliśmy psa.
- Nienawidzę cię - wzdycham i klękam na kolanach, żeby pozbierać szkło, bo jeszcze się pokaleczy przez własną nieuwagę. Nie ukrywam i nigdy tego nie robiłem, że bardzo podobała mi się ta lampa, bo kupiłem ją na rocznicę i myślałem, że jemu też się spodobała. Chyba nieźle się myliłem.
Zanim zdążyłem w ogóle cokolwiek zrobić dostaję w głowę zeszytem i patrzę się na niego zupełnie niezrozumiale, ponieważ nie mam bladego pojęcia o co mu chodzi. Nie było mnie w sumie od rana, ponieważ ktoś w tym domu musiał robić jakiekolwiek zakupy, żeby mieć co jeść, więc niemożliwym było, abym jakkolwiek zawinił. Naprawdę bardzo starałem się, żeby nie wchodzić mu w drogę od pewnego czasu, bo zachowywał się gorzej niż dziecko.
- O co ci chodzi? - nieistotne ile miałby lat i czy jest ode mnie starszy, czy może nie, ale ostatnimi czasy nie ważne, co zrobiłem i tak wszystko było dla niego złe. Nie winiłem go o gorsze samopoczucie czy nie najlepszy humor, ale naprawdę. Ile można złościć się na każdego, kto przecież niczemu nie był winien w tej sytuacji.
- Nienawidzę siebie, nienawidzę ciebie i każdego, to chodzi po tym świecie. Nienawidzę Boga, rodziców, każdego, rozumiesz? Nienawidzę - krzyczy, a ja jedynie wzruszam ramionami i słyszę, jak Daniel zaczyna płakać. Głośno szlocha, zasłaniając dłońmi twarz zmuszając mnie tym samym do wstania z podłogi. Powoli podchodzę do niego, za co obrywam w klatkę piersiową, ale wcale nie zamierzam zaprzestać. Chwytam jego nadgarstki i mocno zaciskam na nich swoje dłonie, żeby już więcej nie robił mi krzywdy.
- Kocham cię - szepczę, puszczam go dopiero gdy trochę uspokaja się i wtula się we mnie, płacząc nadal i trzęsąc się z emocji. Obejmuję go ramionami i wzdycham, będąc zupełnie zmęczony tym wszystkim. Chciałem cofnąć się w czasie i znów spać w łóżku z moim Danielem.
Teraz odnosiłem wrażenie, że z każdym dniem było go coraz mniej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro