47.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

60 gwiazdek = nowy rozdział!

Po kilku minutach przekroczyliśmy bramę prowadzącą na Cmentarz Lafayette. Plan był taki, że ja wchodzę jako pierwsza, znajduję pierdolniętych rodziców moich niezrównoważonych przyjaciół, udaję, że przyszłam do kogoś bliskiego i tyle. Oni skupiają swoją uwagę na mnie, a Mikaelsonowie robią resztę.

Tia... W rzeczywistości było trochę inaczej. W skrócie? Moja kochana przyjaciółka leżała na kamiennym ołtarzu, po jej przed nią stała blondwłosa kobieta - znana przez wszystkich jako Esther, obok niej jakiś mężczyzna jak się domyśliłam Mikael i problem w postaci nastoletniej szatynki, prawdopodobnie Daviny... Jej nie było w planach, ale cóż. Show must go on.

Podeszłam bliżej nich i stanęłam przed jakimś grobem. Spojrzałam na napis na nagrobku Sean O'Connel. Rodzina Cami?

-Kim jesteś? - usłyszałam głos zza pleców. Zauważyli mnie. Tak miało być. Teraz tylko tego nie spierdolić. Po prostu nie mogę tego zepsuć, ale Davina może mnie rozpoznać... Jebać.

Odwracam się i patrzę na kobietę naprzeciwko mnie.

-Przepraszam, ale chyba nie rozumiem. - mruknęłam udając głupią. W między czasie tuż za ołtarzem pojawili się Mikaelsonowie. Wyczuwam kłopoty.

-Kim jesteś i co tutaj robisz? - wysyczała przez zaciśnięte zęby.

-Nazywam się Elizabeth O'Connel. - odparłam jakby nigdy nic - Przyszłam, ponieważ tu leży mój kuzyn. - wskazał dłonią na napis na nagrobku. Błagam niech ona w to uwierzy... Niech oni w to uwierzą!

Esther skinęła głową, jakby mi uwierzyła, ale czar prysł szybciej niż mogłam się tego spodziewać.

- To nie żadna Elizabeth. - usłyszałam młodą czarownicę - To Evelyn Hart. Przyjaciółka waszych dzieci. - oznajmiła z chytrym uśmieszkiem.

Kurwa. Nie tak miało być. Uniosłam głowę w górę i spojrzałam szatynce w oczy.

-Powiem Ci szczerze. - zwróciłam się do jej - Prze całe moje życie poznałam masę okropnych ludzi - westchnęłam - Ale taką dziwkę to widzę pierwszy raz. - wysyczałam z jadem w głosie. Widząc minę dziewczyny uśmiechnęłam się kpiąco.

-Teraz. - usłyszałam głos Frei. Jak na zawołanie Klaus rzucił się na Mikaela a Freya zaczęła wypowiadać jakieś zaklęcie. Kol szybko znalazł się przy Davinie i zrobił coś czego bym się nie spodziewała, zza pleców wyciągnął swój kij i uderzył nastolatkę. On naprawdę nie ma sumienie. Dziewczyna poleciała w tył, plecami uderzając w marmurowe grobowce i straciła przytomność. Elijah szybko wziął Rebekę na ręce, ale gdy chciał zejść z podwyższenia okazało się do niemożliwe. Coś blokowało jego ruchy... Cholera. W wampirzym tempie znalazłam się przed nim.

-Co się dzieje? - zapytałam.

-Nasza matka rzuciła tu jakieś cholerne zaklęcie. - warknął - Nie wydostanę się stąd. - rozejrzał się wokół - Kol z resztą też. - mruknął, a ja zobaczyłam, że szatyn próbuje przebić się przez barierę.

-Co teraz? - wyszeptałam, ale nim zdążył odpowiedzieć zobaczyłam jak Freya traci przytomność. Szybko znalazłam się przy blondwłosej czarownicy. - Cholera. - syknęłam i popatrzyłam przed siebie. Esther ruszyła w stronę Klausa. Nie. Jego tknąć nie pozwolę. Rzuciłam się w jej stronę i obie upadłyśmy, kobieta poleciała kawałek dalej i spojrzała na mnie zaskoczona.

-Aż tak Ci na nich zależy? - pchnęła.

-Matce też powinno zależeć. - odparowałam.

-Zależy mi. - pchnęła - Chcę im pomóc. Nie chcę, aby byli potworami. Są tacy przeze mnie i nie zamierzam patrzeć jak dalej się zatracają w tej naturze. - syknęła, po czym usłyszałam jak wypowiada jakieś zaklęcie. Upadłam wijąc się z bólu. Pieprzona szmata. Chwilę późnej ból minął. Spojrzałam przed siebie i zobaczyłam Marcela, stojącego nad nieprzytomną kobietą.

Mulat nie czekał długo i rzucił się na Mikaela. Ten odepchnął go bez najmniejszego wysiłku po czym to samo zrobił z Nikiem. Podszedł do Marcela i wgniótł go w grobowiec. Spojrzał na Klausa i uśmiechnął się kpiąco, po czym wbił dłoń w klatkę piersiową Marcela i wyrwał mu serce. On. Mu. Wyrwał. Serce.

Z oczu poleciały mi łzy, spojrzałam na Nika i zobaczyłam, że sam hamuje łzy. Bądź co bądź, Marcel był dla niego jak syn.

-Bardzo łatwo was podejść, moi mili. - wzrok mój oraz rodzeństwa Mikaelson od razu padł na Esther. Kobieta wypowiedziała jakieś zaklęcie, po czym Elijah i Kol stracili przytomność. Jednak Klaus zareagował równie szybko chwycił kołek z białego dębu, który miał pod kurtką i ruszył na Mikaela. Nie trzeba było długo czekać. Z ust Esther uciekł głośny krzyk, a ciało jej męża padło na ziemię i zajęło się ogniem.

Ja również nie potrzebowałam więcej. Szybko ruszyłam w stronę czarownicy i nim ta zdążyła się zorientować co się dzieje, miała kołek w sercu. Czarowanica czy wampir drewniany kołek tak czy siak załatwi.

Wraz z Klausem od razu ruszyliśmy w stronę jego rodzeństwa.

Popatrzyłam na Nika.

-Co teraz? - wyszeptałam.

-Sam chciałbym wiedzieć... - mruknął.

Marcel nie żyje, Freya jest nieprzytomna, a Kol, Elijah i Rebekah są pod wpływem jakiegoś zaklęcia Esther. Podsumowując; przejebane!

*****
Wybaczcie, że brak rozdziału wczoraj, miałam małe problemy rodzinne i nie miałam głowy do Wattpada. Przepraszam!

Moi drodzy jesteśmy prawie na końcu. Cieszcie się czy nie bardzo? Czekam na wasze komentarze. Do następnego rozdziału kochani! 🖤🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro