ROZDZIAŁ DRUGI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

xXx

rozdział,

w którym krytykuję ketchup

xXx


Praca w gastro jest piekłem.

Kto nigdy nie stał na kasie w godzinach szczytu, gdy banda szczyli doprasza się swoich skrzydełek, to nie zna życia. W zasadzie lubiłam wydawać jedzenie, nawet jeżeli obsesyjne standardy higieny sprawiały, że bałam się podrapać po tyłku, miałam jednak drobne problemy z komunikacją międzyludzką.

Po prostu zamawiali u mnie skończeni debile. Otwierając i zapisując zamówienie, byłam zobligowana do powtórzenia całości pod sam koniec, żeby uzyskać potwierdzenie od klienta. Mogłabym powtarzać to dziesięciokrotnie, a i tak każdego dnia przynajmniej piętnaście osób po odebraniu swojej tacki zaczynało urządzać scenkę, bo nie dostali chujowego ketchupu, nie ten rodzaj skrzydełek czy oni jednak chcieliby te frytki do zestawu.

Frytkowcy byli najgorsi. Powiększone frytki kosztowały jedynie złotówkę więcej w zestawie, więc zawsze z miłym uśmiechem starałam się dopytać, czy aby na pewno bez nich? Zwykle spotykałam się z opryskliwym odpyskowaniem, burknięciem czy raz nawet z beknięciem. Łaski bez.

Chociaż nie. Gorszy był ładowany bez składu i ładu ketchup, którego nikt nie chciał, ale gdy go nie dostali, to się srali, jakby ktoś popełnił przestępstwo, składając ich zestaw. Jakby smakował czymś innym niż stęchłym pomidorem, jeszcze bym to rozumiała, a tak to mogłam jedynie z niedowierzaniem kręcić głową.

— Ale ja tego nie zamawiałem! — Nie przewracaj oczami, nie przewracaj oczami, nie przewr... Kurwa mać, nosz kurwa, nie dało się wytrzymać. Z tyłu zaduch i gwar krzątających się kuchcików w rytm tabaki, a na kasie ja ze spadającym z każdym usłyszanym słowem IQ. Żyć, nie umierać, żołnierze!

— Czy mógłby pan powiedzieć, która część zamówienia się konkretnie nie zgadza? — spytałam przez zaciśnięte zęby, starając się miło uśmiechnąć, dokładnie tak, jak wymagał od nas kierownik. Drogie buty BHP cisnęły mnie w stopy, a pot spływał za kołnierzyk koszulki. Płuca żądały oddechu, a nerwy papierosa.

— Wszystko! Wy tu jacyś niepoważni jesteście, czekam chuj wie ile, żeby...

— Menedżer proszony na front! — Odsunęłam się nieco od kasy, wołając od razu profesjonalistę do tej roboty. Nie nadawałam się do gotowania, nie rozumiejąc za bardzo utrzymywania właściwej temperatury stołu, równomiernego obracania i innych pierdół tego typu. Kanapka to kanapka, jakie znaczenie ma kolejność składników, to do tej pory nie wiem. Z ludźmi też mi średnio było po drodze, ale darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, potrzebowałam tej pracy.

Gdzieś między przyjściem menadżera a moim kolejnym, drobnym załamaniem nerwowym na widok zdenerwowanego klienta, zauważyłam w tłumie znajomą postać. Może po prostu tylko mi się tak wydawało, może nigdy tutaj nie przyszedł, w końcu młocińska galeria znajdowała się bardziej na obrzeżach, ale serce mi zamarło. Potem zastygło. I w końcu skruszało. Zaraz za nim zaczęły trząść się moje dłonie, a kolejne pakowane produkty przelatywać przez nie, jakby cały świat wokoło poruszał się za szybko. Ludzie mówili zbyt głośno i zbyt cicho na raz, a kolejne zamówienia klientów docierały do mnie jak przez grubą warstwę wody. Zaczynałam mieć wrażenie, że uduszę się przy pierwszym głębszym oddechu. Praca niby trwała dalej, ale raczej beze mnie, gdzie popełniałam błąd za błędem, mimo że miałam już nieco więcej wprawy w obsłudze kasy.

Ktoś w pewnym momencie klepnął mnie po ramieniu, pytając się, czy wyjdę z resztą załogi na piwo po pracy. Grzecznie odmówiłam, choćby przez fakt, że niezbyt mogłam sobie pozwolić na wywalenie w błoto kilku dych na kiepskie piwo, a i zmęczenie z paniką powoli dawały mi się we znaki. Koszulka nieprzyjemnie kleiła się do spoconych pleców, palce nadal trafiały w nie te przyciski co trzeba, ale grunt to ziemia, mogiła i ładny nagrobek.

Właściwie nawet teraz mam problemy z przypomnieniem sobie tamtego dnia. Chyba samo potencjalne zobaczenie Maurycego wywołało we mnie wystarczającą traumę, że resztę zmiany przeczekałam jak w transie, a potem było już tylko gorzej.

Hanka nie była piękna, ale miała te dziwne, ostre rysy twarzy, które skupiały na sobie spojrzenia. Należała do dziewczyn, co nigdy nie wchodzą w tryb singielki, po prostu płynnie przechodzą od jednego związku do drugiego. Do relacji romantycznych podchodzą z jednej strony emocjonalnie na tyle, żeby spędzić dwie noce, płacząc w poduszkę. Jednak nie na tyle, żeby trzeciego dnia nie wyrwać kolejnego gościa na klubach. Wszyscy niby coś do niej mieli, ale też wszyscy prędzej padliby na kolana niż się do tego oficjalnie przyznali.

Zbyt głośna, zbyt pusta, zbyt prosta.

Pewnie przemawiała przeze mnie zazdrość i żal, że widziałam ją ponownie ładnie uczesaną, ładnie umalowaną i ładnie ubraną, mając świadomość, że sama mam na sobie pierwszy lepszy stanik z wyprzedaży w chińskim sklepie.

Palcami przeczesywała swoje brązowe włosy, gdy czekała aż skończę wszystko zamykać. Nie odwróciła się nawet na moment, od czasu do czasu przyglądając się jedynie swoim pomalowanym na czerwono paznokciom.

W końcu do niej wyszłam, już po zabraniu rzeczy z firmowej szafki i tak stałyśmy naprzeciwko siebie jak cielęta gapiące się na malowane wrota. Palce drgnęły jej w kierunku ukrytej paczki papierosów, którą wiedziałam, że zawsze nosiła w tylnej kieszeni obcisłych dżinsów.

— Cześć — powiedziała w końcu.

Odburknęłam coś niepewnie, drapiąc się po lewym nadgarstku. Wyciągnęła w moim kierunku siatkę ze stertą listów, więc doskonale wiedziałam, że to zwiastuje tylko więcej kłopotów.

— Wciąż do ciebie przychodzą, niczego nie otworzyłam, ale myślę, że powinnaś zmienić adres pod wysyłkę — zaczęła, a potem niezrażona kontynuowała. Pytała jak się miewam, czy dbam o siebie, gdzie teraz mieszkam, co mi w ogóle odwaliło, że się od nich wyniosłam i czy wiem, jak bardzo Maurycy tego żałuje.

— A ty? — wymsknęło mi się zduszonym szeptem.

— Ja? Żebyś wiedziała, to był ten alkohol, w życiu byśmy nie pomyśleli, że to dojdzie do tego etapu, to był jedyny raz, serio, jakby, Emi, nawet nie wiem, co mogę ci powiedzieć, żeby...

— Och. — Tak naprawdę wcale na tym nie skończyłam, ale nie pamiętam. Próbowałam sobie przypomnieć wiele rzeczy z tego momentu. Co faktycznie powiedziałam, że nagle jej oczy pierwszy raz w ciągu naszej znajomości faktycznie zaszkliły się z mojego powodu. To był chyba też jedyny moment od czasów liceum, gdy faktycznie się Hance postawiłam. Nawet nie musiałam jej wyzywać, krzyczeć na nią, wystarczyło się nie zgodzić z jej zdaniem, wersją wydarzeń, żeby rzuciła we mnie siatką, stwierdzając głośno, że do końca mnie już pojebało. A potem odtuptała sobie na tych swoich koturnach, a ja nadal stałam jak kołek i starałam się w tym wszystkim nie rozryczeć.

Dopiero do mnie dotarło, że naprawdę nie miałam już dokąd wrócić. Do tej pory pewnie pozwoliłaby mi z powrotem u niej zamieszkać, ale chyba padłabym trupem, żeby tylko nie wracać ani do tamtego mieszkania, ani do domu rodziców.

Jakoś się doczłapałam na stację metra, czując, że jestem dzielna. Nawet jeżeli siatka coraz mocniej ciążyła w moich dłoniach. Jeden przystanek, drugi i pisk przejeżdżającego pociągu zgrał się z moim cichym łkaniem.

xXx

Kilka dobrych dni z zablokowanym kontem, wyczyszczoną lodówką i zapożyczeniem się u współlokatorów zajęło mi podjęcie tej decyzji. Spędziłam kilka godzin wyszukując porad w internecie i odpowiedzi na moje pytania. Najbardziej oczywista — potrzebowałam szybko spłacić długi, właściwie to ASAP. Każdy dzień zwłoki przyczyniał się do powiększania ich o kolejne odsetki, opłaty egzekucyjne i inne pierdoły, które nie do końca rozumiałam. Niby poszłam na dziennikarstwo, bo tak bardzo lubiłam czytać i zawsze w mig łapałam sens szkolnych lektur, ale z ustaw, artykułów i specjalistycznych for rozumiałam co trzecie słowo. Prawniczy bełkot zaległ w moim umyśle na długi czas szlakiem marnotrawnym.

Samodzielna spłata nie wchodziła w grę, zwyczajnie nie było mnie na to stać. Miałam dwadzieścia dwa lata i na tamten moment na oko około trzydziestu tysięcy złotych długów, które miały wyłącznie rosnąć. Kredyt na wakacje, na życie, na ubrania, na nowy telefon, a w pewnym momencie wzięłam nawet pożyczkę na spłacenie innych zobowiązań. Jak przyszło co do czego i faktycznie siadłam z kalkulatorem w komórce, podliczając po kolei wszystkie długi kwota zmroziła mi krew w żyłach. A liczyłam jedynie wartość bazową, do której nie dodałam jeszcze żadnych odsetek wynikających z opóźnień w spłacaniu rat i tak dalej.

Po lekturze tych wszystkich gówien nadal niczego nie wiedziałam. Chciałam przez moment starać się o kredyt konsolidacyjny, czyli połączyć wszystkie moje pożyczki w jedną i spłacać tylko ją. Dłużej i drożej, ale za to nie musiałabym kontaktować się z wszystkimi parabankami, w których nabrałam tych umów. Marudziłam sama sobie, że powinnam się jebnąć w głowę, jak tylko odmówił mi pożyczki prawdziwy bank i na chuj ja szłam do tego stanowiska na rynku miłego pana w kapeluszu, to ja nie wiem.

I, kurwa jasna, byłam w BIG, na czarnej liście, także nikt normalny teraz i tak mi nie da niczego więcej przez resztę życia. Moje konto zostało zajęte w całości, więc i tak musiałam się udać do źródła moich problemów i porobić ładne oczka. Komornik siąść siadł, ale powinien zostawić najniższą krajową, żebym faktycznie miała za co żyć. Jednak każdy grosz wpływający na mój rachunek ponad tą kwotę będzie już do jego dyspozycji.

Najpierw podjęłam kontakt z parabankami, żeby dostać namiar na komorników. Spędziłam długie godziny wsłuchując się w klasyczne melodie Chopina i zajmując się graniem sama ze sobą w kółko i krzyżyk. Ogólnie mówiąc — dramat. Wariacje kolejnych nieregularnych rytmów piosenek Mozarta i Bacha dudniły mi wciąż w uszach, gdy nieporadnie starałam się wytłumaczyć mój problem na infolinii. Potrzebowałam złożyć oficjalne pismo, bo takich rzeczy się nie załatwia przez telefon, pouczono mnie przy większości rozmów. Tylko w jednej, bardzo miło brzmiąca pani poinformowała mnie radośnie, że nie mam się czym martwić w sprawie kontaktu z nimi, bo mój dług został już komuś sprzedany i podlegam teraz spłacie do innego wierzyciela. Komu konkretnie — już nie wiedziała, ale to nie ich problem, prawda?

Zegar tykał i tykał, a ja w duchu musiałam przyznać jej racje. Jeszcze zdanie końcowe naszej pogadanki zabiło już kompletnie mój zapał do wzięcia się za siebie.

— Pieniądze z nieba pani nie spłyną, wie pani?

No, kurwa, żebyś się jeszcze nie zdziwiła.

xXx

Część pożyczek brałam na zachcianki Maurycego. Ulegałam jego namowom zbyt łatwo, z pokorą przyjmując każde wypowiadane przez chłopaka słowo za prawdę objawioną. Podświadomie winiłam go za zepchnięcie mnie w spiralę tego całego bankowego szaleństwa, nawet jeżeli wiedziałam, że sama podpisałam na siebie wyrok. Mógł mnie doprowadzić do szału swoim narzekaniem na zbyt stary telefon, pożyczaniem ode mnie pieniędzy na kolejne butelki burżuazyjnie drogiego alkoholu, ale nadal się tylko śmiałam, widząc, że pije Belvedere zamiast Żołądkowej Gorzkiej jako normalny student.

Właśnie dlatego zadzwoniłam do niego jednego wieczora. Liczyłam, że go nie zastanę w odpowiednim miejscu do rozmowy, że wcale nie odbierze, ale nadzieja matką głupich. Ciepły głos chłopaka rozległ się w słuchawce zaraz po pierwszym dzwonku.

— Hej, tu Emilia. — Czułam potrzebę przedstawienia się, jakbyśmy nie mieli swoich numerów telefonów wykutych na blachę, choć pewnie on i tak nadal nie skasował mojego.

— Czego chcesz? — Nie powiem, zamurowało mnie wtedy. Trochę nie wiedziałam, jak się do tego odnieść, nawet nie umiejąc znaleźć słów, którymi mogłabym mu wygarnąć w twarz (słuchawkę), jak wiele krzywdy mi zrobił.

— Chodzi o spłaty...

— To nie moja sprawa. — I się, kurwa, rozłączył. Nawet nie dał mi czasu na wytłumaczenie niczego, na zebranie myśli, bo po prostu słyszałam w uchu pikanie telefonu.

Ponownie miałam ochotę ryczeć. Właśnie taką znalazł mnie w kuchni naszej wieloosobowej kanciapy Hiszpan. Podbił pewny siebie jak Antonio Banderas, z gotową bajerą na ustach, jak tylko podrzucił mi chusteczki. Przysiadł się i próbował zmusić mnie do mówienia, ale nie umiałam wydusić z siebie ani słowa. Potem przyniósł wódkę i poszło już lepiej.

Moje relacje z tamtego okresu odnośnie rozmów są bardzo przyćmione. Widzę to, kiedy patrzę teraz na moje dotychczasowe zapiski, ale nie umiałam za bardzo jeszcze wtedy rozmawiać. Nie wiedziałam o czym, będąc gorącą przeciwniczką small talku, tematy kończyły się mi i znajomym zbyt szybko, a ważniejsze problemy zasypywałam stertą kłamstewek, byle ich nie wypuszczać na wierzch. Nigdy nie rozumiałam idei godzinnego przerabiania jednej rzeczy na wszystkie sposoby, gdy wszyscy się ze sobą zgadzali od samego początku. Nie miałam też wystarczająco ostrego języka do obgadywania ani dostatecznie lotnej głowy, żeby nie wplątać się przy okazji w jakąś dramę. Wolałam milczeć, słuchanie przychodziło w końcu o wiele łatwiej niż aktywne uczestnictwo. Między tym wszystkim brakowało mi właściwych wyrażeń, sposobów na wyplucie z siebie myśli większych i mniejszych, od rozmów telefonicznych po te twarzą w twarz. Wygadana byłam jedynie w piśmie, mowa szwankowała mi po całości, na co pewnie wpływ miała niska samoocena i brak pewności siebie. Część konwersacji chciałabym pominąć milczeniem, bo na nic więcej w tym momencie mnie nie stać.

Gdybym miała przeprowadzić tamtą rozmowę teraz, brzmiałaby ona tak:

— Zdradził mnie mój były z moją najką, mam długi, jestem głodna i nie wiem, co robić — przyznałabym się z godnością przestraszonej surykatki, gdy pociągałabym nosem w sposób, w jaki niektórzy chrapią po nocach. Wszystkie rzeczy palnęłabym na raz, żeby wyrzucić ciężar siedzący na żołądku i się z tym potem nie jebać. Proste, krótkie zdania, które zdradzały sedno problemu. Nawyk, który w późniejszym czasie będę zazdrościć Cytrusowi.

— Ojoj — odparłby Hiszpan, bo teraz już wiem, że był namiętnym fanem Sochy i zapalonym komikiem, a to właśnie na żarty wyrywał te wszystkie laski.

— Ojoj — prychnęłabym pod nosem, ale uśmiechnęłabym się ukradkiem. Wzięłabym chusteczki, wydmuchała porządnie nos, a zanim bym się zorientowała, na stole już by stały dwa kieliszki i litr wódki. Mruknęłabym coś niezrozumiałego pod nosem, że niby widać, jaki z niego szybki Bill jest.

— A żebyś wiedziała. — Błysnąłby uśmiechem, jakby wiedział, o czym mówiłam, zanim nalał nam do tafli szkła i przyznał, że alkohol to jedyna rzecz, która nadal trzyma go w Polsce.

— Przypomniałbyś mi swoje imię? — spytałabym, bo po pierwszym toaście wódka zaczęłaby krążyć w moich żyłach i przestałabym się łamać nad własnymi słabościami. W mieszkaniu mijałam wszystkich współlokatorów na tyle rzadko, że większość imion nigdy nie miałam nawet szansy zapamiętać.

— Bastián, babe — odparłby miękko, polewając kolejny raz. Zdążyłby przeprosić za swój kiepski polski, ja bym zaprzeczyła i powiedziała, że bardzo ładnie mówi. Leciałyby kolejne porcje wódki, upijalibyśmy się raz za razem coraz mocniej, narzucając absurdalnie szybkie tempo, mimo stosunkowo wczesnej godziny. Jak zaczynaliśmy słońce pewnie wysoko wisiało na niebie, a potem przyszłyby do nas kolejne osoby, zarażone naszą otwartością, powalone swobodnym tonem i zachęcone ciepłem, które emitowaliśmy wzajemnie w tamtej mikroskopijnej kuchni.

W rzeczywistości siedziliśmy sami do samego końca przy tym stole, nieporadnie dukając do siebie, jedynie ilość kieliszków wypitych w miarę się zgadzała, choć od połowy sobie nalewałam już tylko po pół. Bastián trzymał się dzielnie do końca. W chwili śmiałości wyplułam z siebie kolejne pytania odnośnie jego "señoritas", a on wyjął telefon i zapoznał mnie z Tinderem.

— W prawo jak ci się podoba, w lewo jak nie chcesz mieć kontaktu. Super sprawa, tylko dużo ludzi się przewija i mało odpisuje. — Nie chciałam mu wytknąć, że statystycznie z jego urodą i charyzmą nadal miał o wiele większe szanse na zaliczenie kogokolwiek niż typowy Polak, ale byłam wdzięczna, że spędził ze mną wieczór na pierdoleniu o głupotach.

— A to co? — spytałam, widząc znajomą ikonkę, która wyświetliła się w proponowanych aplikacjach do ściągnięcia przy wyszukaniu tej randkowej.

W tamtym momencie nadal nie zostałam prawdziwie wprowadzona w świat Qurvana, ale myśli w mojej głowie w końcu zaczęły nabierać rozpędu.

xXx

Punktem zapalnym nie był ani wrzask mojego menadżera, ani nawet wyzwiska klienta, ani tym bardziej SMS od Hanki, że nie zmieniłam adresu i przyszły do nich kolejne listy. Nie, że do niej, ale do nich.

To właśnie "nich".

Jakby dupek miał wciąż prawo panoszyć się w tamtym mieszkaniu, śmiać mi się pewnie prosto w twarz i obracać z plecami dziewczynę, którą uważałam za jedną z niewielu przyjaznych mi osób.

Skończyłam zmianę z postanowiem, że muszę wziąć się w garść, więc się wzięłam. Zaczęłam wypełniać kwestionariusz osobowy do aplikacji na pierwszej stacji metra, a zanim wróciłam do domu potrzebowałam jedynie załadować ładne zdjęcia do ukończenia profilu.

Najpierw musiałam potwierdzić to, że jestem pełnoletnia i świadoma tego, czym jest Qurvan. Oczywiście, że przeleciałam wzrokiem po długim regulaminie, żeby szybko kliknąć "Zaakceptuj" i wpadłam w wir wypełniania kolejnych pytań. Jak mam na imię, moja data urodzenia. Pod jakim loginem chcę być widoczna dla innych użytkowników. Jakie mam zainteresowania, co lubię robić, czego nie lubię, jakie potrawy mi smakują, ulubiony kolor. Byłam na początku zaskoczona ilością dupereli, które musiałam wypełnić. Niby to jedynie opcje niewymagane, ale tekst z pierwszej otrzymanej wiadomości od serwisu przedstawiał statystyki i porady odnośnie udoskonalenia swojego profilu.

Odpowiedź na więcej pytań czyniła go bardziej wiarygodną, a ofertę bardziej atrakcyjną w oczach potencjalnych sponsorów. Dopiero później pojawiły się trudniejsze rzeczy. Kolor włosów, oczu, rozmiar stanika jako dane wydawały mi się zbyt łatwe do wyłapania mnie w tłumie (no, pomijając cycki), ale już trudno się mówi. Jak się powiedziało A, trzeba było powiedzieć B.

Najdłużej się zawahałam nad kolejną częścią panelu dotyczącą sfery czysto seksualnej. Doświadczenia, zainteresowań, rzeczy chętnych do wypróbowania, rzeczy kategorycznie na nie, orientacji seksualnej, ale i potem informacji na temat wymarzonych sponsorów. Ich płci, aparycji, proponowanych cen, częstotliwości spotkań, a także sposobu ich przeprowadzenia. To ostatnie zdziwiło mnie chyba najbardziej, gdy zobaczyłam opcje "bez jakichkolwiek czynności seksualnych", ale i ceny przewidywane w tym obszarze były żałośnie niskie. Mogłabym się może za to utrzymać samodzielnie, jeżeli znalazłabym wystarczająco dużo gości.

A ja potrzebowałam zarobić wystarczająco dużo, żeby starczyło na raty, a nie na mnie. Mogłam rzucić palenie i żywić się zupkami chińskimi, ale konto samo się mi nie odblokuje na Boże życzenie.

Wróciłam do domu, wrzuciłam ładne zdjęcia i wyraziłam zgodę na udostępnienie mojego profilu. Algorytm działał bardzo podobnie do Tindera, potencjalni utrzymankowie byli wyświetlani sponsorom, a sponsorzy utrzymankom. Wzajemne przesunięcie w prawo pozwalało na napisanie wiadomości. Aplikacja blokowała robienie screenów na telefonie dla zapewnienia choć minimum ochrony danych, a w dodatku zalecała odpowiednie cenzurowanie zdjęć. Nie powiem, żebym czuła się super bezpiecznie, ale poprawiło mi to nastrój nieco bardziej niż fora, na których przeczytałam kilka wątków odnośnie podobnych praktyk. Kafeteria przekonała mnie, że jestem szmatą, a wizaż, że teraz mogę już sobie tylko kulkę w łeb strzelić, bo nigdy już nie będzie ze mnie produktywny członek społeczeństwa.

Odłożyłam telefon na półkę, chcąc iść spać, przez przypadek przesuwając palcem po odblokowanym ekranie.

W zamkniętym pokoju rozległo się ciche piknięcie informujące o zmatchowaniu pary.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro