45.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

70 gwiazdek = nowy rozdział!

Rodzinka Mikaelson, choć miała poważne kłopoty przez całe życie, znana była z tego, że przy każdej możliwej okazji pakowała się w jeszcze większe i tak też było tym razem. Kol i Klaus zgłodnieli, a że Elijah uparł się, że to niebezpieczne, żeby teraz polować na ludzi, Rebekah poszła do pobliskiego szpitala po krew w torebkach. Byli pewni, że skoro jest ona ukachaną Marcellusa od przeszło stu lat to nic złego jej się nie stanie. Niestety nic bardziej mylnego, blondynka wyszła ponad cztery godziny temu i nie dawała znaku życia.

-Musiało się coś stać. - warknęłam odchodząc od zmysłów. Byłam pewna, że moimi największymi zmartwieniami na dzień dzisiejszy będzie Esther i Mikael oraz sytuacja z Klausem, ponieważ nie mam pojęcia czy dla niego ten seks znaczył tyle co dla mnie.

-Panna Hart ma rację. - choć niechętnie, Elijah, w końcu przyznał mi rację - To niemożliwe, żeby Rebekah tak długo była w szpitalu... - dodał zmartwiony.

-Uważasz, że to robota naszych rodziców? - prychnął Klaus - To bardzo niepodobne do naszej matki, aby działać od razu po odzyskaniu życia. Tak bez planu? - mruknął.

- Chyba, że plan był opracowany nim zostali wskrzeszeni... - wyszeptała Freya, a my popatrzyliśmy na nią zainteresowani - Może to Marcel i Davina mieli jakiś plan, a Esther i Mikael to tylko pionki? - zasugerowała, ale śmiech Klausa nie pozwolił jej kontynuować.

-I uważasz, że oni tak po prostu dadzą sobą rządzić? - prychnął - Nie rozśmieszaj mnie. Poprzednio nasza trójka próbowała nad nimi zapanować, ale się nie dało i trzeba było ich zabić, a teraz jakaś nędza czarowanica i Marcellus mieliby być w stanie to zrobić? - popatrzył na nią kpiąco, ale niewzruszona jego słowami blondynka jedynie wzruszyła ramionami.

-Sama nie wiem. Może znaleźli jakiś sposób? - nie dane było jej dokończyć, bo do środka wparował Marcel. I powiem szczerze, to ostatnia osoba, której bym się tutaj spodziewała.

-Potrzebuję waszej pomocy. - zakomunikował od razu, a chwilę późnej był przyciśnięty od ściany przez Nika.

-Gdzie moja siostra? - warknął wściekły wampir, nie puszczając gardła mulata - Gadaj albo źle się to dla Ciebie skończy.

-Właśnie ze względu na nią tutaj przyszedłem. - wyszeptał próbując złapać oddech. Patrzyłam na całą scenę starając się zachować dystans, ale w końcu nie wytrzymałam i podeszłam bliżej.

-Nik, puść go. - poprosiłam cicho - Proszę Cię, może on wie co się stało z Rebeką... - hybryda spojrzała na mnie kątem oka, po czym poluzował uścisk i puścił mężczyznę. Odsunął się od niego i ruszył w moim kierunku, lekko objął mnie w talii i skierował wzrok na Marcela.

-Masz trzy minuty. - warknął Kol - Jeśli nie powiesz nic sensownego, stracisz głowę. - wyruszył ramionami, szczerząc się jak psychopata.

Marcel westchnął i powoli wstał, patrząc na każdego po kolei.

-Wraz z Daviną pomyśleliśmy, że jeśli wasza matka zaproponuje lub zmusi was do zmiany ciała, to pozbędziemy się was z Nowego Orleanu. Coś jednak poszło nie tak i oprócz Esther przywróciliśmy do życia także Mikaela. Sprawa wymknęła się spod kontroli i zamiast wysłuchać naszej propozycji, powiedzieli, że zrobią to na swoich warunkach i wyszli. Od razu postanowiłem was poinformować, a w drodze do was zauważyłem Esther, która porywa Rebekę... - złapał się za głowę i widać było, że nie chciał jej krzywdy. Nie chciał, aby stało się jej cokolwiek złego. Chwilę późnej Kol był przy Marcelu i używając całej siły uderzył go kijem bejsbolowym. Czarnowłosy poleciał w tym uderzając o ścianę w korytarzu, jebdka na tym się nie skończyło. Szatyn dorwał go i próbował wyrwać mu serce, przerażona chwyciłam Klausa za ramię i popatrzyłam błagalnie.

-Błagam, nie pozwól mu. - wyszeptałam, a Nik niechętnie skinął głową.

-Kol. - warknął do brata - Puść go. - syknął. Młodszy popatrzył na niego zaskoczony, ale po chwili uśmiechnął się przebiegle i skręcił kark Marcelowi, puszczając jego ciało.

-I po co ci to było, Kol? - mruknął zażenowany Elijah, zakrywając dłonią twarz.

-Nigdy go nie lubiłem. - wzruszył ramionami i wszedł do salonu - Co teraz zrobimy z naszymi kochanymi rodzicami?

-Znajdziemy ich. - odparł Nik i odsunął się ode mnie, aby podejść do jakiejś figurki, którą strącił. Schylił się i sięgnął po kołek. Nie byle jaki kołek. To był kołek z białego dębu. - I zabijemy. - dodał z tym charakterystycznym dla niego uśmiechem.

-Czas zabić rodziców. - mruknął Elijah - Jeszcze jeden raz. - westchnął niezadowolony.

-Tym razem ostatni. - stwierdziła Freya. Pokręciłam głową, to jakieś wariactwo.

-Więc pewnie przyda wam się każda pomoc. - westchnęłam - Jestem do waszej dyspozycji. - dodałam pewnie i posłałam im delikatny uśmiech.

Nie zostawię ich.



*****
A koniec coraz bliżej i bliżej... Do następnego rozdziału kochani! 🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro