Rozdział dziewiąty

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

w którym Ryan utwierdza się w przekonaniu, że Molly i Sherlock coś przed nim ukrywają


– Zaprosiłem Sherlocka na kolację. 

Ręka Molly zastygła w połowie krojenia cebuli. Zdecydowanie nie była przygotowana na tego typu wiadomość. Miała ostatnio wystarczająco dużo kłopotów. Brakowało jej tylko Holmesa w jej własnym domu. 

Mimo upływu tygodnia nadal była nieco zła na swojego męża i detektywa. Co ich do cholery podkusiło, żeby zabierać Colina na miejsce zbrodni?! Przecież to takie nieodpowiedzialne! Dziecko mogłoby mieć traumę do końca życia. Całe szczęście, że ofiara została uduszona, więc widok nie był zbyt makabryczny. A przyjemniej nie było żadnego rozlewu krwi. Nie zmieniało to jednak faktu, że to, co zrobili, było niedopuszczalne! 

Być może trochę przesadziła z reakcją, kiedy zrobiła im awanturę, którą zapewne słyszało pół ulicy, ale naprawdę martwiła się o Colina. Chłopiec był dla niej jak rodzony syn i patolog chciała dla niego wszystkiego, co najlepsze. Była przekonana, że Ryan również. Wiele razy rozmawiali o wychowaniu pięciolatka i zgadzali się w niemal każdej kwestii. A już szczególnie tych dotyczących morderstw, śledztw i trupów. Najwyraźniej jednak zdanie Sherlocka stało się dla jej męża cenniejsze niż zasady, które wspólnie ustalili. 

Na początku małżeństwa Molly obiecała sobie, że nigdy nie będzie tą zołzowatą żoną, która wiecznie ma pretensje, obraża się o byle co, chowa urazę dłużej, niż potrzeba. Dlatego też po powrocie do domu, odesłała dziwnie zadowolonego Colina do swojego pokoju i na spokojnie porozmawiała z Ryanem. Wyjaśnili sobie wszystko, Carter przyznał się do błędu i przyrzekł, że więcej się to nie powtórzy. W końcu oboje chcieli tego samego – dobra syna. 

Szkoda tylko, że z Holmesem nie można było załatwić tego w podobny, polubowny sposób. Nie docierało do niego, że dziecko panoszące się po miejscu zbrodni to coś niewłaściwego. Zresztą do niego rzadko docierało cokolwiek, co podważało jego racje i przekonania. Padło kilka ostrych słów, głośne wrzaski. Nic więc dziwnego, że kiedy rozeszli się tamtego dnia każde w swoją stronę, byli na siebie wściekli i obrażeni. I na szczęście nie wpadli na siebie w ciągu tego tygodnia, bo Molly mogłaby przysiąc, że gdyby doszło do spotkania, nie ręczyłaby za siebie. 

Holmes wykorzystywał ją i manipulował nią przez lata. Nie mogła pozwolić, aby teraz to samo spotkało jej bliskich. 

A tymczasem jej mąż postanowił zaprosić go na kolację. Do ich domu. Po prostu cudownie. 

– Pewnie i tak nie przyjdzie – odparła, starając się brzmieć obojętnie. – Zwykle omija tego typu spotkania. 

Ryan podszedł do blatu, przy którym stała jego żona, i oparł się o niego tyłem z założonymi rękami. 

– Tak? – spytał zaciekawiony. – Dość sporo o nim wiesz jak na dawną znajomą z pracy. 

Amerykanin nie chciał niczego insynuować, ale już kilka razy przyłapał Molly na tym, że opowiadała o Sherlocku w taki sposób, jakby znała go niemalże na wylot. A to wyraźnie kłóciło się z tym, co nadal utrzymywała odnośnie charakteru ich znajomości. Detektywowi też czasami wymsknęło się coś, co mogłoby świadczyć o ich bliższej zażyłości, ale kiedy go o to pytał, zawsze zostawał zbywany. Najwyraźniej musiał być jakiś istotny powód, dla którego oboje postanowili zataić przed nim swoją wspólną przeszłość. 

Jako policjant Carter był z natury ciekawski i dociekliwy. Umiał jednak wyznaczać sobie granice. Wiedział, że jego żona jest bardzo skrytą osobą i to szanował. Postanowił więc zastosować metodę małych kroczków. Może ostatecznie uda mu się złożyć skrawki informacji w jakąś logiczną całość. 

– Sam doskonale wiesz, że współpraca z Sherlockiem to ciężki orzech do zgryzienia. Aby jakoś przetrwać, musiałam poznać jego nawyki, przyzwyczajenia, sposób bycia – odparła obojętnie patolog, wracając do krojenia warzyw. – Poza tym jest bardzo bezpośredni. Nie trzeba spędzać z nim wiele czasu, aby zauważyć pewne cechy. W większości niestety te negatywne. 

Molly naprawdę wierzyła, że bolesną przeszłość udało jej się w końcu zamknąć na cztery spusty i nie chciała już do niej wracać. Dlatego tak bardzo nie chciała, aby Ryan dowiedział się o uczuciu, którym darzyła kiedyś Holmesa. Wszystko by się tylko niepotrzebnie skomplikowało. A teraz była szczęśliwa i nie było potrzeby tego burzyć. 

– Ale musisz przyznać, że ma też kilka zalet – powiedział przekornie Carter. 

Oczywiście nie można było temu zaprzeczyć. Przy całej swojej gburowatości, bezpośredniości i aspołeczności detektyw miał też swoje lepsze momenty. Zresztą ludzie postrzegali go tak, a nie inaczej, bo on sam chciał za takiego uchodzić w ich oczach. Patolog była jedną z niewielu osób, która umiała dostrzec jego prawdziwą, głęboko skrywaną, wrażliwą twarz. To, co pokazywał innym, to tylko skorupa, którą sam stworzył, bo tak było mu łatwiej. Bo wydawało mu się, że wtedy nikt nie może go skrzywdzić. Tyle że to on ranił innych. I samego siebie. 

Molly potrząsnęła głową, aby pozbyć się tych myśli. Przecież miała już tego nie robić. Nie zaprzątać sobie głowy Sherlockiem Holmesem. Nie martwić się o niego, nie zastanawiać, czy lepiej mu bez niej. Tylko czemu to takie trudne? 

– W każdym razie powiedział, że przyjdzie – oznajmił Ryan, kiedy przez dłuższą chwilę nie uzyskał od żony żadnej odpowiedzi. – Chyba powinniście się pogodzić – dodał ostrożnie. 

Patolog nawet tego nie skomentowała. Doskonale wiedziała, że przeprosiny w wydaniu detektywa to rarytas. Nie było co na nie liczyć w tak błahej sprawie. Poza tym przez lata nauczyła się już nie oczekiwać za wiele w tej kwestii. 

– W takim razie nakryj stół dla czterech osób – powiedziała cicho, podchodząc do kuchenki. 

Carter uśmiechnął się szeroko. Molly nigdy się na nikogo długo nie gniewała. Samemu zdarzyło mu się podpaść kilka razy, ale zawsze mógł liczyć na szybką zgodę. Między innymi właśnie to w niej kochał – dążenie do kompromisu i niechowanie urazy. Ktoś mógłby powiedzieć, że była za dobra, zbyt uległa. Ale nie dla Ryana. On po prostu uważał ją za najcudowniejszą, najcieplejszą kobietę, jaka kiedykolwiek stanęła na jego drodze. 

Bez słowa podszedł więc do niej i złożył na jej ramieniu delikatny pocałunek. Życie nauczyło go, że nigdy za wiele takich gestów. Kiedy się kogoś kocha, należy mu to okazywać zawsze, kiedy tylko to możliwe. Bo nigdy nie wiadomo, ile zostało nam czasu. 

Kątem oka zauważył, jak Molly uśmiecha się lekko na tę pieszczotę. To mu wystarczyło. Wiedział, że wszystko będzie dobrze. Zostawił ją więc w spokoju, aby mogła dokończyć gotowanie pysznej kolacji, a sam udał się do jadalni, aby przygotować ją na przybycie gościa. 

Po wyjściu męża Molly odetchnęła ciężko. Nie powinna być zła. W końcu Ryan zaprosił tylko znajomego na kolację. Nie było w tym nic niewłaściwego. Ale patolog czuła, że to spotkanie będzie ją kosztowało wiele nerwów i cierpliwości. Współpraca z detektywem to jedno, ale rozmowy na gruncie prywatnym to zupełnie inna bajka. 

Wkładała właśnie zapiekankę do piekarnika, kiedy do kuchni wpadł Colin. Pewnie był już głodny i chciał wynegocjować jakiś batonik lub ciastko z szafki ze słodyczami.  

– Za niedługo będzie kolacja – oznajmiła Molly, chcąc uprzedzić jego prośbę o jakąś przekąskę. 

– Wiem – odparł z uśmiechem. – Czy to prawda, że przyjdzie wujek Sherlock? 

Ku zaskoczeniu patolog detektyw i pięciolatek znaleźli wspólny język. Chłopiec twierdził nawet, że to on sam poprosił Holmesa, aby przekonał jego ojca do zabrania go na miejsce zbrodni. Nawet jeśli tak było, Sherlock powinien mieć swój rozum i kategorycznie się na to nie zgodzić. I o to tak naprawdę Molly była na niego zła – że dał się podpuścić dziecku. 

– Myślałam, że miałeś już nie nazywać go „wujkiem" – zagadnęła, sprzątając blat. 

– Obiecałem, że nie będę się tak do niego zwracać – odparł chłopiec. – Ale przecież mogę mówić tak o nim, kiedy nie ma go w pobliżu. I tak tego nie słyszy, prawda? – dodał niezwykle z siebie zadowolony. 

Patolog uśmiechnęła się szeroko na te słowa. Ten dzieciak był cholernie inteligentny i cwany.  Aż bała się myśleć, co za kilka lat z niego wyrośnie. Stawiała na to, że będzie jakimś geniuszem biznesu. 

Chwilę później rozległ się donośny dzwonek do drzwi. 

– To na pewno on! – zawołał uradowany Colin. – Mogę otworzyć? – Kiwnęła głową na zgodę. – Aha i Molly? – Maluch zatrzymał się w progu. 

– Tak, słonko? – spytała zatroskana. 

– Nie złość się już na niego, dobrze? – powiedział słodko chłopiec, po czym, nie czekając na odpowiedź, zniknął z jej pola widzenia.

Molly westchnęła ciężko. Kiedy dziecko prosi cię o coś z takim przekonaniem, trudno mu odmówić. Albo ma się po prostu za miękkie serce. Ona chyba zaliczała się do obu tych kategorii.
Również ruszyła w stronę przedpokoju, przyglądając się swojemu ubraniu. Szkoda, że nie zdążyła się przebrać. To nie tak, że chciała się stroić dla Sherlocka. Po prostu uważała, że przykładna pani domu nie powinna przyjmować gości w nieco rozciągniętym dresie. Chociaż z drugiej strony detektyw widywał ją w podobnych stylizacjach już wiele razy. 

Colin otworzył drzwi i w progu ukazał się Holmes. Wyglądał zachwycająco jak zwykle. Spod obowiązkowego płaszcza wystawała czarna marynarka i nieskazitelnie wyprasowana fioletowa koszula. Włosy jak zwykle w lekkim, artystycznym nieładzie. Kamienna twarz i przeszywające spojrzenie niebieskich oczu. Sherlock w całej swojej okazałości. 

Molly poczuła, jak jej serce nagle zaczęło szybciej bić. Skarciła się za to w duchu i przybrała surowy wyraz twarzy. Niech sobie nie myśli, że odpuści mu tak łatwo jak kiedyś. 

– Cześć! – zawołał uradowany chłopiec. 

Detektyw ledwo zwrócił na niego uwagę, mrucząc pod nosem przywitanie. Podszedł do patolog. Stanął kilkadziesiąt centymetrów przed nią. Chciała się cofnąć, ale postanowiła nie dawać mu tej satysfakcji. 

– Molly – powiedział znacząco, nie spuszczając z niej czujnego wzroku. 

– Sherlock – odpowiedziała podobnym tonem. 

Żadne z nich nie powiedziało nic więcej. Patrzeli na siebie w milczeniu. Było w tym coś hipnotyzującego. Tak, jakby oboje chcieli powiedzieć coś ważnego, ale bali się, że poniesie to za sobą nieodwracalne skutki. 

Ciszę przerwało pojawienie się Ryana, który jakby wcale nie zauważył, że dzieje się coś dziwnego. 

– Świetnie, że jesteś – przywitał Holmesa z jak zwykle nadmiernym entuzjazmem. – Molly twierdziła, że nie zaszczycisz nas swoją obecnością, bo nie przepadasz za takimi towarzyskimi spotkaniami. 

– Doprawdy? – spytał zaintrygowany Sherlock. – Cóż, trochę zmieniło się przez te dwa lata – dodał, patrząc znacząco na patolog. 

Doktor Carter przełknęła ślinę, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, czego mogłaby potem żałować. Zresztą z doświadczenia wiedziała, że tego typu przytyki ze strony detektywa najlepiej było po prostu ignorować. 

– Przyniosłem wino – oznajmił Sherlock, wręczając butelkę gospodarzowi. – Rzadko chodzę w gości, ale John powiedział, że nie powinno się przychodzić z pustymi rękami, więc... 

– Dzięki – odparł Ryan, przyglądając się prezentowi. – Popatrz, kochanie – zwrócił się do żony. – To twoje ulubione. 

Molly nawet nie spojrzała na butelkę. Nie spuszczała wzroku z Holmesa, który mimo niecodziennej dla niego sytuacji, wydawał się zrelaksowany i bardzo z siebie zadowolony. Coś tu było nie tak. 

– Usiądźcie przy stole – powiedziała chłodno. – Zaraz podam kolację. 

Zniknęła w kuchni, zanim któryś z nich zdążył cokolwiek powiedzieć. Tam mogła na chwilę odetchnąć. Detektyw był w jej domu zaledwie kilka minut, a już czuła, że to spotkanie ją przerastało. Musiała jednak wziąć się w garść. To nic strasznego. Radziła sobie z o wiele gorszymi rzeczami. 

Po kilkunastu minutach uspokajania się i przekonywana samej siebie, że podoła temu wszystkiemu, weszła do jadalni, niosąc zapiekankę. Ryan, Colin i Sherlock już siedzieli przy stole. Wolne, przeznaczone dla niej miejsce znajdowało się między jej mężem i synem, a naprzeciwko Holmesa. Wcale się jej to nie podobało. Będzie pod ciągłą, niezwykle intensywną obserwacją. Cóż jednak mogła poradzić? Nie chciała budzić żadnych podejrzeń, prosząc któregoś ze swoich chłopaków o zamianę. 

– Smacznego – powiedziała po nałożeniu każdemu jego porcji, po czym opadła na krzesło. 

Ku jej zadowoleniu przez większość posiłku Ryan i Sherlolck rozmawiali o swoim ostatnim śledztwie i prawie w ogóle nie zwracali na nią uwagi. Poza tym była zajęta przekonywaniem Colina do zjedzenia wszystkich warzyw, jakie miał na talerzu. Powszechnie wiadomo, że dzieci nie lubią niczego, co jest zdrowe i zielone. 

Nic jednak nie trwa wiecznie. Skończyli jeść i pięciolatek pobiegł do salonu obejrzeć swoją ulubioną bajkę. Chwilę później Carter i Holmes zamilkli. Moment niezręcznej ciszy przerwał głos detektywa. 

– Nadal jesteś na mnie zła? 

Patolog zamrugała kilkakrotnie, wpatrując się w mężczyznę naprzeciwko siebie. 

Od kiedy go to obchodziło? Zazwyczaj miał w nosie to, co ona czuła, i jaki miała do niego stosunek. Liczyło się tylko to, aby była pod ręką, jeśli czegoś od niej potrzebował. 

– Zwykle nie gniewałaś się na mnie zbyt długo – dodał po chwili, nie otrzymując żadnej odpowiedzi. 

Kątem oka Molly dostrzegła zdziwioną minę swojego męża. No tak. On nadal żył w przeświadczeniu, że wcześniej nie miała z Sherlockiem za wiele wspólnego. 

– Tym razem to było jednak coś poważnego – odparła z surowym wyrazem twarzy. 

Jedną z najbardziej irytujących cech Holmesa był brak okazywana jakichkolwiek emocji. Patrząc na niego, prawie nigdy nie można było wywnioskować, co tam kłębi się w jego myślach. Tym razem także trudno było jej ocenić, do czego on właściwie zmierzał. 

– Uwierz mi, naprawdę się wkurzyła – do rozmowy włączył się Amerykanin. – Chyba jeszcze nigdy nie widziałem jej tak wzburzonej i tak głośno krzyczącej – dodał ze śmiechem. 

Nie wzruszyło to jednak ani Molly, ani tym bardziej Sherlocka. 

– Nie widziałeś jeszcze wszystkiego – zapewnił policjanta detektyw. – Kiedyś zdarzyło się jej mnie spoliczkować. I to nawet trzy razy. 

Ta wypowiedź zszokowała Carterów. Każdego jednak z zupełnie innego powodu. Ryan nie mógł wyobrazić sobie, żeby jego cichutka żona była zdolna do czegoś takiego. Patolog natomiast nie mogła uwierzyć, że Holmes właśnie wyciągnął to na światło dzienne. Na coś się przecież umawiali! 

– Jeśli to prawda – zaczął Amerykanin – to musiałeś nieźle nabroić. 

– Oj, tak. Zdecydowanie sobie zasłużyłem – odparł detektyw, nie spuszczając wzroku z wyraźnie zdenerwowanej Molly, która nie raczyła tego w żaden sposób skomentować.  

Ryan wodził wzrokiem między pozostałą dwójką. Napięcie, które zawsze dostrzegał między nimi, wyraźnie przybrało na sile. Nie miał zielonego pojęcia, jak na to zareagować. Normalnie pewnie próbowałby rozładować napiętą atmosferę. Czuł jednak, że w tym przypadku mogłoby to tylko wszystko pogorszyć. Postanowił więc czekać w ciszy na dalszy rozwój wypadków. 

Sherlock, który zawsze dążył do konfrontacji i pełnego wyjaśnienia sytuacji, tym razem postanowił zmienić temat, gdyż mina Molly jednoznacznie mówiła, że nie chciała o tym rozmawiać. Postanowił uszanować jej zadanie ze względu ma obecność Cartera. Skoro chciała mieć sekrety przed własnym mężem, to proszę bardzo. 

– Pani Hudson wróciła z sanatorium – zagadnął. – Mogłabyś ją odwiedzić. Stęskniła się za tobą. 

Patolog zacisnęła mocno szczękę. Zmiana tematu wcale nie poprawiła sytuacji. Nadal kręcili się w obrębie ich znajomości. 

– Znasz panią Hudson? – Ryan starał się nie brzmieć podejrzliwie. 

– Oczywiście – odparła pewnie. – Wszyscy znają poczciwą panią Hudson. I bardzo chętnie się z nią zobaczę – dodała w stronę Sherlocka. – Postaram się wpaść do niej w najbliższym tygodniu. 

Molly chciała, aby ten wieczór jak najszybciej się skończył. To, co udało się jej osiągnąć przez lata, właśnie zaczynało wisieć na włosku. I to oczywiście wszystko przez Holmesa. Czy on zawsze musiał robić wszystkim na przekór? 

Kolejna dłuższa chwila ciszy była dla Amerykanina nie do zniesienia. Musiał jakoś ją przerwać. 

– Wspomniałeś dzisiaj o Johnie – zwrócił się do detektywa. – Co tam u niego słychać? 

Cóż, było to dość dziwne pytanie. Czemu Carter miałby interesować się człowiekiem, którego praktycznie kompletnie nie znał? Sherlock postanowił jednak nie komplikować sprawy i spokojnie udzielić odpowiedzi. 

– Są teraz w Wiedniu, a jutro mają lecieć do Berlina. Chyba dobrze zrobił im ten wyjazd. John wydaje się wypoczęty, a Rosie naprawdę szczęśliwa. Ciągle uczy się nowych słów i zaczyna wyrastać z niej mała gaduła. 

Molly zauważyła, że detektyw mówił o Watsonównie z nutką czułości w głosie. Bardzo się jej podobało, że mimo wszystko miał podejście do dzieci. Może pozostawianie go sam na sam z kilkulatkiem nie było najlepszym pomysłem, ale wyraźnie się starał. Kto wie, może nawet byłby z niego przyzwoity ojciec? 

– Kochanie, czy twoja chrześnica nie ma też przypadkiem na imię Rosie? – Z zamyślenia wyrwał ją głos męża. 

Po raz kolejny w ciągu kilkunastu minut patolog poczuła, jak przyspiesza jej bicie serca. Skąd Ryan o tym wiedział? No dobrze, może kilka razy wspomniała o tym mimochodem. W końcu nie mogła tak kompletnie odciąć się od swojego wcześniejszego życia. To byłoby zbyt podejrzane. Nie sądziła jednak, że policjant zapamięta takie szczegóły. Faceci zazwyczaj nie mają do tego głowy. 

Już otwierała usta, aby jakoś wybrnąć z tej sytuacji, ale oczywiście Sherlock ją uprzedził. 

– To nasza wspólna chrześnica. 

Tym razem Carter wyglądał na szczerze zaskoczonego. Molly dostrzegła w jego spojrzeniu nawet cień wyrzutu. Coraz to nowe rewelacje dotyczące jego żony chyba niezbyt mu się podobały. 

– Po prostu John i Mary nie mieli bliskiej rodziny ani zbyt wielu znajomych – próbowała się bronić. – A wiesz, że ja uwielbiam dzieci.

Ryan nie był chyba do końca przekonany tym wyjaśnieniem, ale jego uwaga skupiła się na czymś innym. 

– A co się stało z Mary? 

Nie znał tej części historii. Wiedział oczywiście, że John ma córkę, ale jakoś nigdy wcześniej nie zastanawiał się, czemu nikt nie wspomina o jej matce. Nie chciał być wścibski, ale wolał poznać prawdę zawczasu, niż kiedyś popełnić jakąś gafę. 

Molly i Sherlock popatrzeli na siebie niepewnie. Mimo upływu czasu dla ich obojga był to nadal trudny i bolesny temat. Nie było jednak sensu go omijać. 

– Cóż... – zaczęła doktor Carter – Mary zginęła kilka miesięcy po narodzinach Rosie. 

– Och – wyrwało się Amerykaninowi. – To... smutne. 

– Ta – mruknął Holmes. – Raczej okrutne. 

Po raz pierwszy od bardzo dawna Molly spojrzała na niego współczująco. 

– Wiesz, że to nie była twoja wina – zapewniła go. 

Detektyw podniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy.  

– A ty wiesz, że już zawsze będę się czuł za to w jakiś sposób odpowiedzialny. 

Ryan znów poczuł się, jakby pozostała dwójka zupełnie zapomniała o jego obecności. Zresztą cały ten wieczór sprawił, że targały nim różne emocje. Z każdym kolejnym słowem, jakie padło przy tym stole, utwierdzał się w przekonaniu, iż jego żona i przyjaciel mieli bardzo bogatą wspólną przeszłość, o której nie chcieli mu powiedzieć. Najwyraźniej musiało ich łączyć znacznie więcej niż koleżeńska współpraca. Tylko co to tak właściwie było? I dlaczego to przed nim ukrywali? Czuł, że zadanie tych pytań wprost nie było dobrym pomysłem. 

Zatopiona w swoich myślach patolog nieświadomie zaczęła bawić się swoim wisiorkiem, z którym nie rozstawała się od chwili, kiedy go dostała. Nie uszło to uwadze Sherlocka. 

– Ładna zawieszka – powiedział, jakby od niechcenia. 

– Dziękuję – odparła łagodnie, zadowolona, że w końcu wkroczyli na neutralny grunt rozmowy. – Ryan podarował mi ją z okazji naszej rocznicy – dodała, uśmiechając się w stronę męża. 

Naprawdę była szalenie zadowolona z tego prezentu. Miała już bransoletkę z podobną koniczynką, więc teraz oba elementy biżuterii stanowiły komplet, który nosiła na co dzień. 

– Tak właściwie – zaczął Carter – to Sherlock pomagał mi wybrać ten wisiorek. 

– Doprawdy? – spytała zdziwiona. 

Detektyw odchrząknął znacząco. 

– Od razu wiedziałem, że będzie do ciebie pasować – odparł swoim wszystkowiedzącym tonem.  

Patolog posłała mu powątpiewające spojrzenie, a Amerykanin zmarszczył brwi w konsternacji. 

– Ale przecież wtedy jeszcze nie wiedziałeś, że Molly to moja żona. 

Holmes zupełnie nie wydawał się zakłopotany tą uwagą.

– Ale wiedziałem, że ten wisiorek spodobałby się Molly. 

Tego już było za wiele! Czy on naprawdę chciał ją pogrążyć? Obiecał jej, że nie będzie wzbudzał podejrzeń. Powinna wiedzieć, że jego obietnice są nic niewarte. Po raz kolejny za sprawą jego osoby jej życie powoli zaczynało popadać w ruinę. 

Nim zdążyła jakkolwiek zareagować, z salonu dobieg ich krzyk Colina wołającego swojego ojca. Bez słowa, z nadal podejrzliwym wyrazem twarzy, Ryan wstał i ruszył w stronę pokoju, gdzie znajdował się jego syn. Kiedy tylko zniknął z ich pola widzenia, Molly posłała Sherlockowi piorunujące spojrzenie. 

– Co ty, do cholery, wyprawiasz? – syknęła. 

Detektyw nie przypominał sobie, aby patolog kiedykolwiek przeklinała. Ani żeby w jej oczach szalała taka wściekłość. Kiedy była na niego zła, zawsze i tak w jej wzroku dostrzegał przewagę zmartwienia. Teraz była jednak autentycznie wkurzona. 

– Nic takiego – zaczął się bronić. – W sumie to robię to, co zawsze – mówię, co myślę. 

To zdenerwowało ją jeszcze bardziej. 

Przez te dwa lata często wyobrażała sobie, że się w końcu zmienił. Śmierć Mary i zdarzenia z Sherrinford musiały odcisnąć jakieś piętno nawet na tak nieczułym człowieku jak on. Najwyraźniej się jednak myliła. Nadal zachowywał się, jak mu się podobało, nie zważając na uczucia innych. Na jej uczucia. 

– Umawialiśmy się na coś zupełnie innego – nie dawała za wygraną. 

– Tak właściwie to na nic się nie umawialiśmy – odparł również lekko zirytowany detektyw. – Narzuciłaś mi coś, co niekoniecznie mi odpowiada. I po co? Podobno już się ze mnie wyleczyłaś. Czemu więc chcesz ukrywać przed mężem, że kiedyś coś nas łączyło?

– Tyle że tak właściwie nic nas nie łączyło. 

– I może właśnie to był problem. 

Molly zmarszczyła brwi w konsternacji. Co to niby miało znaczyć? Czyżby Sherlock właśnie sugerował, że też coś kiedyś do niej czuł? Nie, to absurd. Jego „kocham cię" nie było szczere, na pewno wcale tak nie myślał. Prawda?  

Przez chwilę biła się z myślami, czy go o to zapytać, czy chciałaby poznać odpowiedź na to pytanie, ale nim zdążyła podjąć decyzję, do jadalni wrócił Carter. 

– Kochanie, wiesz może, gdzie Colin zostawił książkę do matematyki? – spytał żonę. – Nie możemy jej znaleźć. 

Patolog oczywiście doskonale wiedziała, gdzie znajduje się podręcznik, ale uznała to za idealną wymówkę, aby uciec od przeszywającego spojrzenia Sherlocka. 

– Nie jestem pewna, ale poszukam – odparła, podnosząc się z krzesła.  

Chwilę później w pomieszczeniu zostali tylko wpatrujący się pustym wzrokiem w ścianę detektyw i  nie do końca rozumiejący całą tę sytuację Ryan. 

– Wszystko w porządku? – spytał ten drugi. 

– Niezupełnie – odparł Holmes, spoglądając w jego stronę. – Ale bywało gorzej. 

Amerykanin kiwnął tylko głową, choć ta wypowiedź była dla niego dość enigmatyczna. Ale zrozumienie tego człowieka z reguły do łatwych nie należało. Zdążył się już do tego przyzwyczaić. 

– Chyba powinienem już iść – obwieścił Sherlock po chwili ciszy. 

Jako przykładny gospodarz Carter zapewne powinien go zatrzymać i zapewnić, że może zostać, jak długo zechce. Czuł jednak, że atmosfera stała się na tyle gęsta, że dalsze przebywanie w swoim towarzystwie byłoby tylko niepotrzebną męczarnią. Dlatego zamiast tego po prostu odprowadził go do drzwi. Nie wiedział jednak za bardzo, co powiedzieć. Holmes go oczywiście wyręczył. 

– Daj znać, jak będziesz miał nową sprawę – oznajmił beznamiętnie, stojąc już w progu. 

– Jasne – odparł i nim się obejrzał, detektyw był już w połowie drogi do furtki. 

Zamykając za nim drzwi, Ryan zastanawiał się, co tak właściwie miało właśnie miejsce. Był już stuprocentowo pewien, że Molly i Sherlock ukrywali przed nim coś ważnego, być może bolesnego. I choć czuł się z tym źle, chciał dowiedzieć się, o co chodzi. Albo najlepiej udowodnić samemu sobie, że, jak miał w głębi duszy cichą nadzieję, jednak się mylił i jego podejrzenia były niesłuszne.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro